Darmowe ebooki » Powieść » Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Bolesław Prus



1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 38
Idź do strony:
wypluł...

— I oni takie jedzą?

— Co nie mają jeść.

— A to oni są głupie — rzekł Jędrek.

— Tyś to głupi, bo się nie znasz — odparł chłop. — Tobie dobrze, kiedy ci przy krupniku jest słono? a panu dobrze, jak przy innym jedzeniu jest mu w gębie paskudnie. Kużdy na tym świecie ma swój smak: wół lubi trawę, a świnia pokrzywy.

— Patrzcie ino, tatulu!... — wrzasnął Jędrek wskazując ku dworowi; lecz nim skończył, rozległy się znowu dwa strzały. Gdy zaś dym opadł, ujrzeli przy bramie młodego człowieka w żółtych kamaszach po kolana, w siwej kurtce z zielonymi wyłogami, z ładownicą na brzuchu, torbą na boku i z dubeltówką w rękach.

— To ten sam, co jechał na koniu i czapka mu ze łba zleciała — dodał Jędrek.

Chłop pochylił głowę w jedną stronę, potem w drugą, przypatrzył się.

— Jużci że on, pokraka!... — rzekł z niechęcią.

I dodał szeptem:

— Zły znak!... Pewnie mi łąki nie wypuszczą, kiedy nam drogę zastąpił ten farmazon.

— Ale fuzję ma porządną! — mówił Jędrek. — Do czego on tu strzylo40, bo ino wróble latają?... Iii... może do niczego?... Ja, żebym miał fuzję, to bym se strzelał cały dzień, choćby w górę, a prochu, psiakość, tyle bym sypał, że by na samej plebanii huczało.

— Do nas on nie strzeli? — cicho zapytał Stasiek, wahając się, czy iść dalej.

— Co ma do nas strzelać? — odparł ojciec. — Przecież do ludzi strzelać nie wolno, za to jest kryminał. Chociaż... kto go wie, na co by się nie porwał taki zaprzaniec41!...

— Oj! oj! — pochwycił Jędrek — niech no by spróbował...

— A cóże byś mu ty zrobił?

— Złapałbym mu fuzję i odniósł do wójta. Jeszcze bym se parę razy strzelił po drodze.

Tymczasem myśliwy, nabijając swoją lankastrówkę, zbliżył się do chłopów. Na troku u jego torby wisiały zakrwawione szczątki wróbla.

— Niech będzie pochwalony — rzekł Ślimak, zdejmując czapkę.

— Dzień dobry, obywatelu! — odparł strzelec, uchylając aksamitnej dżokejki.

— Śliczności fuzja — westchnął Jędrek.

Panicz poprawił binokle i z uwagą spojrzał na chłopca.

— Podobała ci się? — spytał. — Hę?... Czy to nie ty podałeś mi wtedy czapkę?...

— Jużci ja, ino pan jechał na koniu i bez fuzji.

— Więc ja jestem twoim dłużnikiem? — zawołał panicz wydobywając z kieszeni portmonetkę. — Masz tu — rzekł i dał mu srebrną czterdziestówkę. — A to twój ojciec?... ten, co cię wczoraj chciał batem obić?...

Chłop ukłonił się do ziemi.

— Obywatelu! — rzekł panicz tonem obrażonego. — Jeśli chcesz, ażebyśmy byli ze sobą w przyjaźni, nie kłaniaj mi się tak nisko i nakryj głowę. Czas zapomnieć o resztkach niewoli, które nam i wam ujmę przynoszą. Nakryj głowę, obywatelu, proszę cię...

Zdumiony i zakłopotany Ślimak chciał spełnić rozkaz, ale ręka odmówiła mu posłuszeństwa.

— Przecie to wstyd stać przy panu w czapce — szepnął.

— Dajże spokój dzieciństwom! — ofuknął panicz. Wyrwał mu czapkę z ręki i gwałtem wsadził na głowę, a następnie to samo zrobił wylęknionemu Staśkowi.

„Choroba!...” — pomyślał chłop, nie mogąc zdać sobie sprawy z demokratycznych intencyj panicza.

— Cóż to, idziecie do dworu? — spytał go myśliwiec, zawieszając fuzję na ramieniu.

— Jużci, jaśnie paniczu.

— Macie interes do mego szwagra?

Chłop znowu chciał ukłonić się do nóg, ale został powstrzymany.

— Cóż to za interes?

— Chcieliśmy prosić łaski jaśnie pana, żeby nam wypuścił w arendę ten kawałek łąki, co jest między rzeką i moją chudobą.

— Na cóż to wam?

— Stargowaliśmy wczoraj z moją kobietą krowinę i boimy się, że paszy będzie za mało, więc dopraszamy się łaski...

— A dużo macie bydła?

— Ma tam Pan Jezus pięć ogonów: niby dwa konie i trzy krowy, i jeszcze parę świń.

— Ziemi macie dużo?

— Bogać tam dużo, jaśnie panie, ledwo dziesięć morgów, i to z roku na rok jałowieje — westchnął chłop.

— Bo nie umiecie gospodarować — rzekł panicz. — Dziesięć morgów ziemi, mój człowieku, to kolosalny majątek! Za granicą na takim kawałku żyje wygodnie kilka rodzin, a u nas jednej nie wystarcza. Ale cóż, kiedy siejecie tylko żyto...

— Cóż siać, jaśnie panie, jeżeli pszenica nie plonuje?

— Ogrodowizny, mój przyjacielu, to jest interes! Ogrodnicy pod Warszawą płacą po kilkadziesiąt rubli dzierżawy z morgi i mimo to mają się doskonale...

Ślimak smutnie zwiesił głowę, lecz serce burzyło mu się; słuchając bowiem wywodów panicza doszedł do wniosku, że dwór albo mu nie wypuści łąki w dzierżawę, jako już posiadającemu dziesięć morgów, albo — każe zapłacić kilkadziesiąt rubli czynszu. Bo i po co by panicz opowiadał takie dziwne rzeczy, jeżeli nie w celu wmówienia w niego, że za dużo ma gruntu i że powinien drogo płacić arendę?

Zbliżyli się do bramy.

— Widzę w ogrodzie siostrę — rzekł panicz — pewno tam będzie i szwagier. Pójdę do niego i poproszę, żeby załatwił wasz interes. Do widzenia.

Chłop ukłonił się do ziemi, ale jednocześnie pomyślał:

„Żeby cię choroba zatłukła, kiedyś się tak zawziął na mnie! Babę mi zaczepiał, chłopca zbuntował, a dziś niby to kłaniać się nie każe, ale gada, żeby płacić takie straszne pieniądze z morgi! Wiedziałem, że mi sprowadzi nieszczęście”.

Ode dworu doleciały ich dźwięki organów.

— Tatulu, grają!... Gdzie to grają?... — zawołał Stasiek.

— Pewnie dziedzic gra.

Istotnie, dziedzic grał na amerykańskim organie. Chłopi z uwagą przysłuchiwali się niezrozumiałej dla nich, ale pięknej melodii. Staśkowi poczerwieniała twarz i drżał ze wzruszenia, Jędrek spoważniał, a Ślimak zdjął czapkę i począł mówić pacierz, ażeby Bóg miłosierny zasłonił go od nienawiści panicza, któremu przecież on — nic złego nie zrobił.

Organy umilkły, a jednocześnie panicz spotkał się w ogrodzie z siostrą i z ożywieniem począł jej coś przedstawiać.

— To ci instyguje42 na mnie! — mruknął chłop.

— Widzicie, tatulu — zaczął Jędrek — że pani to podobna do bąka. Żółta w czarne cętki, cienka w pasie, a gruba na końcu. Ale piękna pani!

— Gorszy od bąka ten podlec na żółtych nogach, chociaż cienki jak patyk! — odparł chłop.

— Co on ma być gorszy, kiedy mi dał czterdziestkę? Głupi to on musi że jest, ale dobry pan.

— Odbiorą oni sobie tę czterdziestkę, nie bój się.

Tymczasem panicz opowiedziawszy siostrze interes Ślimaka począł robić jej wymówki.

— Zdumiony jestem — prawił — cechami niewolnictwa, jakie spotykam wśród ludu. Ten biedak nie jest w stanie rozmawiać w czapce na głowie, a przy tym tak był zmieszany, tak zalękniony, że mnie litość brała, patrząc na niego. Na cały dzień zepsuł mi humor.

— Ale cóżem ja temu winna i co mam robić? — pytała pani.

— Zbliżyć się do nich, ośmielać...

— Wyborny jesteś! — odparła, wzruszając ramionami. — Kiedym zeszłej jesieni urządziła zabawę dzieciom naszych parobków, właśnie ażeby je ośmielić do siebie, to zaraz na drugi dzień połamały mi brzoskwinie. A zbliżać się do nich?... I to robiłam. Weszłam raz do chaty, gdzie leżało chore dziecko, i w ciągu godziny nasiąkłam takimi zapachami, że musiałam nową suknię oddać pannie służącej. Dziękuję za podobne apostolstwo...

Tak rozmawiając po francusku, zbliżyli się do sztachet, za którymi stali chłopi.

— Przynajmniej dla tego musisz co zrobić — rzekł panicz — bo dziwnie mi się podobał.

Pani przyłożyła szkła do oczu.

— Ach, to jest Ślimak! — zawołała. — Limaçon43... wyobraź sobie, co za komiczne nazwisko!

— Poczciwy człowieku — zwróciła się do chłopa — brat mój chce, żebym co dla ciebie zrobiła, no i ja sama rada bym. Czy masz córkę?

— Nie mam, jaśnie pani — odpowiedział chłop, całując przez kratę kraj jej sukni.

— Szkoda. Mogłabym dziewczynę nauczyć roboty koronek.

— Poprzednio umywszy ją — dodała po francusku.

„A o łące ani wspomni!” — pomyślał chłop.

— To są twoi chłopcy? — pytała dalej Ślimaka.

— Nasi, jaśnie pani.

— Więc przysyłaj mi ich, to będą uczyli się czytać.

— Albo oni mają czas, jaśnie pani? Starszy ciągle w domu potrzebny...

— Więc przysyłaj młodszego.

— I ten już chodzi za świńmi44...

Pani wzniosła oczy do nieba.

— No, i zróbże co dla nich! — rzekła po francusku do brata.

„Coś oni okrutnie zmawiają się na naszą krzywdę!” — pomyślał chłop, mocno zaniepokojony francuską konwersacją państwa.

Ode dworu ukazał się dziedzic, a spostrzegłszy żonę i szwagra, przyśpieszył kroku i za chwilę znalazł się obok nich. Ślimak znowu zaczął się kłaniać, Staśkowi ze wzruszenia łzy nabiegły do oczu, a nawet Jędrek stracił zwykłą śmiałość wobec pana. Tymczasem uzbrojony w fuzję demokrata opowiedział szwagrowi interes chłopa i poparł go bardzo gorąco.

— Ależ niech bierze w dzierżawę ten kawałek łąki! — zawołał dziedzic. — Przynajmniej nie będę miał z nim awantur o szkody w sianie, a zresztą jest to najuczciwszy chłop we wsi.

Panowie wciąż rozmawiali po francusku, więc Ślimaka aż mrowie przechodziło na myśl: co oni układają przeciw niemu?... Już gotów był wracać do domu z niczym, byle prędzej zejść im z oczu.

Dziedzic, wysłuchawszy relacji szwagra, zwrócił się do chłopa.

— Więc chcesz — spytał go — ażebym te dwa morgi łąk nad rzeką wypuścił ci w dzierżawę?

— Jeżeli łaska jaśnie pana — odparł chłop.

— I żeby nam jaśnie pan choć ze trzy ruble opuścił — dodał szybko Jędrek.

Ślimakowi krew uciekła do serca, a państwo spojrzeli po sobie.

— Cóż to znaczy? — spytał pan. — Z czego ja mam opuścić trzy ruble?

Chłop machinalnie sięgnął ręką do rzemienia, ale opamiętawszy się, że w takiej chwili nie może zbić Jędrka, wpadł w desperację, i postanowił od razu powiedzieć całą prawdę.

— A, jaśnie panie! — zawołał — niech jaśnie pan tego hycla nie słucha! Było, panie, tak, że mi baba okrutnie głowę suszyła, jako ie umiem się targować, i nakazywała mi, żebym choć ze trzy ruble wytargował na łące. No, a teraz ten kundel taką mi rzecz zrobił, że aż wstyd!...

— Przecie matula powiedzieli, żebym was pilnował i żebyśmy oboje jaśnie państwa w nogi całowali, to coś opuszczą — tłumaczył się Jędrek.

Wobec tego Ślimak całkiem zapomniał języka, ale państwo zanosili się ze śmiechu.

— Oto masz — mówił znowu po francusku dziedzic do swego szwagra — oto masz chłopa. Tobie ze swoją żoną rozmawiać nie pozwoli, bojąc się, żebyś jej nie zbałamucił, ale sam bez niej kroku zrobić nie może. Żebyś mu zaproponował najświetniejszy interes, nie wykona go bez sankcji żony czy też nie zrozumie bez jej wyjaśnień.

— Bardzo dobrze! Tak być powinno! — potakiwała pani, zasłaniając twarz batystową chusteczką. — Wyborni są ci chłopi... Gdybyś ty mnie słuchał, dawno już sprzedalibyśmy tę nudną wieś i uciekli do Warszawy!

— Mój drogi, nie róbże chłopów idiotami — zaprotestował szwagier.

— Nie potrzebuję robić, oni już są idiotami. Nasz chłop składa się z żołądka i muskułów, bo rozumu i woli zrzekł się na benefis45 swej żony. Ślimak należy do najsprytniejszych chłopów we wsi, a przecież w tej chwili słyszałeś dowód jego głupoty.

— Ależ...

— Żadnego ale, mój chłopomanie. Jeżeli chcesz, mogę cię jeszcze raz przekonać, że to są osły.

— Ależ, mój drogi...

— Przepraszam cię — przerwał dziedzic — za chwilę sam zobaczysz, gdzie chłop ma rozum.

I zwrócił się do Ślimaka, który z najwyższym niepokojem oczekiwał skutków wesołej, a tak niepojętej dla niego sprzeczki.

— Więc, mój Józefie, to żona kazała ci, ażebyś wziął ode mnie łąkę w dzierżawę?

— Jużci tak, jaśnie panie.

— I żebyś się dobrze targował?

— Jużci tak. Co prawda, to prawda.

— Wiesz, ile Łukasiak płaci mi rocznie za morgę łąki?

— Gadał, że dziesięć rubli.

— Więc ty powinieneś płacić dwadzieścia rubli za dwie morgi.

Chłop zamyślił się i rzekł po chwili:

— Zawsze się ta jaśnie pan zmiłuje...

— I choć ze trzy ruble opuści?... — pochwycił dziedzic.

Ślimak umilkł zawstydzony.

— Dobrze — rzekł dziedzic — opuszczę ci trzy ruble i będziesz płacił tylko siedemnaście rubli rocznie. Czy jesteś kontent?

Chłop schylił się do ziemi, a nie mogąc dosięgnąć nóg dziedzica uścisnął sztachety; lecz na jego twarzy zamiast zadowolenia malowała się niepewność.

„Coś jest — myślał Ślimak — że on się nie targuje! Już ja widzę, że ten szwagierek cosik zmajstrował!...”

Głośno zaś dodał:

— To niech jaśnie pan jeszcze uczyni łaskę i weźmie ode mnie zadatek. Właśnie dała mi moja dziesięć rubli, a resztę powiedziała, żebym odniósł jutro.

Wydobył zza sukmany węzełek, z niego dziesięć rubli — i wręczył dziedzicowi.

— Za pozwoleniem — przerwał dziedzic — pieniądze wezmę później, a teraz zrobię ci propozycję. Czy pamiętasz, ile mi za morgę łąki zapłacił w zeszłym roku Grzyb?

— Osiemdziesiąt rubli.

— I oprócz tego zapłacił rejenta i jeometrę46, czy tak?

— Święta prawda.

— Otóż słuchaj. Ja te dwie morgi łąki, które chcesz dzierżawić, sprzedam ci po sześćdziesiąt rubli, więc o dwadzieścia rubli taniej aniżeli Grzybowi. Jeszcze zrobię lepiej, bo — nic nie wydasz ani

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 38
Idź do strony:

Darmowe książki «Placówka - Bolesław Prus (biblioteka szkolna online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz