Darmowe ebooki » Powieść » Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 25
Idź do strony:
pełna była najbardziej zdradliwych romansów, a rozmowa paryżan podziałała na tę kobietę na kształt najniebezpieczniejszych książek. Lousteau śledził spod oka skutki tego zręcznego manewru, aby pochwycić chwilę, gdy ta zdobycz, której dobra wola kryła się pod płynącą z niezdecydowania zadumą, będzie zupełnie odurzona. Dina chciała pokazać paryżanom La Baudraye, przy czym odegrano tam komedię z zapomnianym rękopisem. Kajcio puścił się cwałem na rozkaz swej królowej, pani Piédefer udała się na sprawunki do Sancerre, a Dina z dwoma przyjaciółmi skierowała się do Cosne. Lousteau usadowił się obok kasztelanki, Bianchon na przodzie. Rozmowa obu przyjaciół była bardzo serdeczna i pełna współczucia dla losu tej wybranej duszy tak mało zrozumianej, a zwłaszcza żyjącej w tak niegodnym siebie otoczeniu. Bianchon wspomógł znakomicie dziennikarza, drwiąc z prokuratora, z poborcy i z Kajcia; w tonie jego uwag było coś tak wzgardliwego, że pani de La Baudraye nie ośmieliła się bronić swych wielbicieli.

— Tłumaczę sobie doskonale — rzekł lekarz, kiedy mijali Loarę — stan, w jakim pani dotrwała. Pani umiałaby się poddać jedynie miłości wyobraźnią, która często prowadzi do miłości sercem, a z pewnością żaden z tych ludzi nie jest zdolny przesłonić tego, co zmysły mają odrażającego w pierwszych dniach pożycia w oczach szlachetnie czującej kobiety. Dziś dla pani miłość staje się koniecznością.

— Koniecznością! — wykrzyknęła Dina, spoglądając ze zdumieniem na lekarza. — Mam tedy kochać na receptę?

— Jeśli pani będzie żyć tak, jak żyjesz, za trzy lata staniesz się wstrętna — odparł Bianchon tonem wyroczni.

— Doktorze?... — rzekła pani de La Baudraye niemal przerażona.

— Niech pani wybaczy memu przyjacielowi — rzekł Lousteau żartobliwie — jest zawsze lekarzem, miłość jest dlań tylko kwestią higieny. Ale nie jest samolubny, chodzi mu widocznie tylko o panią, skoro sam odjeżdża za godzinę.

W Cosne zebrało się sporo ludzi dokoła starej, odmalowanej na nowo karocy, na której drzwiczkach widniał herb nadany neo-La Baudraye’om przez Ludwika XIV.

— Wysiądźmy, dadzą nam znać — rzekła baronowa, która postawiła woźnicę na straży.

Dina ujęła ramię Bianchona; lekarz poprowadził ją nad brzeg Loary krokiem tak szybkim, iż dziennikarz musiał zostać w tyle. Jedno mrugnięcie oka wystarczyło doktorowi, aby uprzedzić Stefana, iż chce mu pomóc.

— Stefan podoba się pani — rzekł Bianchon do Diny — przemówił żywo do twej wyobraźni, rozmawialiśmy wczoraj wieczór o pani, kocha panią... Ale to człowiek lekki, trudny do ustalenia; brak majątku skazuje go na życie w Paryżu, gdy panią wszystko wiąże do Sancerre... Spójrz pani na życie nieco z wysoka... zrób ze Stefana swego przyjaciela, nie bądź wymagająca, przyjedzie trzy razy na rok spędzić parę pięknych dni przy tobie i będziesz mu zawdzięczała piękność, szczęście i majątek. Pan de La Baudraye może żyć sto lat, ale może też umrzeć w ciągu tygodnia, zapomniawszy włożyć pancerza z flaneli, w który się zawija; nie narażajcie tedy niczego. Bądźcie rozsądni oboje. Niech pani nie mówi ani słowa. Czytam w pani sercu.

Wobec twierdzeń tak ścisłych pani de La Baudraye uczuła się bezbronna w obliczu człowieka, który występował równocześnie jako lekarz, jako spowiednik i jako powiernik.

— Mój Boże — rzekła — czy pan wyobraża sobie, iż kobieta może stawać do współzawodnictwa z kochankami dziennikarza?... Pan Lousteau wydaje mi się miły, dowcipny, ale jest przeżyty etc., etc.

Dina urwała, zmuszona powściągnąć potok słów, pod którym chciała ukryć swe intencje, Stefan bowiem, jak gdyby zainteresowany rozwojem Cosne, zbliżał się do nich.

— Niech pani wierzy — rzekł Bianchon — Stefanowi potrzeba tego, aby go ktoś pokochał serio; jeśli zmieni tryb życia, talent zyska na tym.

Woźnica nadbiegł zdyszany, aby oznajmić dyliżans; przyspieszono kroku. Pani de La Baudraye szła między dwoma paryżanami.

— Bywajcie zdrowe, dzieci — rzekł Bianchon, nim weszli do miasteczka — błogosławię was.

Puścił panią de La Baudraye, oddając jej ramię Stefanowi, który przycisnął je do serca z wyrazem czułości. Cóż za różnica! Ramię Stefana przyprawiło Dinę o najżywsze wzruszenie, gdy ramię Bianchona nie mówiło jej nic. Skrzyżowali z sobą owo nabrzmiałe krwią spojrzenie, które jest więcej niż wyznaniem. „Tylko kobieta z prowincji zdolna jest ubrać się w organtynową suknię, jedyną materię, na której ślady zgniecenia nie dadzą się zatrzeć — rzekł sobie w duchu Lousteau. — Ta kobieta, która mnie już wybrała na kochanka, będzie robiła ceregiele z przyczyny sukni. Gdyby włożyła fular, byłaby dziś moją... Od czego zależy cnota...” Podczas gdy Lousteau dociekał, czy pani de La Baudraye miała zamiar stworzyć sobie samej niewzruszoną barierę, wybierając suknię z organtyny, Bianchon przy pomocy woźnicy ładował walizkę na dach dyliżansu. Wreszcie podszedł pożegnać się z Diną, która rozwinęła dla niego niezmierną serdeczność.

— Niech pani jedzie, pani baronowo, zostawcie mnie... Kajcio wróci — szepnął jej do ucha. — Późno jest — dodał głośno. — Bywajcie!

— Bywaj zdrów, wielki człowieku — rzekł Lousteau, ściskając dłoń Bianchona.

Kiedy dziennikarz i pani de La Baudraye wtuleni obok siebie w głąb starej karocy minęli Loarę, ociągali się oboje z nawiązaniem rozmowy. W tym położeniu słowo, które przerwie milczenie, posiada straszliwą doniosłość.

— Czy pani wie, jak bardzo panią kocham? — rzekł naraz bez ogródek Lousteau.

Zwycięstwo mogło pochlebić dziennikarzowi, ale porażka nie sprawiłaby mu żadnej przykrości. Ta obojętność była tajemnicą jego zuchwalstwa. Ujął rękę pani de La Baudraye, rzucając te stanowcze słowa i ścisnął ją w dłoniach; ale Dina łagodnie uwolniła rękę.

— Tak, warta jestem zapewne tyleż co jakaś gryzetka lub aktorka — rzekła wzruszonym głosem, mimo iż żartując — ale czy sądzi pan, że kobieta, która mimo swoich śmieszności nie jest zupełnie głupia, zachowa skarby serca dla człowieka zdolnego w niej widzieć jedynie rozrywkę... Nie dziwi mnie, iż słyszę z ust pana słowo, które już tyle osób mi mówiło... ale...

Woźnica odwrócił się.

— Pan Kajetan... — rzekł.

— Kocham cię, pragnę i będziesz moja; nigdy dla żadnej kobiety nie czułem tego, co pani we mnie budzi — szepnął Lousteau w ucho Diny.

— Mimo mej woli może? — odparła z uśmiechem.

— Trzeba przynajmniej, dla mego honoru, aby wyglądało, iż pani była dzielnie atakowana — rzekł paryżanin, któremu opłakana właściwość organtyny nasunęła komiczny pomysł.

Nim Kajcio dotarł do mostu, zuchwały dziennikarz pomiął tak zwinnie organtynową suknię, iż pani de La Baudraye znalazła się w stanie niemożliwym do pokazania.

— Och, panie!... — wykrzyknęła majestatycznie Dina.

— Wyzwała mnie pani — odparł paryżanin.

Tymczasem Kajcio przybywał z chyżością oszukanego kochanka. Aby odzyskać nieco szacunku pani de La Baudraye, Lousteau starał się zasłonić Kajetanowi widok pogniecionej sukni, wychylając się, aby z nim rozmawiać przez okno od strony Diny.

— Pędź pan do naszej gospody — rzekł — jest czas jeszcze, dyliżans odchodzi dopiero za pół godziny, rękopis jest na stole w pokoju, który zajmował Bianchon; zależy mu na tym, nie byłby w stanie zacząć wykładów.

— Niech pan jedzie, panie Kajetanie — rzekła pani de La Baudraye, spoglądając despotycznie na młodego wielbiciela.

Steroryzowany tą stanowczością, chłopczyna nawrócił i pomknął co koń wyskoczy.

— Prędko do La Baudraye — krzyknął Lousteau do woźnicy — pani baronowa jest cierpiąca... Jedynie matka pani będzie wtajemniczona w mój podstęp — rzekł, siadając z powrotem obok Diny.

— Pan nazywa tę nikczemność podstępem? — rzekła pani de La Baudraye, powściągając kilka łez, które obeschły w ogniu obrażonej dumy.

Wtuliła się w kąt landary, skrzyżowała ręce na piersiach, patrząc na Loarę, na pola, na wszystko z wyjątkiem Stefana. Dziennikarz przybrał wówczas ton pieszczotliwy i mówił aż do La Baudraye, gdzie Dina wymknęła się z karety, starając się, aby jej nikt nie spostrzegł. W pomieszaniu rzuciła się na sofę, aby się wypłakać.

— Jeżeli jestem dla pani przedmiotem wstrętu, nienawiści lub wzgardy, w takim razie jadę — rzekł Lousteau, który pobiegł za nią.

To mówiąc, wyga ukląkł u stóp Diny. Na tę scenę zjawiła się pani Piédefer, mówiąc do córki:

— Co takiego? Co tobie? Co się dzieje?

— Niech pani prędko da córce inną suknię — szepnął bezczelny paryżanin dewotce do ucha.

Słysząc wściekły galop kobyły Kajetana, pani de La Baudraye rzuciła się do swego pokoju, dokąd matka podążyła za nią.

— Nie ma nic w oberży — rzekł Kajcio do dziennikarza, który wyszedł na jego spotkanie.

— I nie było również nic w zamku — odparł Lousteau.

— Zadrwiliście sobie ze mnie — rzekł Kajetan oschle.

— Na wielki kamień — odrzekł Lousteau. — Pani de La Baudraye uważała za bardzo niewłaściwe, iż, mimo że nie proszony, pozwoliłeś sobie jej towarzyszyć. Wierz mi, młodzieńcze, nudzić kobietę to bardzo lichy sposób uwodzenia. Dina wywiodła pana w pole, zabawiłeś ją; to sukces, którego żaden z was nie zdobył od lat trzynastu, a zawdzięczasz go Bianchonowi: kuzyn pański jest autorem kawału z rękopisem!... Cóż koń, wyliże się? — spytał Lousteau żartobliwie, gdy Kajcio pytał sam siebie, czy ma się obrazić.

— Koń!... — powtórzył Kajetan.

W tej chwili weszła pani de La Baudraye, ubrana w aksamitną suknię, w towarzystwie matki, która rzucała dziennikarzowi gniewne spojrzenia. W obecności Kajcia byłoby dla Diny nierozwagą okazywać się surową dla Stefana, który, korzystając z tej okoliczności, ofiarował ramię rzekomej Lukrecji; ale odmówiła.

— Chce pani odtrącić człowieka, który poświęcił ci życie? — rzekł idąc koło niej. — Zostanę w Sancerre i pojadę jutro.

— Idziesz, mamo? — rzekła pani de La Baudraye do pani Piédefer, unikając w ten sposób odpowiedzi na stanowcze oświadczenie, za pomocą którego Lousteau zmuszał ją do decyzji.

Paryżanin pomógł matce wsiąść do powozu, pomógł pani de La Baudraye, ujmując ją łagodnie pod ramię, i umieścił się na przedzie z Kajciem, który zostawił konia w La Baudraye.

— Zmieniła pani suknię — rzekł niezręcznie Kajcio.

— Panią baronową przejął chłód Loary, Bianchon zalecił jej ubrać się ciepło.

Dina zaczerwieniła się jak piwonia, pani Piédefer zaś przybrała surowy wyraz.

— Poczciwy Bianchon jest w drodze do Paryża, cóż za szlachetne serce! — rzekł Lousteau.

— Och! tak — odparła pani de La Baudraye — tak, to wielki i delikatny człowiek...

— Byliśmy tak weseli, wyjeżdżając — rzekł Lousteau — i oto pani jest cierpiąca i mówi do mnie z goryczą, i czemu?... Czy nie była pani przyzwyczajona, że ci mówiono, iż jesteś piękna i miła? Co do mnie, oświadczam to wobec Kajetana, wyrzekam się Paryża, osiadam w Sancerre i powiększę orszak pani dworzan i rycerzy. Uczułem się tak młody w moim rodzinnym kraju, zapomniałem już o Paryżu i jego zepsuciach, o jego przykrościach i nużących uciechach... Tak, życie wydaje mi się jak gdyby czystsze...

Dina pozwoliła Stefanowi mówić, nie patrząc nań; ale była chwila, w której improwizacja tego węża stała się tak kusząca pod wysiłkiem, jaki czynił, aby parodiować namiętność za pomocą zdań i myśli, których znaczenie, ukryte dla Kajcia, znajdowało odzew w sercu Diny, iż podniosła nań oczy. Spojrzenie to zdawało się przepełniać radością Stefana, który podwoił werwę i doprowadził w końcu do śmiechu panią de La Baudraye. Kiedy w położeniu, w którym duma jej tak okrutnie jest zraniona, kobieta rozśmieje się, wszystko przepadło. Skoro wjechali w olbrzymi dziedziniec wysypany piaskiem i ozdobiony darnią oraz koszami kwiatów, które tak wdzięcznie stroiły fasadę zamku, dziennikarz mówił: „Kiedy kobieta kocha, przebacza wszystko, nawet zbrodnie; kiedy nie kocha, nie przebacza niczego, nawet cnót. Czy mi przebaczysz?” — szepnął do ucha pani de La Baudraye, przyciskając jej rękę do serca ruchem pełnym tkliwości. Dina nie mogła się wstrzymać od uśmiechu.

Podczas obiadu i przez resztę wieczoru Lousteau rozwinął uroczą wesołość i werwę; ale wyrażając w ten sposób swe upojenie, zatapiał się chwilami w rozmarzeniu człowieka, który jest jakby pochłonięty własnym szczęściem. Po kawie pani de La Baudraye i jej matka zostawiły panów w ogrodzie. Wówczas pan Gravier rzekł do prokuratora:

— Czy zauważył pan, że pani de La Baudraye, która wyjechała w sukni organtynowej, wróciła w aksamitach!

— Kiedy wsiadała do powozu w Cosne, suknia zahaczyła o gwóźdź i rozdarła się od góry do dołu — odparł Lousteau.

— Och! — wykrzyknął Kajtuś ugodzony w serce okrutną rozbieżnością dwóch wymówek dziennikarza.

Lousteau, który rachował na to zdziwienie, wziął go za ramię i ścisnął, jak gdyby prosząc o dyskrecję. W chwilę potem Lousteau zostawił trzech wielbicieli samych, zagajając rozmowę z panem de La Baudraye. Wówczas wzięto Kajtusia na spytki co do podróży. Gravier i de Clagny usłyszeli ze zdumieniem, iż Dina została sama z dziennikarzem, wracając z Cosne, ale zdumienie ich wzrosło jeszcze, kiedy się dowiedzieli o dwóch wersjach paryżanina co do zmiany sukni. Toteż zachowanie się trzech zawiedzionych mężczyzn było przez cały wieczór bardzo wyraźne. Nazajutrz rano każdy z nich znalazł pilne sprawy, które zmuszały go opuścić Anzy, gdzie Dina została sama z matką, mężem i Stefanem. Trzej rozżaleni sancerczycy wzniecili w mieście wielki hałas. Upadkowi Muzy departamentów Berry, Nivernais i Morvan towarzyszyła istna orgia obmów, potwarzy i domysłów, wśród których historia organtynowej sukni zajmowała pierwsze miejsce. Nigdy tualeta Diny nie miała tyle powodzenia i nie obudziła większej baczności młodych panien nieumiejących sobie wytłumaczyć związków między miłością a organtyną, z których tak śmiały się mężatki. Prezydentowa Boirouge, wściekła o przygodę swego Kajcia, zapomniała pochwał, którymi obsypywała Pakitę z Sewilli; miotała straszliwe słowa przeciw kobiecie zdolnej wydrukować podobne bezeceństwo.

„Nieszczęśliwa spełnia wszystko, co napisała! — mówiła. — Może skończy tak,

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 25
Idź do strony:

Darmowe książki «Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz