Darmowe ebooki » Powieść » Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra



1 ... 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125
Idź do strony:
class="paragraph">— Dalej, nie trać czasu, przyjacielu Sancho — zawołał Don Kichot — mniejsza o to, podwajam chętnie.

— A to co innego — zawołał Sancho; na którego teraz baty gradem się sypały.

Ale szubienicznik nie bił siebie, tylko drzewo z całej siły, wzdychając i krzycząc, jakby go na prawdę bolało. Don Kichot, litościwy z natury, obawiając się, ażeby się Sancho nie zabił i ażeby lekarstwo nie skutkowało, zawołał:

— Stój, stój, kochany przyjacielu, doza wydaje mi się za mocna, odłóżmy resztę na inny czas. I Zamory przecież w godzinę nie zdobyto. Jeślim dobrze rachował, dałeś sobie już więcej, niż tysiąc batów, dosyć na teraz, bo czego za wiele, to i... osioł nie zniesie.

— Nie, nie, panie — odrzekł Sancho — nie powiedzą, że gdy mi zapłacono z góry, słowa nie dotrzymałem. Oddal się pan, jeszcze sobie tysiąc wypalę i w dwóch oddziałach już cała się sprawa załatwi.

— Kiedy masz tak dobre usposobienie, rób jak chcesz, ja się oddalam — rzekł Don Kichot. Sancho z taką wściekłością zaczął walić drzewa, że precz wokoło korę z nich pozdzierał, i wymierzając nareszcie w pień dębowy najokropniejszy raz, zawołał:

— Tutaj zginie Samson i wszyscy jego poplecznicy!

Don Kichot pobiegł co żywo do Sancha i chwytając bat, zawołał:

— Strzeżże, panie Boże, ażebyś dla zobowiązania mnie życie miał postradać, tak potrzebne dla twojej żony i rodziny biednej. Niech Dulcynea poczeka nieco, ja zaś poprzestanę na nadziei, dopóki nowych sił nie nabierzesz, i wkrótce wszyscy będziemy zadowoleni.

— Ponieważ wielmożność wasza tak każe — rzekł Sancho — zgoda, ale okryj mnie pan płaszczem z łaski swojej, bom zmokł cały i mogę się zaziębić, jak to się często pokutnikom zdarzać musi.

Don Kichot dał mu chętnie płaszcz, sam pozostał w kaftanie, a towarzysz jego spał do białego dnia.

Wstali i pojechali, a po trzygodzinnej drodze stanęli przed gospodą, gdzie im dano mieszkanie w sali na dole ze starymi malowanymi obiciami. Na jednym miejscu było porwanie Heleny, kiedy Parys, gwałcąc prawa gościnności, porwał ją Menelausowi; na drugim historia Dydony i Eneasza; ona stała na wieży, kiwając na niego białą chustką, a on zmykał na morzu, co tylko żagle wystarczyć mogły. Don Kichot zauważył jednak, że Helena nie tak bardzo się na ten gwałt gniewała, bo na pozór niby cierpiąca, cichaczem podśmiechiwała się miłośnie. Dydona za to była w rozpaczy, a malarz, bojąc się, ażeby się jeszcze na tym nie poznano, wymalował jej na policzkach kilka łez wielkości laskowych orzechów.

— Jaka szkoda — zawołał Don Kichot — przyglądając się obiciom, żem się za czasów tamtych nie urodził! Nie darowałbym tym rycerzom, o nie! Troja by nie zgorzała i Kartaginy by nie zburzono, bo uśmierciwszy tylko jednego Parysa, rzeczy inny by wzięły obrót.

— Założyłbym się — zawołał Sancho — że jeszcze przed ostatnim wtorkiem nie zobaczysz karczmy, sklepu i balwierni, gdzie by nie wisiały na ścianie malowania wielkich czynów naszych, ale do licha, ażeby to przynajmniej lepszy jaki malarz zrobił, a nie taki gryzmoła, co te damy odmalował.

— Masz słuszność, Sancho — rzekł Don Kichot — malarz ten nie celuje doskonałością i powinien był postąpić sobie, jak Orbanejaja, będąc w Ubeda. Gdy go się pytano, co maluje: — Zaraz obaczymy — odpowiadał. I namalowawszy na przykład coś podobnego do koguta, dawał napis pod spodem: „To jest kogut, proszę go nie brać za co innego”.

— Dalipan — wtrącił Sancho — zdaje mi się, że Aragończyk, co naszą opisywał historię, niewiele co więcej od owego gryzmoły umiał i pisał sobie tak na chybił trafił, co Bóg dał.

— Zapewne, zapewne — odrzekł Don Kichot — ale dajmy temu pokój! Powiedz mi, Sancho, czy masz ochotę dokończyć pokuty dzisiaj w nocy i czy chcesz, ażeby się to odbywało pod dachem, czy też na gołym polu?

— Do diaska, panie — odrzekł Sancho — wszystko to mi jedno, gdzie sobie te baty smalę — ale wolałbym jednak w lesie, bo lubię bardzo drzewa i patrząc na nie, nieco mi to ból osładza.

— Nie, nie, kochany Sancho — rzekł Don Kichot — trzeba, ażebyś nabrał sił. Dokończymy tego w wiosce naszej, gdzie najdalej pojutrze będziemy.

— Jak się panu podoba, jak, proszę łaski pana, samo panisko zechce, ale co do mnie, wolałbym tę sprawę jak najrychlej załatwić i kuć żelazo, dopóki gorące. Straconą sposobność niełatwo odzyskać i lepszy rydz, niźli nic i wróbel w ręku od żurawia na dachu.

— Stój, do wszystkich diabłów! — przerwał Don Kichot — znów wpadłeś w te niegodziwe przysłowia! Czemu nie mówić po prostu, bez przesady, jakem ci to tylokrotnie mówił? To cztery razy lepiej będzie i dla ciebie i dla drugich.

— Nie wiem, co za diabeł siedzi we mnie — odparł Sancho — że nie mogę gadać bez przysłów, ani powiedzieć przysłowia, co by mi się słusznym nie zdawało.

Ale poprawię się, jak mogę, kto się przyznaje do winy, maże217 pół grzechu.

Rozdział XX

Jako Sancho i Don Kichot przybyli do wioski.

Przez cały dzień został Don Kichot, oczekując nocy, ażeby Sancho mógł pokuty dopełnić. Przybył tymczasem do gospody jeździec jakiś w towarzystwie trzech czy czterech innych, z których jeden rzekł do rycerza:

— A mości Don Alvaro Tarfe — możesz się tu zatrzymać, gospoda ta porządna jakaś.

Na tę nazwę Tarfe, Don Kichot rzekł do Sancha:

— Pamiętasz, Sancho, że czytając książkę, ową drugą część historii Don Kichota z Manchy, znalazłem tam nazwisko Avaresa Tarfa?

— Zdaje mi się, że tak — odparł Sancho — niech ci panowie zsiądą naprzód, potem ich się zapytamy.

Przybysze pomieścili się w stancji wpodle218 Don Kichota. — Szlachcic, zdjąwszy buty i lżejsze przywdziawszy ubranie, poszedł chłodzić się w bramie gospody, gdzie się Don Kichot przechadzał.

— Panie, wolno mi się zapytać, dokąd pan jedziesz? — zapytał.

— Do wioski tu w pobliżu, gdzie dom posiadam — odrzekł Don Kichot — a pan dokąd?

— Ja, panie, rodem z Grenady i tam się udaję — odrzekł kawaler.

— Dobre to miasto — wtrącił Don Kichot — wielu tam uczciwych ludzi, ale, panie, wybacz mi pan, że się zapytam, jak godność pańska, serce mi szepce, że nie robię tego bez powodu.

— Jestem Alvaro Tarfe — odrzekł kawaler.

— Czy to nie o panu przypadkiem mowa w drugiej części historii Don Kichota z Manchy? — zagadnął Don Kichot.

— Właśnie o mnie — odparł kawaler — a z owym Don Kichotem w ścisłej nawet byłem zażyłości, ja go to namówiłem, że pojechał do Saragossy i rzeczywiście powinien mi być nieco wdzięcznym, bo po wypuszczeniu go z więzienia nie pozwoliłem go zelżyć na ulicy. Pan wiesz zapewne, że siedział w więzieniu za różne burdy?

— Powiedz mi waszmość z łaski swojej, Don Alvaro — zapytał Don Kichot — czy ja też choć trochę podobny jestem do owego Don Kichota?

— Ani źdźbła — odparł Don Alvaro.

— A ten Don Kichot miał też giermka Sancho Pansa?

— Tak, miał — odparł Alvaro — jakiegoś giermka tego nazwiska. Mówiono, że bardzo dowcipny, ale ja nigdy od niego nic dowcipnego nie usłyszałem.

— O, wierzę bardzo — zawołał Sancho — bo nie każdemu na tym świecie dany dowcip i nie tak łatwo, jak się na pozór zdaje. Ten Sancho, o którym pan powiadasz, musi to być łajdak jakiś i wisielec, bo to ja jestem Sancho Pansa i umiem palić dowcipy na zawołanie. Jeśli pan nie wierzysz, spróbuj, zostań pan tylko przez rok ze mną, a przekonasz się, że mi co chwila z ust płyną i w takiej ilości, że wszyscy, co je słyszą, umierają ze śmiechu, choć często sam nie wiem, co gadam. Co zaś do prawdziwego Don Kichota z Manchy, tego mądrego, walecznego obrońcy i mściciela krzywd, ojca sierot, podporę wdów i panien i zakochanego na śmierć w niezrównanej Dulcynei z Toboso, jest nim właśnie mój pan, którego przed sobą widzicie. Wszelki inny Don Kichot i Sancho Pansa to kłamstwo.

— Rzeczywiście, mój przyjacielu — odparł kawaler — wierzę temu, bo więcej mi w tej chwili dałeś dowodu dowcipu, niż tamten Sancho Pansa przez cały czas, com go widział; widać w nim było żarłoka i głupca, a nie dowcipnisia, i przekonywam się, że czarownicy, prześladujący prawdziwego Don Kichota, i na mnie się usadzić musieli, każąc mi dręczyć się tak długo z fałszywym Don Kichotem i tym cymbałem giermkiem jego. Ale po Bogu a prawdzie nie wiem, co powiedzieć, bo istotnie na własne oczy moje widziałem tamtego Don Kichota w szpitalu wariatów, a tu spostrzegam zupełnie innego, który tamtego nie zna wcale.

— Co do mnie — rzekł Don Kichot — nie powiem waszmość panu, ażebym był dobry, ale nie jestem też najgorszy Don Kichot, i na dowód tego, Don Alvaro, powiem panu, że nigdy noga moja w Saragossie nie postała, właśnie dlatego, ażeby wręcz zadać kłamstwo autorowi, bo słyszałem o tym fałszywym Don Kichocie. Pojechałem, prawda, do Barcelony, do tej matki grzeczności, do przytułku cudzoziemców, jedynego miejsca w Europie, gdzie szczera i trwała kwitnie przyjaźń, i do najpiękniejszego w najcudniejszym położeniu miasta pod słońcem. A choć mi się tam nie bardzo przyjemne przytrafiły przygody, bardzom rad jednak, żem widział to miasto, a o reszcie zapominam. Nareszcie, Don Alvaro, jestem ten sam Don Kichot, o którym sława tyle rzeczy głosi, a nie ten nikczemnik, co sobie śmie przywłaszczać imię moje i chwałę. Mam pana teraz prosić o łaskę jedną, której dla poparcia prawdy przez uszanowanie dla błędnego rycerstwa nie odmówisz mi waszmość zapewne. Zeznasz osobiście na piśmie z własnoręcznym podpisem, przed miejscowym sędzią, żeś mnie pan dzisiaj pierwszy raz w życiu zobaczył i że nie jestem tym Don Kichotem, o którym mowa w drugiej części owej historii, jako też, że Sancho Pansa, mój giermek, nie jest tym, którego znałeś.

— Słusznie, mości Don Kichocie — odparł Don Alvaro — dam ci to zadośćuczynienie jak najchętniej. Dziwna to wszelako rzecz widzieć jednocześnie dwóch Don Kichotów i dwóch Sanchów tego samego nazwiska i z tego samego niby kraju, a tak różniących się twarzą, uczynkami i obejściem. Wątpię prawie o tym, com widział, i zdaje mi się, że to sen być musiał.

— Możeś pan zaczarowany — zagadnął Sancho — jak Dulcynea? Być bardzo może! Ale jeśli idzie o zdjęcie uroku, mam środek na to, palnąłbym sobie za zapłatą jeszcze trzy tysiące trzysta trzydzieści trzy baty, jak to ja umiem, i byłbyś pan zdrów jak ryba.

— Cóż to za baty, przyjacielu Sancho? — zapytał Don Alvaro.

— O — długa to historia — odrzekł Sancho — ale w drodze, jeśli razem pojedziemy, opowiem panu.

Gdy Don Kichot i Don Alvaro razem wieczerzali, wszedł przypadkiem do gospody sędzia miejscowy z notariuszem, któremu Don Kichot kazał zrobić protokół z zeznania Don Alvara, jako nie znał Don Kichota z Manchy tu obecnego i jako rzeczony obecny nie był tym, którego opisuje książka pod napisem: Druga część Don Kichota z Manchy, przez jakiegoś Avellaneda z Tordesilas. Sędzia sporządził to wszystko z wielkim zadowoleniem Don Kichota, który podziękował najserdeczniej urzędnikowi usłużnemu. Wiele sobie nawzajem komplementów powiedzieli Don Alvaro z Don Kichotem, który dał tyle dowodów rozumu i wykształcenia, że Don Alvaro myślał, iż naprawdę był zaczarowany, kiedy tamtego widział Don Kichota.

Wieczorem wyjechali razem. W drodze opowiedział mu Don Kichot rozwiązanie smutnych przygód, a po wielu komplementach i zapewnieniach przyjaźni każdy odjechał w swoją stronę.

Don Kichot przepędził tę noc jeszcze pod gołym niebem w lesie, ażeby Sancho mógł dokończyć pokuty. Uczciwy giermek wygarbował skórę drzewom potężnie, nie uszczypnąwszy się ani razu.

Słońce zdawało się wcześniej wschodzić, niż zazwyczaj, jakby zazdrościło nocy, że to wielkie poświęcenie oglądała, które ono przeczuć tylko mogło. Awanturnicy nasi równo ze świtem pojechali dalej, rozmawiając o tym, z jaką zręcznością zdołali przekonać Don Alvara i wydostać od niego zeznanie tak dla nich korzystne. Tego dnia i następnej nocy nic się ważnego nie zdarzyło, chyba to, że Sancho ukończył pokutę, z czego Don Kichot, nie posiadając się z radości, oczekiwał dnia, gdzie odczarowaną ujrzy Dulcyneę.

Pojechali ze dniem, a Don Kichot nie darował żadnej przechodzącej kobiecie, musiał jej zajrzeć w oczy, przekonać się, czy to nie Dulcynea, tak dalece wierzył w nieomylność przyrzeczeń wielkiego Merlina. Po chwilowej jeszcze jeździe wjechali na pagórek, skąd rodzinną ujrzeli wioskę; skoro to Sancho zobaczył, padając na kolana, zawołał z uniesieniem:

— Obudź się drogi, rodzinny kątku, spójrz na Sancha, syna swego, który powraca nie bogaty wprawdzie, ale uczciwie ochłostany. Roztwórz objęcia i obejmij nimi syna swego, Don Kichota, co powraca zwyciężony wprawdzie, ale zwyciężył sam siebie, co, jak powiada, jest największym zwycięstwem. Trochęśmy złego i dobrego zażyli, bo nie zawsze to znajdziesz, co szukasz, ale mam nieco grosza, dostałem baty nie darmo przynajmniej, nieźle mi zapłacono.

— Daj pokój tym niedorzecznościom, Sancho — rzekł Don Kichot — i myślmy o czym innym w miejscu rodzinnym, gdzie mamy przecie zastanowić się nad pasterskim naszym żywotem. Zeszli ze wzgórza i wkrótce potem przybyli do wioski.

Rozdział XXI

Jako Don Kichot przy wjeździe różne zobaczył rzeczy, co mu się złą wydało przepowiednią. Śmierć jego.

Przy wjeździe do wioski, powiada Cyd Hamed, Don Kichot ujrzał, jak się dwóch chłopaków kłóciło,

1 ... 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz