Zwierciadlana zagadka - Deotyma (czytanie książek w internecie za darmo TXT) 📖
Pewna majętna kobieta otrzymuje list od zubożałego wynalazcy, proszącego o sfinansowanie badań nad wynalazkiem, który ma zrewolucjonizować naukę.
Zainteresowana adresatka wraz z panią Martą, zaprzyjaźnioną działaczką dobroczynną, odwiedza mężczyznę w jego domu. Ten opowiada jej historię swojego życia. Okazuje się, że posiadł umiejętność odczytywania przeszłości odbitej w lustrze. Choć wydaje się to wspaniałe — pozwala choćby na podglądanie dam, ujrzenie zmarłych osób lub obserwowanie słynnych ludzi — przysparza wielu problemów…
Zwierciadlana zagadka to jedyna powieść Deotymy, czyli Jadwigi Łuszczewskiej, utrzymana w konwencji fantastyczno-naukowej. Została wydana w „Kronice rodzinnej” w 1879 roku.
Deotyma to polska pisarka drugiej połowy XIX wieku. Znana była przede wszystkim jako improwizatorka poezji i autorka słynnej powieści dla młodzieży Panienka z okienka.
Czytasz książkę online - «Zwierciadlana zagadka - Deotyma (czytanie książek w internecie za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Deotyma
I tak, w chwili kiedy Zbawiciel cierpiał na Golgocie, Boska światłość jego oblicza, jego postaci, jego spojrzenia wzniesionego ku niebu, wszystkie te światła poszły w przestrzeń, poszły i dotąd idą; cały obraz Ukrzyżowania jeszcze się nie zatarł; od owej chwili dwa tysiące lat ledwo upływa, więc obraz ów znajduje się jeszcze między gwiazdami naszego zbiorowiska. I jeżeli na jakiejś pośredniej gwieździe jest istota obdarzona wzrokiem bystrzejszym lub narzędziami potężniejszymi od naszych, istota owa widzi ten krzyż, to oblicze, tę koronę cierniową, tak, widzi to wszystko dzisiaj, teraz, jeśli tylko patrzy w tę stronę. A choć i nie patrzy albo śpi, w każdym razie owo cudowne widowisko przesuwa się koło niej ze wszystkimi swymi szczegółami i poruszeniami, i będzie tam widzialne kilka godzin. I tak samo na tysiącach a tysiącach światów, i to przez jutro, i pojutrze, przez lat sto, przez lat milion, aż do skończenia wszechrzeczy.
A jak scena Kalwaryjska, tak i wszystkie sceny z żywota ludzkości odbijają się w przestrzeni i płyną w niej bez końca.
Ziemia, co wypiła krew Abla, według Pisma woła wciąż do nieba, i tak jest rzeczywiście, wołanie to jeszcze nie ustało. Ramię Kaina ciągle jeszcze gdzieś podnosi się i uderza. Strugi krwi, co raz wypłynęły, nie zatrzymują się w nieskończoności i palec nauki mógłby na niebie pokazać nam gwiazdy, do których plama krwi Ablowej dopiero teraz dopływa.
I to samo powtarza się z dziejami wszystkich ludzi, z waszą własną przeszłością, z przeszłością tych wszystkich, których potraciliście i opłakujecie...
A więc i moje życie niezatarcie jest przechowane? Gdy na to wspomnę, ach, ileż myśli ogarnia mię i poraża... Nie, to nie żadne złudzenie, to rzeczywistość jeszcze rzeczywistsza, niż się zrazu zdaje, wszystkie moje ruchy i czynności, wszystkie nawet spojrzenia i postawy, w miarę jak je wytwarzam, rysują się i niejako wyrzeźbiają w obszarze eteru. Otóż więc, z jednego przynajmniej stanowiska, nieśmiertelność już zapewniona mnie i moim dziełom.”
Podczas całego czytania pani Marta patrzyła niedowierzająco to na mnie, to na pana Cezarego. Kiedy skończył, zapytała nieśmiało:
— I to ksiądz pisał?
— Tak, pani! — zawołałam z uniesieniem (które mię zawsze porywa, ile razy jest mowa o tym skromnym a wielkim filozofie, co lepiej niż Fedon99 potrafił na sto sposobów udowodnić mi nieśmiertelność).
Tak, pani! — dodałam. — To ksiądz, wzorowy kapłan, którego pisma są nie tylko dozwolone, ale polecone przez władze duchowne, a zarazem badacz idący z biegiem wieku, myśliciel nie lękający się spojrzeć w oczy najśmielszym pytaniom. Nasza epoka jeszcze nie dość go oceniła, a jednak on będzie jednym z najchlubniejszych jej przedstawicieli; ten człowiek, idąc śladem wszystkich wielkich pisarzy Kościoła, dziwnie umie pogodzić nieruchomość prawd wiecznych z ruchomością doczesnego postępu; klejnoty, które nauka nieustannie zdobywa, a które nieraz obca ręka obrobiła ostrzem zaprzeczenia, on wszystkie umie użyć na ozdobę ołtarza... Tak, panie, przyznaję, powyższy ustęp silnie popiera pańską teorię, ale... (w każdym ludzkim rozumieniu musi być jakieś „ale”) dlaczegóż nikt z nas nie widzi tych obrazów krążących w świetle?
— Wyborne pytanie! A dlaczegóż pani na niebie nie dostrzegasz i połowy gwiazd, które jednak luneta od razu ci pokaże? Dlaczego patrzysz na kroplę wody, a nie domyślasz się w niej tysiąca mieszkańców, które mikroskop wyraźnie ci objawi? A! zawsze człowiek wraca do swojej dziecinnej maksymy:
„Czego nie widzę, tego nie ma.” Ale na ten raz nawet i pierwsza połowa maksymy jest niezupełnie prawdziwa, bo istnieje mnóstwo ludzi, którzy te rzeczy widzieli: czymże innym są wszystkie widzenia? Widzeniom jednak dajmy pokój... Wolę nie dotykać i ekstazy, która może sięga w inne sfery... Nie będę się nawet wspierał na somnambulizmie ani mesmeryzmie100, które dla wielu umysłów są jeszcze przedmiotem spornym i tym łatwiej podlegającym krytyce, że zwykle towarzyszą stanowi chorobliwemu, ale za to przytoczę dowód jeden, zwycięski, na który zwątpienie ani sarkazm nie znajdą odpowiedzi. Wiadomo przecie, że są ludzie, którzy posiadają tak zwany dar drugiego widzenia, don de seconde vue. Istnienie takich ludzi jest rzeczą dowiedzioną. Akademie nie potrafiły dotąd wytłumaczyć ich daru, a nie mogąc go wytłumaczyć, wolą nie zwracać nań uwagi. Jest to dyplomacja, która nic nie dowodzi. Milczenie faktu nie zniszczy. Zobaczymy, co mówią o tym badacze głębiej patrzący, taki na przykład Görres101 (któremu pani, jak sądzę, wierzysz lepiej niż Cahagnetowi). Oto co ten kolos mądrości pisze w trzecim tomie swojej Mistyki:
„Takie usposobienie panuje głównie w północnej części Wielkiej Brytanii... gdzie znane jest pod nazwą second sight, czyli drugiego widzienia. Ludzie nim obdarzeni noszą w języku gaelickim przydomek Phissihin od wyrazu Phis, wiedzieć naprzód, albo Taishatrim od słowa Taisk oznaczającego rzecz, której nie można uchwycić ręką, ale którą można widzieć ludzkimi oczami...
Już od niepamiętnych czasów Bretońskie wyspy słynęły z tego daru... Pojawia się on nie tylko sporadycznie w tej lub owej wiosce, ale czasem i jednocześnie w różnych miejscowościach o kilkadziesiąt mil od siebie oddalonych, a których mieszkańcy nie mieli między sobą stosunków... Ludzie skłonni do tego stanu nie są to żadni melancholicy ani zapaleńcy, których wyobraźnia dałaby się łatwo ułudzie. Nie poczytują też go sobie za łaskę, ale owszem za przykrą i niewygodną przypadłość, której by radzi jak najprędzej się pozbyć... Nie zależy on ani od płci, bo kobiety równie jak mężczyźni mu podlegają, ani od wieku, bo słyszano dzieci w kolebce krzyczące z przestrachu, kiedy ktoś z dorosłych miał tuż przy nich widzenie, ani od zdrowia, bo dar ten wcale nie wybiera koniecznie osób wątłych albo chorowitych, ale zstępuje, gdzie mu się podoba; w pewnych rodzinach przechodzi z ojca na syna dziedzicznie, podczas kiedy gdzie indziej znika z jednego domu, ażeby niespodzianie pokazać się w drugim. Czasem otrzymuje go się dopiero w starości, nie wiadomo skąd i dlaczego. Co także zauważono, to, że nigdy nie trafia się w stanie pijaństwa. Owi tak zwani »widzący« są to zazwyczaj ludzie prości i ograniczeni, wstrzemięźliwi i szczerzy; opowiadają, co widzieli, nie przywiązując wielkiej wagi do tych rzeczy, a jeśli drudzy im wierzą, to nie na lekko; dobrze pierwej zważają, czy widzenie się sprawdza; ale też po sprawdzeniu już nie czynią gwałtu zmysłom ani rozsądkowi, i nie przeczą oczywistości...
Widocznie więc chodzi tu o władzę czysto przyrodzoną, która nie potrzebuje żadnych bodźców zewnętrznych i zdaje się polegać na jakimś odrębnym usposobieniu systemu nerwowego...
Pokazanie się widziadła sprawia tak wielkie wrażenie, że patrzący nie może już nic innego widzieć ani o niczym innym w owej chwili myśleć. Na twarzy jego maluje się frasunek albo wesołość, stosownie do znaczenia wizji. Ta zwykle bywa bardzo krótką, trwa tylko tyle czasu, ile widzący może patrzeć bez mrugnięcia powiekami... Nigdy on nie wie, gdzie, kiedy i co zobaczy. Nieraz widzi przedmioty w ogromnych odległościach, na przykład aż w Ameryce położone; czasem są to dzieła natury albo sztuki, domy, drzewa, okręty itp. przedstawiające mu się w miejscach, w których jeszcze nie istnieją, ale gdzie kiedyś będą stały...”
Słyszycie, panie? Gdzie kiedyś będą stały. Najczęściej przecież widuje ludzi i różne przygody, jakie ich w późniejszym czasie mają spotkać, narodziny, śluby, kłótnie, bitwy, zwłaszcza też różne rodzaje śmierci i pogrzeby...
„Zjawisko to zresztą nie zamyka się wyłącznie w granicach Wielkiej Brytanii; można i gdzie indziej spotkać je między ludem, i to nierównie częściej, niźliby kto sądził. Jeszcze na początku przeszłego wieku pojawiało się w Delfinacie102 i Sewennach103, a rozruchy wówczas tam wybuchające opierały się głównie na widzeniach tego rodzaju. Narodom germańskim także władza ta nie była obcą; miała u nich wielkie znaczenie między Alrunami104; dziś jeszcze można ją odnaleźć w Westfalii, w okolicach Salzburga i gdzieniegdzie w Szwajcarii. Pojawiała się też i wśród ludów słowiańskich, widzimy ją przynajmniej w Czechach wysoko rozwiniętą podczas tamecznych wojen religijnych. Ale już nigdzie nie rozwinęła się do wyższego stopnia, jak między plemionami pochodzenia fińskiego; przez nią to owe plemiona tak wielce zasłynęły w magii.”
Görres jeszcze szeroko się rozpisuje, przytacza wiele wydarzeń osobliwszych; nie on jeden zresztą o tym pisze. Zaciekawiony tylu opowiadaniami, Hallucini jeździł umyślnie do Szkocji; przywiózł nawet stamtąd kilka słojów, gdzie były w jakimś płynie przechowywane oczy takich ludzi; badał te oczy anatomicznie; miał nadzieję, że odkryje w ich budowie jakieś odmiany, jakieś zboczenia, które będzie mógł zastosować do swojej machiny, i mówił mi, że istotnie wiele zawdzięczał tym studiom.
Na wieść o przechowywaniu ludzkich oczu w słoikach oczy pani Marty zaokrągliły się z przestrachu. Pan Cezary ciągnął z rosnącym zapałem:
— Są więc ludzie, którzy w powietrzu widzą więcej niż my, upośledzeni, a że widzą lepiej od nas, na to najwymowniejszym dowodem jest zwykłe sprawdzanie się ich przepowiedni, bo według słów, jakie czytaliśmy przed chwilą, i według wszelkich innych świadectw, ludzie ci widują często wypadki, które dopiero mają stać się kiedyś. I oto znaleziona odpowiedź na ostatnie pani pytanie: przekonywamy się, że w zwierciedle światła można widzieć przyszłość.
— Jest to odpowiedź — odrzekłam — nie ma co mówić; szkoda tylko, że to dziwo trafia się raz na milion, i kto nie miał szczęścia urodzić się chłopem szkockim lub westfalskim albo przynajmniej należeć do ich otoczenia, ten musi poprzestać na wieściach, jakie ktoś od kogoś zasłyszał. I jeszcze od jakiego to kogoś! Dlaczegóż ta władza zstępuje tylko na ludzi prostych i ograniczonych? Ten szczegół, w którym Görres zdaje się dopatrywać jeden dowód więcej, w moich oczach osłabia wszystko; prostota i naiwność są prześliczne, rozrzewniające, dopóki się trzymają na gruncie uczucia i legendy, ale gdzie chodzi o ścisłość doświadczeń naukowych, o rozróżnienie zjawisk od zabobonów, tam ich świadectwo jest bardzo podejrzane. Dlaczegóż ludzie uczeni, a przynajmniej prawdziwie wykształceni, podobnych wizji nie miewają?
— Sądzisz pani, że nie miewają? A Sokrates ze swoim Demonem? A Brutus widzący cień Cezara? A Tasso otoczony widmami? A Goethe ze swoim sobowtórem? Tak, znowu Goethe; ile razy mowa o czym wyższym, zawsze nam trzeba wracać do tego Tytana; zresztą jego imię tu najwięcej ma wagi; o Sokratesach i Brutusach mogłabyś pani powiedzieć, że za starzy, o Tassie, że niezupełnie przytomny, ależ Goethe! Już jego przecie nikt nie posądzi o łatwowierność ani chorobliwość; otóż ten chłodny, ten ministerialny, ten prawie nam współczesny Goethe miał raz w życiu chwilę drugiego widzenia; raz, ale miał. Co ją spowodowało? Nie żadne fizyczne cierpienie, gdyż wówczas był w kwiecie młodości i zdrowia; może raczej boleść moralna, wypadek ten bowiem spotkał go w jednej z najcięższych godzin jego życia, w chwili rozstania się z ukochaną Fryderyką. Sam go opisał w pierwszym tomie swoich Pamiętników, a opis ma tym większe znaczenie, że został skreślony w wiele lat później, w epoce rozwagi, kiedy się już zwykło odrzucać mrzonki i surowo przebierać we wspomnieniach. Mam i ten opis w moim skarbcu; lakoniczny on i oględny, ale tym wiarogodniejszy. Oto znalazłem:
„Widok mojej ulubionej tak mi ranił serce, że już prawie przestałem uczęszczać do Sesenheimu; niepodobna mi jednak było wyjechać, nie zobaczywszy jej raz jeszcze. Wspomnienie tej ostatniej bytności w Sesenheimie zatarło mi się już zupełnie w pamięci, wiem tylko, że cierpiałem okropnie, że Fryderyka miała oczy łez pełne, kiedy ja, siedząc już na koniu, jeszcze do niej wyciągałem rękę. Gdym na koniec wyjechał i z wolna oddalał się od wioski, spostrzegłem... jeźdźca, który dążył po tej samej co i ja dróżce, ale w przeciwnym kierunku, w stronę Sesenheimu. Tym jeźdźcem byłem ja sam; miałem na sobie ubiór popielaty, obszywany złotymi galonami, jakiego nigdy nie nosiłem. Otrząsnąłem się, aby rozpędzić przywidzenie, i zaraz też znikło. Szczególną jest rzeczą, że w ośm lat później odnalazłem się na tejże samej drodze, jadący konno w odwiedziny do mojej Fryderyki i odziany takimże samym ubiorem, w jakim się sobie niegdyś pokazałem; trzeba jeszcze widzieć, że wybór owego ubrania wcale nie wypadł z mojej woli, ale był dziełem przypadku. Czytelnicy pomyślą, co zechcą o tym osobliwszym widzeniu, mnie ono zaraz wydało się proroczym, a wlewając we mnie przekonanie, że jeszcze kiedyś zobaczę się z moją najdroższą, natchnęło mi więcej odwagi do zniesienia tej bolesnej chwili.”
A cóż? Nieprawda, że to zadziwiające? Takie zadziwiające, że autor nie wdaje się nawet w tłumaczenie zjawiska, zastanawia się tylko nad przypuszczalnym jego celem i dopatruje w nim zamiar przyniesienia pociechy; istotnie, w owej chwili musiał on sobie myśleć: Ach, już pewno nigdy nie będę w Sesenheimie! A wizja odpowiedziała mu alegorycznie: Otóż nie, patrz: jeszcze będziesz tam jechał. Mnie jednak co innego najwięcej zastanawia i zdumiewa w tym opowiadaniu: oto ów ubiór popielaty z galonem, ubiór, którego Goethe jeszcze nie posiadał, który może nawet nie był jeszcze skrojony! Ten szczegół jest porażającej doniosłości... Jak to? Więc wszystkie, wszystkie kształty, nawet najznikomsze drobnostki, nawet nasze ubrania mają swoje idealne jakieś pierwowzory? I czy to jeden Goethe? Podobnych podpatrzeń przyszłości, dobrze poszukawszy, znajdziemy pełno w historii, w życiorysach sławnych ludzi, we wspomnieniach naszych znajomych, wszędzie. A z tych wszystkich przykładów cóż ostatecznie wypada? Oto że wszystko, co ma być, już istnieje, wszystko jest nieśmiertelne, a chwila stawania się stanowi tylko zjawisko przejściowe tej nieśmiertelności.
— Ależ mój panie — wtrąciła pani Marta z przekąsem — to coś zakrawa na turecki fatalizm?
— Przepraszam panią, bynajmniej. Trzymając się pani zdania, musielibyśmy odrzucić i proroctwa, a jednak je religia przyjmuje. Wypadek jakiś nie musi stać się dlatego, że był przepowiedziany lub naprzód widziany, ale dlatego mógł być widzianym i przepowiedzianym, że już się stał
Uwagi (0)