Doktor Dolittle i jego zwierzęta - Hugh Lofting (bezpłatna biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Opowieścią tą otworzył Hugh Lofting cykl o przygodach sławnego Doktora Dolittle. Na kartach powieści Doktor Dolittle i jego zwierzęta poznajemy doktora we własnej osobie i dowiadujemy się, dlaczego właściwie zajął się leczeniem zwierząt, a nie ludzi. Poznajemy też, jak wskazuje tytuł, jego ulubieńców z domowej menażerii.
Czy znacie papugę Polinezję? Małpkę Czi-czi? Prosiaczka Gub-Gub? Psa Dżipa? Znacie, to przeczytajcie…
- Autor: Hugh Lofting
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Dolittle i jego zwierzęta - Hugh Lofting (bezpłatna biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Hugh Lofting
Kiedy bagaże zostały już spakowane i wszyscy byli gotowi do drogi, małpy wyprawiły na cześć Doktora huczne przyjęcie. Przybyły na nie wszystkie zwierzęta z całej dżungli. Serwowano ananasy, owoce mango, miód i mnóstwo innych smakołyków do jedzenia i picia.
Kiedy skończyli ucztować, Doktor wstał i powiedział:
— Przyjaciele! Zjadłem właśnie całe mnóstwo orzechów z miodem, a nie umiem, jak niektórzy, wygłaszać po posiłku długich przemówień. Chcę tylko powiedzieć, że opuszczam waszą krainę z największym żalem. Muszę jechać, bo w domu czekają na mnie obowiązki. Ale pod moją nieobecność pamiętajcie, żeby przeganiać muchy, które usiądą na waszym jedzeniu. A w porze deszczowej nie sypiajcie na ziemi. Ja... no, eee... mam nadzieję, że będziecie żyli długo i szczęśliwie.
Kiedy Doktor umilkł i usiadł, małpy zaczęły klaskać. Mówiły jedna do drugiej:
— Nigdy nie zapomnimy, że siedział właśnie tu, pod drzewem, i że jadł razem z nami, bo to bez wątpienia najwspanialszy z ludzi!
Potem szef goryli, który miał we włochatych łapskach siłę siedmiu koni, podtoczył do stołu wielki kamień i powiedział:
— Odłamek skały na zawsze uwieczni to wydarzenie.
I kamień rzeczywiście leży w samym sercu dżungli po dziś dzień. A małpie matki, które podróżują z rodzinami przez las, nadal wskazują na niego z koron drzew i szepczą dzieciom:
— Patrzcie! To właśnie tam Dobry Biały Człowiek siedział i ucztował z nami w Roku Wielkiej Zarazy!
Później, gdy przyjęcie dobiegło końca, Doktor wyruszył wraz ze zwierzętami z powrotem na wybrzeże. A małpy odprowadziły go aż do granic swojego królestwa, niosąc wszystkie jego bagaże.
Gdy dotarli do rzeki, przystanęli, żeby się pożegnać.
Długo to trwało, bo każda z tysięcy małp chciała uścisnąć dłoń Johna Dolittle’a.
Później, kiedy Doktor był już sam ze swymi zwierzętami, odezwała się Polinezja.
— W królestwie Jolliginki musimy być cicho i rozmawiać tylko szeptem. Jeśli król nas usłyszy, znów wyśle żołnierzy, żeby nas pojmali. Z pewnością wciąż bardzo się gniewa za to, że wystrychnęłam go na dudka.
— Zastanawiam się — powiedział Doktor — skąd wytrzaśniemy nową łódź, na której popłyniemy do domu. Cóż, być może znajdziemy na plaży taką, której akurat nikt nie używa. Nie ma sensu martwić się na zapas.
Pewnego dnia, kiedy przedzierali się przez gęsty zagajnik, Czi-Czi pobiegła przodem, żeby poszukać kokosów. Kiedy jej nie było, Doktor i pozostałe zwierzęta, które nie znały zbyt dobrze leśnych ścieżek, zgubili się w dżungli. Chodzili w kółko i nie mogli odszukać drogi na wybrzeże.
Gdy Czi-Czi zorientowała się, że nigdzie ich nie widzi, bardzo się zmartwiła. Zaczęła wspinać się na szczyty drzew, skąd wypatrywała cylindra Doktora. Krzyczała, machała, wołała zwierzęta po imieniu. Ale wszystko to na nic, zupełnie jakby cała wyprawa rozpłynęła się w powietrzu.
Doktor i zwierzęta byli całkiem zagubieni. Odeszli daleko od ścieżki. Otaczała ich taka gęstwina pnączy i winorośli, że czasem ledwie mogli się ruszyć, Doktor musiał więc wycinać im ścieżkę nożem. Wpadli w wodę na bagnach, zaplątali się w powoje, podrapały ich kolczaste rośliny, a dwa razy niemal zgubili w podszyciu31 torbę z lekami. Mieli wrażenie, że ich problemy nigdy się nie skończą, a nigdzie wokół wciąż nie widzieli ścieżki.
Nareszcie, po wielu dniach tułaczki, gdy ich ubrania były już porwane, a twarze pokryte błotem, wyszli spomiędzy drzew i trafili zupełnym przypadkiem prosto do ogrodu króla. Jego ludzie natychmiast przybiegli, żeby ich złapać.
Ale nikt nie zauważył, jak Polinezja podfrunęła na jedno z ogrodowych drzew i ukryła się wśród liści. Doktor wraz z pozostałymi zwierzętami trafił prosto przed oblicze króla.
— Ha, ha! — zawołał król. — A więc znów was capnąłem! Tym razem nie uciekniecie. Zabrać ich z powrotem do więzienia i sprawdzić zamki w drzwiach! Ten biały człowiek będzie do końca życia szorować podłogi w mojej kuchni!
Tak więc Doktora i jego zwierzęta odprowadzono z powrotem do celi, którą następnie zamknięto na klucz. Doktorowi powiedziano, że od rana ma szorować podłogi.
Wszyscy czuli się bardzo przybici.
— Zupełnie mi to nie w smak — stwierdził Doktor. — Naprawdę muszę już wracać do Puddleby. Inaczej tamten biedny marynarz pomyśli, że ukradłem jego łajbę32! Ciekawe, czy zawiasy da się poluzować...
Ale drzwi były solidne i zamknięte na cztery spusty. Wydawało się, że nie ma szans na ucieczkę. Gub-Gub znów zaczął pochlipywać.
Przez cały ten czas Polinezja siedziała na drzewie w pałacowym ogrodzie, od czasu do czasu mrugając. Milczała.
W jej przypadku był to bardzo zły znak. Kiedy siedziała tak w ciszy i mrugała, znaczyło to, że ktoś narobił jej kłopotów i zastanawia się właśnie, jak wszystko odkręcić. Ludzie, którzy sprawiali problemy Polinezji lub jej przyjaciołom, zwykle później tego żałowali.
Nagle jej wzrok przyciągnęła Czi-Czi, która skakała z gałęzi na gałąź, nadal szukając Doktora. Kiedy Czi-Czi zobaczyła Polinezję, wspięła się na jej drzewo i zapytała, co się stało.
— Ludzie króla porwali Doktora i pozostałe zwierzęta. Znów wtrącili wszystkich do celi więziennej — szepnęła Polinezja. — Zgubiliśmy się w dżungli i przez pomyłkę trafiliśmy właśnie tu.
— Naprawdę nie mogłaś wskazać Doktorowi właściwej drogi, kiedy poszłam po kokosy? — spytała Czi-Czi i zaczęła wyrzucać papudze, że pozwoliła wszystkim się zgubić.
— To wina głupiego prosiaka! — rzekła Polinezja. — Wciąż zbaczał ze ścieżki i odbiegał, żeby szukać korzeni imbiru. Musiałam za nim latać i sprowadzać go z powrotem, aż w końcu się zagapiłam i skręciłam w lewo zamiast w prawo na krawędzi bagniska... Ćśś! Spójrz! Do ogrodu wyszedł książę Bumpo! Nie może nas zobaczyć. Nie ruszaj się, żeby nie wiem co!
I rzeczywiście: książę Bumpo, syn króla, otwierał właśnie bramę ogrodową. Miał pod ramieniem książkę z baśniami. Ruszył po żwirowej ścieżce, nucąc pod nosem smutną melodię, aż dotarł do kamiennej ławy tuż pod drzewem, na którym przycupnęły papuga i małpka. Położył się wygodnie i zaczął czytać.
Czi-Czi i Polinezja obserwowały go w ciszy i bezruchu.
Po pewnym czasie syn króla odłożył książkę i westchnął ze smutkiem.
— Ach, gdybym tylko był białym księciem! — rzucił, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń.
Wtedy papuga odezwała się wysokim, piskliwym głosem małej dziewczynki.
— Wiedz, Bumpo, iż jest na tym świecie ktoś, kto potrafi przemienić cię w białego księcia!
Książę poderwał się na nogi i rozejrzał.
— Cóż ja słyszę? — zawołał. — Zdało mi się, że to głos wróżki, słodki jak muzyka, rozległ się gdzieś nieopodal. Co za dziwy!
— Dzielny książę — rzekła Polinezja, która nadal siedziała nieruchomo, żeby Bumpo jej nie zauważył. — Słowa twe niosą treść prawdziwą! Przemawia do ciebie bowiem nie kto inny, jak właśnie ja, Tripsitinka, Królowa Wróżek! A ukrywam się w pąku róży!
— Powiedzże zatem, Królowo Wróżek — zawołał Bumpo, klaszcząc w dłonie z radości. — Któż to taki potrafi uczynić mnie białym?
— W więzieniu ojca twego — rzekła papuga — zamknięty jest słynny czarodziej, zwany John Dolittle. Wiedza jego na temat czarów i lekarstw jest niezmierzona i wielu dokonał cudów. Jednakże ojciec twój skazał go na długie osamotnienie. Udaj się doń, dzielny Bumpo, w tajemnicy, gdy zajdzie słońce. Ani się obejrzysz, a uczyni cię najbielszym z książąt, tak że będziesz mógł starać się o rękę każdej białogłowy33! No, dosyć już powiedziałam. Czas mi wracać do krainy wróżek. Żegnaj!
— Żegnaj! — zawołał Książę. — Tysiąckrotnie dziękuję, dobra Tripsitinko!
A potem znów usiadł na kamiennej ławie z uśmiechem na ustach i czekał, aż zajdzie słońce.
Bardzo, bardzo cicho, uważając, żeby nie zwrócić niczyjej uwagi, Polinezja ześlizgnęła się z gałęzi i poleciała w stronę więzienia.
Gdy tam dotarła, zobaczyła prosiaczka Gub-Gub, który wystawił ryjek przez kraty w oknie i wdychał zapachy potraw dochodzące z pałacowej kuchni. Polinezja kazała mu zawołać Doktora, bo chciała z nim pomówić. Więc Gub-Gub obudził Doktora, który właśnie drzemał.
— Słuchaj — szepnęła papuga, kiedy miała już przed sobą Johna Dolittle’a. — W nocy odwiedzi cię książę Bumpo. Musimy znaleźć sposób, żeby wybielić mu skórę. Ale najpierw niech ci obieca, że otworzy drzwi do celi i znajdzie statek, który przewiezie nas przez morze.
— Brzmi to dobrze — przyznał Doktor — ale zmienić czarnego człowieka w białego to nie lada sztuka. Mówisz, jakby chodziło o barwienie sukienki. A to skomplikowana sprawa. Coś jakby tygrys miał mieć cętki zamiast pasów...
— Nie znam się na tym — burknęła niecierpliwie Polinezja. — Ale za wszelką cenę musisz go wybielić. Wymyśl coś. Postaraj się. W torbie zostało ci jeszcze dużo różnych specyfików. Książę zrobi wszystko, żeby jego skóra zmieniła kolor. Inaczej zostaniesz za kratkami na zawsze!
— Cóż, być może rzeczywiście jest to możliwe — stwierdził Doktor. — Niech pomyślę.
Przeszukał swoją torbę z lekami, mamrocząc pod nosem: „...związki chloru na pigmencie zwierzęcym... może z dodatkiem maści cynkowej, żeby osiągnąć tymczasowy efekt, wszystko razem nałożone na skórę... grubą warstwą...”
Tej nocy książę Bumpo rzeczywiście przyszedł potajemnie do Doktora.
— Biały człowieku — powiedział. — Jestem nieszczęśliwym księciem. Wiele lat temu wyruszyłem na poszukiwania śpiącej królewny, której historię znałem z bajki. Podróżowałem po świecie przez wiele dni, a kiedy ją wreszcie odnalazłem, złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek, żeby się obudziła, tak jak napisano w książce. Zaiste: obudziła się. Potem ujrzała jednak moją twarz i wrzasnęła: „Och, on jest czarny!” Zamiast wyjść za mnie za mąż, uciekła i znów położyła się spać, tyle że nieco dalej. Więc wróciłem, przybity, do królestwa mojego ojca. A teraz doszły mnie wieści, że jesteś wielkim czarodziejem i posiadasz wiele cudownych eliksirów. Więc postanowiłem poprosić cię o pomoc. Jeśli sprawisz, że stanę się biały i będę mógł wrócić do śpiącej królewny, oddam ci połowę królestwa i wszystko inne, czego tylko zapragniesz34.
— Drogi książę — zaczął Doktor, z zamyśloną miną przyglądając się buteleczkom w torbie z lekarstwami. — A co, gdybym przefarbował twoje włosy na piękny, jasny blond? Czy to cię nie uszczęśliwi?
— Nie — odparł Bumpo. — Muszę stać się białym księciem. Nic innego nie wystarczy.
— Bardzo ciężko jest zmienić kolor księcia — powiedział Doktor. — To jedna z najtrudniejszych magicznych sztuk. Chcesz, żeby biała stała się tylko twoja twarz, prawda?
— Tak, to wszystko — rzekł Bumpo. — Będę bowiem nosił lśniącą zbroję i stalowe rękawice, jak inni książęta. I będę jeździł na koniu.
— A czy chodzi o całą twarz? — spytał Doktor. — Calutką?
— Zgadza się. Chciałbym mieć też niebieskie oczy, ale podejrzewam, że to bardzo trudne.
— Zdecydowanie! — zgodził się szybko Doktor. — Cóż, zrobię dla ciebie, co w mojej mocy. Będziesz jednak musiał wykazać się cierpliwością. Pewne specyfiki nie zawsze działają tak samo. Niewykluczone, że będę musiał próbować dwa lub trzy razy. Masz grubą skórę, tak? Doskonale. Podejdź tu, do światła... Jeszcze jedno! Zanim cokolwiek zrobię, musisz najpierw udać się na plażę, przygotować dla mnie statek i zaopatrzyć go w prowiant, który wystarczy na długą podróż. Nie piśnij o tym nikomu ani słówka. A kiedy już uczynię to, o co prosisz, wypuścisz mnie i moje zwierzęta z więzienia. Przysięgnij na koronę Jolliginki!
Książę przysiągł i poszedł na wybrzeże, by zająć się statkiem.
Kiedy wrócił i powiedział, że wszystko gotowe, Doktor poprosił Dab-Dab, żeby przyniosła mu misę. Wlał do środka mnóstwo lekarstw, aż się wymieszały, a potem kazał księciu zanurzyć w nich twarz.
Książę pochylił się i włożył twarz do misy — aż po same uszy.
Trzymał ją tam przez dłuższy czas — tak długo, że Doktor zaczął się niepokoić: przestępował z nogi na nogę i raz po raz czytał etykiety na buteleczkach, których zawartość wymieszał. Celę wypełnił gryzący zapach płonącej tektury.
Nareszcie książę wyciągnął głowę z misy i odetchnął głęboko. Zwierzęta wydały z siebie okrzyk zdziwienia.
Twarz księcia stała się bowiem śnieżnobiała, a jego oczy — dotychczas brązowe jak glina — były teraz szare i szlachetne.
Kiedy John Dolittle podał mu małe lusterko, żeby mógł się przejrzeć, książę zaśpiewał radosną pieśń i zaczął tańczyć po celi. Ale Doktor polecił mu tak nie hałasować, tylko otworzyć drzwi, po czym szybko zatrzasnął torbę z lekarstwami.
Bumpo błagał, żeby Doktor zostawił mu lusterko, bo takiego nie miał nikt inny w całym królestwie Jolliginki, a on chciał przyglądać się sobie przez całe dnie. Ale Doktor powiedział, że potrzebuje lusterka do golenia.
Książę wyciągnął z kieszeni pęk miedzianych kluczy i otworzył wielki, podwójny zamek w drzwiach. Doktor i jego zwierzęta pognali na wybrzeże ile sił w nogach. A Bumpo oparł się o ścianę w pustym lochu i posłał im uśmiech na pożegnanie. Jego okrągła twarz połyskiwała w świetle księżyca niczym kość słoniowa.
Kiedy uciekinierzy dotarli na plażę, na skałach przy statku czekały już na nich Polinezja i Czi-Czi.
— Żal mi księcia Bumpo — powiedział Doktor. — Boję się, że lekarstwa, których użyłem, w końcu przestaną działać. Sądzę, że jutro rano, po przebudzeniu, będzie tak samo czarny jak wcześniej. Właśnie dlatego nie zostawiłem mu lusterka. Z drugiej strony możliwe, że zostanie biały na dobre... Kto to wie! Nigdy nie używałem dotąd podobnej
Uwagi (0)