Spłacony dług - Edgar Wallace (pedagogiczna biblioteka .txt) 📖
Milioner bierze ślub z dopiero co poznaną kobietą, po czym znika bez śladu. Rzekomo zaraz po ceremonii państwo młodzi udali się w zagraniczną podróż poślubną. Ją jednak widziano (wyraźnie przerażoną) tej samej nocy w angielskiej rezydencji męża, on zaś zdaje się być zamieszany w nieczyste interesy międzynarodowej szajki fałszerzy pieniędzy…
Edgar Wallace w powieści Spłacony dług odsłania przed czytelnikiem zawikłane tajemnice Londynu w stylu retro. To propozycja rozrywki dla wielbicieli powieści z dreszczykiem i z myszką, ale nie tylko.
- Autor: Edgar Wallace
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Spłacony dług - Edgar Wallace (pedagogiczna biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edgar Wallace
Zasiadł przy biurku i napisał tuzin telegramów. Były adresowane tak do Europy, jak i do Ameryki, szyfrem używanym przez syndykat fałszerzy. Po napisaniu wręczył je Brownowi.
— Nadajcie to natychmiast — dał mu instrukcję — i przyjdźcie po mnie za godzinę. Spotkamy się przed Manor House’em67, u bramy parku Finsbury.
O umówionej godzinie zajechał swym wielkim wozem przed bramy parkowe, gdzie już Brown czekał na niego. Brown wskoczył do wozu.
Ciemność zalegała już drogi, gdy zbliżali się do domku wiejskiego.
*
Gold, który został sam w pokoju z panią Granger Collak, nie tracił czasu. W paru słowach opowiedział jej całą historię zniknięcia Comstocka Bella. Nie była jej ta sprawa obca, cała bowiem Europa rozpisywała się o tym. Nie wiedziała jednak, że próbowano wmieszać Bella w niegodziwe fałszerstwa pieniężne.
Gold rzadko mylił się w swoich sądach o ludziach, z którymi miał do czynienia. Wiedział, że mógł zaufać tej kobiecie, o której lojalności względem Comstocka Bella był przekonany. Ułożył noty leżące przed nim na stole i zapalił piecyk gazowy. Następnie zadzwonił i, gdy służący się zjawił, kazał mu przynieść dzbanek mleka. Po odejściu służącego Gold wyjął szkiełko powiększające i pokazał pani Granger Collak drobniuteńkie literki znajdujące się na grzbiecie noty. Przeczytała.
— Ale mleko? — zapytała zmieszana. — Co ma mleko z tym do czynienia?
— Zaraz pani się dowie — odpowiedział Gold.
Wziął dzbanek, włożył notę do talerzyka i nalał z góry nieco białego płynu. Następnie wyjął notę, potrząsnął nią, aby dać spłynąć z niej zbytecznym kroplom mleka i potrzymał ją nad ogniem.
Siedziała w milczeniu i obserwowała go. Po chwili Gold ukazał jej wysuszony banknot. Ze zdumienia aż oczy wytrzeszczyła.
— Coś takiego! — zawołała.
Grzbiet banknotu pokryty był szeregami zdań, które wystąpiły na jaw pod działaniem mleka i gorąca.
Odczytali widocznie ciekawą wiadomość, gdyż zaraz potem Gold ujął słuchawkę telefoniczną.
— To całkiem proste — rzekł, gdy zeszli na dół i czekali na automobil, który miał sprowadzić ludzi ze Scotland Yardu. — Jest to znany sposób tajnego pisma. Należy zwilżyć wargami pióro i pisać. Pismo to będzie całkiem niewidoczne, póki mleko i ciepło nie wyjawi go. Na tym polega cały trick.
*
Helder zatrzymał wóz przed domkiem i zapukał. Zwykle brama otwierała się natychmiast, tym jednak razem musieli nieco czekać, aż głos odsuwanych ryglów dał się słyszeć od wewnątrz. Brama została z przezornością otwarta i Helder wślizgnął się wraz z Brownem.
Clinker wyjaśnił zwłokę.
— Maple jest chory — powiedział lakonicznie.
— Będzie z nim o wiele gorzej, gdyż skończę z nim niebawem.
Udał się wprost do komory na poddaszu. Maple leżał na łóżku. Twarz jego była blada i ściągnięta, oczy wgłąb zapadłe, wargi powleczone chorobliwie siwą barwą. Z chwilą wejścia Heldera otworzył oczy, lecz nie zwrócił ich nawet w stronę wchodzącego.
Jednym spojrzeniem w stronę chorego Helder uprzytomnił sobie, że człowiekowi temu niewiele godzin pozostało do końca życia.
— Od jak dawna już tak leży? — zapytał.
— Od wczoraj — powiedział Clinker. — To przychodzi zwykle z tego, jak ktoś, co lubił przedtem bardzo pić, nagle przestaje.
Helder usiadł obok łóżka, trzymając ręce w kieszeniach, i głowę pochylił przed siebie, patrząc spod brwi na umierającego.
— Maple — szorstko odezwał się do niego — czy przypominacie sobie tę paczkę francuskich banknotów, które dostaliście do ręki?
Maple uczynił słaby ruch głową.
— Przypominacie sobie? — natarł Helder. — Co zrobiliście z nimi?
Maple zamknął oczy z miną, jak gdyby ta sprawa już go więcej nie obchodziła.
— Co zrobiliście z tymi notami? — powtórzył Helder. — Mówcie!
Ujął chorego za kościste ramię i potrząsnął nim z dzikością.
— Muszę wiedzieć, słyszycie? — cisnął. — Muszę wiedzieć, jak stoję. Co zrobiliście z tymi notami?
Zaczął znów potrząsać nim z całej siły. Tamten jął szczękać zębami i ledwo widoczne łzy spłynęły po jego policzkach. Mimo to umierający zaciskał szczęki z tym większą zaciekłością.
— Ja... — zaczął Helder blady z wściekłości.
W tej chwili Brown, który był dotąd niemym świadkiem rozgrywającej się sceny, ujął go za ramię.
— Jakiś automobil nadjeżdża — szepnął.
Nadsłuchiwali. Słyszeli sapanie maszyny.
— Mam zejść prędko na dół? — rzekł pytająco Brown.
Zeszli obaj, zamknąwszy wprzód drzwi komory za sobą. Przylgnęli do drzwi wchodowych. Słyszeli, jak ktoś wyszedł z automobilu i, zbliżywszy się do drzwi, zapukał głośno, rozkazująco.
Helder położył palec na ustach, nakazując milczenie. Dało się słyszeć ponowne pukanie i trzej ludzie spojrzeli po sobie.
Nagle głęboki, wyraźny głos przedarł się zza drzwi.
— Otworzyć, w imieniu Jego Królewskiej Mości!
Brownowi twarz poszarzała jak ołów.
— Policja! — zadyszał, rozglądając się za jakimś możliwym wymknięciem się z niebezpiecznego miejsca.
Helder nie stracił przytomności umysłu. Wóz jego znajdował się w małej przybudówce z tyłu domku.
Poprowadził ich szybko przez kuchnię ku tylnej ścianie. Przezornie wyglądnął z okienka. Nikogo nie było. Odryglował drzwi i wysunął się, tamci za nim. Dobiegli do budy.
— Skokiem! — zakomenderował Helder i wszyscy trzej znaleźli się w aucie.
Wiedział, że turkot maszyny może zwrócić na nich uwagę policji, nie było jednak czasu do stracenia.
Wyciągnął z kieszeni dużą jedwabną chustkę do nosa i obwiązał nią twarz, tak że widać było tylko oczy i kawałek czoła pod kapeluszem.
Wóz rzucił się przez nierówną powierzchnię podwórza ku drodze. Helder, siedzący przy kierownicy, spostrzegł dwóch ludzi wybiegających z domu, lecz parę minut zyskał już na czasie i, o ile droga nie była strzeżona na drugim końcu, nie byłoby trudno uciec do Londynu. Nie wątpił wprawdzie, że został już zdemaskowany, jednakże rzucił w grę ostatnią kartę i szczęście sprzyjało mu niebywale także tym razem.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Gold widział uciekające auto.
— On może poczekać — powiedział do swych ludzi i skierował się do wejścia do budynku.
Zastanawiając się nad sposobem otworzenia bramy, uprzytomnił sobie, że uciekinierzy musieli zostawić otworem inne jakieś wejście, i zwrócił się wraz ze swymi dwoma ludźmi ze Scotland Yardu na tyły budynku. Drzwi, którymi Helder uciekł, były nieprzymknięte. Proste urządzenie wnętrza domu czyniło przeszukiwanie nietrudną rzeczą. Drzwi prowadzące do pokoju Maple’a nie były zamknięte na klucz i Gold stanął u łoża leżącego.
Na pierwszy rzut oka uderzył go widok Maple’a, oczywiście umierającego. Pierwszym jego zajęciem było posłać po lekarza. Chory leżał, rzucając się na poduszce, wydając słowa bez żadnego związku. Gold rzucił szybkie spojrzenie wokół pokoju. Ujrzał mnóstwo nieukończonych płyt, oczywiście wykazujących, do jakiego celu ten dom służył. Dalsze poszukiwania zdawały się zbyteczne. W niedługą chwilę wszedł detektyw z lekarzem.
— Obawiam się, że nie damy rady przetransportować go — orzekł lekarz po krótkim zbadaniu chorego — serce jest słabe, nadto jest prawdopodobieństwo innych komplikacji, których nie jestem obecnie w możności stwierdzić.
Gold spojrzał na zegarek.
— Oczekuję tutaj jego bratanicy — rzekł — dałem jej znać. Przypadkowo udało mi się odnaleźć miejsce jej pobytu i skomunikowałem się z nią telegraficznie. Gdzie jest najbliższa poczta?
— W Royston68 — rzekł lekarz — autem zajedzie pan tam w dwadzieścia minut.
Nie było czasu do stracenia. Musi się natychmiast porozumieć z policją i zabezpieczyć przyaresztowanie Heldera. Miał aż nadto dowodów.
Zasiadł przy stoliku w dużej sali dolnej i prędko jął pisać. Był w połowie pisania, gdy wszedł jeden z detektywów.
— To pani Bell, na którą czekam — rzekł Gold.
Zostawił pismo na stole i wyszedł. Z auta wyskoczył rosły mężczyzna, dobrze znany Goldowi.
— Bell! — zawołał ze wzruszeniem.
Bez słowa Comstock Bell wszedł do pokoju. W świetle wiszącej lampy twarz jego była blada i ściągnięta.
— Gdzie moja żona? — spytał.
— Czekam na nią — odpowiedział Gold z pewnym zdziwieniem.
Na twarz młodego człowieka wystąpił wyraz lęku.
— Gdzież... — zaczął Gold.
— Później, później — odparł tamten.
— Spotkałem na drodze wóz mojej żony. Miał defekt i szofer powiedział, że żona moja musiała podążyć tutaj. Czyżby zgubiła drogę?
Gold potrząsnął głową.
— Nie, to niemożliwe. Musiała wrócić z powrotem do Londynu. Dam jej znać przez jednego z moich ludzi i wrócimy twoim wozem do miasta.
— Gdzie jest Maple? — zapytał Comstock Bell.
— Na górze — odpowiedział Gold z powagą w głosie.
— Czy nie żyje? — z przerażeniem spytał Bell.
— Nie, żyje jeszcze — powiedział Gold — boję się jednak, że nie pociągnie długo.
— Czy jest przytomny?
Lekarz, który w tej chwili schodził na dół, dosłyszawszy pytanie, odpowiedział:
— Owszem, jest w tej chwili przytomny, lecz trzeba by go zostawić w spokoju.
Comstock Bell zawahał się.
— Ta sprawa dotyczy mojego całego życia — rzekł. — Gdybyśmy go zostawili w spokoju, można by go jeszcze ocalić?
Lekarz potrząsnął głową.
— W takim razie muszę z nim mówić — rzekł Comstock Bell stanowczym głosem. — Chodźcie ze mną!
Wszyscy trzej poszli na górę. Maple leżał w łóżku z głową podpartą na poduszkach. Uśmiechnął się słabo do Golda, który pierwszy wszedł do pokoju, ujrzawszy jednak rosłą postać Comstocka Bella, rozszerzył oczy i wargi zadrżały mu z pełnego obawy wzruszenia.
— Comstock Bell? — szepnął.
Tamten kiwnął głową i przystąpił z wolna do łóżka, usiadł obok na jedynym krześle znajdującym się w pokoju i ujął chorego delikatnie za chudy przegub prawej ręki.
— Skąd się tu wziąłeś? — słabym głosem zapytał Maple.
Comstock Bell po lekkim wahaniu z wolna odpowiedział:
— Przychodzę wprost z więzienia.
— Z więzienia? — szepnął Maple.
Comstock Bell skinął głową. W pokoju panowało śmiertelne milczenie. Gold zdawał sobie sprawę z tego, że w życiu Bella zaszedł punkt przełomowy. Patrzył na wysmukłą postać młodego człowieka i jego wychudłą twarz, ze współczuciem pochyloną nad łóżkiem.
— Z więzienia — powtórzył. — Przed laty w Paryżu popełniono zbrodnię sfałszowania banknotu. Dwaj studenci byli wmieszani w tę aferę. Jeden z nich był sprawcą fałszerstwa, a zarazem puścił falsyfikat w obieg, drugi zaś nie wiedział wcale o tym, że jego przyjaciel dopuścił się tak rozpaczliwego kroku. Uważali to za żart. Ktoś rozpoznał obu i, gdy sprawa wyszła na jaw, opuścili Francję. Przez jakiś czas nie rozpoznawano tożsamości obu młodzieńców.
Tomasz Maple leżał, patrząc nieruchomo w sufit, przy czym jego wargi ściągały się w niewypowiedzialne słowa.
— Parę miesięcy temu — ciągnął Comstock Bell — ja, niewinny wspólnik tej zbrodni, oddałem się w ręce w policji, albowiem wyrzuty sumienia nie dawały mi nigdy spokoju i wiedziałem, że policja jest na tropie Willettsa. Pod nazwiskiem Willettsa zostałem skazany na odcierpienie kary.
— Przecież Willetts nie żyje — zauważył Gold. — W jakim celu uczyniłeś to szaleństwo?
— Willetts żyje — odparł Comstock Bell.
Człowiek leżący w łóżku uśmiechnął się ledwo widzialnie.
— Tak — szepnął cicho — żyje... ja jestem Willettsem.
Przewrócił się na drugi bok i ciągnął dalej, jak gdyby do siebie samego. Z wielką trudnością pochwycili jego szeptanie.
— Jam jest Willetts — ciągnął — biedny Tomasz Willetts; nazwisko „Willetts” zdawało mi się już wymarłe w zupełności.
Milczał przez długi czas, tak że myśleli, że zasnął. Lekarz pochylił się nad nim, z lekka dotykając jego twarzy.
— Nie żyje — oświadczył.
*
W godzinę potem Comstock Bell i Gold byli na drodze do Londynu. Nastąpiły wzajemne wyjaśnienia.
— Wyjechałem dziś rano z Chelmsfordu — rzekł Comstock Bell. — Darowano mi karę na skutek starań francuskiej policji, było to dzieło Lecomte’a, i udałem się wprost do Southend69, gdzie moja żona urządziła sobie walną kwaterę.
Gold okazał zdumioną minę, zaczem70 Comstock Bell udzielił mu w dalszym ciągu zwięzłego wyjaśnienia.
— Kiedy powziąłem postanowienie poniesienia dobrowolnej ekspiacji71 zbrodni, o którą zostałem oskarżony, rozglądałem się za osobą, której mógłbym bezwzględnie zaufać. Postanowiłem się ożenić. Plan mój polegał na zatajeniu mojego pobytu w więzieniu. W tym celu zakupiłem niewielki holownik, który kazałem odpowiednio urządzić. Celem moim było, aby mój agent mógł swobodnie i niezauważony odbywać drogę do i z Londynu. Było mi to potrzebne z wielu przyczyn. W dniu, w którym opuściłem Anglię, aby oddać się spędzeniu miesiąca miodowego, pożeglowałem nie dalej jak do Boulogne72. Holownik zawrócił ze mną z powrotem do jednego z portów angielskich, skąd wraz z żoną udaliśmy się koleją do Londynu. W tymże dniu oddałem się w ręce władzy. Pech chciał, że widziano moją żonę w domu. Była tam, aby odszukać pieczątkę, którą przez zapomnienie zostawiłem w domu.
— Teraz rozumiem — rzekł Gold.
Przez jego umysł przemknęło się wspomnienie tajemniczego pojawienia się Verity Bell.
— Datę wypuszczenia na wolność dałem znać mojej żonie — ciągnął Comstock Bell — i umówiliśmy się, że będzie czekać w Southend. Wiedziałeś o tym, że ona tam była, nieprawdaż?
Gold skinął głową.
— Wiedziałem o tym. Nie wiedziałem tylko, że to jej walna kwatera.
— Ku mojemu zdziwieniu — rzekł Comstock Bell — nie zastałem jej. Natomiast zastałem tam twój telegram wzywający ją do domku na drodze do Cambridge.
— Pozostaje tylko jedna rzecz do zrobienia — rzekł Gold. — Możesz najspokojniej resztę pozostawić policji londyńskiej; my zaś udamy się do twojego holownika, gdyż być może, że twoja żona w międzyczasie tam już się znajduje.
Uwagi (0)