Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖
Księżniczka to powieść autorstwa Zofii Urbanowskiej, wydana w 1886 roku.
Główna bohaterka, Helena Orecka, to córka zubożałego szlachcica, której w życiu nigdy nic nie brakowało. Kiedy ojciec bankrutuje, Helenka jest zmuszona podjąć pierwszą pracę zarobkową. Nieprzystosowana do życia, przyzwyczajona do wygód, początkowo nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi, którzy są przyzwyczajeni do pracy. Wkrótce jednak zaczyna dostrzegać ich ideały, patriotyczną postawę i podejmuje wyzwanie stania się samodzielnym członkiem społeczeństwa.
Utwór Urbanowskiej to powieść tendencyjna, hołdująca pozytywistycznym ideałom, takim jak m.in. emancypacja kobiet — bohaterka przechodzi wewnętrzną przemianę, by móc zostać świadomą i niezależną kobietą. Autorka odkrywa również obraz społeczeństwa polskiego, przemiany społeczne i obyczajowe wobec wyzwań kapitalizmu.
- Autor: Zofia Urbanowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska
— Dziękuję panu — powtórzyła z pewnym rozdrażnieniem — nie będę się ślizgała.
— Szkoda — odpowiedział — to dobra gimnastyka dla ciała. Wyrabia siłę i zręczność. — I, nie zajmując się nią więcej, usiadł na ziemi i zaczął sobie łyżwy przypinać.
Z mostu zwieszonego półkolisto nad ujściem wody z sadzawki do kanału przypatrywała się Helenka zręcznym obrotom trojga rodzeństwa, wymijających się z nadzwyczajną szybkością, pewnością i wprawą. Panny Radliczówny ślizgały się bardzo dobrze, a krótkie suknie dawały ich ruchom zupełną swobodę. Patrzyła na nie z błyszczącymi oczyma, zazdroszcząc tej tak ulubionej sobie rozrywki i złorzecząc ogonowi, od trzymania którego już zaczynała ją ręka boleć. Po pół godzinie takiej zabawy, podczas której stojąc na miejscu dobrze zziębła, przyszło jej do głowy przejść przez środek sadzawki na drugą stronę i usiąść na grupie kamieni, ułożonych nad brzegiem. Łatwiej bez porównania byłoby obejść naokoło, choć trochę dalej, ale czuła niepowściągnioną ochotę dotknięcia nogami twardej powierzchni lodu. Zeszła z mostka i, pomimo odradzania wszystkich, puściła się przez sadzawkę. Andrzej wołał na nią, żeby się nie zbliżała do brzegu z lewej strony, bo tam był świeżo zrobiony przerębel dla ryb, ale czy go nie słyszała, czy też usłyszała za późno, dość że dochodząc już do brzegu poślizgnęła się i upadła — a choć podniosła się natychmiast bez żadnego szwanku, ogon szwank poniósł i na wspaniałości bardzo stracił, bo w czasie upadku wysunął się z rąk i w przeręblu umaczał.
Wszystko troje, Andzia, Elżunia i Andrzej, wyciągali go razem z wody niby wieloryba, bo przybiegli na pomoc Helence — a że jej już nie potrzebowała, ratowali chociaż ogon znajdujący się po tej zimnej kąpieli w bardzo smutnym stanie. A byli wszyscy bardzo pomartwieni i wyrażali głośne dla biedaka współczucie. Wróżono mu, że kataru dostanie, i każdy inne lekarstwo radził. Właścicielka ogona okazała w tym wypadku godność prawdziwie książęcą i zadziwiająco zimną krew — może nawet za zimną, bo dziękowała za ratunek ozięble — i tylko oczy świecące fosforycznym blaskiem mówiły, że ta oziębłość jest udaną. Los sukni mało ją obchodził, ale zirytowała mocno przygoda stawiająca ją w śmiesznym świetle i stwierdzająca niedorzeczność jej oporu wobec dobrych rad. Gdyby ich była posłuchała, nie byłoby tego wszystkiego.
Słońce zaszło, a z nim zmrok szybko zapadać zaczął. Wracano do domu, ale że sadzawka znajdowała się w samym środku ogrodu, więc mieli dosyć duży kawał drogi do przebycia. Ogon, choć wyciśnięty z wody, tężał na powietrzu coraz bardziej, aż stał się nareszcie twardy jak drewno; właścicielce wydawał się tak ciężki, że zaledwie go mogła udźwignąć. Widząc to, panny Radliczówny ulitowały się nad nią i ofiarowały swoją pomoc, a choć się temu zrazu bardzo opierała, Elżunia i Andzia wzięły go w ręce i, rozpostarłszy, żeby lepiej wysychał, niosły tak razem. Dziwny ten orszak postępował w milczeniu, bo Helenka wyglądająca teraz jak prawdziwa księżniczka, której nie brakowało paziów, nie okazywała żadnej ochoty do rozmowy — a myśląc o eskortującym ją grenadierze, połykała łzy gorzkie.
Było już prawie ciemno, gdy wchodzili do domu, i tylko Kunegunda, wracająca z wizyty, przeżegnała się na ten widok. Całe szczęście, że na niej się skończyło, bo Helenka ucierpiałaby bardzo na tym, gdyby jej pochód, wyglądający na tryumfalny, miał był liczniejszych świadków. Szybko wbiegła po schodach na górę, a ogon, na wskroś przemarznięty i stwardniały, uderzał niby taran w deski schodowe. Przelękniona i zawstydzona tym łoskotem, przybierającym w jej uszach kolosalne rozmiary, dopadła drzwi swego pokoju i, rzuciwszy się na krzesło, zakryła twarz rękami.
Ale trzeba było przebrać się nareszcie i stawić w jadalnym pokoju na herbatę. Zapaliła świecę, włożyła inną suknię, poprawiła włosy, a śpieszyła się z tym wszystkim bardzo, bo przechadzka na świeżym powietrzu obudziła w niej szalony apetyt. Młody żołądek ma swoje prawa, których zmartwienie nawet nie usuwa. Po dniach, przez które nic prawie w ustach nie miała prócz herbaty, z jakąż ochotą zjadłaby kawałek zimnego pasztetu lub kurczęcia, przekąsiwszy wprzód odrobiną kawioru lub łososia!
Gdy się zjawiła w sali jadalnej, zastała całą rodzinę siedzącą już przy stole, a chociaż obrus był tak biały, że mógł śmiało sprzeczać się ze śniegiem o pierwszeństwo, przecież nie było na nim ani kurczęcia, ani pasztetu, ani nawet łososia lub kawioru — tylko jakaś pieczeń na zimno, chleb, masło i sucharki. Na ten widok zrobiło się Helence na sercu dziwnie miękko i ogarnęła ją taka melancholia, że świat i wszystko, co jest na nim, wydało się jej bezcelowym. Nie tknęła tego wieczora już nic prócz szklanki herbaty, co Andrzej i jego siostry przypisali wrażeniu z powodu przygody z ogonem.
Tak się skończył dzień drugi pobytu jej w obcym domu, dzień, w którym uważano ją jeszcze w połowie za gościa. Nazajutrz miała się stawić do pracy.
— Pamiętaj pani się nie spóźnić — powiedział pan Radlicz, podając jej rękę na dobranoc. — Otwieramy kantor o godzinie ósmej, a mamy jutro dużo paczek do wysłania.
Wróciwszy do siebie, zastała świecę zgaszoną, zdziwiło ją to, ponieważ pamiętała, że ją umyślnie palącą się zostawiła, żeby mieć widno w pokoju, gdy powróci. Długo macała tu i ówdzie, zanim natrafiła na zapałki, bo nie pamiętała wcale, gdzie je położyła. Nareszcie upragnione światło zabłysło, a z nim wyszedł na jaw cały nieład pokoju. Ogon niebieskiej sukni w temperaturze pokojowej roztajał i prosto z niego płynęła ciemnoszafirowa struga. Widząc to wszystko, Helenka załamała ręce.
— I ja to mam sama porządkować! — jęknęła. — O Boże, na jakież mnie próby wystawiasz! Nie, niech się dzieje, co chce! Ani myślę!
Było już późno, czuła się zmęczona i położyła się zaraz. Usnęła nadspodziewanie prędko — co też po nocy wczorajszej, w połowie bezsennie spędzonej, było zupełnie naturalne. I idealnej tej istocie, co z odrazą patrzyła przy obiedzie na jedzącego Andrzeja, tej istocie eterycznej, której marzenia bywały zawsze utkane ze mgły i słońca, śniły się rzeczy tak prozaiczne, jak stoły zastawione jedzeniem. Ale jedzenie to składało się z najpyszniejszych potraw: więc w licznym orszaku defilowały przed nią smakowite przekąski, ryby wspaniale przystrojone, zwierzyna, drób, owoce, lody, wina, słowem wszystko, co było podane na balu u stryja Bartłomieja, a woń delikatna tych potraw łechtała podniebienie.
Gdy Helenka nazajutrz zjawiła się w sali jadalnej, nie znalazła ani śladu śniadania: widocznie przyszła zbyt wcześnie albo zbyt późno — jedno z dwojga. Zapomniała wieczorem nakręcić zegarka, więc stanął i nie wiedziała wcale, która godzina, ale zdawało jej się, że nie musi być późno. Niepewna, czy ma odejść, czy zostać, stała chwilkę na środku pokoju, namyślając się, co robić. Gdyby to było w M., po ciągnęłaby tylko za taśmę od dzwonka i kazałaby służącej przynieść sobie śniadanie — ale w tym dziwnym domu, gdzie ludzie inaczej żyli i myśleli, nie wiedziała, jak postąpić, żeby nie ściągnąć na siebie niezadowolenia. Na szczęście ukazała się wc drzwiach Kunegunda ze ściereczką w ręku; od tej można się było przecież czegoś dowiedzieć.
— Moja dobra Kunegundo — spytała głosem, jak mogła najgrzeczniejszym — czy śniadanie już było?
Służąca spojrzała na nią spod oka.
— To się rozumie — mruknęła — pewnie byśmy czekali za panną do południa!
I najobojętniej w świecie zaczęła wycierać krzesła z kurzu.
Z oczu Helenki strzeliły błyskawice gniewu.
— Jak śmiesz odzywać się tak do mnie? — zawołała podnosząc głos.
— A cóż tak złego powiedziałam? — spytała hardo. — Mówię to, co jest prawdą. Kto chce jeść śniadanie, niech wstaje rano, a kto lubi długo spać, musi się kontentować apetytem. Nasi państwo jadają o siódmej, a o ósmej już jest sprzątnięte ze stołu. Tu nie ma czasu dla jednej osoby dziesięć godzin dmuchać w samowar, żeby nie wystygł. Każdy ma swoją robotę.
— Moja Kunegundo, powściągnij swój język — odezwała się pani Radliczowa, która, wchodząc w tej chwili do pokoju, słyszała ostatnie wyrazy — nie do ciebie należy robić uwagi pannie Oreckiej. Idź, przynieś śniadanie; kazałam, żeby samowar był gorący.
Kunegunda wyszła, mrucząc niechętnie, a Helenka dosłyszała w tym mruczeniu, że ją nazwała „księżniczką”. Druga to już osoba dawała jej ten tytuł.
— Jest to kobieta rzadkiej uczciwości i pracowitości — mówiła pani po wyjściu Kunegundy — ale ma jedną wadę, ostry język i nie umie go utrzymać na wodzy. Wybaczamy jej jednak tę wadę przez wzgląd na jej wielkie do nas przywiązanie. Trzydzieści lat już służy w naszym domu i dzieliła z nami zarówno złą i dobrą dolę; nie uważa się też za służącą, ale za członka rodziny, i we wszystkim, co nas obchodzi, żywy bierze udział. To, co powiedziała pani przed chwilą, wypłynęło nie z jej złej woli, ale z temperamentu.
— Miły temperament — wtrąciła Helenka.
— Zresztą słowa jej nie były pozbawione słuszności — mówiła dalej pani Radliczowa. — Służba nasza ma tak wiele zajęcia, że gdyby musiała każdemu z osobna usługiwać, nie dałaby sobie rady. Tylko poddaniem się dobrowolnie przyjętemu rygorowi osiągamy w gospodarstwie ład, z którego wszyscy korzystamy, i gdybyśmy się chcieli z niego wyłamać, wszystko by się powoli rozprzęgło; bo gospodarstwo, choćby najmniejsze, porównać można do machiny, w której każdy domownik gra rolę kółka. Jedno kółko, nieprawidłowo idące, może całą machinę zatrzymać. Godzin przeznaczonych na posiłek pilnujemy wszyscy bez wyjątku i jeżeli się kto spóźni, najczęściej nie je, dla nienaruszenia porządku domowego.
— A więc i ja nie powinnam jeść — rzekła Helenka z pozornym spokojem, choć wszystko się w niej burzyło. — Przepraszam panią bardzo za moje spóźnienie się, ale nie uczyniłam tego rozmyślnie. Zegarek mi stanął i nie wiedziałam, która godzina.
Skłoniła się, zwróciła ku drzwiom, a choć pani domu usiłowała ją koniecznie nakłonić, żeby wprzód zjadła śniadanie, podziękowała, mówiąc, że chce dać dowód szacunku dla zasady.
— Ta dziewczyna umrze z głodu — rzekła do siebie pani Radliczowa po jej wyjściu — już trzeci dzień nic nie je. A z jaką to ona powiedziała godnością, z jakim chłodem! Księżniczka!...
Sam ten wyraz „rygor” napełniał wstrętem Helenkę, a myśl, że będzie zmuszona odgrywać rolę kółka w machinie, burzyła w niej wszystką krew. Kto wie, czy jakie chęci buntownicze nie byłyby jej przyszły do głowy, gdyby nie odgłos zegara bijącego poważnie godzinę dziesiątą. Porachowała uderzenia i zdziwiła się, że już tak późno. Stanąwszy przed drzwiami kantoru, które pokazała jej wczoraj Anna, przycisnęła ręką serce, poruszające się w piersiach żywiej na myśl, że spotka się po raz pierwszy z czymś, czego jeszcze nigdy nie znała, a z czym miała odtąd żyć ciągle — z pracą. Ciekawość, niepokój, obawa przepełniały jej duszę, a wczorajsze słowa Andrzeja, przychodzące jej w tej chwili na myśl, nie przyczyniły się wcale do złagodzenia tych uczuć. Przeżegnała się i nacisnęła klamkę. Znalazła się w obszernym pokoju, zawieszonym od góry do dołu kolorowymi rycinami, przedstawiającymi w naturalnej wielkości kwiaty, owoce, warzywa, pomiędzy którymi na honorowym miejscu wisiały dyplomy nagród i medali otrzymanych za nasiona na rozmaitych wystawach. Dwie wielkie szafy pełne były książek, a na samym środku stał duży stół założony książkami rachunkowymi, papierami i próbkami nasion w słoikach i kapsułkach. Przy tym stole siedział przedstawiciel firmy i pisał coś na dużym blankiecie, zaglądając co chwila do książki notatkowej. Na odgłos, otwarciem drzwi sprawiony, nie podniósł wcale głowy, Helenka zbliżyła się do niego i, podając mu rękę, przemówiła głosem, w którym się przebijała cała do niego ufność:
— Dzień dobry panu. Przyszłam na swoje stanowisko.
Pan Radlicz nie przerywał pisania.
— Za późno trochę — odezwał się nareszcie, nie odpowiadając wprost na powitanie. — Prosiłem panią, żebyś się stawiła o ósmej, a teraz jest dziesiąta... Mówiłem, że mamy pilną robotę, pani jednak nie przyszłaś. Zdawało mi się, że mogę na panią liczyć i omyliłem się. Przykro mi to bardzo.
Wyciągnięta rączka opadła.
— Nie moja w tym wina — rzekła z pomieszaniem — zegarek mi stanął.
— Nic pani nie tłumaczy — wyrzekł surowo — poczucie obowiązku powinno było panią obudzić. Miałaś pani wczoraj dosyć czasu do wyspania się i wypoczęcia po podróży; dzisiaj należało się pilnować.
Helenka patrzyła na niego osłupiałym wzrokiem. Nikt jeszcze nigdy w życiu nie przemawiał do niej takim tonem. Co to miało znaczyć? Byłże to sen przykry czy też istotna rzeczywistość?
— Czegóż ja się mogę nadal od pani spodziewać — mówił dalej pan Radlicz — jeżeli początek jest niefortunny?
— To tylko początek — szepnęła — dalej będzie lepiej.
— Jaki początek, taki bywa koniec. Człowiek pokazuje swoją wartość w każdym swoim czynie i z jednego można wróżyć o innych. Pani w pierwszym dniu swojej służby okazałaś się niesłużbistą, niedbałą; dałaś dowód lekceważenia mnie samego i spraw mających pani być powierzonymi.
— Ależ ja nie chciałam tego, niech mi pan wierzy. Proszę o przebaczenie...
— Przebaczenie rzeczy nie naprawia. Wszystko mi jedno, czyś pani chciała, czy nie; ja na rezultaty patrzę. Potrzebuję pracownicy pilnej, energicznej i wytrwałej, mówiłem to pani jeszcze w M. ...Powinnaś pani była wprzód dobrze się zastanowić i obliczyć z własnymi siłami, zanim zgodziłaś się jechać ze mną. Mówiłem pani, że jestem surowy i wymagający. I powtarzam pani jeszcze raz: jeżeli się nie czujesz na siłach, jeżeli przyjęte obowiązki wydają się pani nazbyt ciężkimi, możesz się jeszcze cofnąć.
Gdyby kto inny mówił to wszystko Helence, niezawodnie obrażona duma i wrodzona drażliwość podyktowałyby jej niejedną ostrą i dobitną odpowiedź. Ale że te słowa karcące pochodziły od człowieka będącego w wieku jej ojca, w którym spodziewała się tutaj drugiego ojca znaleźć, od człowieka, w którego życzliwość dla siebie wierzyła do tej chwili — więc zabolało ją serce, że okazał się dla niej tak srogi i niemiłosierny, i uczuła się w tym domu obcym, gdzie wszystko na każdym kroku raziło ją dotkliwie — sama, bez pomocy, bez opieki i bez obrony.
Dwie wielkie łzy stoczyły się po jej policzkach.
— Pan wie — rzekła cicho — że ja nie mogę się cofać. Zna pan moje położenie.
Pan Radlicz, który śledził wyraz jej twarzy i zdawał się na niej czytać, odezwał się tonem nieco łagodniejszym:
— Moje dziecko, wydałem ci się człowiekiem twardym, ale wiedz, że nie byłem inny dla moich własnych dzieci i z siebie dawałem im przykład. Zapytaj moich dziewcząt, niech ci powiedzą. Nieubłagany jestem, gdy widzę nie spełniony obowiązek — bo w tym to leżała przyczyna naszych politycznych nieszczęść, naszego narodowego upadku — i tylko z pełnienia go skrupulatnie może powstać odrodzenie. Lekceważenie obowiązku w małych rzeczach prowadzi do lekceważenia go w wielkich;
Uwagi (0)