Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖
Historia Diny, bohaterki Muzy z zaścianka, jest opowieścią smutną.
Piękna i utalentowana kobieta nie znajduje szczęścia u boku męża, dlatego wplątuje się w romans z paryskim dziennikarzem. Przenosi się do stolicy Francji, gdzie pragnie robić karierę i żyć pełnią życia. Czy odnajdzie tam swoje miejsce na ziemi? Jak potoczą się jej losy?
Historia zainspirowana losami George Sand jest częścią Scen z życia prywatnego cyklu Komedia ludzka.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Niech pan to opowiada — rzekł dziennikarz — ludziom bardzo nabożnym, trzeba bowiem ich nieustraszonej wiary, aby uwierzyć. Czy mógłby nas pan objaśnić, który z nich obu, nieboszczyk czy Hiszpan, opowiedział tę scenę?
— Panie — odparł poborca — pielęgnowałem biednego Bega, który umarł w pięć dni później w straszliwych cierpieniach. To nie wszystko. W czasie wyprawy podjętej, aby osadzić z powrotem na tronie Ferdynanda VII, powierzono mi pewien posterunek w Hiszpanii. Bardzo szczęśliwie zajechałem nie dalej niż do Tours, otworzyła mi się bowiem nadzieja zostania generalnym poborcą w Sancerre. W wilię wyjazdu byłem na balu u pani de Listomère, gdzie miało się znajdować wielu znamienitych Hiszpanów. Wstając od partii écarté, ujrzałem granda hiszpańskiego, typowego afrancesado na wygnaniu, bawiącego od dwóch tygodni w Turenii. Przybył bardzo późno na ten bal, gdzie pojawił się pierwszy raz w tutejszym towarzystwie, i obchodził salony wraz z żoną. Prawe ramię tej damy było zupełnie nieruchome. Rozstąpiliśmy się w milczeniu, aby przepuścić tę parę, której przyglądaliśmy się nie bez wzruszenia. Wyobraźcie sobie żywy obraz Murilla. W zapadłych i ciemnych orbitach płomienne oczy mężczyzny jarzyły się nieruchomo; twarz wysuszona, czaszka bez jednego włosa połyskiwała gorącymi tonami, ciało zaś jego mogło przyprawić o przestrach, tak było chude. Kobieta! Wyobraźcie ją sobie. Nie, obraz nie byłby prawdziwy. Miała tę cudowną kibić, która zrodziła w języku hiszpańskim słowo meneho; mimo iż blada, była jeszcze piękna; płeć jej (przywilej rzadki u Hiszpanki) olśniewała białością; ale spojrzenie pełne hiszpańskiego słońca padało niby strumień rozpalonego ołowiu. „Pani — spytałem margrabiny pod koniec wieczoru — w jakim nieszczęśliwym wypadku straciła pani ramię?” „W wojnie o Niepodległość” odparła.
— Hiszpania to osobliwy kraj — rzekła pani de La Baudraye — zostało tam coś z obyczajów arabskich.
— Och — rzekł, śmiejąc się, dziennikarz — ta mania obcinania ręki jest tam bardzo dawna, wraca w pewnych epokach jak niektóre nasze kaczki w dziennikach, temat ten bowiem grasował w teatrze hiszpańskim już w roku 1570...
— Czy pan sądzi, że byłbym zdolny wymyślić to wszystko? — rzekł pan Gravier dotknięty niedbałym tonem Stefana.
— Ależ nie, bynajmniej — odparł dwuznacznie dziennikarz.
— Ba! — rzekł Bianchon — wymysły romansopisarzy i dramaturgów przeskakują równie często z książek i sztuk w realne życie, jak wydarzenia życia realnego wstępują na teatr i rozpierają się w książkach. Widziałem, jak w moich oczach urzeczywistniła się komedia o Świętoszku, z wyjątkiem rozwiązania; nigdy bowiem nie zdołano Orgonowi otworzyć oczu.
— A tragikomedia Adolfa, przez Benjamina Constant, rozgrywa się obecnie — wykrzyknął Lousteau.
— Czy sądzi pan, że mogłyby się zdarzyć jeszcze we Francji przygody takie jak ta, którą nam opowiedział pan Gravier? — rzekła pani de La Baudraye.
— Ech! Boże! — wykrzyknął prokurator — na dziesięć lub dwanaście jaskrawych zbrodni które zdarzają się corocznie we Francji, połowa dzieje się w okolicznościach co najmniej równie nadzwyczajnych, jak w waszych opowiadaniach, a często przewyższa je romantycznością. Czyż prawdy tej nie potwierdziło wydawnictwo Gazety Sądowej, moim zdaniem jedno z największych nadużyć prasy? Dziennik ten, który sięga dopiero roku 1826 lub 1827, nie istniał w czasie moich początków w służbie państwowej; toteż szczegóły zbrodni, którą państwu opowiem nie były znane poza departamentem, w którym ją spełniono. W dzielnicy Saint-Pierre-des-Corps w Tours, kobieta, której mąż znikł bez wieści podczas rozpuszczania armii Loary w 1816 roku i która naturalnie bardzo go opłakiwała, zwróciła na siebie uwagę nadzwyczajną dewocją. Kiedy misje przebiegały prowincjonalne miasta, aby wznosić na nowo obalone krzyże i zacierać ślady rewolucyjnych bezbożności, wdowa ta wystąpiła jako jedna z najżarliwszych prozelitek, nosiła krzyż, przybiła doń serce ze srebra przeszyte strzałą i długi czas po misji chodziła co wieczora modlić się pod krzyżem, który umieszczono za chórem kościoła. Wreszcie zmożona wyrzutami wyspowiadała się ze straszliwej zbrodni. Zamordowała męża, tak jak zamordowano Fualdesa, podrzynając mu gardło; zasoliła go, włożyła do starych beczek, kawałkami, zupełnie jak wieprza. I długi czas co rano obcinała po kawałku i chodziła wrzucać do Loary. Spowiednik poradził się przełożonych i oznajmił penitentce, że powinna zawiadomić prokuratora. Uczyniła to i oczekiwała nadejścia władz. Prokurator, zwiedzając wraz z sędzią śledczym piwnicę, znalazł jeszcze głowę męża w soli, w jednej z kadzi. „Ależ, nieszczęśliwa — rzekł sędzia śledczy do obżałowanej — skoro pani miałaś to okrucieństwo, aby rzucać ciało kawałkami do rzeki, czemuż nie usunęłaś i głowy, nie byłoby dowodów...” „Często próbowałam, proszę pana — rzekła — ale zawsze była mi za ciężka”.
— I cóż, co się stało z tą kobietą?... — wykrzyknęli dwaj paryżanie.
— Skazano ją i stracono w Tours — odpowiedział urzędnik — ale żal jej i pobożność zyskały jej powszechne współczucie, mimo potworności zbrodni.
— Ech! — rzekł Bianchon — alboż kto zna wszystkie tragedie rozgrywające się poza kotarą małżeńską, której publiczność nie uchyla nigdy... Ja nie uważam sprawiedliwości ludzkiej za powołaną, aby sądzić zbrodnie między małżonkami; ma do tego wszelkie prawo z punktu policyjnego, ale w swoich pretensjach do sprawiedliwości działa tu zupełnie po omacku.
— Często ofiara była tak długo katem — odparła naiwnie pani de La Baudraye — iż, gdyby oskarżeni śmieli wszystko powiedzieć, zbrodnia wydałaby się niekiedy dość usprawiedliwiona.
Wykrzyknik ten, wywołany przez Bianchona, oraz opowieść prokuratora dały paryżanom wiele do myślenia co do losu Diny. Toteż kiedy nadeszła godzina spoczynku, odbyło się jedno z owych konsyliów, jakie toczą się nieraz w korytarzach starych zamków, gdy kawalerowie zostaną sami ze świecami w rękach, zapóźnieni w poufnej gawędzie. Pan Gravier dowiedział się wówczas o celu tak miłego wieczoru, w którym cnotę pani de La Baudraye próbowano postawić w pełnym świetle.
— Ostatecznie — rzekł Lousteau — zimna krew kasztelanki mogłaby równie dobrze dowodzić głębokiego zepsucia jak dziecięcej naiwności... Wyglądało mi coś na to, że pan prokurator poddaje myśl, aby małego La Baudraye przyprawić w sałacie...
— Wraca aż jutro, któż wie, co się będzie działo tej nocy — rzekł Kajetan.
— Będziemy wiedzieli! — wykrzyknął pan Gravier.
Znamienną cechą życia dworów jest nieskończona mnogość psich figlów, między którymi bywają niektóre straszliwie zdradzieckie. Pan Gravier, „który widział tyle rzeczy”, poddał myśl, aby przyłożyć pieczęcie na drzwiach pani de La Baudraye oraz prokuratora. Żurawie oskarżające poetę Ibikusa niczym są w porównaniu do włosa, jaki szpiegowie pałacowego życia umocowują na spojeniu drzwi za pomocą dwóch spłaszczonych kulek woskowych, umieszczonych tak wysoko lub tak nisko, że nikt nie domyśli się pułapki. Jeśli galant opuści swój pokój i wejdzie do innych drzwi wystawionych na próbę, zgodność zerwanych włosków wyraża wszystko. Skoro zdawało się, że wszystko śpi, lekarz, dziennikarz, poborca i Kajetan wyszli boso, jak prawdziwi złodzieje, aby zamurować tajemniczo oboje drzwi, i przyrzekli sobie zjawić się o piątej rano, aby sprawdzić pieczęcie. Osądźcie ich zdumienie i przyjemność Kajcia, skoro wszyscy czterej, ledwie odziani i ze świecznikiem w dłoni, przybyli badać włosy i znaleźli je zarówno na drzwiach prokuratora, jak na drzwiach pani de La Baudraye, doskonale nietknięte.
— Czy ten sam wosk? — rzekł pan Gravier.
— Te same włosy? — spytał Lousteau.
— Tak — odparł Kajetan.
— To zmienia wszystko — wykrzyknął Lousteau — przygotowywaliście wszyscy grunt dla zamorskich panów.
Generalny poborca oraz młody prezydentowicz wymienili rzut oka, który zdawał się mówić: „Czy nie ma w tym zdaniu jakiej złośliwości? Czy powinniśmy się śmiać, czy też obrazić?”.
— Jeżeli — szepnął dziennikarz do ucha Bianchona — Dina jest cnotliwa, warta jest, abym uszczknął owoc jej pierwszej miłości.
Myśl o zdobyciu w kilka chwil fortecy, która opierała się dziewięć lat sancerczykom, uśmiechnęła się Stefanowi. W tej intencji zeszedł pierwszy do ogrodu, spodziewając się spotkać kasztelankę. Przypadek ów ziścił się tym łatwiej, iż pani de La Baudraye miała ochotę porozmawiać ze swoim krytykiem. Połowa przypadków jest umyślna.
— Wczoraj polował pan — rzekła pani de La Baudraye. — Dziś rano jestem nieco w kłopocie z wynalezieniem jakiej nowej rozrywki; chyba że zechcecie pojechać do La Baudraye, gdzie będzie pan mógł obserwować prowincję nieco lepiej niż tutaj, moje śmiesznostki bowiem starczyły panu ledwie na jeden kąsek; ale przysłowie o najładniejszej dziewczynie pod słońcem dotyczy także i biednej kobiety z prowincji.
— Ten głuptas Kajcio — odparł Lousteau — powtórzył pani z pewnością słowa, które powiedziałem, aby zeń wyciągnąć wyznanie, że panią ubóstwia. Milczenie pani przedwczoraj przy obiedzie i przez cały wieczór dowodnie objaśniło mnie o niedyskrecji, jednej z tych, jakich nie popełnia się nigdy w Paryżu. Cóż pani chce? Ja nie mam pretensji do tego, abym był jasnowidzem. Toteż wczoraj uplanowałem opowiadanie tych wszystkich historii jedynie po to, aby się przekonać, czy obudzimy w pani i w panu de Clagny jaki wyrzut... Och! Niech się pani
Uwagi (0)