Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖
Historia Diny, bohaterki Muzy z zaścianka, jest opowieścią smutną.
Piękna i utalentowana kobieta nie znajduje szczęścia u boku męża, dlatego wplątuje się w romans z paryskim dziennikarzem. Przenosi się do stolicy Francji, gdzie pragnie robić karierę i żyć pełnią życia. Czy odnajdzie tam swoje miejsce na ziemi? Jak potoczą się jej losy?
Historia zainspirowana losami George Sand jest częścią Scen z życia prywatnego cyklu Komedia ludzka.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
212 Olimpia
— Gdyby klucz zginął!
— Byłby w tej chwili trupem!
— Trupem! Czyż nie zgodziłaś się przychylić do jego ostatniej prośby i wrócić mu wolność pod warunkiem, że...
— Nie znasz go...
— Ale...
— Milcz. Wzięłam cię za kochanka, nie za spowiednika.
Adolf zamilkł.
— Tu amorek galopujący na kozie, winietka rysowana przez Normanda, ryta przez Duplat... Och, jest podpis — rzekł Lousteau.
— I cóż, a dalej? — rzekli ci ze słuchaczy, którzy rozumieli.
— Skończony rozdział — odparł Lousteau. — Obecność winietki zmienia w zupełności moje pojęcie o autorze. Aby uzyskać za Cesarstwa winietki ryte na drzewie, autor musiał być radcą stanu albo panią Barthélemy-Hadot, nieboszczykiem Desforges lub Servin.
— Adolf zamilkł!... Och — rzekł Bianchon — księżna ma mniej niż trzydzieści lat.
— Jeżeli już nic nie ma, niech pan wymyśli koniec! — rzekła pani de La Baudraye.
— Kiedy — rzekł Lousteau — makulaturę odbito tylko z jednej strony. Odwrotna strona, tzw. w języku typografii sekunda, która powinna była być zadrukowana, zawiera niezliczoną ilość najróżniejszych odbić, należy do arkuszy tzw. próbnych. Ponieważ byłoby piekielnie długim pouczać państwa, na czym polegają wybryki arkusza tzw. próbnego, powiem tylko, iż równie niepodobna mu jest zachować śladów pierwszych dwunastu stronic, jakie drukarz na nim odbił, jak pani nie mogłaby zachować najlżejszego wspomnienia pierwszego uderzenia kijem, gdyby jakiś pasza skazał panią na sto pięćdziesiąt bambusów w pięty.
— Jestem jak oszalała — rzekła pani Popinot-Chandier do pana Gravier — silę się, aby sobie wytłumaczyć radcę stanu, kardynała, klucz i tę makulat...
— Nie chwyta pani ostrza tego konceptu — rzekł pan Gravier — ano cóż, droga pani, niech się pani pocieszy, ja też nie...
— Ale jest jeszcze drugi arkusz — rzekł Bianchon, rzuciwszy okiem na stół, gdzie znajdowały się korekty.
— Brawo! — rzekł Lousteau — jest cały i nietknięty. Norma brzmi: IV, J. 2 wydanie. IV, łaskawe panie, oznacza czwarty tom; J, dziesiąta litera alfabetu, dziesiąty arkusz. Zdaje mi się tedy stwierdzonym faktem, iż ten romans w czterech tomach in 12-o cieszył się, oddalając na bok finty księgarskie, wielkim powodzeniem, skoro doczekał się dwóch wydań. Czytajmy i odcyfrujmy tę zagadkę.
Albo Tajemnice Rzymu 217
kurytarz; ale, czując się ściganym przez ludzi księżnej, Rinaldo
— Dobryś, znowu!
— Och — rzekła pani de La Baudraye — zaszły jakieś ważne wypadki między fragmentem pańskiej makulatury a tą stronicą.
— Powiedzmy ściśle, tym szacownym czystym odbiciem. Ale czy makulatura, w której księżna zapomniała rękawiczek w gaiku, należy do czwartego tomu? Do diaska! jedźmy dalej.
nie znajduje pewniejszego schronienia, jak podążyć natychmiast do podziemia, gdzie musiały się znajdować skarby domu Bracciano. Lekki jak Kamil u łacińskiego poety, pobiegł ku tajemnemu wejściu do Łaźni Wespazjana. Już pochodnie oświecały mury, kiedy zręczny Rinaldo, wypatrzywszy z bystrością, jaką obdarzyła go natura, drzwiczki ukryte w murze, znikł szybko. Straszliwa myśl przeszyła duszę Rinalda niby piorun, gdy przeszywa chmury. Złapał się w potrzask!... Pomacał
— Och! To czyste odbicie i fragment makulatury są w związku! Ostatnia stronica fragmentu jest 212, a tu mamy 217! I w istocie, jeżeli w makulaturze Rinaldo, który ukradł klucz od skarbów księżnej Olimpii, podsuwając jej mniej więcej podobny, znajduje się, w czystym odbiciu, w pałacu książąt Bracciano, romans wyraźnie zmierza ku jakiemuś zakończeniu. Chciałbym, aby to było równie jasne dla państwa, jak zaczyna być dla mnie... Dla mnie zabawa się skończyła, kochankowie wrócili do pałacu, jest noc, pierwsza z rana. Rinaldo wybrał dobry moment!
— A Adolf? — spytał prezydent Boirouge, który miał reputację płochego języka.
— I co za styl! — rzekł Bianchon — Rinaldo, który znajduje schronienie podążyć!...
— Widocznie nie drukował tego romansu ani Maradan, ani Treuttel i Wurtz, ani Doguereau — rzekł Lousteau — ci bowiem mają specjalnych korektorów przeglądających odbicia. Jest to zbytek, na który nasi nowocześni wydawcy powinni by sobie pozwolić, dzisiejsi autorowie dużo by na tym zyskali... To musiał być jakiś tandeciarz z Wybrzeża...
— Co za wybrzeże? — rzekła któraś dama do sąsiadki. — Mówiono o łaźni...
— Niech pan czyta dalej — rzekła pani de La Baudraye.
— W każdym razie to nie jest pióro radcy stanu — rzekł Bianchon.
— Może pani Hadot.
— Cóż oni znów mieszają za panią Hadot? — spytała prezydentowa syna.
— Pani Hadot, droga pani prezydentowo — odparła pani domu — to była powieściopisarka, która żyła za konsulatu...
— To kobiety pisywały za cesarza? — spytała pani Popinot-Chandier.
— A pani de Genlis, a pani de Staël? — odparł prokurator, urażony za Dinę o tę uwagę.
— A!...
— Niech pan czyta dalej, błagamy — rzekła pani de La Baudraye do Stefana.
Lousteau podjął czytanie, mówiąc:
— Stronica 218:
218 Olimpia
ścianę z niespokojnym pośpiechem i wydał krzyk rozpaczy, kiedy poszukiwanie śladów tajemnego zamka okazało się daremnym. Niepodobna mu było zamknąć oczu na straszliwą prawdę. Drzwi misternie sporządzone, aby służyć zbrodniczym celom księżnej, nie miały otwarcia od wewnątrz. Rinaldo przykleił twarz w kilku miejscach do ściany, ale nigdzie nie uczuł ciepłego powietrza korytarza. Spodziewał się napotkać szczelinę, która mu wskaże miejsce, gdzie kończy się mur, ale nic, nic!... ściana zdawała się niby jeden złom marmuru...
Wówczas wydarł mu się głuchy ryk hieny...........
— I cóż, zdawało się nam, żeśmy świeżo wynaleźli ryki hieny? — rzekł Lousteau — a literatura Cesarstwa znała je już, wprowadzała je nawet na scenę z pewnym talentem przyrodniczym; czego dowodzi słowo głuchy.
— Niech pan nie robi już uwag — rzekła pani de La Baudraye.
— Ha! — wykrzyknął Bianchon — zaciekawienie, ten romantyczny potwór chwycił panią za gardło, jak mnie przed chwilą.
— Czytaj pan! — zawołał prokurator — Rozumiem!
— Udawacz! — szepnął prezydent do swego sąsiada, podprefekta.
— Chce podchlebić się pani de La Baudraye — rzekł nowy podprefekt.
— Więc dobrze, czytam po porządku — rzekł uroczyście Lousteau.
Sala słuchała dziennikarza w najgłębszym milczeniu.
Albo Tajemnice Rzymu 219
Głęboki jęk odpowiedział na krzyk Rinalda; ale w swoim pomieszaniu wziął go za echo, tak ten jęk był słaby i głuchy! Nie mógł wychodzić z piersi ludzkiej.
— Santa Maria! — rzekł nieznajomy.
„Jeśli opuszczę to miejsce, nie zdołam go już odnaleźć! — pomyślał Rinaldo, kiedy odzyskał zwyczajną zimną krew. — Tłuc się, poznają mnie: co czynić?”
— Kto tam? — spytał głos.
— Hę! — rzekł rozbójnik — czyżby ropuchy mówiły tutaj?
— Jestem książę Bracciano! Kto-
220 Olimpia
kolwiek jesteś, jeżeli nie jesteś zausznikiem księżnej, pójdź, na imię wszystkich świętych, pójdź do mnie...
— Trzebaby wiedzieć, gdzie jesteś, mości książę — odparł Rinaldo z zuchwalstwem człowieka, który czuje się potrzebny.
— Widzę cię, przyjacielu, oczy moje bowiem przywykły do ciemności. Słuchaj, idź prosto... dobrze... skręć na lewo... chodź... tu... Jesteś tuż przy mnie.
Rinaldo, wysuwając przez ostrożność ręce przed siebie, napotkał sztaby z żelaza.
— Oszukują mnie! — krzyknął bandyta.
— Nie, dotknąłeś mojej klatki...
Albo Tajemnice Rzymu 221
Usiądź na złomie porfiru, który tu leży.
— W jaki sposób książę Bracciano może znajdować się w klatce? — spytał bandyta.
— Mój przyjacielu, jestem tu od trzydziestu miesięcy, stojąco, nie mogąc usiąść... Ale kto ty jesteś?
— Jestem Rinaldo, książę Przestrzeni, wódz osiemdziesięciu chwatów, których prawa niesłusznie mienią zbrodniarzami, których wszystkie damy podziwiają i których sędziowie wieszają przez dawne przyzwyczajenie.
— Bogu niech będzie chwała!... Jestem ocalony... Uczciwy człowiek bałby się, podczas gdy jestem pewien, że
222 Olimpia
z tobą porozumiem się doskonale — wykrzyknął książę. O mój drogi wybawco, musisz być uzbrojony od stóp do głów.
— E verissimo!
— Miałżebyś...
— Tak, piłki, dłuta... Corpo di Bacco! Toć miałem właśnie wypożyczyć na czas nieograniczony skarby Braccianich.
— Otrzymasz z nich zupełnie prawnie ładną część, drogi Rinaldo, a może podejmę małe polowanko na ludzi w twoim towarzystwie...
— Zdumiewa mnie ekscelencja...
— Słuchaj mnie, Rinaldo! Nie będę ci mówił o pragnieniu zemsty, jakie mi kąsa serce: siedzę tu od trzydziestu miesięcy — jesteś Włochem —
Albo Tajemnice Rzymu 223
ty mnie zrozumiesz! Ach, mój przyjacielu, moje znużenie i ta przerażająca niewola niczym są w porównaniu do wściekłości, jaka mną miota. Księżna Bracciano jest jeszcze jedną z najpiękniejszych kobiet w Rzymie, kochałem ją dosyć, aby być o nią zazdrosny...
— Pan, jej mąż!...
— Tak, może źle czyniłem!...
— Spodziewam się, tego się nie robi — rzekł Rinaldo.
— Zazdrość moją podsyciło postępowanie księżnej — ciągnął książę. — Wypadki dowiodły, że miałem słuszność. Młody Francuz kochał Olimpię, posiadał jej miłość, miałem dowody ich zobopólnej czułości...
— Najmocniej przepraszam, łaskawe panie — rzekł Lousteau — ale bo widzą państwo, niepodobna mi nie zwrócić uwagi, jak bardzo literatura Cesarstwa szła prosto do faktu bez najmniejszych szczegółów, co mi się wydaje znamieniem czasów pierwotnych. Literatura tej epoki była czymś pośrednim między streszczeniem Telemaka a wnioskiem prokuratora. Miała myśli, ale nie raczyła ich wyrażać — wielka dama! — obserwowała, ale nie udzielała swych obserwacji nikomu — skąpitura! — jedyny Fouche udzielał komuś swoich obserwacji. Literatura zadowalała się wówczas, wedle wyrażenia jednego z najtępszych krytyków „Revue des deux mondes”, dosyć czystym szkicem i bardzo jasnym konturem wszystkich figur na sposób starożytnych; nie siliła się na styl! Bardzo wierzę, nie miała stylu, nie miała słów, którymi by mogła migotać; powiadała wam: Antoś kochał Kasię, Kasia nie kochała Antosia, Antoś zabił Kasię, a żandarmi ujęli Antosia, którego wpakowano do więzienia, postawiono przed sąd i posłano na gilotynę. Tęgi szkic, jasny kontur! Cóż za piękny dramat! Otóż dzisiaj barbarzyńcy lubują się w migotaniu słów...
— Zdaje mi się, że jestem w ciemnym lochu — rzekła burmistrzowa.
— Dzisiaj — ciągnął Lousteau — powieściopisarze rysują charaktery; miast czystego konturu, odsłaniają serce ludzkie, każą się wam interesować bądź Antosiem, bądź Kaśką.
— Co do mnie, przerażony jestem wykształceniem publiczności w kwestiach literackich — rzekł Bianchon. — Jak Rosjanie pobici przez Karola XII nauczyli się w końcu prowadzenia wojny, tak czytelnik nauczył się z czasem rozumieć sztukę. Niegdyś żądano od romansu tylko tyle, aby był zajmujący; co się tyczy stylu, nikt o to nie dbał, nawet autor; co do myśli, zero; co do kolorytu lokalnego, nicość. Nieznacznie czytelnik zaczął żądać stylu, zainteresowania, dramatu, ścisłych wiadomości; zaczął wymagać pięciu zmysłów literackich: inwencji, języka, myśli, wiedzy, uczucia; następnie, na domiar wszystkiego, przyszła krytyka! Krytyka niezdolna wymyślić nic prócz oszczerstwa postawiła tezę, iż wszelkie dzieło, które nie wypłynęło z pełnego, kompletnego mózgu jest chrome. Równocześnie pojawiło się paru szarlatanów, jak Walter Scott, zdolnych zjednoczyć pięć zmysłów literackich: za czym ci, którzy mieli tylko dowcip albo tylko wiedzę, tylko styl lub tylko uczucie, te kulasy, ci bezgłowi, mańkuci, jednoocy literatury zaczęli krzyczeć, że wszystko stracone, zaczęli głosić krucjatę przeciw ludziom, którzy psuli rzemiosło, lub też zaczęli zwalczać ich dzieła.
— To dzieje waszych ostatnich walk literackich — zauważyła Dina.
— Przez litość! — wykrzyknął pan de Clagny — Wróćmy do księcia Bracciano.
Ku wielkiej rozpaczy zebranych Lousteau podjął lekturę czystego odbicia.
224 Olimpia
Wówczas chciałem się upewnić o moim nieszczęściu, aby móc się zemścić pod skrzydłem Opatrzności i praw. Księżna odgadła moje plany. Walczyliśmy z sobą myślą, zanim zaczęliśmy walczyć z trucizną w dłoni. Chcieliśmy sobie narzucić wzajemnie ufność, którejśmy nie mieli: ja, aby dać jej wypić napój, ona, aby mną owładnąć. Ona była kobietą, zwyciężyła; kobiety bowiem mają zawsze jedną więcej od nas pułapkę na podorędziu. Wpadłem w nią: byłem szczęśliwy, ale nazajutrz rano obudziłem się w tej żelaznej klatce. Ryczałem przez cały dzień w ciemności
Albo Tajemnice Rzymu 225
tej piwnicy położonej tuż pod sypialnią księżnej. Wieczorem, uniesiony zręcznie sporządzonym mechanizmem, wynurzyłem się ponad podłogę i ujrzałem w objęciach kochanka księżnę, która rzuciła mi kawałek chleba, pożywienie każdego wieczoru. Oto me życie od trzydziestu miesięcy! W tym więzieniu z marmuru krzyki moje nie mogą dojść do żadnego ucha. Żadnej możliwości odmiany. Straciłem już nadzieję! Tak, pokój księżnej znajduje się w głębi pałacu i głosu mego, nawet jeśli tam dochodzi, nie może słyszeć nikt. Za każdym razem, kiedy widzę żonę, pokazuje mi truciznę, którą przygotowałem
226 Olimpia
dla niej i dla jej kochanka; błagam o nią dla siebie, ale ona odmawia mi śmierci, rzuca mi chleb i — jem go... Dobrze zrobiłem, że jadłem, że żyję: zapomniałem o bandytach!...
— Tak, ekscelencjo, kiedy te ciemięgi uczciwi ludzie śpią, my wówczas czuwamy...
— Ach, Rinaldo, wszystkie moje skarby są dla ciebie, podzielimy je jak bracia, chciałbym ci dać wszystko... nawet moje księstwo...
— Ekscelencjo, uzyskaj mi u papieża rozgrzeszenie in articulo mortis, to mi się lepiej przyda w moim rzemiośle.
Uwagi (0)