Darmowe ebooki » Powieść » Koszyk kwiatów - Christof Schmid (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Koszyk kwiatów - Christof Schmid (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Christof Schmid



1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Idź do strony:
moje czucie powiada, — a to czasem więcej ma prawdy, jak rozum, — że ten starzec, który poniósł ze sobą na tamten świat uczucia ojcowskie, więcej może ma udziału w niniejszym weselu, jak my sądzimy. — Muszę tu jedną przytoczyć okoliczność, która tę myśl zdaje mi się potwierdzać. — Ilekolwiek w tym starcu wielkie znalazłem zaufanie w Bogu, to przecież trapiła go troska o dalsze powodzenie jego córki. — Jednego poranku, gdym go odwiedził, znalazłem go nader wesołego; podał mi rękę z wdzięcznym uśmiechem i dodał „Teraz, księże proboszczu, spadł kamień z serca mego, to jest troska o los córki, gdy mnie nie będzie; teraz zupełnie jestem o nią spokojnym. Zeszłej nocy tak czule mogłem się modlić, jak nigdy w życiu; takie zadowolenie i tak słodkiego doznałem spokoju, że mi się zdaje, że to jest szczególna łaska i pociecha od Boga pochodząca i Bóg moje modły wysłuchał. Zawrę teraz oczy spokojnie, bo jestem pewnym, iż niewinność córki mojej będzie odkryta, a państwo moje zastąpi miejsce rodziców we względzie na moję córkę.” Tak mówił, a to właśnie po nocy, której, jak słyszę, wicher obalił owo drzewo, gdzie kruk złożył ów sygnet — tak to widać Rządźca Najwyższy na pociechę sprawiedliwego dał mu uczuć szczęśliwe i tak wielki wpływ na los córki wywierające zdarzenie, a czyż nie można sobie pomyśleć, że uiszczenie tego przeczucia jest mu wiadome, i wiadoma dzisiejsza szczęśliwość jego córki? — Bądź co bądź, to dziś nam jest jasną prawdą, że modlitwa Jakuba w owej nocy i jej wysłuchanie najpiękniejsze światło rzuca na tę całą historię, bo powiada jawnie, że była dziełem wszystkim rządzącej Opatrzności. Bóg dopuścił upokorzenie na tę familię; a gdy widział niezwichniętą jej cnotę choć w nędzy, podźwignął i pocieszył onę. — Nie, tego nie mógł skojarzyć bezrozumny przypadek, ślepy traf, ale Boska mądrość, wszechmocność i sprawiedliwość. —

„Ta historia powiada nam, jak to wielką miłość zapalił Bóg w sercach rodzicielskich na rzecz ich dzieci; ale nierównie większą miłością pała On sam ku wszystkim ludziom. Żyjmy w tej wierze, że Bóg, co rządzi wszystkim, miłuje nas serdecznie, bo ta będzie jedyną pociechą naszą w biedzie i śmierci, od których nikt ochronionym być nie może.”

„Tej wiary ja jestem,” skończyła hrabina — i wstali wszyscy od stołu, aby po spoczynku nazajutrz powrócić do dóbr swoich.

Rozdział XX. Nawiedziny

Na drugi dzień wszystko było w ruchu, gotując się do odjazdu; panna Emilia i jej towarzyszka krzątały się zwinnie około Marianny, szło tu o jej ubranie. W Eichburgu ubrana była, jak się ubierają wieśniaczki, i twierdziła, że to ubiór jej stanu, zmieniać go nie powinna bez podejrzenia o pychę; tamte zaś twierdziły, że ponieważ obecnie przyjęta za córkę hrabiów i będzie nieodstępną towarzyszką Emilii, przeto nie wypada, aby w dawnym chodziła ubiorze; dawny stan zmienia, zmienić też winna i ubranie. Mimo tych słusznych przyczyn ledwo ją uprosiły, że przywdziała na siebie ofiarowane ubiory.

Zeszła tak ubrana z koleżankami na śniadanie, a przytomni zadziwili się, jak pięknie stroił nowy ubiór Mariannę. Po śniadaniu siadła z Emilią i jej rodzicami do powozu, aby odwiedzić dotychczasowe jej pomieszkanie, bo hrabia chciał poznać gospodarzy, którzy przyjęli miłosiernie Jakuba z córką, i podziękować im za ich uczynność. W drodze dopytywał się o stosunki tych starych, a Marianna nie mogła zamilczeć, że ich obecne położenie, odkąd synowa w dom weszła, nie jest najlepsze, mało mają szczęśliwych godzin.

Gdy zatoczył się powóz przed dom gburów, zdziwiono się, skąd ta niesłychana nowość. Gburka wybiegła, aby powitać przybyłych i pomóc paniom wysiadającym z powozu. Gdy spostrzegła po pańsku ubraną Mariannę, którą niedawno z domu wygnała, zakwasiła twarz i, niby ją bąk zagryzł, odskoczyła.

Stary pracował w sadku, wskazała go państwu Marianna, a ci podali mu przyjacielską dłoń na powitanie i pochwalili jego dobroczynność względem nieszczęśliwego Jakuba. Na co on im w szczerości odrzekł: „O! powinienem ci ja jemu więcej, niż on mnie wdzięczności! — Z nim bowiem wkroczyło pod dach mój błogosławieństwo boże, a gdybym go był we wszystkim słuchał, byłoby mi dziś lepiej, jak jest. — Od jego śmierci nie ma dla mnie pociechy, prócz tego ogródka, a i tę pociechę zawdzięczam jemu, bo za jego radą zastrzegłem sobie ten kawałek ziemi, a od niego nauczywszy się obchodzić z drzewem i ziołami, tu znajduję rozrywkę, której bym próżno szukał w domu.”

Wtem wynalazła Marianna starą gburkę w jej kąciku i nieśmiałą stawiła państwu. Oboje starzy, zobaczywszy zmianę powodzenia swej lubej Marychny i dowiedziawszy się z ust hrabiny, jak ta nastąpiła, rozczulili się; a stary rzekł: „Nie mawiałem ci tego, Marysiu, że tobie pójdzie raz jeszcze dobrze na świecie, a to za tę wielką miłość, z jakąś była dla twego ojca! — Widzisz, jak się to chwatko ziściło!” Staruszka ośmielona łaskawością państwa dodała, wskazując na piękny ubiór Marianny: „A widzisz, jak to prawda, co ci prawił twój poczciwy ojciec, gdy mówił, ten, co kwiaty tak pięknie zdobi, i o tobie nie zapomni!”

Młoda gburka stała z daleka i tak sobie dumała: jak też to opacznie idzie na świecie! Ta żebraczka wnet stała się jejmościanką! Tylko że to ludzie widzą, co ona w istocie jest, bo nie zapomnieli, jak wczoraj z zawiniątkiem pod pachą pod ową tam wędrowała górę, aby rozpocząć żebraninę po kraju! — Dziś ani przystąp do pani!”

Hrabia pojął jej myśl z pogardliwej miny i mówiąc: „To niegodziwa kobieta!”, przeszedł kilka razy po sadzie w myślach i wreszcie stanął przed starym i rzekł: „Mam ja wam, ojcze, cóś przedłożyć; jeśli przystaniecie na moje: oto ową posadę w Eichburgu, którą dzierżył Jakub, darowałem Mariannie; ale ona, jaki mi się zdaje, tak łatwo nie zechce swej własności osiąść; nie chcielibyście wy ze swoją tam pociągnąć? Zaręczam, że wam się tam podobać będzie; a Marianna pewnie od was dzierżawy żądać nie będzie. Tam będziecie mogli oddać się miłemu i nietrudnemu gospodarstwu, a w pomieszkaniu przyzwoitym znajdziecie na stare lata spokój i wygodę.”

Hrabina, Emilia i Marianna przyłączyły się do zdania hrabiego, a oboje starcy przystali z ochotą, bo im w ich własnym domu źle było; ciężko było wytrzymać to piekło, jakie zła kobieta codziennie podsycała.

Nadszedł z pola młody gbur sprowadzony ciekawością, co by znaczył powóz pański przed jego domem; a gdy się dowiedział, o co rzecz idzie, zezwolił na przesiedlenie rodziców, przekonany, że sobie o tyle ulży, iż sam za siebie tylko cierpieć będzie, a będzie miał tę pewność, iż jego rodzice szczęśliwi; — bo dotąd cierpiał od złej kobiety podwójnie, i sam za siebie, i przez litość nad nieszczęśliwymi rodzicami.

Młodej gburce dogodnie też było, że starych pozbędzie, przeto poczęła starym dogadywać w tej myśli, żeby to była wielka niewdzięczność nie przyjąwszy ofiary — tego ogromnego szczęścia! — Na to jej odpowiedział z przycinkiem mąż: „A to mnie cieszy, że ty przecież przyszłaś do rozumu! Mawiałem ja zawsze: że dobroczynność świadczona biednym przynosi w dom błogosławieństwo; a tyś nie chciała wierzyć. A teraz widzisz, że miałem po sobie słuszność.”

Na to żonka gdyby gotowany rak poczerwieniała, ale nie śmiała wobec państwa wydać swej złośliwej odpowiedzi, lubo ją każdy w zaiskrzonych oczach mógł wyczytać.

Gdy tak się ułożyli, zapewnił hrabia, że skoro wróci do domu, przyśle swe wozy po starych, i udał się ze swymi w dalszą podróż.

Rozdział XXI. Co tu więcej jeszcze zdarzyło się

Hrabia dotrzymał danego starym gburom słowa, przysłał bowiem po nich i ich sprzęty wozy z Eichburga. Przy pożegnaniu z rodzicami płakał syn serdecznie; ale synowa, która z utęsknieniem liczyła godziny odjazdu, wielce się stąd cieszyła, iż się raz starych z domu pozbędzie; lubo jej radość zasępiło pismo hrabiego, w którym uwiadomiał, że otrzymanie, które sobie zapisem zastrzegli rodzice, co kwartał w pieniądzach płacić mają do najbliższej kasy krajowej, a ta prześle tę płacę starym; w przypadku nieregularności nastąpi egzekucja. — To synowę mocno zmartwiło, bo sądziła, że z przeniesieniem starych ustanie obowiązek utrzymania onych, a tu inaczej; a potem przez pośrodek rządu trzeba było dać i regularnie, i wszystko, gdy tymczasem wprost dało się z rodzicami różnie zrobić.

Starzy wyjechali na drugi dzień z rana wśród szczerych i rzewnych pożegnań syna a dąsów synowej. Tej niegodziwej kobiecie dał Pan Bóg z czasem przestrogę, bo jej tak poszło, jak zwykle idzie chciwcom. Pożyczyła ona była pewnemu kupcowi pieniędzy na duży czynsz: dziesięć od sta. Nie brała czynszu rocznie, lecz zbijała go w kapitał, a tak rósł czynsz od czynszu i kapitał się zwiększał. Cieszyła się takim panoszeniem i często liczyła mężowi, jak w dziesięć lat wielką w ten sposób zgromadzi sumę. Ale że to powiedział Pan Jezus, iż kto z nim nie zbiera, ten rozprasza, więc i te lichwiarskie rachuby na nic wyszły: kupiec zrobił bankrut, a kapitał z procentami przepadł. Odtąd jak się o tym dowiedziała, nie miała żadnej spokojności we dnie i w nocy; dnie całe biegała po sądach, po rzecznikach, a po długim kłopocie i umartwieniu, zamiast spodziewanych tysięcy, ledwie paręset wydostała; i to jej tak dokuczyło, iż sobie życie całkiem obrzydziła. Wreszcie wpadła w chorobę; a gdy jej mąż radził lekarza, odrzekła z gniewem: „A cóż on pomógł staremu Jakubowi? — Lepiej się zna na chorobach kat, tego mi sprowadź.” — I to radziło skąpstwo, bo spodziewała się, że kata usługę za parę złotych mieć może, gdy lekarz kosztowałby kilka talarów. Oparł się temu mąż i, poradziwszy się doktora, przyniósł flaszkę medycyny, ale ona tę wyrzuciła za okno, a użyła lekarstwa katowskiego, które zgubiło prawda febrę, ale sprowadziło suchoty.

W czasie choroby odwiedzał ją proboszcz z Erlenbrun kilkakrotnie i widząc, że dogorywa, mawiał o nikczemności rzeczy doczesnych, o potrzebie zapewnienia sobie zbawienia przez nawrócenie do Boga, pogardzeniu znikomych zysków i zamiłowaniu Boga i przykazań Jego. To ją nudziło: „Co on sobie myśli z tymi perorami? — Kupcowi, co nas oszukał, żeby tak prawił, pochwaliłabym, bo to oszukaniec; ale jać taką łotrzyną przecie nie jestem. Dopókąd mogłam się włóczyć, chodziłam do kościoła, modlitwy i inne obrządki religii pełniłam; pracowałam, oszczędzałam, grosza na psią nie wydałam; czegóż trzeba więcej? — Wszakże zachowałam się jak wzorowa gospodyni; a on mi tu prawi o nawróceniu! — Nic innego, tylko musieli mu starzy głowę nabechtać.”

W takim zaślepieniu trzeba było proboszczowi mówić jaśniej i dobitniej: że kocha pieniądze, bo dla ich zguby zmartwieniem życie sobie ukróca; że jest złośnicą i o tyle co kłóci się z mężem, że ten spokojnej godzinki nie ma; że to skąpstwo i ta złość była powodem, iż poczciwą dziewczynę wygnała z domu, że i starzy, chroniąc się przed jej zjadliwością, swoję lubę własność, gdzie się schowali i wzrośli, opuścić z ciężkim sercem musieli; że przez lichwę, którą się zbogacić chciała, splamiła ducha chrześcijańskiego i ściągnęła na się karę bożą, stratę własnego zarobku i chorobę. Że przy tym niedostatku miłości Boga i bliźnich, wszystkie jej pobożności nic nie znaczą, bo prawa pobożność nie na samych paciorkach się zasadza, jak to powiedział Pan Jezus: „Nie każdy, kto mówi: Panie! Panie! wnijdzie107 do Królestwa Bożego; lecz ten, co pełni wolę Boga, ten wnijdzie do Królestwa Bożego!”

Nie dała skończyć, lecz poczęła szlochać, nie z żalu, lecz z oburzenia na mówiącego: „Ach! ja jestem najnieszczęśliwszą na świecie kobietą! Nikt mię cierpieć nie może! — a to najgorzej mi dokucza; że i mój pasterz uwziął się na mnie! — A cóżem ja to waćpanu zrobiła złego, że mię tak nienawidzisz i tak mnie krzywdzisz?” —

Cóż tu było więcej robić? — „Jak to jest źle — odrzekł proboszcz — kiedy serce człowieka przylgnie do doczesności! — niepodobna mu wznieść go ku niebu. Prawda, co powiedział Zbawiciel: łatwiej wielbłądowi przedostać się przez ucho igły, jak bogaczowi wejść do nieba. — Gdzie twój skarb, tam i serce twoje! — Jak się to ludzie wielce mylą, gdy myślą, że majątek ich uszczęśliwi! — Przy twoim gospodarstwie i pieniądzach miałażeś ty aby kiedy prawdziwą szczęśliwą godzinę? — Zawsze w pracy, aby mieć; zawsze w kłopocie, aby nie stracić! Doznajesz teraz smutku, gdy ci wszystko niknie! — Obyś ty była mniej przywiązaną do tej znikomości, pewnie by cię teraz znikająca nie tak martwiła! — Obyś ty w Bogu całe twe uszczęśliwienie pokładała była — byłoby ci obecnie lekko i swobodnie, bo On by cię, ten cel serca kochającego, nie opuścił!”

Zaręczywszy, że to wszystko mówi, nie żeby ją zmartwić, lecz do uznania swego obłąkania doprowadzić, pożegnał chorą i odszedł. — Gburka męczyła się jeszcze kilka tygodni, żałując sobie niejednego, co by jej ulżyć mogło. Wreszcie gdy czuła bliski zgon, poprosiła proboszcza — przyjęła ze łzami święte sakramenta — i umarła właśnie w połowie wieku życia ludzkiego, jako ofiara chciwości i oczywisty dowód, że szczęśliwość człowieka nie w posiadaniu doczesności leży.

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Rozdział XXII. Smutne zdarzenie

Hrabiostwo, wyjechawszy do stolicy państwa, wzięli Mariannę z sobą. Pewnego poranku przyszedł do mieszkania ich kapłan, którego głowa dobrze posiwiała, i kazał się poprowadzić do Marianny, zapewniając, iż ma z nią coś ważnego mówić. Pewna chora osoba, bliską będąc śmierci, chce z nią mówić, zapewniając, że bez tego spokojnie umierać nie będzie mogła; kto jest tą osobą, zechce się Marianna sama przekonać. — Wezwanie takowe zadziwiało Mariannę i zapytała o radę w tej mierze hrabinę, ta że znała tego kapłana ze strony zalecającej go, radziła Mariannie iść za wezwaniem. — Na żądanie kapłana, towarzyszył jej stary sługa Antoni.

Szli długo, aż w sam koniec miasta, gdzie w odległej ciasnej uliczce stanęli przed domom posępnej postaci, weszli weń po pięciu wschodach108, a kapłan wskazał na drzwiska połachane i dodał: „Nim wejdziesz, przydadzą się parę kropel tej wódki” — i polał jej na chustkę melisowego spirytusu.

Nad izbę, do której weszli, nic smutniejszego nie było: ciemne okienko, pozalepiane papierem, łóżko ubożuchne, złamany stołek, dzbanek na pół stłuczony z wodą, składały sprzęta109; postać leżącej w tej izbie osoby była odrażająca. Mariannie zdało się, że widzi trupiokost110, odzywający się chrapliwym głosem i wyciągający do niej z ciała opadłą rękę. Przelękła się i tyle z mowy podziemnym o jej uszy obijającym się głosem, wyrozumiała, że to jest owa Jutka, co na dworze w Eichburgu tak pięknie jak kwitnąca róża wyglądała.

Nieszczęśliwa dowiedziała się od kapłana, że Marianna jest z państwem w stolicy, prosiła go

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Idź do strony:

Darmowe książki «Koszyk kwiatów - Christof Schmid (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz