Lambro - Juliusz Słowacki (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖
Krótki opis książki:
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Juliusz Słowacki
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Lambro - Juliusz Słowacki (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki
przeklinam, śmierć ciebie przeklina,
Śmierć od trucizny — bezsławna — i marna,
I nadto wczesna... Głębi mego łona
Bóg tajemnicze dał zarodu ziarna,
Dał samobójczą myśl, ta wykarmiona
Rosła jak bujne głuszące rośliny,
Stała się zmysłem duszy — rozkwitała.
Czekałem tylko szczęśliwej godziny,
A wtenczas dusza rozwiązana z ciała
Mogłaby skończyć pasmo wyobrażeń
Uczuciem dumy i śmiercią bez marzeń.
Wtenczas koło mnie stałyby wokoło
Z grobów wezwane dawnych druhów twarze.
Z uśmiechem gorzkim odwróciłbym czoło,
Niechby widzieli, że śmierć była w czarze!
Bo oni niegdyś niedowiarstwa wzrokiem
Śledzili we mnie męstwa — nie dostrzegli...
I dziś — dziś jeszcze nie wszyscy odbiegli.
Widzę ją — widzę — tam — z błękitnym okiem,
O nie — to szatan ubiera w mgłę ciemną
Takie obrazy. Wściekłość mnie porywa!
To paź... to ona... martwa... jeśliś żywa?
Ja konam! konam! — chodź ze mną! chodź ze mną!”
Paź upadł we krwi. Lambro drzący, blady
Zbył w nim sztyletu — szedł — i niezatarte
Stopami krwawe powyciskał ślady,
Pot miał na czole — usta w pół otwarte.
XI
Taką twarz noszą anieli przeklęci.
Na czole myśli biegające tłumem,
Nie powiązane czuciem i rozumem,
Zlały się w ciemną niepewność pamięci.
Niepomny zbrodni, którą był wykonał,
Sennymi słowy trzykroć pazia woła;
Paź jeszcze słyszał, podniósł nieco czoła,
Westchnął głęboko — chciał mówić i skonał.
Lambro spalony truciznami bladnie,
Potem się drzący przyczołgał do stoła,
Chwycił za czarę — w czarze znalazł na dnie
Męty napoju — wypił je i ożył;
I sen od powiek na chwilę oddalił,
Śmierci przyśpieszył — lecz marzeń przysporzył,
Jak lampa blaskiem ostatnim się palił.
XII
„Oto mój żywioł — ta ciemność ponura,
Już do otchłani myśl moja należy.
I nieskończoność jako ciemna chmura
Świat opłynęła — myśl, gdy w nią pobieży,
Wraca zbłąkana i znów się zamyka
W sennych marzeniach — moja nie wróciła...
Już nie mam myśli — odbiega mnie — znika.
Raz nad świat wzbita, nie jest częścią świata.
Zna nieskończoność, znała piekło — żyła.
Niech jak zabójca pierworodny brata
Leci, płomienną naznaczona blizną,
W małej z początku żywiona iskierce,
Kiedy w popioły obróciła serce,
W proch się rozpadło dotknięte trucizną...
........................................................
O jak tu ciężko... Po co pod sklepienia
Zamknięto kwiaty?... Ta woń kwiatów nudzi!...
Bo kwiaty nocą, jak dawne wspomnienia,
Kiedy rozkwitną, zabijają ludzi.
Rozbić te okna! — rozbić szklanne stropy!
Czy mi się zdaje? Zali w tym wazonie
Rosnące róże i helijotropy67
Podobne z siebie jak krew dają wonie?
........................................................
Wiele, tłum wspomnień zostawiam po sobie,
Sławę... i zbrodni przebieżone stopnie,
I krew. — O sława! sława! to okropnie
Stać jako posąg na ojczyzny grobie.
........................................................
Wyście mnie wpletli w koło Iksyjona68,
Wyście się po mnie wiele spodziewali;
Lecz miałem skute cierpieniem ramiona,
I wiecznie w tłumu zanurzony fali,
Nie mogłem czoła wznieść nad tłum — cierpiałem.
Precz, ludzie... dajcie spokojnie mi zasnąć!
Ha! i ta lampa chce ze mną zagasnąć.
Świeć, blada lampo, kiedy ja się mroczę,
Świeć — i świeć jutro nad korsarza ciałem...
Dotknąłem lampy i całe przezrocze
Krwią poplamiłem. — Tu wrogi być muszą...
Wpadli na pokład i krew się rozlała.
Słyszę nad głową, jak się deski kruszą,
Jak pierś okrętu rozbijają działa.
Chodźcie tu wszyscy, choć mam twarz pobladłą,
To nie od trwogi... Chodźcie wszyscy razem!
Jeszcze nad głową powieję żelazem...
O jak mi ciemno!... więc wszystko przepadło?
Przekleństwo temu, co pomiędzy tłumem
Jękiem rozpaczy przeraźliwie wrzasnął,
Przekleństwo fali, co z piekielnym szumem
Drze się, szczelinę rozwierając kruchą.
I okręt z głębi łona westchnął głucho...
W głąb idę...” — upadł na dywan i zasnął...
XIII
Lampa zagasła. A korsarz otruty
Przed śmierci chwilą tonął w sen głęboki...69
A teraz... słychać tajemnicze kroki,
Ktoś przez otwarte cicho drzwi kajuty
Wchodzi ostrożnie w krainę męczarni...
„Cicho?” — rzekł — „cóż to, oboje uspieni?”
Więc nieco tajnej otworzył latarni
Rzucając kołem kilka mdłych promieni:
A gdy te biegły po ścianach komnaty,
Gdy od zwierciadeł wróciły przezroczy,
Widać przychodnia... Pazia nosił szaty,
Do zabitego szat podobne krojem,
I równie bliski postawą jak strojem;
Ale miał czarne, jak noc czarne oczy,
I mniej był młody i piękny na twarzy;
Bo na niej uśmiech i bladość korsarzy,
Jako na miękkim wosku odciśnięte,
Świadczą, że bolem przed latami dojrzał,
Że miał już serce na czucia zamknięte.
Stał... słuchał chwilę... potem ku drzwiom spojrzał
Chcąc niezgłębioną rzucić tajemnicę,
I tak jak ludzie niepewnością chwiani,
Znów się odwrócił, z potu otarł lice
I wołał coraz głośniej: „Pani! pani!
Już ranek świta... Pani! o na Boga!
Uciekaj ze mną — korzystajmy z cieni...
Bo teraz jeszcze mgłą pewniejsza droga,
I on się zbudzi... korzystajmy z mroku...
Choćbyś mi dała twoich sto pierścieni,
Za sto pierścieni nie chcę czekać kary.
Ja nie wytrzymam nawet Lambra wzroku,
Bo on jak człowiek, co się mści bez miary.
Pani! odpowiedz... chwil mamy niewiele...
A korsarz... Cóż to? — Podłoga zroszona
I krew... na martwym spotknąłem się ciele.
Lampę odkryję... O Boże! to ona!
Sztylet ma w piersiach... to ona... zabita”.
Umilkł, tysiączne uczucie nim miota,
Martwy z przestrachu — przerażeniem ożył.
Spojrzał przez okno, krzyknął: „Świta! świta!”
I z obłąkaniem chwycił za wór złota,
Wybiegł i rygle za sobą założył.
XIV
Bogini nocy przed blaskami świtu
Gwiazdy z rozwianych strząsała warkoczy;
Deszczem spadały do morza błękitu,
Inne blask zorzy płonącej pochłonął.
Lambro otworzył mgliste snami oczy:
Półową czucia jeszcze we śnie tonął,
Półową myśli sen przenikał zdradny,
Rozkołysany pośród burzy wrażeń.
Lecz boleść była nicią Aryjadny70,
Po której wyszedł z labiryntu marzeń.
A szatan ciemny, co się karmi łzami,
Skąpy swych darów, żadnych nie uronił;
I chwil boleściom ukradzionych snami
Większym cierpieniem i bolem dogonił.
Skoro w komnaty dzień przeniknął jasny,
Lambro krew ujrzał, stał nad martwym ciałem
I rzekł: „Sztyletu głowicę poznałem.
To jam go zabił, to mój sztylet własny.
Boże! czyż w świecie byłem tak splątany
Z tym tłumem ludzi, że nawet samotny
Umrzeć nie mogę? ale w tłum wmięszany
Konam — i ludzie koło mnie padają
Jak oberwany z drzewa liść stokrotny.
O! boleść! boleść umierać ze zgrają
Jak pod gruzami zawalonej ściany!
Gdzie nawet śmierci ostatnie westchnienie
Głośnymi jęki ludzi zagłuszone;
Gdzie i ostatnie o zmarłym wspomnienie
Nie na człowieka, lecz na tłum upada...
Wzniosę ten zawój — pióra zakrwawione,
Ujrzę twarz pazia, czy mściwa i blada?”
XV
Lambro schylony z drzeniem i nieśmiało
Zdjął zawój pazia ze strusimi pióry...
I uderzony jak gromem, o mało
Nie padł na ziemię, gdy spotkał oczyma
Na pół otwartej zrennicy lazury.
Upuścił zawój — sztyletu się ima...
Potem przypomniał śmierć... sztylet odrzucił...
Bo miał na ustach gorycze napoju.
I z obłąkaniem odszedł — i znów wrócił,
I znów rękami od śmierci drzącemi
Zdejmował zawój — wtenczas spod zawoju
Włos uwolniony sypał się po ziemi
Ze smutnym szmerem i dokoła twarzy
Kładł się w tysiączne pierścienie rozwity.
Okropny widok! Ta krew, co się warzy,
Co poplamiła jej szat aksamity,
Na twarzy smutek i miękka omdlałość,
I przezroczysta alabastru białość;
Kilka uwiędłych kwiatów w martwej dłoni
Trzyma na piersiach — a drugą dłoń dała
Jak spiące dziecko za węzgłowie skroni,
W takiej postawie martwa, jakby spała.
XVI
Siły korsarza na pomoc zwołane,
W serce wrzucone, z boleścią się łamią.
On tak jak ludzie, co przed sobą kłamią
Moc wielką duszy — wstydzi się cierpienia.
A gdy mu własne serce zlitowane
Niosło jałmużnę łez i użalenia;
On ją odrzucił — on sercem hartownie
Boleści ciała brał i nie wydawał.
Ale po chwili — nowych cierpień nawał
Wszystkie mu członki połamał gwałtownie.
Straszna to boleść! Rwał na czole włosy,
Ręką bił w piersi — i krwawymi ciosy
Rozdzierał w bojach odebrane blizny.
Skądże ta rozpacz? — Oto w głębi łona
Uczuł niknące cierpienie trucizny,
I myśl okropna — że siłami ciała
Bole zwycięży — trucizny pokona,
Że się wyłamie śmierci — zabijała.
„Tak” — rzekł posępny — „pochowam ją święcie
W grób mój rodzinny, w ciche fal błękity.
Sam dałem rozkaz — aby na okręcie
Pod tą zasłoną pawilonu krwawą
Nie przeszła stopa ani cień kobiéty
Miałżebym pierwszy łamać dane prawo?
Mogliby ze mnie urągać niegodni!
Przed nimi trzeba kryć wszystko — prócz zbrodni”. —
XVII
Otworzył okna kajuty kratowe,
Siadł nad cichymi morza zwierciadłami.
Morze się lśniło ciemno-lazurowe,
Złociste słońcem — osrebrzone mgłami;
I wiatr po żaglach okrętowych szumiał.
Korsarz na łonie złożył Idy zwłoki
I długo z martwą rozstać się nie umiał.
To patrzał w odmęt ciemny i głęboki,
To na jej lice zwracał smutne oczy;
A wiatr mu ranny przesłaniał oblicze
Mgłą rozwiewaną jej długich warkoczy;
Wtenczas czuł włosa wonie tajemnicze
I dumał długo cichym wspomnień żalem,
Ani go zmarłej twarz raziła zbladła.
Na płeć jej, niegdyś płonącą koralem,