Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖
Placówka Bolesława Prusa to powieść pozytywistyczna, podejmująca tematykę chłopską.
Ślimak, główny bohater powieści wiedzie wraz z rodziną życie na polskiej wsi. Jego życie nie przypomina wcale sielanki, ale pełne jest codziennych trudów, jakie niesie ze sobą ubóstwo, ciężka praca i codzienna walka o godny byt dla rodziny. Dodatkowym problemem stają się niemieccy kolonizatorzy, którzy chcą wykupywać grunty należące do polskich chłopów — w tym właśnie ziemię Ślimaka.
Placówka Bolesław Prusa ukazała się w 1886 roku, widoczne są w niej wpływy realistyczne i naturalistyczne. Do najważniejszych kwestii poruszanych przez autora zalicza się chłopską moralność i gotowość do obrony własnych wartości i trudne relacje z wyższymi warstwami społecznymi.
- Autor: Bolesław Prus
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Prus
Powitawszy chłopów, starszy pan z długą czarną brodą zapytał:
— Który to gospodarz?
— Ja — rzekł Ślimak.
— Dawno tu mieszkasz?
— Od dziecka.
— I widziałeś, jak ta rzeka wylewa?
— Albo raz!...
— A nie pamiętasz, jak wysoko podnosi się woda?
— Czasami, jaśnie panie, wyleje nad łąkę tak, że chłop by się utopił.
— Wiesz to z pewnością?
— Wszyscy wiedzą, bo przecie i te wyrwy, co są z boku góry, to woda wyżarła.
— Trzeba będzie postawić most dziesięciosążniowy62 — odezwał się młodszy pan.
— Zapewne — odparł starszy. Rozejrzał się po łące i znowu zwrócił się do Ślimaka:
— A mleka u was dostaniemy?
— Już moja zeszła na dół, niech panowie pozwolą.
Panowie skierowali się do chaty, a za nimi Ślimak, Owczarz i nawet Magda. Jedzenie mleka przez podobnych gości było tak wielkim wypadkiem w gospodarstwie Ślimaka, że godziło się opuścić żniwo.
Nie mniejsza niespodzianka czekała ich na podwórzu. Ślimakowa z Jędrkiem wynieśli przed chatę stołki z poręczami i wiśniowy stół, nakryli go obrusem, położyli talerze, blaszane łyżki, osełkę masła, bułkę sitnego chleba63 i cały ser z kminkiem. Na progu chaty stała w pogotowiu dzieża zsiadłego mleka, a o kilkanaście kroków z boku trzy kury z gromadą kurcząt dziobały kaszę, krzycząc i rozpychając się.
Panowie spojrzeli po sobie zdziwieni.
— No, no — szepnął młodszy — szlachcic lepiej by nas nie przyjął.
Siedli przy stole, zjedli pół dzieżki64 mleka, pochwalili ser i masło, wreszcie starszy zapytał Ślimakowej, co się należy?
— Niech panom będzie na zdrowie — odpowiedziała kobieta.
Zdziwili się jeszcze więcej.
— Darmo przecie objadać was nie możemy — rzekł starszy pan.
— My nie weźmiemy pieniędzy za gościnność. Wreszcie mój chłopiec tyle u państwa zarobił, jakby za cały dzień żniwa.
— A co?... — szepnął młodszy pan do starszego. — Tacy są polscy chłopi!...
Wydawali się obaj bardzo zadowolonymi, a starszy pan odezwał się do Ślimaka:
— Za takie przyjęcie wybudujemy wam tu niedaleko stację.
Ślimak ukłonił się.
— Kiej65 nie wiem, jaśnie panie, na co to jest i co panowie chcą u nas zrobić?
— Przeprowadzimy wam tędy kolej żelazną.
— Drogę żelazną — powtórzył młodszy pan.
Ślimak pokręcił głową.
— Kto u nas będzie jeździł po takiej?... Najtwardszy koń zdarłby kopyta!
— Toteż wozów nie będą ciągnąć konie, tylko lokomotywa.
Chłop podrapał się w głowę.
— O czymże tak rozmyślasz? — zapytał go starszy pan.
— Musi, że nam na złe wyjdzie taka droga — rzekł chłop — bo furmanką już nic człowiek nie zarobi.
Obaj panowie roześmieli się, a starszy począł mówić:
— Nie bój się, mój kochany, taka droga to dla was szczęście, a szczególnie dla ciebie, który będziesz mieszkał najbliżej stacji. Będziesz woził towary, podróżnych, będziesz sprzedawał masło, jaja, kury, kapustę i wszystko, co ci się urodzi. A my dobrze płacimy... Na próbę może nam sprzedasz te kurczęta. Ile ich tu jest?
— Dwadzieścioro i dwoje — odezwała się Ślimakowa.
— Po czemu chcecie?
— Ile łaska panów.
— Oddacie po dwa złote?
Ślimakowa przelotnie spojrzała na męża. Dotychczas płacono im najwyżej po złotówce za kurczę.
— Niech panowie wezmą — odparła.
— Hultaj Żyd — mruknął młodszy — sprzedaje nam po pół rubla66.
— A masła młodego dużo macie? — pytał starszy pan Ślimakowej.
— Znajdzie się ze dwa garnce67.
— Po czemu68?
— Ile łaska.
— Weźmiesz po pięć złotych kwartę69?
Gospodyni tylko ukłoniła się. Żyd płacił jej po pół rubla70.
W ten sposób panowie zamówili jeszcze kilka serów, dwie kopy71 raków, kopę ogórków, kilka bułek sitnego chleba i kazali to przywieźć pod las, gdzie stały dwa namioty. Młodszy wciąż dziwił się, że jest tanio, a starszy chwalił się, że on zawsze robi takie sprawunki. Przed odejściem zaś, wypłacając gospodyni szesnaście rubli papierami i pół rubla srebrem, zapytał:
— Cóż, nie macie krzywdy?
— Bogać tam krzywdy! — odparła Ślimakowa. — Żebyśmy co dzień tak sprzedawali...
— Będziecie sprzedawać, jak wybudujemy kolej.
— Niechże jaśnie panom Pan Bóg dopomaga i Matka Przenajświętsza! — błogosławiła ich kobieta. Milczący Owczarz kłaniał się do ziemi, a Ślimak, z kapeluszem w ręku, odprowadził ich aż do jarów.
Gdy wrócił stamtąd, począł z gorączkowym pośpiechem wydawać dyspozycje:
— Zbierz, Jagna, masło; ty, Magda, narwij najpiękniejszych ogórków kopę i dziesięć sztuk, a ty, Maćku, weź worek i biegaj z Jędrkiem do wody po raki... Jezus, Panno Mario! Jeszcześmy też nigdy tyle nie utargowali... Trzeba, żebyś w niedzielę kupiła sobie fular72, a Jędrkowi nową kamizelkę na tę intencję!...
— Szczęście weszło do naszego domu — rzekła nie mniej wzruszona kobieta. — A fular kupić trzeba, bo inaczej nie uwierzą we wsi, że zarobiliśmy takie wielkie pieniądze.
— Trochę nie podoba mi się, że po nowej drodze wozy będą jeździć bez koni — dodał Ślimak. — Ale nie mój to grzech.
Ku wieczorowi odwiózł inżynierom kupione przez nich zapasy i otrzymał nowe obstalunki; przy wytykaniu73 bowiem linii pracowało kilkunastu panów, którzy mianowali Ślimaka jeneralnym74 dostawcą. Więc sprzedawał im drób i nabiał, pieczywo i jarzyny po cenie oznaczonej przez inżynierów, sam skupując produkta75 we wsiach okolicznych i zarabiając grosz na groszu. Chłop podziwiał hojność nowych znajomych, a oni taniość produktów.
W tydzień oddział inżynierski przeniósł się dalej, a Ślimak po obrachunku z żoną przekonał się, że ma około dwudziestu pięciu rubli pieniędzy, które spadły nie wiadomo skąd, nie licząc zarobku za furmanki i zapłaty za dnie stracone.
„Czy oni omylili się, czybym ja im czego nie odwiózł?...” — myślał chłop i wstyd mu się zrobiło tych pieniędzy.
— Wiesz, Jagna — rzekł raz do kobiety — może by pojechać za panami i oddać im ten grosz?
— O głupi! — krzyknęła kobieta — a przecie każdy tak zarabia, kto handluje. Jeszcześ im łaskę wyświadczył, że sprzedawałeś kuraki po dwa złote, kiedy Żydom płaciliby po pół rubla...
— Ale kupowałem u ludzi po złotemu.
— A Żyd po czemu kupuje?
— Żyd nie jest rolnikiem i wreszcie on niechrzczony.
— Za to on zarabia po dwa złote i po dziesiątce na każdym kuraku, a ty po złotówce. Wreszcie złotówka to nawet nie zarobek, ino podarunek, co panowie dali ci za fatygę.
Wyraz „za fatygę” uspokoił chłopa. Jużci on się sfatygował, a panowie mogą mu tyle ofiarować, ile im się podoba. Państwo z Warszawy dobrze widać płacą za fatygę, kiedy nawet szwagierek dziedzica za podniesienie czapki dał Jędrkowi srebrną czterdziestkę.
Kiedy gospodarstwo zajęli się dostawą dla inżynierów, całe żniwo spadło na Maćka Owczarza. Co dawniej robili we troje albo w pięcioro, to dzisiaj on musiał odrabiać sam jeden. Wychodził na wzgórza przede dniem, schodził późno w nocy i żął, snopki wiązał, mendle układał, a rozmyślał: „Jaka to może być droga żelazna, po której jeżdżą bez koni?”.
Widząc, że mimo pilności parobka robota ciągnie się dłużej niż zwykle, Ślimak wynajął do pomocy starą Sobieską. Baba przyszła o szóstej z niedużą butelką lekarstwa na ranę w nodze i do południa żęła za dwie osoby, wyśpiewując grubym głosem piosenki, których nawet Maćkowi wstyd było. Ale kiedy po obiedzie zażyła lekarstwo, mocno pachnące okowitą, kuracja tak ją rozebrała, że babie wypadł sierp z ręki.
— Ty, gospodarzu — poczęła wykrzykiwać — ty, gospodarzu, zbijaj grosze, a ty, najmito76 — żnij!... Ty, gospodarzu, kupuj żonie fulary, a ty, najmito, łaź na czworakach po polu i nosem się podpieraj...
Żnij, Maćku!... Żnij, stara Sobieska!... a ja bez ten czas będę chodził pod boki z inżynierami, będę instygował na całą wieś i chował ruble do skrzyni!... Zobaczyta77, że on jeszcze nazwie się panem Ślimaczyńskim!... Ma, para, szczęście, widać diabeł go urodził z parszywej suki... Żywych i umarłych... amen...
To wyszeptawszy, upadła Sobieska w bruzdę i nie ocuciła się do zachodu słońca. Mimo to wypłacono jej za cały dzień żniwa, bo chora niewiasta miała ostry język, i kiedy Ślimak chciał potargować się z nią za czas przespany — odparła, całując go w rękę:
— Co się tam macie ze mną swarzyć78, panie gospodarzu?... Sprzedacie jedno kurczątko więcej i wyrówna się wam bez mojej krzywdy!...
„Zawsze najlepiej takiemu, co potrafi się przymówić!...” — pomyślał Owczarz.
Kiedy zaś w niedzielę wszyscy z chaty wybierali się do kościoła, on usiadł na przyzbie i zaczął ciężko wzdychać.
— A ty, Maćku, nie idziesz do kościoła? — zapytał go Ślimak zmiarkowawszy, że parobkowi coś dolega.
— Gdzie mnie do kościoła! — westchnął Owczarz. — Ino wstydu bym wam narobił...
— Cóż ci brak?
— Nie brakuje mi nic, ale obuwie mam takie, że co stąpnę, to noga idzie naprzód, a but, psiakość, zostaje na drodze.
— Sameś winien — rzekł Ślimak — bo czemu nie mówisz? Przecie należą ci się zasługi i dam ci zara sześć rubli.
Po chwili wyniósł z izby pieniądze, a Owczarz objął go za nogi.
— Kup se buty — mówił Ślimak — ale do karczmy nie wstępuj, bo masz miętkie79 serce i wszystko przepijesz.
Wkrótce poszli do kościoła: Ślimak z żoną, Magda z chłopcami, a Owczarz z daleka na końcu. Idąc, marzył sobie, że jak wybudują drogę z żelaza, to Ślimak zostanie szlachcicem, a on, Owczarz, będzie u niego służył na swoim stole i ożeni się...
Nagle przeżegnał się, aby odpędzić złego ducha, który widocznie zabiegł mu drogę i podszeptywał głupie zachcenia. Gdzież takiemu jak on nędzarzowi myśleć o żonie! Nawet Zośka by go nie chciała, choć już ma dwuletnie dziecko i w głowie coś popsutego.
Pamiętna to była niedziela dla obojga Ślimaków. Ona kupiła w straganie fular, dała dziadom po cztery grosze jałmużny, a w kościele usiadła w ławce przed ołtarzem, gdzie Grzybina i Łukasiakowa zaraz jej miejsca ustąpiły. Jego zaś ciągle ktoś zaczepiał. Arendarz robił mu wymówki, że psuje ceny Żydkom, sprzedając wszystko taniej; organista przypomniał, że warto by zakupić mszę śpiewaną za dusze w czyśćcu będące; sam strażnik z nim się przywitał, a nawet ksiądz wikary zaczął z nim rozmowę, zachęcając Ślimaka do hodowli pszczół.
— O, teraz — mówił wikary — kiedy masz pieniądze i czas wolny, mógłbyś przychodzić na probostwo i zobaczyć, jak pielęgnuje się owad. Później kupiłbyś parę ulów, miałbyś miód dla siebie albo na sprzedaż, a wosk do kościoła. Bo nawet i przy dużym majątku, moje dziecko, nie zawadzi pamiętać o Bogu i hodować pszczół...
Po odejściu wikarego zbliżył się do Ślimaka Grzyb. Staremu chłopu błyszczały oczy, gdy paskudnie uśmiechając się, zagadnął:
— Pewno, Ślimaku, postawicie dziś dla całej wsi traktament80, kiedy wam się udał taki interes?
— Nie traktowaliście wy mnie przy waszych interesach, to i ja was nie potraktuję przy moim — odparł szorstko Ślimak.
— Nie dziwota, bo ja nie zarabiam nawet na krowach tyle, co wy na kurach.
— Za to wy na ludziach zarabiacie nawięcy81.
— Ma rację! — poparł Ślimaka Wiśniewski i zaraz począł go obchodzić o pożyczenie stu złotych do Nowego Roku. Gdy mu zaś odmówiono, skrył się między zebranych pod kościołem gospodarzy, narzekając na hardość Ślimaka.
— Już z niego wielki pan, a niezadługo nie zechce gadać z chłopami!...
— We dworze nie był u żniwa, choć go wzywali — wtrącił karbowy.
— Jego kobieta zasiadła w najpierwszej ławce przed ołtarzem — dodał Wojtasiuk.
— Zawdy pieniądz przewraca ludziom w głowie — zakończył Orzechowski. Po czym weszli do kościoła.
Owczarzowi nie przyniosły szczęścia dane mu na buty pieniądze. Gdy pokorny, jak zawsze, stanął w babińcu, aby nie świecić w oczy Panu Bogu swoją wytartą sukmaną, dziady z ogromnym krzykiem zaczęli mu wypominać, że nigdy nie wspiera ubogich. Poszedł tedy do karczmy zmienić trzy ruble, a tam znowu zaczepił go szynkarz:
— Jakże będzie, panie Macieju, z moimi pieniądzmi?
— Z jakimi pieniądzmi?
— Jużeście zapomnieli... Przecie od Bożego Narodzenia winniście mi siedem złotych.
— Słyszeliśta!... — oburzył się Owczarz. — Niechże ludzie z całej wsi powiedzą, że mi nigdy nie borgujecie, a kiedy piję, to muszę płacić gotówką.
— To jest prawda — odparł szynkarz. — Ale na Boże Narodzenie jakeś się, Maćku, upił, toś mnie tak ściskał, tak całował, że musiałem ci dać na kredyt wódki i piwa, i araku, i jeszcze obwarzanków.
— A świadków masz? — krzyknął ostro Maciek. — Bo ja ci mówię, że mnie chcesz okpić...
Szynkarz chwilę pomyślał.
— Świadków — rzekł — to ja nie mam i dlategom ciebie do tej pory nie zaczepiał o pieniądze. Ale jak mi przysięgniesz tu, w oczy, przy ludziach, żeś mnie wtedy nie całował i nie prosił o kredyt, to — ja tobie daruję moje siedem złotych. Wstyd — dodał szynkarz spluwając — żeby parobek od takiego porządnego gospodarza zarywał biednych Żydków!... Ja wam, Owczarzu, daruję, ale od tej pory nigdy nie wstępujcie do mojej karczmy, bo
Uwagi (0)