Darmowe ebooki » Powieść » Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Prus



1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 38
Idź do strony:
na jeometrę, ani na rejenta. Ale wiesz pod jakim warunkiem?

Chłop pokornie wzruszył ramionami.

— Pod tym warunkiem, żebyś zdecydował się sam, zaraz, nie pytając żony. Uważaj więc: zapłacisz sto dwadzieścia rubli za łąkę, która jest warta więcej niż sto sześćdziesiąt, zyskasz na czysto czterdzieści rubli, ale... decyduj się natychmiast. Jutro, a nawet dziś wieczorem, kiedy naradzisz się z żoną, już na tych warunkach nie sprzedam.

Ślimakowi błysnęły oczy. Zdawało mu się, że teraz dopiero odkrył naturę zmowy wymierzonej przeciwko niemu.

— Dziwny kaprys tracić czterdzieści rubli za nic! — odezwała się pani po francusku.

— Bądź spokojna — odparł mąż. — Znam ja ich...

— No i cóż — zwrócił się do Ślimaka — kupujesz łąkę bez poradzenia się żony?

— Kiej to nieładnie — odpowiedział chłop z obłudnym uśmiechem. — Przecie jaśnie pan, a i to naradza się z jaśnie panią i jaśnie paniczem, nie dopiero ja.

— A widzisz?... — rzekł dziedzic do szwagra. — Czy on nie jest skończonym idiotą?...

Panicz przez sztachety poklepał po ramieniu Ślimaka.

— No, mój przyjacielu, zgódźże się natychmiast, a zrobisz panu grubego figla.

— On już kupił — rzekł do szwagra.

— Kupujesz, Józefie? Dajesz rękę na zgodę? — spytał dziedzic.

„Albo ja głupi!” — pomyślał chłop, głośno zaś dodał: — Kiej kupować przez żony, jaśnie panie, to nieładnie...

— I nie namyślisz się?

— Kiej bardzo nieładnie — powtarzał chłop, kontent, że pan nastręczył mu tak doskonałą wymówkę.

Chłop udawał zasmuconego, ale uparł się i ani myślał kupować łąki.

— No, więc w takim razie wypuszczam ci łąkę w dzierżawę. Daj mi swój zadatek, a jutro przyjdź po kwit.

— Masz chłopa, panie demokrato! — rzekł do szwagra, który tymczasem gryzł paznokcie.

Ślimak zapłacił dziesięć rubli, państwo pożegnali się z nim i odeszli. Widząc, że już nie patrzą, chłop obrzucił ich ognistym spojrzeniem i wzburzony począł szeptać do siebie:

— Ehej! chcieliśta47 chłopa oszwabić, ale ma on swój rozum, ma!... Pewniakiem już w tym roku, jak mówił Grochowski, będą nam dodawali gruntów i dlatego pilno im sprzedać!... Sto dwadzieścia rubli za taką łąkę, co warta ze dwieście... Głupiemu gadać, nie mnie... Ale dobre i sto dwadzieścia, kiedy przyjdzie oddać darmo.

— Cosik szlachta tęgo kręciła, niech ich tam!... — zauważył Jędrek.

— Cicho bądź — zgromił go ojciec, a w duchu dodał: „Nawet hołociuch, a i to poznał się, że kręcą...”

Nagle nasunęła mu się inna uwaga:

„A może teraz nie będą rozdawali gruntów, tylko państwu taka fantazja strzeliła, żeby mi tanio sprzedać?...”

Zrobiło mu się gorąco. W tej chwili chciał wołać za państwem, rzucić się im do nóg i błagać, ażeby mu choć za sto trzydzieści rubli oddali łąkę. Ale państwo byli już w połowie ogrodu. Wtem odłączył się od nich panicz i znów przybiegł do chłopa.

— Kupujże tę łąkę! — mówił zadyszany. — Szwagier jeszcze się zgodzi, tylko go proś.

Na widok niemiłego panicza w Ślimaku zbudziła się poprzednia nieufność.

— Kiej bez żony kupować nieładnie — odparł, uśmiechając się.

— Bydlę! — mruknął panicz i zawrócił się do dworu.

Łąka przepadła.

— Czego jeszcze stoicie, tatulu? — nagle zapytał Jędrek, widząc, że Ślimak oparł się o sztachety i duma.

— Bo nie wiem, czy dobrze zrobiłem, żem nie kupił za sto dwadzieścia rubli onej łąki? — mruknął chłop.

— Coście mieli źle zrobić, kiedy za siedemnaście rubli macie to samo?

— Ale zawdy łąka nie moja.

— Jak rozdadzą grunta, to będzie wasza.

Ślimaka ucieszyły te wyrazy. „Jużci — myślał — musi być prawda z tym rozdawaniem, kiedy nawet hołota o nim gada”.

— Chodźta48, chłopcy, do dom! — rzekł głośno.

Wracali w milczeniu. Jędrek, spoglądając ukosem na ojca, żywił w sercu jakieś złe przeczucia, a Ślimaka trapił niepokój.

— Psiewiary szlachta! — szeptał chłop, zaciskając pięści — człek nigdy nie zmiarkuje, kiedy oni łgą49, a kiedy mówią prawdę... Rychtyk50 jak z Żydami.

W połowie drogi chłopcy wyrwali się naprzód, bo byli głodni. Gdy zaś Ślimak wszedł do chaty, zapytała go żona:

— Co tu gada Jędrek, że chcieli sprzedać ci łąkę za sto dwadzieścia rubli?

— Jużci chcieli, ale przez to, że boją się nowego rozdawania gruntów — odpowiedział nieco stropiony.

— Ja też zaraz powiedziałam Jędrkowi, że albo szczeka, albo jest w tym jakieś szachrajstwo. Kto by zaś oddawał za sto dwadzieścia rubli taką rzecz, co warta ze dwieście?

Chłop, rozebrawszy się, zasiadł do obiadu i jedząc, opowiadał żonie, co go spotkało.

— Ho! ho!... mądrzy oni we dworze. Nie wiem nawet, skąd dowiedzieli się, że idziemy za łąką i nasamprzód zasadzili na mnie swego szwagierka.

— Tego ślepaka? co mnie zaczepiał u wody?... — wtrąciła Ślimakowa.

— Jużci jego. Ten ci choroba zabiegł nam drogę. Jędrkowi dał czterdziestkę, mnie czapkę wbił na łeb, żeby mi lepiej oczy zamydlić, i zara począł z góry:

„Na co ci łąka? Albo już i tak nie masz okrutnego majątku? Wiesz ty, że dziesięć morgów to niezmierna fortuna?...”

— Ale, fortuna!... — przerwała Ślimakowa — jego szwagier ma przecie z tysiąc morgów i jeszcze narzeka!

— Tak ci mnie, para, tumanił. A kiedy zobaczył, że ja — nic, doprowadził mnie do samej pani. Ona znowu wzięła mnie zagadywać, żebym jej chłopaków posyłał do uczenia, a pan przez ten czas wygrywał se na organach...

— Cóż on chce zostać organistą, jak mu ziemię zabiorą? — spytała gospodyni.

— On se tak wciąż przygrywa; nic nie robi, ino przygrywa. Więc potem — prawił chłop — wyszedł i pan, a oni zaraz zaczęli mu śwargotać51 po frajcusku, że chłop (niby ja) jest strasznie twardy, że podejść go (niby mnie) nie można, zatem — żeby mi co prędzej sprzedał łąkę, nim się opamiętam.

— Toś ty zmiarkował, co oni gadają?

— Com nie miał zmiarkować! Przecie ja i po żydowsku jestem wyrozumiały.

— I nie kupiłeś łąki? Dobrześ zrobił, bo w tym jest nieczysty interes — zakończyła kobieta.

Ale chłop nie ucieszył się z żoninej pochwały, znowu bowiem opanowała go wątpliwość co do zamiarów państwa.

„A może oni szczerze chcieli sprzedać łąkę tak tanio?” — myślał.

Przestał jeść i wałęsał się z kąta w kąt po chacie. Ogarniał go coraz większy niepokój, że może źle zrobił, opuściwszy taką okazję, ale — dodawał sobie otuchy, mrucząc:

— Nie mnie okpić! Znam ja się na rzeczy!...

Nareszcie wzburzenie Ślimaka dosięgło zenitu. Siadł na ławie, potem zerwał się z niej, pochwycił się za głowę i przez chwilę już nie wiedział, co ma robić z ciężkiej niepewności. Nagle spojrzał na Jędrka i — błysnęła mu myśl szczęśliwa.

— Chodź ino tu, Jędrek — rzekł do chłopca zdejmując rzemyk z bioder.

— Oj, tatulu, nie bijcie mnie! — wrzasnął chłopak, któremu zresztą już od paru godzin zdawało się, że bicie go nie minie.

— Nic nie pomoże! — mówił Ślimak. — Hardy jesteś, naśmiewałeś się z panicza, pyskowałeś przed samym jaśnie panem... Ligaj52 na ławie!

— Oj, tatulu, niechajcie mnie53! — prosił Jędrek. Stasiek objął ojca za nogi i z płaczem całował mu kolana, a Magda wybiegła do gospodyni na dziedziniec.

— Mówię ci: ligaj na ławie! pókim dobry... — wołał Ślimak. — Jak ty dziś dostaniesz swoje, to nie będziesz się, kondlu, wdawał z tym hyclem Jaśkiem... Ligaj mi zaraz!...

Wtem Ślimakowa gwałtownie zapukała do okna.

— A chodź prędko, Józek — mówiła — bo cosik się stało nowej krowie. Tak się tarza...

Chłop puścił Jędrka i pędem pobiegł do obory. Tu jednak zobaczył, że wszystkie krowy stoją przy żłobach i spokojnie jedzą.

— Widać już ją odeszło — mówiła kobieta — ale tak się tarzała, powiadam ci, jak ty wczoraj.

Ślimak obejrzał krowę uważnie, dotknął jej grzbietu i pokręcił głową. Domyślił się, że żona chciała go tym figlem odciągnąć od Jędrka. Ponieważ jednak chłopiec wymknął się już z chaty, a i ojca złość odeszła, więc skończyło się na niczym, jak zwykle w podobnych wypadkach.

V

Był lipiec. Dziedzic z dziedziczką od dawna wyjechali za granicę; we wsi o nich zapomniano i nawet nowa wełna zaczęła porastać na ostrzyżonych owcach.

Słońce tak grzało, że chmury uciekły z nieba gdzieś do lasów, a ziemia zasłaniała się od gorąca, czym mogła: na gościńcach kurzem, na łąkach potrawem, na polach gęstym urodzajem.

Dla ludzi był to początek największej pracy. We dworze już skosili koniczynę i rzepik, przy chatach gospodynie i dziewuchy obsypywały buraki i kartofle, a stare kobiety zbierały ślaz na poty, kwiat lipowy na gorączkę i włosy Panny Marii na boleści. Proboszcz z wikarym całymi dniami śledzili i chwytali pszczelne roje, a Josel karczmarz fabrykował ocet. W lesie rozlegały się nawoływania dzieci zbierających jagody.

Tymczasem dochodziły54 zboża i Ślimak nazajutrz po Matce Boskiej Szkaplerznej55 wziął się do zżęcia żyta. Krótka była to robota, na trzy dni albo i na dwa dni; lecz chłop śpieszył się, raz dlatego, aby nie wykruszyło się zbyt suche ziarno, a po drugie, aby mógł wyjść na żniwo do dworu.

Zwykle pracowali we trzech: Ślimak, Owczarz i Jędrek, na przemian żnąc i wiążąc snopki; gospodyni zaś i Magda pomagały im z rana i po obiedzie.

Pierwszego dnia, w czasie południowej roboty, kiedy w pięcioro (bo tym razem były i kobiety) żnąc, dosięgli szczytu wzgórza, Magda spostrzegła pod lasem kilka ludzkich sylwetek i powiedziała o tym gospodyni. Wszyscy obejrzeli się w tamtą stronę i poczęli robić uwagi.

— To jakieś chłopy — rzekł Owczarz — bo białe.

— Jest tam jeden między nimi słomiany — dodała Ślimakowa — a chłopy tak nie chodzą.

— I musi, że do kolan mają buty — wtrącił Ślimak.

— Przypatrzcie się — zawołał Jędrek — a dyć56 oni noszą tyki w garści i ciągną jakby sznur za sobą!

— To chyba omentry57?... Cóż by to było?... — zastanowił się Ślimak.

— Pewnie nowe pomiary!... — odpowiedziała Ślimakowa. — Widzisz, jak dobrze, żeś wtedy nie kupił łąki od pana?

Wzięli się znowu do roboty, ale szła im niesporo, każde bowiem spoglądało ukradkiem na owych ludzi spod lasu, którzy stawali się coraz wyraźniejsi. Nie byli to chłopi, bo zamiast przepasanych koszul mieli białe albo żółtawe kurtki, a na kapeluszach czarne wstążki. Szli od zachodu na wschód i widocznie mierzyli pole.

Zjawienie się ich tak zaciekawiło Ślimaka, że zamiast przodować w robocie, wlókł się na końcu obok Magdy. Wreszcie zawołał:

— Jędrek! ciśnij sierp i skocz do onych, co tam na polu bonują58. Spenetruj, co za jedni, i wymiarkuj: czy mierzą na rozdanie gruntów, czy na co innego?

Chłopak pobiegł cwałem.

— A obchodź ich ostrożnie! — wołała matka — żeby cię który nie przetrącił...

Jędrek w kilka pacierzy dognał mierników, wszedł między nich i chwilę porozmawiał, ale — ani myślał o powrocie. Owszem, wziął się nawet do tyki i łańcucha.

— Słyszeliśta! — dziwiła się Ślimakowa — a dyć on już do nich całkiem przystał. Patrzaj ino, Józek, jak wyrywa z tym sznurzyskiem?... Tamci przecie musieli się uczyć nie bez jedną zimę i żaden go nie wyścignie. A on, para, co ino za szybą u Żyda widział lamentarz59, tak se śkika60 między nimi jak zając... To ci chłopak!... Szkoda, żem mu nie kazała wzuć butów, bo jeszcze pomyślą, że on jaki sierota, nie gospodarski syn.

Ujęła się pod boki i zadowolona patrzyła na Jędrka, który z wielką śmiałością przenosił tyki i ciągnął łańcuch od punktu do punktu.

Wkrótce oddział inżynierski zeszedł w nizinę i ukrył się przed oczyma chłopów.

— Cosik z tego będzie — rzekł zadumany Ślimak — albo dobre, albo złe.

— Co ma być źle, jak dodadzą gruntów! — wtrąciła Ślimakowa. — A ty co myślisz, Maćku?

Parobek, zakłopotany pytaniem, otarł pot z czoła i odparł po namyśle:

— Co ta być może dobrego? Pamiętam, kiedym służył u pana w Krzeszowie (będzie temu sześć roków), a rychtyk tacy sami przeszli przez pola z tykami, to zara na jesień wójt zrobił w kasie deces61 i cała gmina musiała się za niego składać. Każda nowa rzecz jest niepewna — zakonkludował.

Słońce schylało się ku zachodowi, kiedy nadbiegł zadyszany Jędrek, wołając na matkę, ażeby wyniosła mleka z lochu, bo idzie tu dwóch panów, wielkich panów, którzy mu za noszenie łańcucha dali dwa złote.

— Oddaj to zaraz matce! — krzyknął Ślimak. — Oni ci zapłacili dwa złote nie za łańcuch, ale za mleko, co u nas zjedzą.

Jędrek o mało się nie rozpłakał.

— Co mam oddawać moje pieniądze? — mówił. — Przecie oni za to, co zjedzą, osobliwie zapłacą i jeszcze za inne rzeczy, co wezmą!... Nawet pytali się, czy w chałupie są kurczęta i masło...

— To oni kupcy, że dowiadują się o masło i kurczęta? — spytał Ślimak.

— Nie kupcy, ino wielkie państwo, co jeżdżą z szałasem i z kucharzem, a on im w polu jeść gotuje.

— Cygany czy co? — mruknął Ślimak.

Nie czekając na zakończenie rozmowy, gospodyni zbiegła do chaty, a niebawem ukazali się i dwaj

1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 38
Idź do strony:

Darmowe książki «Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz