Darmowe ebooki » Powieść » Poganka - Narcyza Żmichowska (internetowa biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Poganka - Narcyza Żmichowska (internetowa biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Narcyza Żmichowska



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 20
Idź do strony:
class="verse">Zaraz czuję, że twarz blada; 
Zaraz widzę, że trup pada, 
A choć nie wiem czyj, 
Mnie tak zimno wkoło serca, 
Jakby trup ów lub morderca, 
Moje piersi miał. — 
Mnie tak straszno, mnie tak ciemno, 
Jakbyś ty nie była ze mną, 
A był przy mnie grób. — 
 
O, ja nie chcę takich myśli, 
O, ja nie chcę cierpień takich, 
Zawrót głowy mam. — 
Precz, precz z nimi do szatana, 
Ty mię kochasz, tyś kochana; 
Z drogi, z drogi nam! 
 
Jesteś moją — jam szczęśliwy — 
Hej muzyka! tańce! śpiéwy! 
Hej kielichy i puchary! 
Szampan, porto, węgrzyn stary, 
Niech zaszumią, niech popłyną! 
Pijmy rozkosz — pijmy wino — 
Bo czas biegnie, a śmierć goni, 
A czy będzie tam co po niej — 
O to starych mnichów pytać! 
Nam dziś tylko życie chwytać; 
Nam dziś szaleć i ucztować; 
Nam dziś pieścić i całować — 
A kto chwilkę choć zmarnuje, 
Wszystkich sił nie wycałuje: 
Wszystkich beczek nie wytoczy, 
Kto na wieki zamknie oczy, 
Kiedy jeszcze mu zostanie 
Niedopita kropla w dzbanie, 
Albo z jego własnej winy 
Jeden uścisk u dziewczyny, 
Jedna w sercu jeszcze chęć... 
Temu hańba! tego właśnie 
Niechaj jasny piorun trzaśnie, 
Niechaj porwie diabłów pięć!!! 
 

Głośny wybuch śmiechu zakończył niby punktem to piekielne marnotrawstwo dowcipu i talentu. — Chciałem się znowu odezwać, lecz mnie uprzedził młodszy chłopczyk, ciągle dotychczas bez ruchu, jak porcelanowa figurka po prawej stronie mojej siedzący.

— A teraz, szanowny słuchaczu — rzekł do mnie — zechciej to wszystko w prostej mowie przyjąć od pokornego tłumacza.

— Śpiewak, o ile się zdaje, niedorostek jeszcze, ale krwistego temperamentu, powiada, że go już wszystko nudzić zaczynało — nie śmiał się nawet z łysin swoich nauczycieli, co znaczy, że pierwej musiał z nich często nieprzyzwoite stroić żarty, a więc był złym jak osa, jak żmija, która przy piersi rozgrzana itd.

Śpiewak stracił apetyt i pić już nie lubił — co uważa za największe nieszczęście swoje, a więc dowodzi, iż był łakomy, niewstrzemięźliwy i do grzechu głównego obżarstwa skłonny.

Śpiewak opowiada potem sny swoje i marzenia, które są największym poparciem tego zdania: iż nieświadomość a niewinność wielce się różnią.

— Śpiewak oświadcza wreszcie, iż nawet nieświadomość ową już postradał zupełnie — dziś kocha jakąś kobietę, co ma ciemne oczy, białe ręce i małe nogi, a która musi być dosyć bogatą, gdyż się stroi porządnie w perły, jedwabie, gazy, diamenty.

Śpiewak chce, żeby mu jej zazdrościli wszyscy, lecz żeby on jej nie zazdrościł nikomu — bo o ile mogłem z trochę ciemnej groźby zrozumieć, ma trochę tureckie w tym względzie pojęcia — ogniem i mieczem straszy, z lekka nawet o grobie kochanki nadmienia — z pewnością jednak nie powiada, czy ją czy siebie, czy kogo innego zabije, lecz mnie się zdaje, że swoją osobę właściwie pod największą wątpliwością zostawia.

Następnie wszystkie te czarne myśli spędza śpiewak jak naprzykrzone muchy z nosa — radzi pić wino, całować dziewczęta, póki tylko życia stanie i kończy tym bardzo dobitnym wyrażeniem, by każdego, co inaczej postępuje, jasny piorun trząsł i pięć diabłów porwało — nie wiem dlaczego pięć? — ażali40 to jest rym tylko lub też kabalistyczna liczba lub też ilość ilości zmysłów odpowiednia?

Krótkie te zdania śpiewaka, ozdobione są pasażami, forszlagami, fioriturami i tysiącznymi naddatkami, z których to jedynie wycisnąć można, że pieśń gorączką — a jej śpiewak — łotrem.

Teraz niechaj mnie łaskawe twoje uszy posłuchają — no! uważaj tłumaczu — i w tejże chwili zmiana ról nastąpiła. — Mój sąsiad z lewego boku, który przez cały ciąg tłumaczenia najniespokojniejszymi ruchami oburzenie swoje objawiał, nagle przycichł i znieruchomiał, a brat jego wdzięcznym głosem tak pieśń swoją zaczął.

— Przepraszam was moi państwo, muszę się trochę namyślić — tej pieśni zapomniałem; czekajcie chwilę maleńką — ot, już ją mam — tak! to ona właśnie...

Raz mi mówiono, że są tu na ziemi 
Białe anioły z skrzydłami białemi, 
Które gdy wezmą w poświęcone dłonie 
Serce człowiecze, to je drogą świata 
Ponad kałuże, błota i przepaści 
Niosą bezpiecznie, czyste, nieskalane, 
Promieniem Bożej myśli rozjaśnione, 
I tchnieniem Bożej miłości ogrzane. — 
A jam się pytał: gdzie anioły takie? 
A przy mnie wtedy matka moja stała, 
Włos rozgarnęła, czoło całowała: 
I rzekła tylko — Tam, synku maleńki, 
Gdzie jest kobieta, która kocha ciebie. — 
O, prawdę, prawdę matka powiedziała, 
Bo tam jest anioł, tam ciche dni życia, 
I spokój serca, i myśli tam w niebie, 
Gdzie jest kobieta, która kocha ciebie. — 
Miłość kobiety — to świętość i cnota, 
Szczęście i siła — mądrość i natchnienie; 
Miłość kobiety — to pierwsza pieszczota, 
Co biedne dziecko na tej ziemi wita! — 
To pierwsza kropla pokarmu i życia, 
Którą niemowlę w głodne usta chwyta. 
To pieśń twej matki, która ci klęcząca 
Przy twej kolebce na uśpienie nuci; — 
Miłość kobiety — to błogosławieństwo, 
Rada i wsparcie, które Bóg ci daje 
Na długą podróż przez nieznane kraje, 
Po śliskich ścieżkach złych i dobrych losów. — 
Miłość kobiety — to z twą siostrą młodą 
Wspólne marzenia i długie rozmowy 
O twej przyszłości, o zamiarach twoich, 
O tej nadziei młodzieńczego serca, 
Co ci spełnienie pięknych czynów wróży, 
A w którą ona tak ufa, tak wierzy, 
Że kiedyś może ty już wątpić będziesz, 
A ona jeszcze wierzyć nie przestanie, 
Miłość kobiety — to ręka podana 
W chwili złych myśli i pokus szatana; 
To wzięte wszystkie z głębi twojej duszy 
Chęci szalone, żądze niespokojne, 
Namiętności nasienia zdradliwe, 
I pierwej nim się w truciznę rozplenią, 
Nim święty serca skalają przybytek, 
Nim przejmą czysty ducha twego promień — 
Pierwej, chryzmatem uczucia święcone 
W szczęście wyrosłe i w cnoty wszczepione. — 
Miłość kobiety — to nagroda twoja 
Przy trudnej pracy męskiego zawodu, 
To przy rodzinnym ognisku kapłanka, 
Błogich dni życia i uciech domowych! 
To głos radości, co na progu wita 
Wracającego spośród obcych ludzi; 
To białe ramię, które szyję twoją 
Okrąży słodkiej pieszczoty objęciem 
Kiedyś znużony i wierzyć przestajesz, 
Że jeszcze takie serca są na świecie, 
Które ci żywszym biciem odpowiedzą, 
Gdy ręka twoja do nich zakołata, 
Gdy wołać będziesz przyjaciela, brata, — 
To są te usta coć powiedzą41 wtedy: 
„Przebacz i kochaj, bo jesteś kochany”. 
To jest ta losu niemylność jedyna, 
Co gdy świat cały błotem cię zarzuci, 
Gdy ty sam nawet skłócisz się z sumieniem, 
Ona ci jedna zostanie i zawsze 
Przychylne dłonie ku tobie wyciągnie, 
I przed niechęcią ona cię otuli 
W śnieżysty rąbek swej szaty niewinnej, 
I przed zgryzotą ona cię osłoni 
Własnego serca boleścią i łzami, 
I przed występkiem ona cię obroni 
Swoją świętością i swymi prośbami, 
Ty ku niej idąc, złe drogi porzucisz, 
Ty za nią idąc, znów do nieba wrócisz. — 
Miłość kobiety! — o ja z darów bożych, 
Niech sobie tylko ten jeden uproszę — 
Ja będę wielki, cnotliwy i święty, 
Samolubnego zrzeknę się starania 
O własne zyski i własne rozkosze, 
Ja znajdę w sercu do poświęceń siłę, 
Wiele dobrego bliźnim moim zrobię, 
I wiele złego bez szemrania zniosę, 
Pobłogosławię tym, co kląć mi będą, 
Uścisnę rękę, która cios mi zada, 
Otrę łzę każdą lub razem zapłaczę 
Z każdym, kto innej nie chce mieć pociechy, 
Wesprę, oświecę, ukocham, przebaczę, 
Zapomnę siebie — lecz niech o mnie święta, 
Niech kochająca kobieta pamięta... 
 

— Ta ta ta ta! — dość tego braciszku — przerwał nagle zamówiony tłumacz — dość tego, bo ja zapomnę i Beniamin odjedzie, nie wiedząc nawet, co mu tak długo nad uchem brzęczało — to zaś jest w najprawdziwszym znaczeniu rzecz taka:

Mój najckliwszy braciszek słyszał od mamy, że kobieta, która kocha, jest aniołkiem, rozpamiętywa te piękne słowa i wypada mu, że w istocie, ponieważ bardzo jest wygodnie mieć najpierw mamkę, potem niańkę, potem siostrę, która wierzy wszystkim przechwałkom, potem żonę, która zawsze potakuje, całuje, zapewne jeść gotuje i skarpetki robi — a więc kobieta jest aniołkiem, a więc jegomość przyrzeka nawet, że będzie bardzo grzecznym, jeśli takiego aniołka dostanie, a wszystko razem wzięte, przewielebny słuchaczu, wszystko razem — i niucha tabaki nie warte. Jest to sobie nędzna, a nieszczera parodia tego, co pierwej wręcz powiedziałem — ja mówiłem: „chcę kobiety” — on też mówi: „chcę kobiety” — ja mówiłem: „chcę kobiety, żeby mi szczęście dała” — on też mówi: „chcę kobiety, żeby mi szczęście dała” — za panią matką pacierz — młynkował pod wiatr językiem, ale zawsze toż samo ziarno — żal mi ciebie, że przy pierwszych odwiedzinach musiałeś tak długo tych wszystkich bredni słuchać. — W nagrodę powiem ci ich króciuteńki sumariusz — powiem ci, czym jest ludzkie przeznaczenie. — Jest szaradą, której się od prawdziwych mędrców nauczyłem — ale mój drogi, zaklinam cię na wszystko, nie zdradzaj mnie przed prawnikami, autorami, reformatorami, hipokrytami, głupcami i poczciwymi ludźmi. — Oto jest: pierwsze życie — druga śmierć, a wszystko razem, — używaj, używaj, używaj! — Na ostatni wyraz oba malce zachychotały42 głośno.

— Więc i ty się śmiejesz — rzekłem do młodszego, za rękę go biorąc.

— O, ja najbardziej — cisnął mi wesoło i skłoniwszy się prędko, uciekł wraz z bratem swoim — mnie wtedy okropny smutek ogarnął, spuściłem oczy, bo czułem, że mi się łzami napełniają, a nie chciałem dać łez moich na pośmiewisko tym ludziom bez serca. — Żywą sprzecznością stanął mi w pamięci nasz ubogi rodzinny domek i przesunęły wszystkich moich ukochanych postaci. — Żal mi się zrobiło tej dumnej, pięknej kobiety, którą ja byłbym przed chwilą nad świętą matkę moją, nad wszystkie siostry moje ubóstwił. — Żal mi się jej zrobiło, bo czułem już, jak to można nie kochać jej, a kiedy ja nie kochałem, to któż ją mógł kochać? — i zdjęła mnie wielka litość, i wzniósłszy powieki długo wśród tłumu szukałem jej spojrzeniem, aż na koniec z dala siedzącej dostrzegłem. — Nie patrzyła na mnie — jakiś mężczyzna mówił do niej, ona słuchała i bawiła się niedbale zwojami białej gazy, co jej niby obłok przejrzysty od diamentowej przepaski na głowie po ramionach i całej spadała kibici. — Była ona tak piękną, tak spokojną, tak uważną na to, co jej prawił ów mężczyzna za patrycjusza rzymskiego przebrany, jak gdyby to nie ona przed chwilą odezwała się bluźnierczymi słowy, jak gdyby nie ona drażniła ze mną pieśniami swych paziów. — Zapomnienie maską niewinności przylgnęło do jej twarzy.

Nie mogłem na ten widok oburzenia mego powściągnąć — wstałem, poszedłem; tuż przy niej stanąłem.

— „Żegnaj pani” odezwałem się; — lecz ona niecierpliwie brwi zmarszczyła i znak milczenia mi dała.

A więc, pomyślałem sobie, niewitana, nieżegnana, zostań tutaj w zbytkach twoich — między mną a tobą na wieki wieków niepamięć zapadnie — i chciałem odejść, — lecz ona jakby zgadując zamiar mój, nie odwróciwszy się, nie spojrzawszy nawet, wzięła mnie za rękę, a młody patrycjusz tymczasem rozwijał jej w naukowych wyrażeniach architektoniczne plany względem podźwignięcia i zastosowania do użytku lub ozdoby wszystkich ruin wiecznego miasta, a ona podawała mu nowe pomysły, chwaliła, poprawiała go, jak najbieglejsza w tej sztuce mistrzyni, a ja dziwiłem się trafności sądu i gruntowności jej nauki.

— Czegóż chciałeś, moje dziecko? — zapytała mnie wreszcie zupełnie niespodzianie wtedy, gdy mi się zdawało, że już ani myśli o mnie i że przez zapomnienie tylko dłoni mojej nie wypuszcza.

— Przyszedłem pożegnać panią — odpowiedziałem, ale trochę mniej pewnym głosem i bez oburzenia żadnego.

— Jak to, pożegnać? czy słońce już zbyt jasno świeci, a moje lampy zbyt ciemno już płoną?

— O nie, pani, słońce jeszcze nie wstało, a wonna lamp twoich oliwa czystym światłem goreje, ale ja cię pożegnać przyszedłem, bo mi tu nie dobrze, bo mi gorzko, smutno, duszno.

— Przyznaj się, że ci musiały moje małe szatanki dokuczyć.

— Prawda, pani, dokuczyły okropnie, okropnie! —

— To cóż? alboż ty słabszy od nich? czemu się nie zemściłeś? mogłeś ich wybić, odpędzić od siebie albo też im nawzajem moralną piosnkę zaśpiewać. — Ja sama byłabym jej słuchała, bo już tamte znam, a twojej ciekawą jestem.

— Nie, pani, ja bym tu nigdy nie zaśpiewał żadnej piosnki mojej, nie wymówiłbym żadnego słowa ze słów uczuciu święconych.

— A to dlaczego? przez nieśmiałość, dumę, lękliwość, wzgardę czy nieufność?

— Przez pobożność jedynie, żeby relikwia mego serca nie przywiodła do nowego grzechu ludzi, co szydzić i bluźnić umieją.

— Więc to, jak widzę, doprawdy między wami od żartu aż do gniewu przyszło — no, uspokój się, zawołam ja marszałka dworu i każę temu starszemu lucyperkowi dać rózgą,

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 20
Idź do strony:

Darmowe książki «Poganka - Narcyza Żmichowska (internetowa biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz