Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak (biblioteka online darmowa .TXT) 📖
Mały Dżek zakłada klasowy sklepik. Zyski z handlu przyborami szkolnymi mają pomóc całej klasie spełnić marzenie o wspólnym rowerze…
Janusz Korczak, opowiadając o przygodach grupy uczniów trzeciej klasy, przekazuje czytelnikom solidną dawkę podstawowej wiedzy na temat ekonomii. Stary Doktor rozumie dziecięce dylematy: skąd wziąć pieniądze i jak je dobrze wydać. Szczerze i zabawnie objaśnia im te sprawy, pisząc np.: „Znam wypadek, gdzie matka zupełnie poważnie dowodziła, że lepiej kupić szalik na szyję niż parę gołębi, że ważniejsze są kalosze niż łyżwy”.
90 lat później dzieci zbierają na inne zabawki, ale „Bankructwo małego Dżeka” pokazuje uniwersalne zasady i w sympatycznej formie przypomina o odpowiedzialności.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak (biblioteka online darmowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Potem zaczęły się zamiany. Przyszedł kierownik i trzy panie. I ostatecznie niektórzy uczniowie z innych oddziałów wzięli bilety po pięć centów — i ostatecznie największą lalkę wygrał Weed z czwartego oddziału, a pudło ze sztukami magicznymi dziewczynka z pierwszego oddziału.
Klaryssa przy zapisywaniu najprzód99 się omyliła, potem się obraziła, a Dżeka tak rozbolała głowa przy wydawaniu reszty, że zapomniał zupełnie, że też ma prawo kupić choć dwie torebki i wziąć bodaj jeden bilet.
Kiedy skończył, nie było już nic na stole prócz pudełka z centami, gdzie leżały nawet i dwa papierowe dolary.
Dżek był zmartwiony. Żal mu było małej Mary. Zaniedbał ją, zapomniał o jej istnieniu. W ostatniej chwili kupił parę arkuszy kolorowego papieru i zrobił łańcuchy na choinkę, koszyczki i inne rzeczy. Ale to przecie nie złoty deszcz i nie szklane kule. Kupił jej też za dwa centy małą laleczkę, ale Mary wiedziała, że Dżek dzieciom w szkole tyle rozdał prawdziwych lalek z włosami, fartuszkami, pantofelkami do zdejmowania i jedną nawet w rękawiczkach.
A tymczasem piękne rzeczy kooperatywy rozeszły się po mieszkaniach kolegów. I tam było naprawdę wesoło.
I czyja zasługa, że tego wieczora Drel100, Gill, Karr, Sibley grali na organkach, że u Toddów cała rodzina gra w loteryjkę, że Edwin urządził na stole wojnę i strzela z armatki, że mała siostra Shorta składa i rozkłada jajko i nawet z nim zasnęła. Cieszyła się Amelia, córeczka woźnego, cieszyło się jeszcze jedenaście innych dziewczynek i nie tylko one rozbierały i ubierały lalki, ale ich rodzeństwo, goście, sąsiedzi. Bywało, że z trojga dzieci jedno strzela z rewolweru, jedno składa łamigłówkę, najstarsze gra z ojcem w warcaby.
I każdy opowiadał:
— W naszym oddziale jeden chłopiec...
Albo:
— Jest w naszej klasie Dżek Fulton. Przyniósł całą skrzynkę...
Albo:
— Myśmy urządzili kooperatywę. Piąty oddział mówił, że nie będziemy umieli, a tymczasem...
Rozumie się, że Dżek o tym nie wiedział wcale i nawet nie myślał. Przeciwnie, myśl jego więcej jeszcze była zajęta sprawą kooperatywy. Trzeba przecież rachunki doprowadzić do porządku. Tak miał wszystko dobrze obliczone, że nic mu nie brakowało. Często zaglądał do zeszytu, gdzie było zapisane, co leży w szafie — i sprawdzał, ile jest kajetów, ołówków, arkuszy papieru. A kiedy się zgadzało, było mu bardzo przyjemnie. A teraz co? Klaryssa wszystko poplątała: nie wie, od kogo i ile dostał pieniędzy, nie wie nawet, czy coś nie zginęło. Tak ładnie ułożył, że na jednej stronicy napisze: „lalki”, na drugiej: „gwizdałki”, na trzeciej: „łańcuszki”. A pod tym będzie napisane, kto kupił. I chociaż nie może pamiętać, jak zajrzy, od razu może powiedzieć:
— Ty masz kredki.
Albo:
— Ty masz organki.
Albo:
— Ty masz piłkę.
Dżek wie już, co znaczy komisja rewizyjna. Oto trzech chłopców razem z panią przejrzą rachunki, przeliczą pieniądze i dopiero powiedzą:
— Dżek dobrze gospodaruje.
No, a teraz co będzie?
Nie, przecież on nie winien. Klaryssa się obraziła. Powiedziała:
— Ja tam nie umiem. Już dosyć pisałam. Weź sobie kogoś innego.
Łatwo powiedzieć: „weź sobie”, jak każdy myśli tylko, żeby kupić dla siebie i jak najprędzej iść do domu.
I co się z Nelly stało? Dlaczego nie przyszła do szkoły? Taki zawód i utrudnienie w ostatniej chwili. I Nelly nic nie kupiła. I właśnie ona. Właściwie Dżek bardzo chciał dać jej lalkę, którą dostała w prezencie mała Amelia, tylko się wstydził powiedzieć. Dlaczego Nelly nie przyszła — pewnie zachorowała?
— Coś ty dziś smutny jakiś — zapytał się ojciec. — Czy źle ci poszedł twój handel? Jak tam wasza kooperatywa?
Zdziwił się Dżek, bo ojciec pierwszy raz dopiero się pytał.
Rodzice Dżeka, rozumie się, wiedzieli; ale ojciec niechętnie słuchał, bo sam nie lubił kupować i nic nie sprzedawał. A mama była u mister Tafta, rozmówiła się i powiedziała:
— Nie rób nic, mój Dżeku, bez mister Tafta. To bardzo doświadczony człowiek i bardzo ci życzliwy.
Więc kiedy ojciec się zapytał, Dżek zaczął opowiadać:
— Mister Taft dał mi list do hurtowni. Dostałem całą skrzynkę. Tak i tak. Był kierownik i trzy panie z innych oddziałów. Tak było ładnie, kiedy ich oddział wychodził, a każdy trzyma torebkę. I na ulicy oglądają, co kto ma. I ludzie się patrzą, co się stało. A niektórzy na ulicy zaraz grają na organkach. Fil nawet ustawił pięć par chłopców, grał marsza wojennego, a oni tak szli przez korytarz i po schodach. A z innych oddziałów im zazdrościli. A przed bramą szkoły stała kupa dzieciaków. Bo już wiedzieli, co będzie, więc przyszli na spotkanie. A jeden mały braciszek Dżona zaraz zaczął dmuchać w balonik z gwizdałką, a Adams powiedział: „Ty nie umiesz”. I tak mocno nadmuchał, że balonik pękł i chłopiec zaczął płakać. Aż Adams obiecał Dżonowi, że odkupi. A teraz 31 grudnia znów wszyscy przyjdą do szkoły, Dżek wyda powinszowania na laurkach. Dżek kupi różową wstążeczkę, każdą laurkę zwinie w trąbkę i przewiąże różową wstążeczką, to będzie ładniej. Tak właśnie poradziła Edith. Właściwie nie poradziła, tylko powiedziała, że ich laurki nie będą przewiązane różową wstążeczką; ale ona się postara. Dżek postanowił zrobić niespodziankę i za darmo do każdej laurki doda wstążeczkę do przewiązania. Tylko czy dać i tym, którzy jeszcze za laurki nie zapłacili? Bo jedenaścioro (Dżek ma zapisane kto) nie zwrócili po cencie. Jeżeli mieli pieniądze na fantową loterię i torebki, powinni byli zwrócić, jeżeli są winni.
Rodzice uważnie wysłuchali opowiadania Dżeka. A potem ojciec powiedział:
— Widzę, mój Dżeku, że rzemieślnikiem nie będziesz. To nie szkodzi. Bo ja od najmłodszych lat sprzedawałem jedno tylko: pracę. Co moje ręce zrobiły, inni już sprzedawali. Kupować też mało kupuję, więc się na tym nie znam. A ty chcesz, zostań sobie kupcem. Ale musisz dobrze się uczyć. Nauka do wszystkiego potrzebna. Gdybym umiał dobrze rysować, tobym mógł więcej zarabiać. Rzemieślnikowi bardzo potrzebne rysunki.
Ojciec westchnął, a Dżek oparł się o kolana ojca i głaskał go po twarzy.
„Dzisiaj ojciec wcale nie ma kolącej twarzy” — pomyślał Dżek — i pocałował rękę ojca.
A potem powiedział:
— Tatuś ma żyły na rękach, a ja nie.
Ale ojciec myślał o czymś i nie słyszał. Więc zgaszono świeczki na choince i poszli spać.
I teraz muszę opowiedzieć o jednym z dwunastu bąków drewnianych, zupełnie zwyczajnych i małych, które Dżek kupił na placu.
Więc Dżek nie wiedział, co z nimi robić, bo wśród tylu pięknych rzeczy co one znaczyły? Nawet Dżek z początku zupełnie zapomniał, bo leżały w szafie obok pudełka z ołówkami. No, więc wziął i już później włożył je na dodatek do dwunastu torebek po dwa centy. Może się na coś przydadzą?
I teraz o jednym z tych dwunastu bąków powiem.
Był jeden bąk w torebce za dwa centy; kupił ją Gray. Tak, kupił tylko jedną torebkę i nawet nie za własne, a za pożyczone od chłopca na podwórku dwa centy. Bo wszyscy w klasie wiedzieli, że Sanders jest bardzo biedny, bo u nich tyle dzieci i nie mają co jeść. Ale nikt nie wiedział, że Gray jest jeszcze biedniejszy. Ojciec Graya wyjechał daleko i co miesiąc przysyłał bardzo mało pieniędzy. A czasem nawet nic nie przysyłał. A Gray miał tylko małego braciszka i bardzo go kochał. Więc pożyczył od chłopca z podwórka dwa centy i powiedział, że mu odda wszystko, co jest w torebce, tylko żeby jakąś jedną rzecz sam wybrał i żeby, co chce, dał dla braciszka. W torebce było pięć lichtarzyków, ale nie dał. Była piłka, ale nie dał. Były różne ozdoby, rewolwer, łańcuszek i jeszcze, ale nic nie dał Grayowi, wszystko sobie zabrał, dał tylko bąka.
— Masz: to będzie dla twego brata.
— Daj jeszcze coś — powiedział Gray.
— Ooo, będę ci dawał. Żeby nie moje dwa centy, tobyś i bąka nie miał.
Gray tak długo chodził po ulicy, aż znalazł kijek i sznurek — i zrobił bacik do poganiania bąka.
Bawili się razem przez cały wieczór wigilijny. A potem Gray opowiedział matce, skąd ma bąka.
— To Dżek...
A mały był bardzo śpiący i zmówił wieczorną modlitwę. A modlitwę tak skończył:
— ...i daj zdrowie ojczulkowi, który wyjechał daleko.
A potem już od siebie dodał:
— ...i daj także zdrowie Dżekowi, który jest daleko i przysłał mi bąka.
I stała się nagle dziwna rzecz.
Dżek jakby to usłyszał. Rozumie się, że nie mógł słyszeć, bo to było w zupełnie innym mieszkaniu i zupełnie na innej ulicy. Więc nie mógł słyszeć. Bo nawet telefonu nie miał ani Dżek, ani mały brat Graya. Więc nie słyszał zwyczajnie uchem, tylko jakoś inaczej. Dość, że w tej chwili zrozumiał, że przecież nie szkodzi, że Mary dostała tylko małą laleczkę i choinka nie ma ani jednej kuli złoconej. I znów, nie wiadomo skąd, przypomniały mu się słowa ojca:
— To trudno: jak człowiek ma obowiązki, na wiele rzeczy nie może sobie pozwolić.
A przed samym zaśnięciem przywołała go Mary i powiedziała:
— Mój kochany Dżeku, już nie gniewaj się na mnie. Już nigdy twojej skrzynki nie otworzę.
— A ty otwierałaś skrzynkę?
— Tylko jeden raz, ale już nigdy nie otworzę.
— A nie ruszałaś nic?
— Jak mamę kocham, że nic nie ruszałam. Tylko troszkę otworzyłam, ale się przestraszyłam i zaraz zamknęłam. Nawet nic nie widziałam.
Przestraszył się Dżek, bo w skrzynce leżały pieniądze.
Są jeszcze na świecie kraje, gdzie dzieci do szkół nie chodzą. Dzieci są tam bardzo nieszczęśliwe, i tak samo bogate, jak biedne. Biedne muszą pracować, ale za słabe i nie umieją jeszcze. Więc co one mogą zarobić? A że nie umieją, więc zrobią nie tak, jak trzeba, to krzyczą na nie, złoszczą się i biją. A znów bogate nudzą się, nie wiedzą, co cały dzień robić. Nawet na spacer nie co dzień wychodzą: a to deszcz, a to nie ma kto z nimi wyjść, a samych nie puszczają, że je samochód albo tramwaj przejedzie. Z nudów wszędzie włażą, to znów je wyganiają. Ciągle słyszą: „Nie przeszkadzaj i nie nudź”. Nie ma z kim porozmawiać ani się o co zapytać, ani z kim bawić.
W szkole są koledzy, i na ulicy w drodze tyle się widzi różnych ciekawych rzeczy: to się koń przewróci, to tramwaj się wykolei, to pogrzeb z wojskową muzyką, to bójka albo pijany, to milicjant prowadzi złodzieja albo hycel psy łapie. Widzi się rowery, ogłoszenia na słupach, co grają w cyrku, piękne obrazy kinematografów101.
I wesoła przerwa na podwórzu, zabawa albo nowiny różne; jeden powie to, drugi to.
No i lekcje czasami też są ciekawe. Bo ktoś dokazuje i pani go wyrzuca. Albo coś pani opowie, albo przeczyta. Nawet jak jest trudna lekcja, trudne zadanie, dyktando albo wypracowanie, przyjemnie się pomordować. I przyjemnie, jak coś wiedzieć i pani się pyta: „Kto wie?”, albo jak się umie i pani wywoła.
Są i w szkole przykrości, że czasem się ktoś przyczepi albo dokucza, albo o coś posądzają, a to nieprawda. Albo pani się gniewa. A już najgorzej, jeżeli niesprawiedliwie.
No, ale jak szkoły nie ma, zapomina się, co nieprzyjemne, i zaczyna się nudzić. Bo przyjemna niedziela, że się jeden dzień102 nie idzie, ale w święta, jeżeli długo trwają, już się potem zaczyna przykrzyć.
Najważniejsze, żeby ułożyć plan, co się przez cały dzień będzie robiło. I Dżek taki plan ułożył. Jak wstanie, pomoże w gospodarstwie, żeby mama się tak nie męczyła. Dżek umie obierać kartofle, nie bardzo prędko, ale cienko obiera. Lubi zamiatać pod łóżkiem, pod szafą, bardzo lubi z szafy kurz wycierać. Najlepiej lubi roboty, kiedy trzeba zrobić coś wysoko albo odsuwać ciężkie rzeczy, na przykład kosz, komodę, wyjmować z szafy naczynia.
Potem Dżek będzie wychodził z Mary. Biedna Mary nawet do ochronki103 nie chodzi i bardzo się nudzi. Tak czeka na powrót Dżeka ze szkoły, a Dżek nie zawsze ma czas i ochotę z nią się bawić. Podczas świąt zupełnie co innego. Tak, co dzień będzie z nią wychodził. Tylko Mary koniecznie musi się przedtem załatwić, bo jak mama się pyta, czy potrzebuje, zawsze mówi — „nie”, a potem na ulicy Dżek nie wie, co robić. Raz nawet stróż skrzyczał go, że strach, kiedy wszedł z Mary do bramy.
Później będzie się uczył. Musi cały kajet bez błędu starannie przepisać i nauczy się nie tylko jednego wiersza, ale jeszcze. I to będzie niespodzianka dla pani. Dżek myślał nawet laurkę dla pani napisać, ale się bał, że powiedzą, że lizuch.
Oprócz dwóch wizyt z rodzicami, Dżek był na dwóch wizytach sam, a na jednej z Mary.
Bo kiedy szedł z Mary, spotkała go matka Pennella. Zaczęła prosić, żeby odwiedził Williama i koniecznie z Mary. Dżek jakoś nie bardzo chciał, ale matka Pennella mówi:
— Widzisz, moje dwa dolary przyniosły ci szczęście. Musisz przecie104 opowiedzieć, jak to się stało.
Matka Pennella ma słuszność i Dżek poszedł z Mary. Zabrał wszystkie rachunki i dwa dolary, bo może już nie chce, więc Dżek może zwrócić.
Missis105 Pennell przejrzała rachunki i pokazała mężowi.
— No, patrz tylko, jaki to mądry chłopiec. I nikt mu nie pomagał. Mój Boże, o cztery miesiące młodszy od naszego Williamka! Co to za głowa — co za głowa... Ale ty pewnie jesteś najmądrzejszy z całej klasy? Przecież nie wszyscy są tacy jak ty. No, patrz, Willi106, czy ty byś coś
Uwagi (0)