Darmowe ebooki » Powieść » Lato leśnych ludzi - Maria Rodziewiczówna (czytać książki online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Lato leśnych ludzi - Maria Rodziewiczówna (czytać książki online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Rodziewiczówna



1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 22
Idź do strony:
nad mędrce w leśnym bycie. On to z nami chałupę stawiał, on nas wszystkiego, co umiemy, uczył. Dla niego nie ma nic nieznanego tutaj.

— A on chłop! Bo mnie się zdaje, jakby z matejkowskich rycerzy ożył.

— Jego pradziady byli dworzanami pradziadów Rosomaka kiedyś, jak cały ten szmat lądu i wody do tego rodu należał. No i tak trwało przez wszelkie katastrofy. Ten Odrowąż był ze stryjem Rosomaka w powstaniu, uratował go od śmierci i Sybiru, wywiózł za granicę, i ledwie go ubłagano, zmuszono, by przyjął folwark w nagrodę. Ma tedy folwark, dworek, jedynaczkę córkę tak urodziwą, jak ziemia w maju, zięcia mruka, ale bardzo porządnego człowieka, Szczepańskiego, wnuka Jasia — no i nowo narodzoną wnuczkę, niewiadomego mi jeszcze imienia. Co lato tamci spędzają z nami parę tygodni, bo koszą siano po polach, ile im siły starczy, w czym i my im pomagamy, a stary, byle miał czas wolny, z nami bytuje. Zimą pilnuje naszego raju!

Gdy na trąbkę przyszły do obroku zwierzęta, Odrowąż je obejrzał starannie, uwolnił od kleszczów, których Pantera nie dopatrzył, pochwalił źrebię, dojrzał dziurę w dachu obórki i zaraz ją zapchał szuwarami, a wracając do chaty, rozejrzał się po niebie i ziemi, zawęszył i rzekł do Rosomaka:

— Jutro będzie pogoda, a że woda zgórowała na niższe zalewy, możemy poszukać ryb w szuwarach z nakrywką.

— Wuju, i ja popłynę! — zawołał Coto.

— Terefere kuku! Popłyniesz, ale po ziemi ze mną i z motyką do kartofli — zaprotestował Pantera. — Kto z garnka żyje, musi do garnka przysporzyć.

Coto milczał, wdrożony do posłuszeństwa leśnego, ale łamał głowę, jak by i robotę załatwić, i rybołówstwa nie stracić. Jakoż, zaledwie sprzątnęli po obiedzie statki, chwycił motykę i pomimo słoty popędził na warzywnik. Wrócił triumfujący przed wieczorem i zastał w chacie tylko Żurawia.

— Odziobałem całe pole. Wolnym na jutro.

— Pantera tego właśnie chciał.

— A gdzie tamci?

— Popłynęli obejrzeć wysokość wody, ot! wracają. Przynieś no wody z krynicy!

Wrócili i wnet się zabrali do porządkowania jakiegoś cudacznego kosza, który Rosomak zniósł ze strychu.

— Podobne do muchołówki, takiej szklanej — zauważył Coto.

— Twój wujko — majster do rybołowu. Zobaczysz, jaka to sztuka.

— To weźmiecie mnie z sobą?

— Popróbujemy, czyś udały. Rybactwo — to jak gra w karty, ślepa rzecz. Bywa kompan szczęśliwy, bywa i złooczny. Popróbujemy, jakiś ty!

— Umiem już kosz nastawić i pływać ma mnie wuj nauczyć, i racze pieczary znam nad jeziorem, i wiem, jak się każda ryba zwie.

— Nawet i taka, co piszczy? — uśmiechnął się Odrowąż. — I pewnie kiełbie umiesz łapać?

— Nie, piszczącej nie znam ani kiełbi. Niech mi ojciec opowie o strzelbie z powstania — będę słuchał do północy.

— Hej, gadki się prawi po św. Marcinie albo spoczywając w skwarne, niedzielne południe. O tej porze światła nie wypada świecić wieczorem. Ze słonkiem trza iść spać, na żurawia wołanie wstawać.

Jakoż stary wypił kubek mleka na wieczerzę i zaraz poszedł spać do alkierza Pantery, który ulokował się na stryszku chaty.

Coto postanowił świtu nie zasypiać, lecz zbudziły go nie trąby żurawie, ale monotonny, przeciągły głos ludzki.

To Odrowąż odmawiał godzinki, a na świecie był pogodny ranek.

— No, odwalona słota-wiedźma — rzekł wesoło Pantera, zeskakując z góry, i stanął nasłuchując.

— „Tyś niezwyciężonego plastr miodu Samsona”. — To jeszcze dobrą chwilę potrwa, nim dziad skończy — szepnął. — Chodź, pokażę ci pływanie.

Świat deszczem obmyty, aż oczy rwał krasą. Polecieli prawie nadzy do ruczaju i Pantera po swojemu wciągnął chłopaka od razu w głęboką zatokę, że się wnet zaczął topić i bezradnie, rozpaczliwie miotać w wodzie. Tedy go podtrzymał i bawiąc się, sztuki pływackie pokazując, ośmielił, lęk przemógł, sposobów uczył.

— Nie takie to straszne, jak się zdaje — rzekł Coto, gdy po pierwszej próbie na brzeg się wydostał.

— Nie ma tu nic strasznego, bo jakbyś się nawet utopił, to raz śmierć! — zdecydował filozoficznie Pantera, wycierając się garścią szuwaru i naciągając suchą bieliznę.

Gdy wrócili na śniadanie, Odrowąż godzinki odśpiewał i ozuwał się na przyzbie.

— Zaraz ruszymy? — spytał Coto.

— Ryba nie zwierz, nie żeruje o świcie. Lubi słonko, jak owad! Chyba wiosną z łuczywem jej się szuka i bije. I za godzinę będzie czas!

Nie kwapili się. Przy śniadaniu zaczęli sobie opowiadać różne rybackie wydarzenia; potem wypalili po parę fajek i nareszcie ruszyli.

Na przodzie czółna zajął miejsce Rosomak, mając pod ręką cudaczny swój kosz. Odrowąż umieścił się w tyle, a Coto przykucnął w środku.

— Do koszów i zaglądać nie warto — woda poszła wyżej hatów. Od razu płyńmy za jezioro w tatarak! — rzekł Rosomak, biorąc się do wiosła.

Coto podziwiał, jak czółno w ich wodzy zwrotne było, zwinne, lekkie. Przemykało przez ciasne przesmyki, kręte prostki. A oni, wiosłując od niechcenia, gwarzyli o zwierzu i o borze, o życiu letnim i zimowym tej bożej głuszy; tylko nie było mowy o ludziach.

Wreszcie wypłynęli na bezbrzeżną połać zatopionych nizin, porosłych szuwarami i tatarakiem. Z rzadka, jak bukiety, stały łozowe krzaki i wypryskały nad kobierzec zielony czuby wodnych żabieńców i kobylnika.

Badawcze oczy rybołowców objęły to wodne pole. Umilkli, fajki wsunęli w zanadrze, przygotowali się do roboty.

Odrowąż wiosło ujął staranniej, Rosomak swoje wziął w lewą rękę i z koszem w prawej stanął na samym czubie łodzi, kędy tylko na dwie stopy było miejsce i najlżejsze zachwianie groziło przymusową kąpielą.

— Może ja pomogę wam wiosłować, ojcze — rzekł Coto.

— Cyt! Siedź cicho! Nie przeszkadzaj! — fuknął dziad, wpatrzony w Rosomaka. Czółno posuwało się powoli, prawie dnem muskając o trawy.

Rosomak oczami badał toń i niekiedy ruchem wiosła wskazywał kierunek. Coto oczy wytrzeszczał, ale nic nie widział i nic nie rozumiał.

Nagle Rosomak kosz w wodę cisnął i nogą go przydeptał, jednocześnie wiosłem utrzymując łódź w miejscu. Było to mgnienie oka, ale w tej sekundzie Odrowąż swoje wiosło zaparł w grunt, a Rosomak nogę cofnął, kosz poderwał i wytrząsnął zeń sporego szczupaka.

— Udało się. Dobry czas! — uśmiechnął się Odrowąż, wyjmując wiosło i garnąc znowu wodę powolnym ruchem.

— Jakże to? Jak wuj wiedział, że tam jest ryba? — spytał Coto, aż oszołomiony tą sztuką.

— Uważam na ruch trawy, gdzie ryba żeruje. Nie zawsze się trafi! — odparł Rosomak spokojnie.

— To straszna sztuka, wuju, tak się utrzymać: i siebie, i kosz, i łódkę. Jak wuj to potrafi! — zachwycał się chłopak. — Ja bym się skąpał.

— I jam się nieraz skąpał i z innym sternikiem nie dam rady. Rybactwo takie wymaga, by dwaj byli jak jeden. Widzisz — ot tam! — ryba chodzi!

Umilkł, znowu się cały we wzrok skupił i naprężony do rzutu i skoku, ruchem lewej ręki dawał znaki.

Zapał ogarnął Cota. Podniósł się i aż drżał. Znowu rzut kosza, małe drgnienie łodzi, przedziwna zwinność rybaka w utrzymaniu równowagi i znowu błysnął w słońcu biały brzuch ryby, spadając z kosza do czółna.

— Dzieciuch ma szczęście! — rzekł Odrowąż. — Zbieraj ryby do torby i nie stój, bo mi zasłaniasz!

— Boże, żebym ja tak potrafił! — westchnął chłopak.

Bywały jednak rzuty chybione. Wtedy Rosomak mruczał: — pudło! — a Odrowąż spluwał w wodę. Bywała zdobycz marna; płotka, drobiazg! Wtedy Rosomak mruczał: — szlak znaczy, jakby krynolinę nosiła — a Odrowąż komenderował chłopcem:

— Wyrzuć do wody z powrotem, nie dla nas taki towar!

Po tym zielonym łanie płynęli zygzakiem, nawracając, krążąc, pochłonięci namiętnością łowiecką, nie rachując ani czasu, ani sił. Słońce dogrzewało mocno, po twarzy Rosomaka spływał pot; chłopcu od wpatrywania się latały płatki czerwone przed oczami. Aż wreszcie z kosza na dno łodzi spadło coś czarnego wielkości talerza.

— Ot i „czerepacha”, tfu! — splunął Odrowąż. — Już nic nie złowim po niej.

— Żółw! — krzyknął Coto. — Będę go hodował!

A Rosomak spojrzał na niebo, odłożył kosz i zstąpiwszy w środek łodzi, usiadł i wydobył fajkę.

— Południe, ryby w głąb poszły. Możemy spocząć. Pod ławką jest torba z chlebem. Jedz, chłopcze!

Starsi palili, rozglądając się. Ptactwo wodne krążyło z wrzaskiem, czajki i hryce najzuchwalej dopadały i łajały intruzów.

— Dzieciuch ma szczęście! — ozwał się nagle Odrowąż, dając wyraz myślom, które snuł. — Bo i z rodu szczęśliwego ma krew, choć nazwisko inne. Tak to, chłopcze, możesz się górnie nosić. A żebyś wiedział, w czym rodu szczęśliwość: w tym, że umie jednako, bez lęku, tracić i nie rachuje dając. Trzeba dać — wszystko da, ani się zawaha, ani pożałuje. Tego nie potrafi ni głupi, ni cham! Na to potrzeba wiele razy wszystko stracić, wszystko oddać! Powiadał mi mój dziad, co był w insurekcji z panem, że nawet podjezdek w stajni nie ostał, a sprzedali nawet guzy od szat. A jak się mój dziad frasował, to pan się śmiał: „Co się krzywisz, jakbym na marmuzele35 stracił! Rzeczypospolitej dano — skrypt mam”. I szramę głaskał na twarzy! — Zadumał się Odrowąż, fajka mu zgasła i potem jakby do siebie zamruczał:

— Jaśnie wielmożna Pani! Trza jej wszystko dać. Tak się należy!

Wytrząsł fajkę, wstał, wziął za wiosło i pchnął czółno.

— Popróbujemy na Pohybelniku: tam jazie okrutne się trafiają, a może i sum z głębi na mieliznę wyjdzie.

Pokręcił głową Rosomak.

— Tam spód torfowy, jałowizna, zimno. Kierujcie przez jezioro na zalany ług!

Rozpoczęły się znowu łowy.

— Wuju! — zaczął prosić Coto — żebym ja raz spróbował! Już widzę ruch ryby, już rozumiem, jak wuj nakrywał. Raz jeden spróbuję!

— Niech zbędzie ochoty! Tu płytko, nie grząsko. Niech się skąpie: woda ciepła! — poparł go Odrowąż.

— Co się mam skąpać! Potrafię!

— Na wszelki wypadek zdejm koszulę i zzuj chodaki! — rzekł Rosomak.

— Ale ja czuję, że potrafię! — upierał się chłopak. — To tylko zrazu wydaje się takie trudne. Teraz rozumiem.

Rosomak zeszedł ze swego stanowiska, oddał mu wiosło i kosz.

Coto stanął na krawędzi, zachwiał się, podtrzymał wiosłem.

— Na obu nogach twardo i śmiało stój.

— Ja wiem, tylko... o, już stoję.

— Wiosło podnieś, bo czółno trzymasz bez ruchu! — komenderował Odrowąż.

— Zaraz, zaraz! Tak się to zdaje łatwe. O, już!

W tej chwili stracił równowagę i głową naprzód wpadł w wodę.

— Aha! Już! — spokojnie rzekł Odrowąż.

— Mówiłem: zdejm koszulę! — dorzucił równie spokojnie Rosomak.

Chłopak zerwał się na nogi i chwytał oddech. Trochę się zląkł, a najbardziej stracił rezon. Wgramolił się do czółna, a Rosomak, jakby nic nie zaszło, wyłowił wiosło, kosz, kapelusz i zajął znowu swe miejsce.

— Oczom wszystko łatwe się zdaje, jako myśli i językowi! — rzekł Odrowąż. — Nic to! Skąpiesz się raz i drugi, za trzecim dostoisz. Potem, kosz ciskając, znowu się skąpiesz, a wreszcie sposób zrozumiesz i byleś uparcie chciał i rybactwo lubił, to będzie ciebie i łódź, i woda, i ryba słuchała. Władzę nad każdą rzeczą tak można wziąć.

— Ojcze, na lewo, żywo! Tam coś wielkiego chodzi! — szepnął Rosomak.

Podał się naprzód, wyprężył i skoczył. Cisnął kosz i siebie zarazem. Woda bryznęła pod nim, zakotłowało w koszu; — nie podnosił go, ale przez wierzchni otwór ramię zanurzył.

— Jest! Jakiś ludojad! — zawołał.

Odrowąż czółnem zawrócił. Coto, zelektryzowany, skoczył też do wody i do kosza się cisnął.

Po chwili trudu Rosomak zdobycz przytrzymał, Odrowąż wiosłem kosz podważył, Coto go do czółna wygarnął:

— Sum wąsacz! Osobliwość! Trzymajcie pod koszem, bo wyskoczy! No, teraz do domu wracać. Udało się jak w bajce.

— A czemu wuj nie zrzucił koszuli i chodaków? — zaśmiał się Coto, gdy obydwaj, do cna zmoczeni, znaleźli się w łodzi.

— Bo mi nie poradziłeś! — uśmiechnął się Rosomak.

Teraz dla rozgrzania parli łódź żywo, a Odrowąż takie znał prostki i przesmyki, że ani się obejrzeli, jak byli w swej przystani.

Rosomak huknął: nikt mu nie odpowiedział, tylko Kuba przyśmigał po gałęziach i skarżył się, że głodny. Odezwała się też klacz i nawet apatyczna Hatora oznajmiła, że jej się należy południowy obrok. A słońce stało dobrze po południu. Chata była pusta. Na stole leżała kartka od Żurawia, że przyszedł po niego chłop o ratunek dla chorej żony i że wróci zaledwie na noc. Ale Pantera o sobie żadnego nie składał raportu i Rosomak głową pokręcił.

— Figiel jakiś komuś płata, albo zaspał w puszczy. No, bierzmy się do roboty! Rozpalaj ogień, chłopcze, i przebierz się! Ja domowników nakarmię i krowę wydoję. Zaraz trzeba ryby oprawić, bo upał. Naści, Kuba, orzechów, nie lamentuj!

Odrowąż nie dbał o obiad i o spoczynek. Zaraz suma na trawę wywlókł, zabił i jął śluz ze skóry wiechciem i popiołem oczyszczać. Coto skoczył mu do pomocy.

— Pantera opowiadał, że raz w brzuchu suma znalazł żydowskie „bogomolie”. Podobno połknął cyrulika, który się utopił.

— A pantofle strawił! Ho, ho, Pantera widział pewnie i króla wężów z kamykiem, co czyni niewidzialnym. Tego kamyka on często używa!

— On także opowiadał, że dał gadzinie rozdrażnionej gałązkę lipową do ugryzienia. No, i gałązka zrobiła się gruba jak kołek. Czy to być może?

— Wszystko być może, byle znalazł się głupi, co kłamcy uwierzy.

— On mi obiecał to pokazać, tylko żmij nie spotkaliśmy tymi czasy.

— Jak się trafi żmija, to właśnie lipowej gałązki nie będzie pod ręką.

Rosomak przyniósł im mleka i chleba; na gotowanie obiadu nie było czasu.

Zajęli się wszyscy trzej sprawieniem ryby i tęgo się zmachali, gdy wreszcie ukazał się Pantera, niosąc w ręku przepysznego zielonogłowego kaczora.

— Byłem u pszczół na Puchaczym Ostrowiu! — zagadał swą fugę. — Lada dzień będą się roić! Okrutna siła! A wracając, patrzę: z sosny zrywa się jastrząb i coś błyszczy przy rososze. A to on, szelma, kaczora tego tam przyniósł i zaczął drzeć. Ot, na szyi znaki. Odebrałem! Ale i wam wyprawa się udała. Suma pod nakrywkę wódz wziął! Ot, majster. Dajcie, ojcze, zastąpię was! Palcie fajkę od komarów!

Odrowąż się wyprostował, obejrzał kaczora i krzesząc ogień z fajki, powoli odparł:

— Z sumem też osobliwość się stała. Płyniemy, płyniemy — patrzymy: sokół leci i bęc

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 22
Idź do strony:

Darmowe książki «Lato leśnych ludzi - Maria Rodziewiczówna (czytać książki online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz