Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak (biblioteka online darmowa .TXT) 📖
Mały Dżek zakłada klasowy sklepik. Zyski z handlu przyborami szkolnymi mają pomóc całej klasie spełnić marzenie o wspólnym rowerze…
Janusz Korczak, opowiadając o przygodach grupy uczniów trzeciej klasy, przekazuje czytelnikom solidną dawkę podstawowej wiedzy na temat ekonomii. Stary Doktor rozumie dziecięce dylematy: skąd wziąć pieniądze i jak je dobrze wydać. Szczerze i zabawnie objaśnia im te sprawy, pisząc np.: „Znam wypadek, gdzie matka zupełnie poważnie dowodziła, że lepiej kupić szalik na szyję niż parę gołębi, że ważniejsze są kalosze niż łyżwy”.
90 lat później dzieci zbierają na inne zabawki, ale „Bankructwo małego Dżeka” pokazuje uniwersalne zasady i w sympatycznej formie przypomina o odpowiedzialności.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak (biblioteka online darmowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Na placu zawsze można spotkać kilku chłopców ze szkoły. Jedni stoją koło psów i gołębi, drudzy przy gramofonach, wszyscy przy sztukach, gdzie się łyka rozpalone żelazo albo żywe żaby.
Dawniej Dżek chodził na targ, ale nie wszędzie i nie na wszystko warto mu było patrzeć. Teraz zatrzymuje się przed każdą budą i patrzy, co się może przydać do kooperatywy. Tu właśnie kupił cały tuzin bąków.
Przed gwiazdką plac się jeszcze bardziej ożywia. Przybywają ozdoby choinkowe, orzechy złocone, zimne ognie, pajace na sznurku, zabawki różne, wózki, wiatraki, klocki — z drzewa, blachy i gumy.
I trudno powiedzieć, co ciekawsze: czy ciche i zarozumiałe wystawy sklepów na ulicy, czy ruchliwe, krzykliwe i przyjacielskie kosze i stragany. Tamto inne i to inne, tu dobrze i tam dobrze. Ale już naprawdę nadzwyczajna okazała się hurtownia, do której mister Taft posłał Dżeka z polecającym listem.
Bo pomyśleć tylko: cały ogromny bez końca szereg sal aż do sufitu zastawiony półkami i skrzyniami. I wszystko to — zabawki. Zupełnie jak w bajce o skarbach Sezamu. Więcej tu leży bezładnie na podłodze niż w największym sklepie w szafach i w szufladach. Każdy sklep kupuje tylko troszkę od hurtownika, a hurtownik ma wszystko. Piłki leżą w koszach od bielizny jak kartofle. Lalki — całe stosy. Leży to, wisi, pomieszane, gdzie spojrzysz, coś innego. A widzisz przecież tylko to, co otwarte, bo w skrzyniach i tysiącach pudeł i pudełek kryje się tysiąc, sto tysięcy razy więcej pięknych i cennych rzeczy.
Dżek wiedział, że można być bogatym, że można mieć sklep; ale żeby w jednym miejscu tyle się naraz kryło skarbów, nigdy się nie domyślał. Więc bajki nie są znów takie zmyślone?
Jakiś pan wziął od Dżeka list, przeczytał i uśmiechnął się przyjaźnie.
— Mister Gibbs, mamy nowego odbiorcę. Jak się nazywasz?
— Dżek Fulton.
— Oo, i cóż ty chcesz kupić?
Zanim Dżek zdążył odpowiedzieć, wszedł szybko pan w pięknym futrze i wysokiej czapce.
— Panie Gibbs, proszę dać telegram, że towar wysłany. Kto poszedł na kolej? Czy fabryka przysłała lalki? A ten malec czego się tu plącze?
Dżek od razu poznał, że to musi być właściciel.
Wziął list mister Tafta. Dżek długo potem myślał, jak można tak prędko przeczytać. Ledwie spojrzał, już wszystko wie. Jak prawdziwy czarodziej.
— Układałeś wystawę mister Tafta?
— Tak, panie.
— I cóż? Kazał ci odsunąć książki od szyby, żeby się nie zamoczyły?
— Tak, panie.
— A na lampie kazał powiesić anioła?
— Tak, anioła.
Roześmiał się i wszyscy się roześmieli, a najgłośniej pan Gibbs.
— A ty prowadzisz kooperatywę?
— W trzecim oddziale.
— I chcecie kupić podarki i ozdoby choinkowe? Ile masz? Sto — tysiąc dolarów?
— Tylko dwa dolary bez czternastu centów.
— To mało, ale ja i tego nawet nie miałem, kiedy układałem wystawę w sklepie mister Tafta. Poczekaj no: a kiedy skończyłeś, jego matka częstowała cię kawą?
— Nie, panie. Matka jest chora.
— Chora? No, panowie, bierzcie się do roboty, a tego klienta sam załatwię. Niech tu przyjdzie chłopiec.
Uderzył laską w pustą skrzynię.
— Włóż komplet od nr 714 do 722 po tuzinie. Tylko prędko. Ozdoby nr 865, jak do kompletu czwartego. Prędzej! Dopełnij lalkami nr 75 i na wierzch kilka piłek, żeby się nie potłukły. I odesłać do mister Tafta dla Dżona Tulfona.
— Dżeka Fultona — poprawił Dżek. — Jeżeli to ma być dla mnie — dodał Dżek, wyjmując pieniądze.
— Schowaj to na cukierki.
— Nie, proszę pana, chcę tanio kupić, ale nie chcę darmo.
— Masz słuszność, masz słuszność.
— I poproszę o kwit.
— Kwit? Masz słuszność. Zaprowadź go do kasjera. I powiadasz, że jego matka chora?
— Sparaliżowana.
— Biedaczka. Powiedz mister Taftowi — albo nic nie mów.
Wyjął notesik i coś zapisał.
Potem już tylko wydawał polecenia, ale Dżek stał jak pijany i nic nie słyszał. Dżekowi nie wiadomo czemu przyszło na myśl:
„Ruchliwy umysł”.
Chłopak zabijał skrzynkę, a Dżek czeka.
— Aaa, jesteś tu jeszcze? Chcesz, to cię podwiozę? Dokąd idziesz?
— Jeszcze nie zapłaciłem — odpowiedział Dżek. Po chwili zadudnił samochód.
A Dżek musiał chodzić aż do trzech kas, zanim otrzymał kwit i zapewnienie, że skrzynka najpóźniej jutro będzie odesłana, dokąd należy.
Kiedy znalazł się na ulicy, westchnął głęboko.
— Przecież to być wcale nie może, żeby hurtownie tak tanio sprzedawały. — I właściwie Dżek nie miał zamiaru wydawać wszystkich pieniędzy. Zapisał sobie dokładnie na kartce, co chce kupić, ale wcale go nie pytano. Co tam jest, w tych pudełkach, które włożono do skrzyni? Co znaczą numera94: 714 i 722?
Wszystko to bardzo dziwne i bardzo trudne. Musi dobrze się naradzić z mister Taftem i z panią.
— Owszem, bardzo mi się twój pomysł podoba — mówi pani — ale, mój miły Dżeku, nie zaniedbuj się w nauce. Widocznie kooperatywa zabiera ci zbyt wiele czasu. Byłoby mi bardzo przykro, gdybyś stał się złym uczniem. Nie wypada nawet, żeby bibliotekarz źle się uczył, on — który powinien dawać przykład rzetelnego stosunku do książki i do wiedzy.
Dżek milczał chwilę dłuższą.
— I cóż mi odpowiesz?
— Nic — odparł Dżek smutnie. — Pani ma słuszność: zaniedbałem się w nauce. Nie przypuszczałem, że kooperatywa zajmie mi tyle czasu. Chociaż...
— Chociaż?
— Roboty nie mam znów tak wiele, tylko ciągle myślę, co zrobić, żeby się udało.
— Miły Dżeku, właśnie idzie o twoją myśl, która jest zupełnie pochłonięta zakupami i gwiazdką.
— Proszę pani, ja się tych wierszy z pewnością podczas świąt nauczę.
— Nie tylko wiersze. Znów w ostatnim dyktandzie zrobiłeś dużo błędów.
— Zrobiłem cztery grube błędy i trzy małe, razem siedem błędów.
— No widzisz. Ja ciebie bardzo szanuję i cenię, mój chłopcze, ale tym bardziej się smucę. Pocieszam się myślą, że wiele korzystasz, zajmując się kooperatywą. W arytmetyce się poprawiłeś, to prawda. Ale pomyśl tylko: czy kupiec może pisać błędnie?
— Jeszcze nie jestem kupcem — odparł Dżek.
Ostatecznie postanowiono, że bazar świąteczny się odbędzie, bo Dżek zobowiązał się wobec klasy. Już do świąt pani będzie dla niego względniejsza. A za to Dżek przez święta i później weźmie się naprawdę do nauki, a wolny czas poświęcać będzie kooperatywie.
W domu rodzice się skarżyli, że Dżek za często biega do mister Tafta, że się czasem spóźnia na obiad (niezbyt często), że jest zamyślony, roztargniony i mówi ze snu95. A najwięcej zmartwiona była mała Mary, którą Dżek zupełnie zaniedbał.
Ano, nie mogło być inaczej. Dżek musiał rozwiązać najtrudniejsze chyba zadanie, które kiedykolwiek jakikolwiek chłopiec w jego wieku miał do rozwiązania. Jak podzielić między wszystkich w klasie:
6 drewnianych pudełek farb
12 papierowych pudełek kredek
18 łańcuszków
3 drukarki z ruchomymi literami
3 pudełka z żołnierzami
12 organek96
3 skarbonki
12 rewolwerów i 12 lalek
6 sznurów korali
3 warcaby
3 domina
3 samochody blaszane sprężynowe
24 gwiżdżące baloniki do dmuchania
1 pudełko sztuk magicznych
1 pudło z wyszywaniem na kanwie
4 jajka wkładane (czerwone, w tym mniejsze niebieskie, i coraz mniejsze i innego koloru)
5 pudełek klocków
3 pudełka łamigłówek
1 łabędzia, którego można łowić na wędkę magnesem (i ryby)
5 loteryjek
1 pudełko ze zwierzętami
A oprócz tego piłki, ruchome abecadła, złoty deszcz, kule, trąbki, lichtarze do świeczek, śnieg, zimne ognie i różne ozdoby choinkowe.
Muszę jeszcze dodać, że w jednym z pudeł było na przykład dwanaście farb, a w drugim dwadzieścia cztery, że jedne lalki zamykały oczy, inne nie, że i łamigłówki, i klocki — wszystko było różnej wielkości i różnej wartości.
— Kiedy nareszcie przyniesiesz? — nalegają koledzy.
Chcą przynajmniej zobaczyć, bo do tej pory tylko Iim widział u mister Tafta i opowiadał rzeczy, o których się i filozofom nie śniło.
Co znaczy Bosko czarnoksiężnik w porównaniu z pudłem sztuk magicznych. Jest tam na przykład flaszka, gdzie wlewasz wodę, a potem — fokus pokus — laseczką i jest wino. Albo sypiesz ziarno — znów fokus pokus — jest mąka. Czerwona kula znika i znów się pokazuje w pudełku. Przecinasz nożem sznurek i znów jest cały. Papier znika z czarodziejskiego portfelu97.
Albo łabędzie i ryby przyczepiają się do wędki jak żywe.
No i czego tam nie ma!
Od razu dwudziestu chłopców zamawia te pudła, a piętnaście dziewczynek największą lalkę.
Bo wiedzą, że będzie strasznie tanio.
Co robić, jak sprawiedliwie podzielić? Już nie Dżek, ale mister Taft nie wie.
— Muszę ci wytłumaczyć, co znaczy kalkulacja. Jeżeli coś kupuję, wiem, ile zapłaciłem, wiem, ile mnie kosztuje. Potem muszę wiedzieć, ile płacę za sklep, gaz, podatek, ile mi się zniszczy na wystawie. Bo kto kupuje, ten chce mieć wszystko najlepsze. Nikt nie kupi podartego obrazka albo zgniecionej pocztówki; ale jak przegląda w sklepie, nieostrożnie kładzie i gniecie, a ja tracę. Więc to są moje straty i wydatki administracyjne. A przecież muszę zarobić jeszcze. Za pracę sprzedawania muszę mieć zapłatę.
— Ale ja nie mam sklepu — mówi Dżek.
— Toteż twoje wydatki administracyjne są małe. Ale są.
— Jakie? — zapytał się Dżek.
— A skąd masz kajety, w których prowadzisz rachunki? Gdzie trzymasz rachunki? Gdzie trzymasz pieniądze? Potrzebna ci przecież teczka do papierów i skarbonka do pieniędzy. Kto płaci za podzelowanie butów, jak musisz chodzić tak dużo?
— Więc co zrobić?
— Nie wiem. Powiedz mi jeszcze, czy kooperatywa chce zarobić na tym?
Dżek też nie wie.
— A najważniejsze: czy twoi koledzy mają i ile mają pieniędzy. Bo co warta kalkulacja, jeżeli powiesz, ile co kosztuje, a oni nie kupią, bo nie mają pieniędzy.
Myśli Dżek, poradził się woźnego, radzi się Nelly, Iima, pani — każdy coś powiedział. Wreszcie postanowiono:
Urządzi się tak jakby fantową loterię. Bilety będą po pięć, dziesięć i dwadzieścia centów. Kto co wygra, ten będzie miał. A z tego, czego jest dużo, jak łańcuszki, gwizdałki, organki i rewolwery, zrobi się razem z ozdobami choinkowymi torebki, i każda torebka będzie kosztowała dwa centy. Torebki leżeć będą w koszyku i każdy będzie wyjmował. Nazywa się to: kosz szczęścia.
Prócz tego będą prezenty: Morris dostanie największe pudło farb, Barnum — najlepsze organki, jedną lalkę dostanie woźny dla małej córeczki. Matce mister Tafta kupią kwiatek, bo nie może ani widzieć, ani nie słyszy, więc niech sobie przynajmniej wącha.
Woźny bardzo pomaga Dżekowi, a dzięki temu, że i mister Taft dał Dżekowi list do znajomego hurtownika, otrzymali prawie za darmo tyle pięknych rzeczy. Bo co tu gadać? Mister Taft ocenił skrzynkę na przeszło piętnaście dolarów.
Dżek chciał nawet dać jedną drukarkę kierownikowi i pani sznurek korali. Ale Fil powiedział:
— Idź, głupi. Pani się tam znowu ubierze w korale dla dzieciaków.
Drukarka mogłaby się przydać kierownikowi, ale może się obrazić, zresztą ma maszynę do pisania.
Kiedy już wszystko było dokładnie obmyślone, Dżek urządził posiedzenie kooperatywy. Ale był straszny hałas. Nie chcieli mówić po kolei, wylatywali z miejsc. Niektórzy mówili, że nie mogą radzić, bo nie widzieli. Dopiero jak pani weszła, z początku się uspokoiło. Ale potem znów to samo:
— Dlaczego tak?
— Po co to?
A jak pani się zapytała, jaki mają inny plan, nikt nic nie wiedział.
— A co będzie, jak chcę rewolwer, a dostanę organki? A jak kto ma mało pieniędzy? A czy można kupić dwa bilety? Co się zrobi, jeżeli różne rzeczy zostaną?
Nikt głośno nie mówił, że źle, bo pani zaraz się pytała:
— A co radzisz, żeby było lepiej?
Ale słychać było, szczególnie między dziewczynkami, jak mówiły:
— Ja tam wcale nie chcę. Też wymyślili: fantowa loteria! A jak nic nie wygram albo jakieś głupstwo?
Aż pani się rozgniewała:
— Bardzo łatwo krytykować, jak kto coś robi. Ale nikt nie chce pomyśleć, czy można zrobić lepiej. Zamiast podziękować Dżekowi, że się gorliwie zajmuje kooperatywą, jeszcze są niezadowoleni. To jest niewdzięczność i bezmyślność.
Co prawda niesłusznie pani gniewała się na wszytkich, bo tylko może pięcioro hałasowało i robiło miny. Bo reszta była zadowolona.
— Jak nie będę chciał, przecież mogę zamienić?
— Żeby nawet się nie przydało, przecie i tak tanio.
— Albo można oddać bratu, albo siostrzyczce.
Więc pani spojrzała na zegarek i zapytała, kto się zgadza: żeby podniósł rękę. A potem niech podniesie, kto się nie zgadza. Wszyscy patrzą na tych, którzy mówili, że źle Dżek wymyślił, ale oni stchórzyli — nikt ręki nie podniósł. No, więc jutro po ostatniej lekcji Dżek zostanie z Iimem, Filem, Nelly, Klaryssą i Harry98 i przy pomocy pani zrobią torebki. A fantowa loteria będzie pojutrze.
Tylko pani uprzedza, że jeżeli na lekcjach siedzieć będą niespokojnie, nic się nie odbędzie. Bo i tak jest dużo niepokoju i zamieszania. Dziś na przykład pobił się Pitt z Fordem o żołnierzy, którzy tymczasem leżą spokojnie w skrzynce w sklepie mister Tafta.
Jeżeli na posiedzeniu, kiedy dopiero mówiono o tych rzeczach, był nieład, można sobie wyobrazić, co się działo, kiedy już wszystko ponumerowane rozłożone było na stole. Całe szczęście, że woźny pilnował porządku, bo wiadomość rozeszła się po całej szkole, i zaczęli się pchać także z innych oddziałów.
Dżek odbierał pieniądze, Klaryssa zapisywała, Iim pilnował porządku, a Harry wydawał fanty.
Najgorszy był początek. Potem już wywoływano po kolei podług ławek. Wolno było brać tylko jeden bilet, a jak wszyscy wzięli, zaczynano od początku. Bilety
Uwagi (0)