Darmowe ebooki » Powieść poetycka » Lambro - Juliusz Słowacki (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Lambro - Juliusz Słowacki (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:
Dziś czarna bandera korsarza 
Rzuca cień śmierci, gdzie dosięgną działa: 
I zapomniałem zetrzeć z mego czoła 
Cieniu, co dzisiaj rzuciła nań rano; 
Otarłem tylko szablę krwią skalaną. 
Kłócę28 niebaczny spokojność anioła... 
Na pół przeklęty, na pół zapomniany, 
Rozpalam ogień miłosnej pochodni 
I wiążę serce dwoma talizmany, 
Wielkością nieszczęść — i wielkością zbrodni. 
Mój obraz kształty przybierze olbrzymie 
W głębi twej duszy — jak anioł upadły, 
We krwi skalany — w dział omglony dymie, 
W blasku brylantów i złota wybladły. 
O! bo ja miałem wielką niegdyś duszę! 
Lecz gdy ją znudził smutek jednobrzmienny, 
Idę wśród ludzi jak przez las jesienny, 
Kędy pod stopą zżółkłe liście kruszę, 
I gardzę liściem, co ścieżki pozłaca 
Barwą uwiędłą — lecz szum ich zasmuca! 
Wolę, niech moją łodzią fala rzuca, 
Niechaj mi wzgardą za wzgardę odpłaca. 
Morze — to wielka mogiła stworzenia, 
Dumającemu na niej myśli płyną. 
Nieraz na fali umieram z pragnienia 
Jak obciążony Tantalową winą, 
I mogę niebo przeklinać — i morze. 
Usłałem sobie rozwahane łoże, 
Co mi piastunki daje kołysanie; 
Bo spać nie mogłem na ziemi — a teraz 
Często mię zorza śpiącego zastanie 
I nie obudzi skrawym światłem — nieraz 
Działo mi dając ranne powitanie 
Zbudzić nie może — często sen przedłużę, 
Aby w tym życiu żyć jak najmniej — nie snem. 
Dziś nieszczęściami są mi niebios burze, 
Lina zerwana ujęciem niewczesnem29; 
Mam jeszcze czucie... bo dziś mię rozczula, 
I łzy mam w oku, gdy rozryje kula 
Maszt, z którym długie przebiegałem drogi, 
Wycięty z rosłej Epiru30 topoli, 
Co mi rodzinne wspominał rozłogi31; 
Lecz gdy mrą majtki, wtenczas po niewoli 
Na moich ustach błyszczy uśmiech dziki, 
Jak gdybym szydził, że niezręczni byli 
Śmierci uniknąć — a ci ludzie żyli 
Ze mną przez długie lata trosk, cierpienia, 
Jak krwi tygrysy — druhy — niewolniki... 
Ostatnia miłość, miłość przywyknienia, 
Skamieniałego serca nie poruszy... 
Ze złotem stawię człowieka na szale, 
A potem złoto rzucam w morskie fale, 
Jakby w tym była jaka wielkość duszy”. — 
  IX
Słucha dziewica, jej rumieniec mgławy 
Zrazu rozkwitał i blasku nabywał... 
Gdy zaczął mówić, to uśmiech ciekawy 
Twarz jej oświecił — we łzy się rozpływał 
I znów powracał tak w odcieniach zmienny, 
Że słów kochanka wydawał się echem; 
A gdy ten uśmiech gasiła zgryzota, 
Gdy obumierał zadumaniem senny, 
Podobną była do niewiasty Lota32, 
W chwili gdy tonie ostatnim uśmiechem 
W nieodgadnioną boleść, w sen kamienny, 
I jeszcze słucha w przeszłość odwrócona... 
I tak posągów brała kształt nieżywy, 
Tak opuściła bezwładnie ramiona, 
Że z ramion szata płynąca do ziemi 
Jakby w kamienne łamała się spływy. 
 
I Lambro bladnął, i usty drżącemi 
Mówił: „O luba, wybacz, że te słowa 
Zanadto czarną malowały duszę; 
Przywykłem kruszyć serca — a gdy kruszę, 
Patrzeć, jak cierpią, i śmiać się szalenie. 
Lecz twoja boleść, bladość marmurowa, 
To już nad moje siły, nad sumnienie! 
Czy wierzysz, luba? ja się wyznać wstydzę, 
Ja, korsarz krwawy! ja, ludzi morderca! 
Że się zabójstwem i zbrodniami brzydzę, 
Że mam myśl jedną, wielką w głębi serca, 
Co kiedyś zbawi nawet pamięć moją. 
O luba! teraz niech się ludzie boją; 
Niech się przed czarnym chronią pawilonem; 
Znajdę ich — zbudzę... jeśli nagłym zgonem 
Bóg wielkiej we mnie myśli nie rozłamie. 
Na moim czole widzisz dumy znamię, 
To jest przeczucie sławy; — tam — tam w dali 
Widzę okropną przyszłość — ale sławną; 
Precz te obrazy!... Luba! jakże dawno 
Z tobą po obcych błądziliśmy światach! 
Jakżeśmy dawno w przeczuciach szukali 
I w oberwanych po liściu róż kwiatach 
Naszej przyszłości! Z tobą moje losy 
I z tobą dotąd wiążę myśli moje. 
Często przed ludźmi w kajucie ukryty, 
Jak dziecię trefię33 przed zwierciadłem włosy, 
Szaty poprawiam — brylantami stroję, 
Bo widzę jasno — widzę w twych marzeniach 
Mój własny obraz wyraźnie odbity, 
Więc podobieństwa szukam w ukraszeniach 
I póty śmiechem rozjaśniam jagody, 
Aż póki czyste wróci mi zwierciadło 
Obraz twych wspomnień z twarzą mniej pobladłą, 
I mniej posępny i smutny — i młody. 
 
„O! świat ten gorzki, śmiechem przeraźliwy 
Dla tych, co płaczą czy to krwią, czy łzami. 
Chroń się ty świata — bo on nie był z nami 
W szczęścia godzinie, więc i dziś nie będzie; 
Bo przeciw wielkim czuciom on gniewliwy 
I nie przebacza tym, co toną w błędzie. 
Patrz, jak ten klasztor czoło w chmurach trzyma. 
Ja ci wynajdę mieszkanie w klasztorze; 
Zamknij się w cichej celi i ze skały 
Patrzaj nocami na rozległe morze, 
I błękitnymi po fali oczyma 
Mojego statku ścigaj żagiel biały. 
A gdy zagrożą fali niepokoje, 
Kiedy się będziesz modlić zdjęta trwogą, 
Razem popłyną w niebo, jedną drogą, 
Twoje modlitwy i przekleństwa moje. 
 
„Lecz nim obierzesz klasztorny spoczynek, 
Jutro, nim zorza świtem się rozpali, 
Przyjdź do mnie sama — tam — nad brzegi fali, 
Odziana płaszczem bogatych Turczynek. 
I miej kalemkiar ciemny z musselinu34 
Lub czewrę gęsto haftowaną złotem35; 
Niechaj się z wiatru nie wznosi polotem, 
Nie zdradzi twarzy przed oczyma gminu. 
Jutro — pamiętaj! — tam łódź moja czeka, 
Gdzie się przy skale załamało morze. 
Ja sam, przebrany w tureckim ubiorze, 
Płynę na pogrzeb ostatniego Greka”. — 
 
Skończył — a kiedy z ostatnimi słowy 
Na piersi chylił twarz cierpieniem zbladłą, 
Zda się, widziałem, kilka łez upadło... 
Nie wiem... to może z silniejszym powiewem 
Opadał z drzewa kwiat pomarańczowy? 
Nie wiem, czy płakał — czyli zachwiał drzewem? 
  X
Ranek był. Morze rozpalone świtem 
Wre z dala, szumi i srebrzy sią w pianę, 
Potem portową groblą odłamane, 
Brzegi spokojnym oblewa błękitem; 
A brzeg wysoko szarzeje granitem. 
Wyżej palm błyszczy zieloność wesoła. 
Te palmy, w niebo sięgające szczytem, 
Jako nam istność malują anioła; 
W mgle mają stopy — a w błękicie czoła. 
 
O! jakże smutny fali szum bezdenny, 
Co się z cichego morza wydobywa! 
I ten las masztów jako las jesienny, 
Z którego burza północy gniewliwa 
Połowę jasnych liści poobrywa; 
A pozostałym da rozliczne szaty, 
Liść Sztatudera36 złotem się pokrywa, 
Róż Albijonu37 płonią się szkarłaty, 
Szronem się Franków osrebrzyły kwiaty. 
 
Słysząc szum żagli — słyszysz jakby we śnie 
Gwarzące różnym językiem narody... 
Rozdarte gromem skarżą się boleśnie, 
Jakby mówiły doznane przygody 
I prześcignięte z wiatrami zawody. 
A fala milczy — choć może w niej tonie 
W tej chwili okręt nadziejami młody; 
I jęk rozpaczy wydany przy zgonie 
Uczuła fala — lecz zamknęła w łonie. 
  XI
Okręt troistą opasany spiżą 
Zatknął na maszcie księżyc, trzy buńczuki38, 
Omglił się dymem — dział rozesłał huki: 
I wtenczas niby szatana był tronem; 
Gdy wiatr poddany dym unosił chyżo, 
Wszystkie go maszty witały pokłonem; 
A okręt ucichł, pił dumy kadzidła. 
Mgła ranna, hukiem potrójnym rozbita, 
Srebrne po masztach zawieszała skrzydła; 
Na wschodzie skrawo dzień wschodzący świta. 
Nie ma wyrazów język niezaskarbny 
Malować słońcem ukazane czary. 
Jako rozkwitłe Nilu nenufary 
Z kwiatów kobierzec wiążą różnofarbny; 
Jak odświeżone muszle i kamyki 
Pieszczotą fali — tak na cichej wodzie, 
Wiążąc się razem w jasne mozaiki, 
Spłynęły żaglem oskrzydlone łodzie. 
Tam turban kitą ozłocony świetną, 
Tam srebrna dziewic zasłona powiała; 
Od łodzi fala różny połysk brała, 
Barwiona złotem lub purpurą Tyru. 
Cała ta przestrzeń była łąką kwietną, 
Była doliną, szalem kaszemiru39. 
Łódź każda wiosłem drugą łódź prześciga 
Pod maszt fregaty, gdzie ma skonać Ryga. 
I tak jak chciwe sępy albo kruki, 
Gdy czują oddech śmierci, tak spłynęli 
W bogatych łodziach po morskiej topieli 
Z męczarni Greka różne brać nauki. 
Wielu jest w tłumie, co się śmiać nauczą, 
Śmiech taki wrzkomo40 wielkość serca kłamie! 
Wielu stąd wróci i miecze rozłamie, 
Co jutro w królów miały tonąć łona. 
Gdy tacy zemstę aniołom poruczą, 
Nieliczny może z męczarni wyłamie 
Prawdę — że skonać nietrudno — i skona. 
  XII
Wstąpił na pokład Ryga wśród janczarów41, 
Kiedy chciał mówić, słowa mu nie dali; 
Więc tylko okiem raz rzucił po fali, 
Spojrzał na mgłami osrebrzone góry. 
A wtenczas ucichł dźwięk niesfornych gwarów, 
W szmer się zamienił gasnący — ponury, 
I była cisza... Z ciszy wybłąkana 
Pieśń, między Turków urodzona tłumem, 
Na kilka cichych głosów rozłamana, 
Rośnie i z fali kołysze się szumem, 
Rzuciła w tłumie grzmiące Rygi hasła: 
Powstańcie, Grecy! ale Grek nie słyszy. 
Powstańcie, Grecy! brzmiało — ale ciszéj42 — 
Do broni — cicho — pieśń znikła — zagasła. 
Pieśń serce Rygi przy skonaniu kruszy, 
Lecz radość widna z twarzy i z postawy. 
Jak gdyby przeczuł nieśmiertelność duszy... 
Może czuł tylko nieśmiertelność sławy. 
  XIII
Widziałem! ja sam widziałem, o Greki! 
Jako na wielkie wstąpił rusztowanie; 
Widziałem wszystko — i tłumiłem łkanie... 
On był tak młody — nie zmrużył powieki, 
Choć śmierć tak bliska! choć śmierć tak straszliwa! 
Jeszcze go widzę, jak zasłonę zrywa, 
Jeszcze go widzę — jak pod nieba stropy 
Na rusztowaniu stanął — i smutnemi 
Oczyma dawał pożegnanie ziemi, 
Siłom młodości — marzeniom młodości. 
Wtem szczeble pękły wymknięte spod stopy... 
Nie mam wyrazów... Któż mu nie zazdrości 
Śmierci, teutońską43 sprowadzonej zdradą? 
Lecz któż się zemści? któż w całym narodzie? 
 
I właśnie słońce wstawało na wschodzie, 
I promień z rannej otrząśniony rosy 
Pozłocił Rygi twarz martwą i bladą 
I na ramiona spływające włosy. 
Na twarzy siłę ukazał niezmienną, 
Uratowaną z męczarni rozbicia; 
Na twarzy walczy senna boleść życia 
Z drugą boleścią wieczności — bezsenną. 
  XIV
A w tłumie widzów jedna łódź ożyła; 
Jak po jeziorze trzcinami zarosłem 
Wężową ścieżką z tłumu się wywiła; 
Turek ją pędził obustronnym wiosłem 
I bawił Turków, rzucając nad głowy 
Tysiączne kręgi wodnistych obręczy, 
Umalowane kolorami tęczy. 
A łódź, jak delfin w wodzie rozigrana, 
Czasem tonęła w odmęt lazurowy, 
Równa powierzchni morza, tak że piana 
Żagiel srebrzyła; czasem statek złoty 
Po wierzchu fali szedł ptasimi loty, 
I coraz bliższy fregaty sułtana, 
Nie bacząc niby, pod srogimi kary44 
Wzbronione łodziom granice przechodzi. 
Nie śmieli strzelać strzegące janczary 
I od płynących zdrady się nie bali; 
Bo w tej złocisto malowanej łodzi 
Ujrzeli postać dziewicy — i głośno 
Śmiejąc się wszyscy — wszyscy przeklinali 
Szatę turecką — zamkniętą — zazdrośną, 
I ów kalemkiar z musselinu biały, 
Tak gęsto lśniącym haftowany złotem, 
Że go powiewy wiatru nie odwiały 
Ani łódź szybkim odsłoniła lotem. 
Ta pod zasłoną róża niewidoma, 
Snadź z ciekawością dziecinną haremu, 
Może przejęta zgrozą — nieruchoma, 
Chciała się bliżej przypatrzyć zmarłemu? 
Może się pod tą zasłoną ukrywa 
Uśmiech w połowie ciekawy — wesoły? 
Z takim uśmiechem liście róż obrywa, 
Z takim uśmiechem te ziemskie anioły 
Widzą zgon róży — serca — lub człowieka. 
 
A wtem okrętu piersi niedaleka, 
Łódka uczuła silny popęd wiosła, 
Biegła po fali — z fregatą się zrosła: 
I wnet z jej łona dym się wybił szary, 
A potem jasność błękitnawa siarki. 
 
Majtek przez chwilę patrzał na pożary; 
A gdy mu płomień ramiona otoczył, 
Odrzucił turban i do fali skoczył. 
Za zbiegłym setne strzeliły janczarki, 
Przed kulą w morzu zanurzony zginął... 
Po chwili błękit pianą się zakłócił, 
Majtek na fali powierzchnie wypłynął, 
Pobladłym Turkom śmiech szyderczy rzucił... 
A gdy śmiech echo okrętu powtarza, 
Gdy się twarz majtka słońcem oświeciła, 
Śmiech ten poznałem — był to śmiech korsarza, 
I twarz poznałem — to twarz Lambra była. 
  XV
Spłonęła łódka — a w dymie z lazuru 
Błękitna siarka błyska — zrazu blada, 
Całuje okręt jak czarę z marmuru, 
Jąć się nie może, ślizga się i spada — 
Wgląda na pokład — potem z trzaskiem nagle 
Czerwono dębu zajęła się ściana 
I w dymu kłębie iskra zabłąkana 
Jak gwiazda z nieba upadła na żagle. 
Wnet płomień szybko aż na maszty wbiega, 
Spodem okrętu roztwiera szczeliny... 
Pękały szyby i rwały się liny, 
 
I maszt z węglowym padł na pokład dźwiękiem. 
Odgłos rozpaczy w trzasku się rozlega, 
A tysiąc jęków było jednym jękiem... 
Ucichły razem... huk płomieni głuchnął; 
Ciszą się zdawał, gdy doń słuch nawyknął. 
Nagle — w płomieniach nowy blask wybuchnął. 
Jak tknięty różdżką czarowną aniołów, 
Z gromem wulkanu cały pożar zniknął, 
Zostawił przepaść — i w niej wrącą45 pianę, 
I wszystkie łodzie burzą kołysane, 
A na nie chmura upadła popiołów. 
  XVI
Takim był Ryga uczczony pogrzebem... 
Nie poszedł próchnieć w marmurowe lochy, 
Stos miał wzniesiony pod błękitnym niebem 
Z dębów i trupów — jako do łzawicy 
Do czary morza spadły jego prochy. — 
Lecz jak okropna śmierć młodej dziewicy! 
Anielskim niby ożywiona duchem, 
Kiedy ją ogień dokoła obchodzi, 
Boleści żadnym nie zdradziła ruchem, 
Bez jęku prochem opadła do łodzi. 
  XVII
A Lambro w morzu przechował się
1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:

Darmowe książki «Lambro - Juliusz Słowacki (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz