Doktor Dolittle i jego zwierzęta - Hugh Lofting (bezpłatna biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Opowieścią tą otworzył Hugh Lofting cykl o przygodach sławnego Doktora Dolittle. Na kartach powieści Doktor Dolittle i jego zwierzęta poznajemy doktora we własnej osobie i dowiadujemy się, dlaczego właściwie zajął się leczeniem zwierząt, a nie ludzi. Poznajemy też, jak wskazuje tytuł, jego ulubieńców z domowej menażerii.
Czy znacie papugę Polinezję? Małpkę Czi-czi? Prosiaczka Gub-Gub? Psa Dżipa? Znacie, to przeczytajcie…
- Autor: Hugh Lofting
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Dolittle i jego zwierzęta - Hugh Lofting (bezpłatna biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Hugh Lofting
tłum. Jarek Westermark
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Publikacja sfinansowana z darowizn przekazanych na Wolne Lektury w ramach 1% za rok 2020.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-6286-9
Doktor Dolittle i jego zwierzęta Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Rozdział pierwszy. Puddleby Rozdział drugi. Język zwierząt Rozdział trzeci. Dalsze problemy finansowe Rozdział czwarty. Wieści z Afryki Rozdział piąty. Wielka wyprawa Rozdział szósty. Polinezja i król Rozdział siódmy. Małpi most Rozdział ósmy. Przywódca Lwów Rozdział dziewiąty. Narada małp Rozdział dziesiąty. Najrzadsze zwierzę świata Rozdział jedenasty. Czarny książę Rozdział dwunasty. Magia i medycyna Rozdział trzynasty. Czerwone żagle, błękitne skrzydła Rozdział czternasty. Szczurza przestroga Rozdział piętnasty. Smok Berberii Rozdział szesnasty. Tu-Tu nadstawia ucha Rozdział siedemnasty. Plotkarze oceanu Rozdział osiemnasty. Zapachy Rozdział dziewiętnasty. Skała Rozdział dwudziesty. Miasteczko rybackie Ostatni rozdział. Nareszcie w domu Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaDawno, dawno temu — kiedy nasi dziadkowie byli jeszcze zupełnie mali — żył sobie pewien doktor. Nazywał się Dolittle — a konkretnie dr med. John Dolittle, gdzie „dr med.” oznacza, że był doktorem medycyny z prawdziwego zdarzenia i wiedział całe mnóstwo różnych rzeczy.
Żył w Puddleby, niewielkim miasteczku położonym nad rzeką Marsh. Wszyscy tamtejsi mieszkańcy, młodzi czy starzy, znali go z widzenia. I zawsze, gdy przechadzał się ulicami w swoim cylindrze1, powtarzali: „Spójrzcie, idzie Doktor! Ten to ma łeb!”. Psy i dzieci podbiegały, żeby chodzić za nim krok w krok i nawet wrony, które mieszkały na wieży kościelnej, krakały z uznaniem na jego widok i grzecznie skłaniały głowy.
Dom Doktora, położony na obrzeżach mieściny, był raczej niewielki, otaczał go jednak rozległy ogród z trawnikiem, na którym — w cieniu wierzb płaczących — stały kamienne ławy. Domem zajmowała się siostra Doktora, Sara Dolittle, ale ogród pielęgnował zawsze on sam.
Bardzo lubił zwierzęta i miał ich wiele. W stawie, położonym na obrzeżach posesji2, hodował złote rybki, w spiżarni3 trzymał króliki, w pianinie białe myszki, w bieliźniarce4 wiewiórkę, a w piwnicy jeża. Miał też krowę z cielaczkiem i starego, kulawego konia, któremu stuknęły już 22 lata. A do tego kury, gołębie, dwa jagniątka i wiele innych zwierząt, ale najbardziej z nich wszystkich lubił kaczkę Dab-Dab, psa Dżipa, prosiaczka Gub-Gub, papugę Polinezję i sowę Tu-Tu.
Siostra Doktora często narzekała, że przez te wszystkie zwierzaki w domu zawsze jest brudno. Co gorsza, zdarzyło się, że pewna starsza pani z reumatyzmem5, pacjentka Doktora, podczas wizyty przypadkiem usiadła na jeżu, który spał akurat na kanapie, i więcej już nie przyszła. Od tego czasu co sobotę jeździła do położonego o całe 15 kilometrów dalej miasteczka Oxenthorpe, do zupełnie innego lekarza.
Pewnego dnia siostra Doktora, Sara Dolittle, przyszła do niego i powiedziała:
— Johnie, czy naprawdę uważasz, że chorzy ludzie powinni przychodzić do domu pełnego zwierząt? Żaden szanujący się lekarz nie trzymałby w salonie stada jeży i myszy! Zwierzaki odstraszyły już czworo klientów! Dziedzic Jenkins oraz wielebny pastor6 mówią, że ich stopa więcej w tym domu nie postanie, choćby nawet mieli kopnąć w kalendarz7! Biedniejemy z dnia na dzień. Jeśli tak dalej pójdzie, nikt ze śmietanki towarzyskiej8 nie zechce się u ciebie leczyć!
— Kiedy ja wolę zwierzęta od ludzi ze śmietanki — powiedział Doktor.
— Bzdury! — fuknęła jego siostra i wypadła z pokoju.
Czas mijał. Doktorowi wciąż przybywało zwierząt, a ubywało pacjentów. W końcu przychodził do niego już tylko Sprzedawca Mięsa dla Kotów, któremu zwierzaki w ogóle nie przeszkadzały. Tyle że Sprzedawca zwykle nie miał grosza przy duszy, a chorował tylko raz do roku — na Boże Narodzenie, kiedy płacił Doktorowi sześć pensów9 za flaszeczkę lekarstwa.
Trzeba wam wiedzieć, że nawet w owych czasach (dawno, dawno temu!) sześć pensów nie wystarczyło na życie, więc całe szczęście, że Doktor miał jeszcze co nieco w skarbonce! Ale kolejne zwierzęta, które wciąż przygarniał, trzeba było przecież karmić. Oszczędności topniały w oczach.
W końcu sprzedał swoje pianino, a myszom urządził przeprowadzkę do sekretarzyka, ale pieniądze, które w ten sposób zdobył, również nie starczyły na długo. Ostatecznie musiał pozbyć się nawet brązowego, odświętnego garnituru i tak, krok po kroku, biedniał coraz bardziej.
Teraz, gdy przechadzał się ulicami w swoim cylindrze, ludzie mówili do siebie: „Spójrzcie, idzie John Dolittle, doktor medycyny! Swego czasu był najsłynniejszym lekarzem w tej części kraju, a teraz? Co za widok! Nosi dziurawe skarpety i jest biedny jak mysz kościelna!”
Ale psy, koty i dzieci wciąż przybiegały, żeby chodzić za nim po mieście krok w krok, tak samo, jak kiedy był bogaty.
Pewnego razu, gdy Doktor siedział w kuchni i rozmawiał ze Sprzedawcą Mięsa dla Kotów, który przyszedł do niego z bólem brzucha, Sprzedawca zapytał:
— Może zamiast ludzi zacznie pan leczyć zwierzęta?
Papuga Polinezja, która obserwowała przez okno deszcz i nuciła pod dziobem szantę10, umilkła, żeby posłuchać.
— Niech pan pomyśli, Doktorze — ciągnął dalej Sprzedawca. — Przecież wie pan o zwierzętach absolutnie wszystko. A już na pewno o wiele więcej niż tutejsi weterynarze. Pana książka... ta o kotach... jest wspaniała! Ja, co prawda, nie umiem czytać ani pisać... bo inaczej może sam pisałbym książki... ale moja żona Teodozja jest najprawdziwszą uczoną. I przeczytała mi pana dzieło na głos. Jest wybitne. Nie można tego ująć inaczej: wybitne. Nie zdziwiłbym się, gdyby sam okazał się pan być kotem. Doskonale rozumie pan, jak one myślą. Proszę posłuchać: na leczeniu zwierząt można nieźle zarobić. Wiedział pan o tym? Niech pan pomyśli: przysyłałbym do pana wszystkie staruszki z chorymi psami i kotami. A gdyby zwierzaki za długo były zdrowe, dorzucałbym coś niecoś do mięsa, które sprzedaję, żeby raz dwa się pochorowały.
— Oj, nie — wtrącił szybko Doktor. — Co to, to nie. To się nie godzi.
— Nie mówię o poważnych chorobach! — odparł Sprzedawca Mięsa dla Kotów. — Tylko o drobnych przypadłościach, żeby były ciut nie w sosie! Nie miałem na myśli nic więcej. Ale może ma pan rację, że nie wypada tak traktować zwierzaków. Zresztą gwarantuję, że i tak ciągle będą chore, bo staruszki regularnie je przekarmiają. Do tego dochodzą jeszcze okoliczni gospodarze z kulawymi końmi i cherlawymi owieczkami pod opieką. Wszyscy oni przychodziliby właśnie do pana. Proszę zostać doktorem od zwierząt!
Kiedy Sprzedawca Mięsa dla Kotów wyszedł, papuga sfrunęła z parapetu i wylądowała na stole.
— Facet gada z sensem — powiedziała. — To właśnie powinieneś zrobić. Zostać doktorem od zwierząt. Odpuść sobie ludzi, skoro nie mają dosyć oleju w głowie, żeby zorientować się, że jesteś
Uwagi (0)