Doktor Dolittle i jego zwierzęta - Hugh Lofting (bezpłatna biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Opowieścią tą otworzył Hugh Lofting cykl o przygodach sławnego Doktora Dolittle. Na kartach powieści Doktor Dolittle i jego zwierzęta poznajemy doktora we własnej osobie i dowiadujemy się, dlaczego właściwie zajął się leczeniem zwierząt, a nie ludzi. Poznajemy też, jak wskazuje tytuł, jego ulubieńców z domowej menażerii.
Czy znacie papugę Polinezję? Małpkę Czi-czi? Prosiaczka Gub-Gub? Psa Dżipa? Znacie, to przeczytajcie…
- Autor: Hugh Lofting
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Dolittle i jego zwierzęta - Hugh Lofting (bezpłatna biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Hugh Lofting
Chłopiec był tak zawiedziony, że znów zaczął płakać. Powtarzał, że nikt nie potrafi znaleźć jego wujka. Ale Dżip powiedział Doktorowi tylko tyle:
— Wyjaśnij, że kiedy wiatr powieje z zachodu, znajdę wujka, choćby był i w Chinach. O ile tylko nadal zażywa tę samą tabakę.
Wiatr zachodni powiał dopiero trzy dni później. Był wczesny, piątkowy poranek — słońce dopiero wstało. Nad morzem wisiała delikatna, wilgotna mgiełka. Wiał ciepły, przyjemny wiatr.
Gdy tylko Dżip się obudził, zaraz pobiegł na pokład i skierował nos na zachód. Potem bardzo się ucieszył i pognał z powrotem na dół, żeby obudzić Doktora.
— Doktorze! — zawołał. — Udało się! Doktorze! Doktorze! Pobudka! Udało się! Wiatr wieje z zachodu i nie czuć na nim nic poza tabaką. Chodź na pokład i obróć statek! Szybko!
Więc Doktor wytoczył się z łóżka i poszedł do steru, żeby skierować statek we właściwą stronę.
— Ja pójdę teraz na dziób — oznajmił Dżip. — A ty obserwuj mój nos. Statek musi płynąć tam, gdzie się obrócę. Mężczyzna, którego szukamy, najwyraźniej jest niedaleko, bo zapach jest bardzo silny. A wieje cudowny, wilgotny wiatr. Patrz uważnie!
Przez cały ranek Dżip stał na dziobie okrętu, węszył na wietrze i wskazywał Doktorowi drogę. A pozostałe zwierzęta, siedząc wraz z chłopcem na pokładzie, wlepiały w psa zachwycone spojrzenia.
Mniej więcej w porze lunchu Dżip poprosił Dab-Dab, żeby przekazała Doktorowi, że zaczyna się niepokoić i że muszą porozmawiać. Więc Dab-Dab poszła na rufę i przyprowadziła stamtąd Doktora, a Dżip powiedział mu:
— Wujek chłopca głoduje. Musimy przyspieszyć.
— Skąd wiesz, że głoduje? — spytał Doktor.
— Bo zachodni wiatr niesie ze sobą jedynie zapach tabaki — wyjaśnił Dżip. — Gdyby mężczyzna coś gotował, na pewno wyczułbym jedzenie. Ale on nie ma nawet słodkiej wody do picia. Zażywa tylko wielkie porcje tabaki. Zbliżamy się do niego. Wiem, bo zapach staje się silniejszy z każdą chwilą. Ale musimy się pospieszyć, bo na pewno umiera z głodu.
— W porządku — powiedział Doktor. Posłał Dab-Dab, żeby poprosiła jaskółki o pomoc. Miały znów pociągnąć statek, tak samo, jak gdy uciekli przed piratami.
Tak więc dzielne ptaki raz jeszcze chwyciły za sznury i sznurki.
Po chwili łódź zaczęła przecinać fale z zawrotną prędkością. Płynęła tak szybko, że ryby musiały uskakiwać jej z drogi, żeby ujść z życiem.
Zwierzęta ledwie mogły ustać z podekscytowania50. Nie patrzyły już na Dżipa, tylko na rozciągające się przed statkiem morze. Wypatrywały plaży czy wyspy, na której mógłby znajdować się głodujący mężczyzna.
Mijały jednak godziny, a statek wciąż ślizgał się po falach. Nigdzie nie było widać choćby skrawka lądu.
Zwierzęta przestały ze sobą rozmawiać. Usiadły, ciche i zdenerwowane. Chłopiec znów posmutniał, a na pysku Dżipa malował się niepokój.
Nareszcie, późnym popołudniem, tuż przed zachodem słońca, Tu-Tu, która siedziała na czubku masztu, nagle przeraziła wszystkich, gdy zawołała ile sił w płucach:
— Dżipie! Dżipie! Widzę przed nami wielką skałę! Spójrz. Tam, gdzie niebo spotyka się z wodą. Widzisz, jak odbija się od niej światło słońca? Wygląda, jakby była zrobiona ze złota! Czy to stamtąd dochodzi zapach?
Dżip odkrzyknął:
— Tak. Właśnie stamtąd. Tam jest mężczyzna, którego szukamy. Nareszcie!
Kiedy podpłynęli bliżej, zorientowali się, jak duża jest skała — była wielka jak rozległe pole. Nie rosły na niej drzewa, nie było trawy. Nic tylko kamień, gładki jak skorupa żółwia.
Doktor opłynął skałę, ale nigdzie nie było widać mężczyzny. W końcu przyniósł spod pokładu lunetę, a zwierzęta wytężyły wzrok.
Ale na skale nie było żywej duszy. Ani ludzi, ani mew, ani rozgwiazd czy choćby skrawka wodorostów.
Cała załoga nadstawiła uszu, licząc, że rozlegnie się w końcu jakiś dźwięk. Słychać było jednak tylko łagodny chlupot fal, które biły o burty statku.
Wtedy zwierzęta zaczęły wołać:
— Hej tam! Ahoooj! — krzyczały, aż pozdzierały sobie gardła. Ale odpowiedziało im tylko echo.
Chłopiec wybuchnął płaczem.
— Boję się, że już nigdy nie zobaczę wujka! — zachlipał. — Co ja powiem krewnym w domu?
Ale Dżip przywołał do siebie Doktora.
— On musi gdzieś tu być! Musi! Musi! Zapach dochodzi właśnie z tego miejsca. Mężczyzna na pewno tu jest. Podpłyń bliżej, żebym mógł wyskoczyć na skałę.
Doktor posłusznie podprowadził statek bliżej brzegu, żeby rzucić kotwicę. Potem on i Dżip razem zeskoczyli na kamienie.
Dżip natychmiast przycisnął nos do ziemi i zaczął biegać tam i z powrotem, to pod górę, to w dół, z jednego krańca wyspy na drugi. Kluczył, zataczał koła, zawracał, a Doktor deptał mu po piętach, choć ledwie mógł złapać oddech.
Nareszcie Dżip szczeknął głośno i usiadł. Kiedy podbiegł do niego Doktor, okazało się, że pies patrzy w głąb wielkiej, głębokiej dziury, znajdującej się na samym środku skalistej wysepki.
— Wuj chłopca jest tam, w dole — powiedział cicho Dżip. — Nic dziwnego, że durne orły go nie wypatrzyły! Człowieka znajdzie tylko pies.
Tak więc Doktor wskoczył do dziury, która okazała się wejściem do długiego tunelu, prowadzącego głęboko pod ziemię. Zapalił zapałkę i ruszył naprzód w ciemności. Dżip szedł tuż za nim.
Zapałka niedługo zgasła, więc Doktor musiał zapalić kolejną, a potem jeszcze jedną.
Nareszcie tunel się skończył. Doktor zobaczył przed sobą maleńkie pomieszczenie o kamiennych ścianach.
Na jego środku leżał mężczyzna z głową wspartą na ramieniu. Smacznie spał!
Dżip podszedł bliżej i obwąchał coś, co leżało na ziemi tuż obok niego. Doktor schylił się i podniósł ogromną tabakierkę... wypełnioną po brzegi czarną tabaką Rappee!
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Doktor bardzo ostrożnie obudził śpiącego.
Niestety, w tej samej chwili znowu zgasła jego zapałka. Znów zrobiło się zupełnie ciemno, a mężczyzna, pewien, że wrócił po niego Ben Ali, zaczął okładać Doktora pięściami.
Kiedy John Dolittle wyjaśnił wreszcie, kim jest i że ma na pokładzie bratanka mężczyzny, rozbitek bardzo się ucieszył i przeprosił za rękoczyny (nie zrobił zresztą Doktorowi krzywdy, bo w ciemności nie dało się zadawać celnych ciosów). Potem podał Doktorowi szczyptę tabaki i wyjaśnił, że został porzucony przez Smoka Berberii na tej wyspie, kiedy nie zgodził się dołączyć do jego pirackiej załogi. Noce spędzał pod ziemią, bo nigdzie wokół nie było chaty, w której mógłby się ogrzać. Na koniec powiedział:
— Nie jadłem i nie piłem nic od czterech dni. Żywiłem się tylko tabaką.
— No proszę! — zawołał Dżip. — A nie mówiłem?
Zapalili więc kolejne zapałki i wyszli korytarzem na słońce. Doktor szybko zaprowadził mężczyznę na statek i poczęstował go zupą.
Kiedy zwierzęta i chłopiec zobaczyli, że Doktor i Dżip wracają w towarzystwie rudowłosego, wznieśli gromki okrzyk i zaczęli tańczyć na pokładzie. Tysiące krążących nad nimi jaskółek zagwizdało ile sił w płucach, żeby pokazać, jak bardzo się cieszą, że dzielny wujek chłopca został odnaleziony. Hałas był taki, że żeglujący w okolicy marynarze przerazili się, że nadciąga straszliwy sztorm.
— Słuchajcie, jak ryczy wicher hen na wschodzie! — mówili jeden do drugiego.
Dżip chodził dumny jak paw, choć starał się przy tym nie zadzierać nosa. Kiedy Dab-Dab podeszła i powiedziała: „Nie miałam pojęcia, że jesteś taki mądry!”, rzucił tylko głową i odparł:
— Och, to nic takiego. Ale człowieka znaleźć umie tylko pies. Ptaki nie mają do tego głowy.
Potem Doktor zapytał rudego rybaka, gdzie znajduje się jego dom. Gdy poznał odpowiedź, polecił jaskółkom pociągnąć statek właśnie w tamtą stronę.
Kiedy dotarli do lądu, zobaczyli małe miasteczko rybackie, położone u podnóża skalistej góry. Mężczyzna wskazał im dom, w którym dawniej mieszkał.
Rzucili kotwicę, a matka chłopca (która była zarazem siostrą rudego), wybiegła na brzeg i popędziła w ich stronę, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. Od dwudziestu dni siedziała na wzgórzu i patrzyła w morze, czekając na powrót bliskich.
Obcałowała Doktora, aż się zaczerwienił i rozchichotał jak mała dziewczynka. Następnie spróbowała pocałować Dżipa, ale pies uciekł i schował się na statku.
— Durny zwyczaj takie całowanie — stwierdził. — Ja się na to nie piszę. Niech pocałuje prosiaczka Gub-Gub, jeśli już koniecznie kogoś musi.
Rybak i jego siostra nie chcieli, żeby Doktor zbyt szybko ich opuścił. Błagali, żeby spędził z nimi chociaż kilka dni. Więc John Dolittle i jego zwierzęta musieli zostać na całą sobotę i niedzielę, a do tego jeszcze pół poniedziałku.
W tym czasie wszyscy mieszkający w miasteczku chłopcy chodzili na plażę, wskazywali na stojący na kotwicy okręt i szeptali do siebie z przejęciem:
— Patrzcie! To był piracki statek Bena Alego, najstraszniejszego pirata Siedmiu Mórz! Starszy pan, który nosi na głowie cylinder i mieszka teraz u pani Trevelyan, odebrał statek Smokowi Berberii i kazał mu zostać rolnikiem! Kto by pomyślał! Taki łagodny człowiek! Spójrzcie tylko na czerwone żagle! Łajba wygląda złowieszczo... i jest szybka jak błyskawica! O rany!
Przez dwa i pół dnia, które Doktor spędził w miasteczku, jego mieszkańcy wciąż zapraszali go a to na herbatkę, a to na lunch, kolację czy przyjęcie. Kobiety wysyłały mu czekoladki i kwiaty, a miejscowy zespół muzyczny co wieczór koncertował pod jego oknem.
W końcu Doktor oznajmił:
— Dobrzy ludzie, muszę wracać do domu. Wspaniale mnie potraktowaliście i nigdy tego nie zapomnę. Ale na mnie już naprawdę czas. Mam kilka ważnych spraw do załatwienia.
W dniu wyjazdu przyszedł do niego burmistrz w towarzystwie wielu wystrojonych urzędników. Przemaszerowali ulicą, po czym stanęli przed domem, w którym mieszkał Doktor. Wszyscy mieszkańcy miasteczka przyszli zobaczyć, co będzie dalej.
Sześciu paziów51 dmuchnęło w lśniące trąbki, żeby zebrani przestali gadać. Potem Doktor wyszedł na ganek, a burmistrz odezwał się do niego w te słowa:
— Doktorze Johnie Dollitle! Z ogromną radością przekazuję panu (który uwolniłeś morza od Smoka Berberii!) ten oto drobiazg, w dowód wdzięczności mieszkańców naszego dumnego miasteczka.
Burmistrz wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko, rozwinął papier i podał Doktorowi zjawiskowy zegarek wysadzany prawdziwymi diamentami.
Następnie wyciągnął z kieszeni większą paczuszkę i zapytał:
— A gdzie jest pies?
Wszyscy zaczęli szukać Dżipa. Ostatecznie znalazła go Dab-Dab. Był na drugim końcu miasteczka, w stajni, otoczony przez krąg okolicznych psiaków, które wpatrywały się w niego z milczącym uwielbieniem.
Kiedy doprowadzono go już do Doktora, burmistrz otworzył swój pakunek. W środku znajdowała się obroża z czystego złota! Mieszkańcy miasteczka zaszemrali z zachwytem, a burmistrz schylił się i własnoręcznie zapiął obrożę na szyi psa.
Wygrawerowano na niej słowa: „DŻIP — Najmądrzejszy Pies Świata”.
Potem tłum ruszył za Doktorem i jego zwierzętami na plażę, żeby odprowadzić ich na statek. Kiedy już rudy rybak, jego siostra i młody chłopiec wielokrotnie podziękowali Doktorowi i jego psu, prędki okręt o czerwonych żaglach znów skierował się w stronę Puddleby. Wypłynął na szerokie morze przy akompaniamencie52 miejscowej orkiestry, która urządziła na brzegu pożegnalny koncert.
Marcowe wichury rozszalały się i ucichły. Po kwietniowych ulewach zostało tylko wspomnienie. Majowe pąki zmieniły się w kwiaty, a po polach rozlało się czerwcowe słońce, gdy John Dolittle wrócił nareszcie do ojczyzny.
Nie skierował się od razu do swego domu w Puddleby. Najpierw objechał kraj wozem cygańskim, w którym trzymał dwugłowca, robiąc przy tym postoje na wszystkich wiejskich jarmarkach. Ustawiał się między namiotami akrobatów i marionetkarzy i wywieszał wielki szyld, który głosił: „Chodź i zobacz wspaniałe dwugłowe zwierzę z afrykańskiej dżungli! Wstęp: sześć pensów”.
Dwugłowiec zostawał w wozie, a pozostałe zwierzęta kładły się na ziemi. Doktor siadał na krześle przy drzwiach i pobierał po sześć pensów, uśmiechając się przy tym do wchodzących ludzi. Dab-Dab nieustannie go strofowała53, bo kiedy tylko spuszczała go z oka, zaraz pozwalał dzieciakom wejść do środka zupełnie za darmo.
Właściciele zoo oraz cyrkowcy przychodzili prosić, żeby Doktor sprzedał im swoje niezwykłe zwierzę. Oferowali mu astronomiczne sumy. Ale Doktor zawsze potrząsał głową i mówił:
— Nie. Dwugłowiec nigdy nie trafi do klatki. Pozostanie panem swojego losu, tak samo jak ty czy ja.
Podczas podróży wozem widzieli wiele niesamowitych rzeczy, ale nic nie robiło już na nich wrażenia po przygodach, które przeżyli w dalekich krajach. Choć początkowo życie w trasie zdawało się ciekawe, po kilku tygodniach wszyscy zaczęli się okropnie nudzić i poczuli przemożną chęć powrotu do domu.
Ich wóz odwiedzało tylu ludzi gotowych zapłacić sześć pensów za zobaczenie dwugłowca, że Doktor wkrótce mógł przestać odwiedzać jarmarki.
Pewnego dnia, gdy malwy zdążyły już zakwitnąć, przyjechał z powrotem do Puddleby, do małego domku z wielkim ogrodem, jako najprawdziwszy bogacz.
Stary, kulawy koń, który mieszkał w stajni, ucieszył się na jego widok. Tak samo jaskółki, które zdążyły już zbudować gniazda pod okapem dachu i opiekowały się pisklętami. Dab-Dab też się cieszyła, że znów jest na znajomym terenie, choć czekało ją mnóstwo odkurzania, bo wszędzie było pełno pajęczyn.
Kiedy Dżip pokazał już swoją złotą obrożę zarozumiałemu owczarkowi z sąsiedztwa, wrócił do ogrodu i zaczął biegać w kółko jak postrzelony: szukał dawno zakopanych kości i przeganiał szczury z szopy na narzędzia. Tymczasem Gub-Gub wykopał spod płotu korzeń chrzanu, którego łodyga rozrosła się i miała już prawie metr wysokości.
Doktor ruszył na spotkanie z marynarzem, od którego pożyczył łódź. W ramach zapłaty kupił mu dwa inne statki i jeszcze lalkę dla jego dziecka. Zapłacił też sklepikarzowi za prowiant potrzebny
Uwagi (0)