Manekin trzcinowy - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖
Manekin trzcinowy to powieść autorstwa Anatole'a France'a wydana w 1897 roku, będąca drugą częścią cyklu Historia współczesna.
Jej główny bohater, pan Bergeret, przeżywa kryzys. Nie jest zadowolony ze swojego życia — czuje się niekochany przez żonę i dzieci, praca naukowa przestaje dawać mu satysfakcję. To poczucie bezsensu przywiedzie go na kres małżeństw i pozwoli zaznać życia z mniejszą liczbą zobowiązań, bogatego w intelektualny ferment, możliwości snucia refleksji na bieżące tematy polityczne i filozoficzne.
Anatole France był francuskim pisarzem, którego lata twórczości przypadają na przełom XIX i XX wieku. Był bibliofilem i historykiem, prezentował postawę racjonalistyczną i sceptyczną, jego dzieła mają charakter filozoficzny, ale także satyryczny. Miał duży wpływ na twórczość m.in. Conrada, Prousta i Huxleya. W 1921 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury.
- Autor: Anatole France
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Manekin trzcinowy - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Anatole France
— Ani nie mówiła, ani nie myślała tego — odpowiedział pan Bergeret. — Wiktor Hugo, to prawda, sądził, że Torquemada36 kazał palić ludzi dla ich własnego dobra, aby za cenę krótkiego cierpienia zapewnić im szczęśliwość wiekuistą. Zbudował na tej idei dramat cały lśniący od kontrastów. Ale ten pogląd utrzymać się nie da. Nie pojmuję, jak mąż tak uczony jak pan, wykarmiony na tylu starych pergaminach, mógł dać uwieść się kłamstwom poety. Prawdą jedynie jest to, że trybunał inkwizycji oddawał heretyka sądom świeckim i odcinał od Kościoła chory członek, z obawy, aby całe ciało nie zostało nim zarażone. Z członkiem odciętym działo się zaś wedle woli bożej. Taki jest duch inkwizycji. Jest on straszny, ale nie romantyczny. Święty trybunał postępował w myśl tego, co pan słusznie nazywa filantropią duchową, jedynie z „pojednanymi”, których miłosiernie skazywał na dożywotnie więzienie i zamurowywał dla dobra ich duszy. Ja myślałem przed chwilą tylko o więzieniach cywilnych, takich, jakie istniały w wiekach średnich i w czasach nowożytnych aż do panowania Ludwika XIV.
— To prawda — rzekł pan de Terremondre — że system celkowy nie dał tych wszystkich dobrych wyników, na które liczono w trosce o umoralnienie więźniów.
— System ten — rzekł doktor Fornerol — wywołuje często poważne choroby umysłowe. Chcąc być sprawiedliwym, muszę dodać, że zbrodniarze skłonni są do zaburzeń tego rodzaju. Utrzymuje się dziś, że każdy zbrodniarz jest osobnikiem zwyrodniałym. Dzięki uprzejmości pana Osjana Colot mogłem zbadać naszego mordercę Lecoeura. Znalazłem u niego znamiona patologiczne... Układ zębów, na przykład, jest anormalny. Wnioskuję stąd o zmniejszonej odpowiedzialności.
— Jednak — rzekł pan Bergeret — jedna z sióstr Mitrydata miała dwa rzędy zębów w każdej szczęce. Brat mimo to uważał ją za duszę wzniosłą. Kochał ją tak czule, że ścigany przez Lukullusa, uciekając, niewolnikowi-niemowie kazał ją udusić, aby nie dostała się żywa w ręce Rzymian. Nie zawiodła czci, jaką miał dla niej brat. Przyjęła stryczek z radosnym spokojem, mówiąc: „Dzięki niech będą bratu, że wśród gnębiących go trosk nie zapomniał o mojej czci”. Widzicie z tego przykładu, że nawet z dwoma rzędami zębów można mieć duszę bohaterską.
— Lecoeur — rzekł doktor — ma jeszcze inne cechy osobliwe, które dla uczonego nie są bez znaczenia. Jak wielu zbrodniarzy z urodzenia, ma i on stępioną wrażliwość. Mogłem go badać i pod tym względem. Tatuowany jest na całym ciele. I doprawdy zadziwiająca jest lubieżna wyobraźnia, która wpłynęła na wybór scen i przedmiotów rysowanych na jego skórze.
— Doprawdy? — spytał pan de Terremondre.
— Byłoby dobrze — rzeki doktor Fornerol — gdyby skórę tego osobnika, należycie spreparowaną, zachowano w naszym muzeum. Ale nie zamierzam, moi panowie, mówić wam o treści tych tatuażów, lecz o liczbie ich i rozmieszczeniu na ciele. Niektóre fazy takiego tatuowania musiały sprawiać pacjentowi ból tak silny, że tylko z trudnością wytrzymałby go osobnik obdarzony wrażliwością normalną.
— Przepraszam, tu się pan myli — rzekł pan de Terremondre. — Widać, że nie zna pan mego przyjaciela Jilly. A jest on przecież dość znany. Jilly w młodości swej, w roku 1885 czy 86, z przyjacielem swym lordem Turnbridge odbył podróż naokoło świata na pokładzie jachtu „Old Friend”. Jilly daje słowo honoru na to, że przez całą drogę, czy to w czasie pogody, czy też w czasie burzy, ani on, ani lord Turnbridge nawet na minutę nie wyszli na pokład, lecz uporczywie siedzieli w kajucie, zapijając szampana w towarzystwie starego żeglarza z marynarki królewskiej, który od jakiegoś naczelnika tasmańskiego szczepu nauczył się tatuowania. Stary ten żeglarz podczas podróży wytatuował obydwóch przyjaciół od szyi aż do pięt. I Jilly powrócił do Francji pokryty polowaniem na lisy, na które składa się nie mniej i nie więcej niż trzysta dwadzieścia cztery postacie mężczyzn, kobiet, koni i psów. Pokazuje on je chętnie w knajpie po dobrej kolacji w dobrym towarzystwie. Otóż nie wiem, czy wrażliwość mego przyjaciela Jilly jest anormalna. Ale zapewniam pana, że jest on bardzo miłym chłopcem i porządnym człowiekiem i że niezdolny jest...
— Ale — zapytał pan Bergeret — skoro myślicie, doktorze, że istnieją urodzeni zbrodniarze, i skoro z badania wydaje się wam, że odpowiedzialność czeladnika rzeźnickiego Lecoeura jest, według słów waszych, ograniczona przez wrodzoną dyspozycję do zbrodni, czyż słuszne jest, by go gilotynowano?
Doktor wzruszył ramionami.
— Cóż mamy z nim robić?
— Zaiste — odrzekł pan Bergeret — los tego indywiduum mało mnie obchodzi. Ale przeciwny jestem karze śmierci.
— Niech nam pan przedstawi swoje argumenty, panie Bergeret — rzekł archiwista Mazure, który uwielbiał rok 93, rok Terroru, i przypisywał gilotynie rodzaj tajemniczej władzy i piękna moralnego. — Ja jestem za zniesieniem kary śmierci dla przestępców zwykłych, a za przywróceniem jej w sprawach politycznych.
Na to wyznanie obywatelskich przekonań nadszedł Jerzy Frémont, inspektor sztuk pięknych. Pan de Terremondre naznaczył mu spotkanie w księgarni Paillota i mieli zwiedzić razem dom królowej Małgorzaty. Pan Bergeret spojrzał z pewnym lękiem na pana Frémont i uczuł się bardzo małym wobec tak znakomitej osoby. Nigdy nie lękał się idei, lecz był nieśmiały wobec ludzi.
Pan de Terremondre nie miał klucza od domu, posłał więc Leona, a pana Jerzego Frémont zaprosił do kąta starych ksiąg i podając mu krzesło, rzekł:
— Pan Bergeret właśnie wychwala nam więzienia z czasów Ludwików.
— Bynajmniej — odrzekł pan Bergeret, nieco zmieszany — bynajmniej. Były to kloaki. Nieszczęśliwi żyli w nich przykuci do ściany. Ale nie byli sami, mieli towarzyszy. Mieszczanie, panowie, panie odwiedzali ich. Wizyty te były jednym z siedmiu uczynków miłosiernych. Nikt nie próbuje czynić tego dzisiaj. Zresztą regulamin nie pozwalałby na to.
— Prawda — rzekł pan de Terremondre — odwiedzanie więźniów było niegdyś w zwyczaju. Mam w zbiorach rycinę Abrahama Bosse37. Przedstawia ona szlachcica w kapeluszu z pióropuszem i damę, w staniku z brokateli i w stroiku z weneckiej koronki, na progu lochu, w którym roją się nędzarze, na pół okryci wstrętnymi łachmanami. Rycina ta jest jedną z cyklu siedmiu drzeworytów, które posiadam w starym wydaniu. Trzeba się jednak wystrzegać, bo od niedawna odbijane są one również w miedziorytach.
— Odwiedzanie więźniów — rzekł Jerzy Frémont — było dość często przedmiotem sztuki chrześcijańskiej we Włoszech, Flandrii i Francji. Silnie, realistycznie ujął ten przedmiot della Robbia na fryzie z barwnej glinki, niby bogata opaska otaczającym szpital w Pistoi... Czy pan zna Pistoję, panie Bergeret?
Profesor musiał wyznać, że nie był we Włoszech.
Pan de Terremondre, stojąc nieopodal drzwi, dotknął ramienia pana Frémont.
— Panie Frémont, spójrz pan na plac, na prawo od kościoła. Zobaczy pan najładniejszą kobietę w naszym mieście.
— To pani de Gromance — rzekł pan Bergeret. — Czarująca kobieta.
— Daje dużo do mówienia o sobie — dodał pan Mazure. — Jest z domu Chapon. Ojciec jej był komornikiem i największym sknerą i lichwiarzem w departamencie. A ona ma doprawdy typ arystokratyczny.
— To, co nazywają typem arystokratycznym — rzekł Jerzy Frémont — jest czystym wytworem wyobraźni. Z punktu widzenia etnografii jest on taką samą fikcją jak typ klasycznej bachantki lub muzy. Zapytywałem siebie nieraz, jak wytworzył się typ kobiety arystokratycznej, taki, jaki utrwalił się w pojęciu powszechnym. Pochodzi on, zdaje mi się, z bardzo różnych pierwiastków realnych. Wśród nich wymieniłbym artystki dramatyczne, aktorki z dawnego Gymnase i Théâtre Français, te z bulwaru de Crimée i z Porte-Saint-Martin, które ludowi naszemu, chciwemu widowisk, od stu lat przedstawiają tysiące księżniczek i wielkich dam. Trzeba też wziąć pod uwagę modelki, według których nowocześni malarze odtwarzają królowe i księżne w obrazach historycznych i rodzajowych. Nie należy też lekceważyć świeższego, mniej rozległego, lecz bardzo czynnego wpływu żywych manekinów u wielkich krawców, tych pięknych, wysokich dziewcząt, dobrze noszących toalety. Wszystkie te aktorki, modelki i panny z magazynu pochodzą z gminu. Wnioskuję stąd, że typ arystokratyczny jest utworzony jedynie z wdzięku plebejuszek. Nie ma zatem nic dziwnego, że typ ten odnaleźć można w pani de Gromance, z domu Chapon. Ma ona dużo wdzięku i co jest rzadkością w waszych miastach o spiczastych brukach i błotnistych chodnikach, ładnie chodzi. Podejrzewamy tylko, że ma za szczupłe biodra. To wielki brak!
Pan Bergeret uniósł nos znad trzydziestego ósmego tomu Historii powszechnej odkryć i podróży i z podziwem spojrzał na tego paryżanina o rudej, jakby płomienistej brodzie, chłodno, surowo oceniającego delikatną urodę i ponętne kształty pani de Gromance.
— Teraz, gdy znam pański gust — rzekł pan de Terremondre — przedstawię pana mojej ciotce de Courtrai. Jest ona grubo ciosana i siadać może tylko w pewnym fotelu rodzinnym, który od trzystu lat uprzejmie przyjmuje w swe bezmierne, szeroko otwarte ramiona wszystkie sędziwe matrony rodu Courtrai-Maillan. Co do twarzy zaś, odpowiada ona kształtom, o których mówię, i przypuszczam, że się panu spodoba. Ciotka Courtrai ma twarz czerwoną jak pomidor, z dość pięknym blond wąsem, któremu pozwala zwisać niedbale. Ach, typ ciotki Courtrai nie jest typem waszych aktorek, modelek, manekinów!
— Z góry już czuję dużo upodobania do szanownej ciotki pańskiej — rzekł pan Frémont.
— Dawniejsza szlachta — zauważył pan Mazure — wiodła życie dzisiejszych bogatych rolników. Musiała też być do nich podobna.
— To prawda — rzekł doktor Fornerol — że rasa marnieje.
— Tak pan sądzi? — zapytał pan Frémont. — W XV i XVI wieku kwiat rycerstwa we Francji i Włoszech musiał być bardzo drobny i wątły. Zbroje książęce z końca wieków średnich i z epoki Odrodzenia, artystycznie kute, z przedziwnym kunsztem cyzelowane, są tak wąskie w ramionach i cienkie w pasie, że człowiek dzisiejszy byłby w nich skrępowany. Robione były prawie wszystkie dla ludzi szczupłych i małego wzrostu. Portrety francuskie z XV wieku i miniatury Jehana Foucquet przedstawiają ludzi raczej skarłowaciałych.
Leon powrócił z kluczem. Był bardzo ożywiony.
— To jutro — rzekł do swego chlebodawcy. — Deibler i jego pomocnicy przyjechali pociągiem o wpół do czwartej. Zaszli do Hotelu Paryskiego. Nie chciano ich przyjąć. Stanęli w oberży Pod Błękitnym Koniem u stóp zbocza Duroc, w oberży bandytów.
— Prawda, słyszałem w prefekturze — rzekł Frémont — że jutro w waszym mieście będzie egzekucja. Wszyscy o tym mówią.
— Ma się tak mało rozrywek na prowincji — rzekł pan de Terremondre.
— Ale ta jest obrzydliwa — zauważył pan Bergeret. — To legalne morderstwo zazwyczaj odbywa się po nocy. Po co to jeszcze robić, jeśli się tego wstydzić trzeba? Prezydent Grevy w istocie zniósł karę śmierci, nigdy bowiem do niej nie dopuszczał. Postępował bardzo mądrze. Czemuż następcy jego nie naśladowali tego przykładu? Bezpieczeństwo jednostek w nowoczesnych społeczeństwach nie spoczywa na grozie kaźni. Kara śmierci została zniesiona w kilku państwach Europy, a mimo to zbrodnie nie są tam częstsze niż w krajach, w których istnieje jeszcze to niecne prawo. Tam nawet, gdzie trwa jeszcze ten zwyczaj, słabnie on i zanika. Nie ma już ani siły, ani znaczenia. Jest niepotrzebną obrzydliwością. Przeżył swą zasadę. Idee sprawiedliwości i prawa, które niegdyś z godnością strącały głowy, są też bardzo zachwiane przez nauki płynące z wiedzy przyrodniczej. Ponieważ kara śmierci widocznie zamiera, rozum nakazuje dać jej skonać.
— Ma pan rację — rzekł pan Frémont. — Kara śmierci stała się nieznośna, odkąd nie wiąże się z nią idea pokuty, idea na wskroś teologiczna.
— Prezydent pewnie by ułaskawił — poważnie wtrącił Leon — ale zbrodnia była zbyt ohydna.
— Prawo łaski — rzekł pan Bergeret — było jednym z atrybutów prawa boskiego. Król stosował je dlatego, że był ponad sprawiedliwością ludzką jako przedstawiciel Boga na ziemi. Przywilej ten, gdy przeszedł z króla na prezydenta Republiki, stracił swój charakter zasadniczy i swą prawowitość. Stanowi on odtąd funkcję sądowniczą stojącą poza sprawiedliwością, nie zaś ponad nią, ustanawia jurysdykcję arbitralną, nieznaną prawodawcy. Stosowanie jego jest dobre, gdy ocala życie nieszczęśliwym. Ale zauważcie, że stało się ono absurdem. Miłosierdzie króla było miłosierdziem samego Boga. Czyż można wyobrazić sobie pana Feliksa Faure wyposażonego w atrybuty boskości? Pan Thiers, który nie uważał się za pomazańca bożego i który istotnie nie był koronowany w Reims, przelał prawo łaski na komisję, której polecono być miłosierną w jego imieniu.
— Była nią umiarkowanie — rzekł pan Frémont.
Młody żołnierz wszedł do księgarni i zażądał Sekretarza doskonałego.
— Resztki barbarzyństwa — rzekł pan Bergeret — snują się jeszcze w nowoczesnej cywilizacji. Na przykład nasz kodeks wojskowy w bliskiej przyszłości uczyni nas wstrętnymi. Kodeks ten został opracowany dla hord zbrojnych opryszków, które trapiły Europę w XVIII wieku. Utrzymany on został przez Republikę 92 roku i systematycznie ułożony w pierwszej połowie naszego stulecia. Zastąpiono żołdaków narodem, ale zapomniano zmienić kodeks. Nie można przecie myśleć o wszystkim. Te prawa okrutne, wydane dla rozbójników, stosuje się dziś do wylękłych, młodych wieśniaków, do dzieci miast, którymi można by łatwo kierować łagodnością. I wydaje się to tak naturalne!
— Nie rozumiem pana — rzekł pan de Terremondre. — Nasz kodeks wojskowy, przygotowany, zdaje mi się, za Restauracji, datuje się dopiero od drugiego Cesarstwa. Około 1875 roku przerobiono go i zastosowano do nowej organizacji armii. Nie może więc pan powiedzieć, że zrobiony jest dla armii z czasów dawnych rządów.
— Doskonale powiedzieć to mogę — odrzekł pan Bergeret — skoro kodeks ten jest tylko kompilacją rozporządzeń tyczących się armii za Ludwika XIV i Ludwika XV. Wiadomo, czym były owe wojska: zbiorowiskiem werbowników i zaciężnych; była to lądowa odmiana galerników, którzy, podzieleni
Uwagi (0)