Doktor Dolittle i jego zwierzęta - Hugh Lofting (bezpłatna biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Opowieścią tą otworzył Hugh Lofting cykl o przygodach sławnego Doktora Dolittle. Na kartach powieści Doktor Dolittle i jego zwierzęta poznajemy doktora we własnej osobie i dowiadujemy się, dlaczego właściwie zajął się leczeniem zwierząt, a nie ludzi. Poznajemy też, jak wskazuje tytuł, jego ulubieńców z domowej menażerii.
Czy znacie papugę Polinezję? Małpkę Czi-czi? Prosiaczka Gub-Gub? Psa Dżipa? Znacie, to przeczytajcie…
- Autor: Hugh Lofting
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Dolittle i jego zwierzęta - Hugh Lofting (bezpłatna biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Hugh Lofting
— Naprawdę miał pan czelność prosić o pomoc... mnie? — spytał. — Śmiał pan mnie wezwać? Ja, król zwierząt, miałbym usługiwać stadu brudnych małpiszonów? Przecież nie pożarłbym ich nawet między posiłkami!
Choć lew wyglądał strasznie, Doktor robił wszystko, żeby nie pokazać, że się boi.
— Nie prosiłem, żebyś je pożerał — rzekł cicho. — Poza tym wcale nie są brudne. Dziś rano wszystkie się kąpały. Za to twoja sierść wygląda, jakby tęskniła za szczotką. Coś ci powiem. Posłuchaj mnie. Co jeśli pewnego dnia zachorują właśnie lwy? Jeśli nie pomożecie teraz innym zwierzętom, zostaniecie same, gdy będziecie miały problemy. Dumne ludy często tak właśnie kończą.
— Lwy nie miewają problemów. Raczej sprawiają je innym — powiedział lew, zadzierając nosa. Potem pomaszerował między drzewa z poczuciem, że Doktorowi na pewno w pięty poszło.
W tej sytuacji lamparty też uniosły się dumą i oznajmiły, że nie pomogą. Antylopy (rzecz jasna!) tak samo, choć brakowało im śmiałości, żeby zachować się wobec Doktora równie nieuprzejmie. Kopały w ziemi, uśmiechały się głupio i powtarzały, że żadna z nich nie była nigdy pielęgniarką.
Biedny Doktor bardzo się martwił. Nie miał pojęcia, skąd zdobyć opiekunów dla tysięcy chorych małp.
Ale Przywódca Lwów, kiedy wrócił do legowiska, zobaczył, jak jego żona, Królowa Lwica, biegnie do niego z rozwianym futrem.
— Jedno z lwiątek nie chce jeść — powiedziała. — Nie wiem, co mam robić. Od wczoraj nie wzięło nic do pyszczka.
Zaczęła płakać i drżeć ze zdenerwowania — była dzielną lwicą, ale i czułą matką.
Więc Przywódca poszedł do legowiska i przyjrzał się swoim dzieciom — dwóm sprytnym lwiątkom, które leżały na ziemi. Jedno z nich wyglądało naprawdę kiepsko.
Następnie lew z dziką satysfakcją powtórzył żonie, co powiedział Doktorowi. A ona tak się wściekła, że niemal wyrzuciła go z legowiska.
— Nigdy nie miałeś ani kropli oleju w głowie! — ryknęła. — Wszystkie zwierzęta stąd aż po Ocean Indyjski mówią o wspaniałym człowieku, który potrafi wyleczyć każdą chorobę i o tym, jaki jest czuły i życzliwy... on, jedyny człowiek na całym świecie, który zna język zwierząt! A teraz... właśnie teraz, kiedy nasze dziecko choruje, ty postanowiłeś go obrazić! Idioto! Dobrego lekarza źle traktują tylko tępaki! Ty...
Zaczęła wyrywać mężowy włosy z grzywy.
— Natychmiast wracaj do tego białego człowieka — wrzasnęła — i powiedz mu, że przepraszasz. Zabierz ze sobą całą resztę zdurniałych lwów, a do tego tępe lamparty i antylopy. I róbcie wszystko, co Doktor wam rozkaże. Haruj jak wół! Być może go udobruchasz i zgodzi się potem zbadać nasze lwiątko. No, idź już! Szybciej, mówię! Wcale się nie nadajesz na ojca!
I poszła do sąsiedniego legowiska, gdzie mieszkała jej matka, żeby opowiedzieć jej o całej sprawie.
Przywódca Lwów wrócił więc do Doktora.
— Akurat tędy przechodziłem — mruknął — i pomyślałem, że zajrzę. Znalazłeś już kogoś do pomocy?
— Nie — odparł doktor. — Nie znalazłem. I bardzo mnie to martwi.
— W dzisiejszych czasach trudno o pomoc — stwierdził lew. — Zwierzęta zwyczajnie nie chcą pracować. Takie już są. No cóż... Widzę, że nie jest ci łatwo. W zasadzie byłbym skłonny wyświadczyć ci tę przysługę i zrobić, co w mojej mocy, o ile nie będę musiał myć chorych małpiszonów. Przekazałem też innym zwierzętom, że mają przyjść i pomóc. Lamparty będą tu lada chwila... O, a przy okazji, mamy w domu chore lwiątko. Nie sądzę, żeby dolegało mu coś poważnego. Ale moja żona się niepokoi. Wpadnij, żeby rzucić na nie okiem, jeśli będziesz wieczorem w okolicy, dobrze?
Doktor był zachwycony. Z pomocą przyszły mu lwy i lamparty, antylopy, żyrafy i zebry, wszystkie zwierzęta z lasów, gór i równin. Było ich tak wiele, że część odesłał do domu i zostawił sobie tylko te najbystrzejsze.
Wkrótce małpy zaczęły wracać do zdrowia. Pod koniec tygodnia wielki dom pełen łóżek był już w połowie pusty. A tydzień później opuścił go ostatni pacjent.
Praca Doktora dobiegła końca. Był tak zmęczony, że położył się do łóżka i spał przez trzy dni, nie przewracając się nawet na drugi bok.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Czi-Czi stała przy drzwiach pokoju Doktora i pilnowała, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Kiedy już się obudził, obwieścił małpom, że musi wracać do Puddleby.
Były w szoku. Sądziły, że Doktor zostanie z nimi już na zawsze. Tego wieczora wszystkie zebrały się w dżungli, żeby omówić sytuację.
W pewnym momencie wstał wódz szympansów.
— Czemu dobry człowiek odjeżdża? — zapytał. — Czy nie jest tu z nami szczęśliwy?
Nikt nie umiał mu odpowiedzieć.
Potem wstał i przemówił szef goryli.
— Myślę, że powinniśmy pójść i poprosić go, żeby został. Może się zgodzi, jeśli zbudujemy mu nowy dom i większe łóżko i obiecamy mnóstwo małpich służących do pomocy.
Potem wstała Czi-Czi. Pozostałe małpy zaczęły szeptać:
— Ćśś! Uwaga! Teraz głos zabierze słynna podróżniczka!
Czi-Czi powiedziała zebranym:
— Przyjaciele, obawiam się, że nie ma sensu prosić Doktora, żeby został. Jest winny sporo pieniędzy mieszkańcom Puddleby. Uważa, że musi wrócić, żeby spłacić długi.
— A co to takiego pieniądze? — pytały małpy.
Czi-Czi wyjaśniła im, że w Krainie Białych Ludzi bez pieniędzy nie można nic dostać ani zrobić. Że właściwie nie da się bez nich żyć.
— Nawet jeść i pić nie można za darmo? — spytała któraś z małp.
Czi-Czi potrząsnęła głową. Potem przyznała, że — gdy jej właścicielem był kataryniarz — sama musiała prosić dzieci o pieniądze.
Wtedy wódz szympansów spojrzał na władcę orangutanów i powiedział:
— Kuzynie, ci ludzie to naprawdę dziwne stworzenia! Kto chciałby mieszkać w ich krainie? Wielkie nieba, co za bzdury!
Potem Czi-Czi powiedziała:
— Kiedy chcieliśmy do was przypłynąć, okazało się, że nie mamy ani łodzi, ani pieniędzy, żeby kupić prowiant na podróż. Więc pewien sklepikarz dał nam suchary i powiedział, że możemy zapłacić po powrocie. Nasz statek, który pożyczyliśmy ostatecznie od pewnego marynarza, niestety rozbił się u wybrzeży Afryki. Teraz Doktor mówi, że musi odkupić marynarzowi łódź... bo jeśli tego nie zrobi, biedak zostanie bez grosza przy duszy.
Małpy długo milczały. Siedziały nieruchomo, rozmyślając.
Nareszcie wstał przywódca pawianów.
— Myślę, że nie możemy pozwolić, żeby ten dobry człowiek opuścił nasze ziemie, póki nie otrzyma od nas naprawdę wspaniałego daru. Musi wiedzieć, jak bardzo jesteśmy wdzięczni za wszystko, co dla nas zrobił!
Mała ruda małpka, która siedziała wysoko na drzewie, zawołała:
— Ja też tak myślę!
A potem wszystkie wrzasnęły naraz, aż zrobił się straszny hałas.
— Tak, tak! Przygotujmy prezent, jakiego nie dostał jeszcze nigdy żaden biały człowiek!
Po czym zaczęły się zastanawiać, co konkretnie dadzą Doktorowi.
— Pięćdziesiąt toreb kokosów! — rzuciła jedna.
— Sto kiści bananów! — dodała druga. — Przynajmniej nie będzie musiał kupować owoców w Krainie, Gdzie Jedzą Ci, Co Płacą!
Ale Czi-Czi powiedziała im, że to wszystko za ciężkie. Że tylu owoców nie da się zabrać w podróż, a połowa i tak się zepsuje, zanim Doktor zdąży je zjeść.
— Jeśli chcecie go uszczęśliwić, sprezentujcie mu jakieś zwierzę — powiedziała. — Na pewno będzie o nie dbał. Podarujcie mu rzadki okaz! Taki, jakiego nie ma w żadnym zoo.
— A co to zoo? — spytały małpy.
Więc Czi-Czi wyjaśniła, że zoo to miejsca w Krainie Białych Ludzi, gdzie zwierzęta trzyma się w klatkach, żeby odwiedzający mogli je oglądać. Małpy były w wielkim szoku. Zaczęły do siebie szeptać:
— Ludzie przypominają bezmyślne dzieci. Durne prostaki! Nie do wiary! Przecież zoo brzmi jak zwykłe więzienie!
Potem zapytały Czi-Czi, jakie rzadkie zwierzę, którego nie znają biali ludzie, mogłyby sprezentować Doktorowi.
— Mają tam u siebie iguany? — zapytał burmistrz marmozet29.
Ale Czi-Czi odparła:
— Tak, jest nawet jedna w londyńskim zoo.
— A okapi? — spytała inna małpa.
— Też — powiedziała Czi-Czi. — W Belgii, gdzie zabrał mnie pięć lat temu mój kataryniarz, widziałam okapi w dużym mieście o nazwie Antwerpia.
— A dwugłowca mają? — spytała kolejna małpa.
— Nie — odparła wtedy Czi-Czi. — Nie, żaden biały człowiek nigdy nie widział dwugłowca. Możemy dać go Doktorowi.
Dwugłowce wyginęły. To znaczy, że już ich nie ma. Ale dawno temu, w czasach Doktora Dolittle’a, w najgłębszych dżunglach Afryki żyło ich jeszcze kilka, choć już wtedy były bardzo, bardzo rzadkie. Nie miały ogona — ich ciała były z obu stron zakończone głowami, a z każdej głowy wyrastały ostre rogi. Były strachliwe, więc schwytanie ich graniczyło z cudem. Podczas polowania Afrykańczycy nie mogli zakradać się do nich od tyłu, tak jak robili to w przypadku innych zwierząt, bo — żeby nie wiem, z której strony podejść — dwugłowce zawsze były ustawione pyskiem do myśliwych. Poza tym, kiedy dany dwugłowiec spał, spała tak naprawdę tylko jedna z jego połówek. Druga pozostawała czujna. Dlatego, choć najwięksi myśliwi i najsprytniejsi kolekcjonerzy przez długie lata przeczesywali dżungle całego globu, nigdy nie udało im się schwytać i wsadzić do zoo nawet jednego dwugłowca.
Już w czasach Doktora, a więc wiele, wiele lat temu, nie było na świecie innych dwugłowych zwierząt.
Teraz małpy ruszyły do lasu na łowy. Po długiej wędrówce jedna z nich dostrzegła nietypowe ślady nad brzegiem rzeki. Nie było wątpliwości, że w okolicy musi być dwugłowiec.
Małpy ruszyły wzdłuż rzeki, aż dotarły do poletka gęstej, wysokiej trawy. Uznały, że dwugłowiec na pewno ukrył się właśnie tam.
Złapały się więc za ręce i utworzyły krąg wokół kępy roślinności. Dwugłowiec usłyszał, że się zbliżają. Z całych sił spróbował przedrzeć się przez pierścień małp, ale nie dał rady. Kiedy zrozumiał, że nie ucieknie, usiadł i czekał, aż powiedzą mu, czego chcą.
Zapytały, czy zgodzi się wyruszyć z Doktorem Dolittle’em i zostać atrakcją w Krainie Białych Ludzi.
Ale dwugłowiec potrząsnął jednocześnie obiema głowami i powiedział:
— Nie ma mowy!
Małpy wyjaśniły mu, że nie zostanie zamknięty w klatce, że ludzie po prostu będą na niego patrzeć. Powiedziały, że Doktor to bardzo dobry człowiek, ale że brakuje mu pieniędzy. Gdyby miał dwugłowe zwierzę, inni płaciliby mu, żeby móc je oglądać. Stałby się bogaty i mógłby zapłacić za łódź, którą pożyczył, żeby przybyć do Afryki.
Ale dwugłowiec odpowiedział:
— Nie. Wiecie, jaki jestem nieśmiały. Nienawidzę, gdy ktoś się na mnie gapi.
Brzmiał przy tym, jakby miał zaraz się rozpłakać.
Przez kolejne trzy dni małpy prosiły go, żeby zmienił zdanie. Pod koniec trzeciego powiedział, że najpierw musi spotkać Doktora i przekonać się, jaki to człowiek.
Więc małpy zabrały go ze sobą. Kiedy dotarły do małego domku z trawy, gdzie mieszkał Doktor, zapukały do drzwi.
Kaczka oderwała się od upychania ubrań w kufrze i zawołała:
— Proszę!
Czi-Czi z dumą wprowadziła nowe zwierzę do środka i pokazała je Doktorowi.
— Co to, u licha, jest? — spytał John Dolittle, wpatrzony w dziwne stworzenie.
— Ratuj nas, Panie! — zawołała kaczka. — Która z tych głów umie myśleć?
— Stawiam, że żadna — odparł pies Dżip.
— Doktorze — powiedziała Czi-Czi. — To jest dwugłowiec, najrzadsze zwierzę w afrykańskiej dżungli, jedyna istota o dwóch głowach na całym świecie! Zabierz go do domu, a będziesz ustawiony. Ludzie zapłacą fortunę, żeby go zobaczyć.
— Kiedy ja nie chcę pieniędzy — powiedział Doktor.
— Owszem, chcesz — wtrąciła się kaczka Dab-Dab. — Zapomniałeś już, że ledwo udało nam się spłacić rzeźnika w Puddleby? I niby jak zamierzasz zdobyć nową łódź dla marynarza, jeśli nie będziesz miał na nią pieniędzy?
— Chciałem sam ją zbudować — oznajmił Doktor.
— Gadaj z sensem! — zawołała Dab-Dab. — Skąd wziąłbyś potrzebne drewno i gwoździe? Poza tym, z czego będziemy żyli? Kiedy wrócimy, zaczniemy klepać biedę jak jeszcze nigdy dotąd! Czi-Czi ma absolutną rację: musisz wziąć ze sobą tego cudaka!
— Cóż, być może jest w tym trochę sensu — mruknął Doktor. — Na pewno miło byłoby mieć nowego towarzysza. Ale czy... no, czy to coś naprawdę chce opuścić swój dom?
— Tak, pojadę z tobą — powiedział dwugłowiec, który, gdy tylko zobaczył twarz Doktora, zrozumiał, że może mu zaufać. — Zrobiłeś dla tutejszych zwierząt bardzo wiele dobrego... a małpy mówią, że tylko ja jeden się nadaję. Ale musisz mi obiecać, że jeśli Kraina Białych Ludzi nie przypadnie mi do gustu, odeślesz mnie z powrotem.
— Cóż, oczywiście, bez dwóch zdań — powiedział Doktor. — Przepraszam, ale czy nie jesteś może odległym krewniakiem jeleniowatych?
— Owszem — rzekł dwugłowiec. — Od strony matki jestem spokrewniony z abisyńskimi gazelami i kozicami azjatyckimi. A moim prapradziadkiem od strony ojca był ostatni jednorożec na świecie.
— Bardzo ciekawe! — mruknął Doktor i wyciągnął z kufra książkę, którą przed chwilą spakowała Dab-Dab.
Zaczął przerzucać kartki.
— Zobaczmy, czy Buffon30 coś o tobie pisze...
— Zauważyłam, że odzywa się zawsze tylko jedna z twoich głów — powiedziała kaczka. — Czy druga też to potrafi?
— Owszem — odparł dwugłowiec. — Ale zwykle używam jej do jedzenia. W ten sposób mogę jeść
Uwagi (0)