Darmowe ebooki » Powieść poetycka » Lambro - Juliusz Słowacki (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Lambro - Juliusz Słowacki (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:
chodź tu do mnie, 
Chodź! niech przy lampie...” 
 
Lecz paź nieprzytomnie 
Nalewał napój w pozłacaną czarę 
I z drżącej ręki nie liczonych wiele 
Kropel trucizny upadło nad miarę. 
I szedł zachwiany, i stąpał nieśmiele, 
Jakby od blasku ręką zakrył oczy; 
I tak przed lampą stanął — że ją cieniem 
Swojej postaci nachylonej mroczy... 
Lambro miał usta spalone pragnieniem; 
Oczy, sennymi tłoczone ciężary, 
Z oblicza pazia — upadły w głąb czary. 
  IX
Wypił. Wnet całe spłonęło mu lice, 
W tym blasku, w oka obłąkanym rzucie 
Nieodgadnioną widać tajemnicę; 
Jakby niepewne boleści przeczucie. 
Znów mu się senne ukazały barwy, 
Ciemno-ognista i miesięcznej bieli: 
I znów te same widział Kleftów larwy. 
Stanął w ich kole, słuchał — lecz milczeli. 
A przed Kleftami stali dwaj anieli; 
Jeden ognisty jak piorunu strzała, 
Bezkarnie wzrokiem człowieka nie tknięty, 
Był w Lambra myśli jako płód poczęty 
I nie mógł w zmysłów narodzić się świecie. 
Drugiego istność księżycowa — biała — 
Miał skrzydła u głów, u rąk, u stóp trzecie58. 
Widać, że kiedyś był Boga aniołem, 
Lecz barwy skrzydeł spłowiały, pobladły, 
Musiał je zrosić ów anioł upadły 
We łzach człowieka nad świata padołem. 
Ma w ręku czarę, z której błękitnawy 
Płomyk wytryska i lice mu bieli... 
I w ciszy Lambra marzeń dwaj anieli 
Śpiewali razem hymn straszny i krwawy. 
 
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Hymn anioła
Falo ludzi! falo ludzi! 
Przewracasz się, pienisz i mętna 
Bez wiatru usypiasz... któż ciebie obudzi? 
Czy sława paląca — czy miłość namiętna? 
Falo ludzi! falo ludzi! 
Przed tronami niższa czołem, 
Przerzedzona mieczem wroga; 
Gdy chciałaś się modlić i modlić do Boga, 
Modliłaś się do mnie, jam zemsty aniołem. 
O! byłem ja nieraz w ostatnim pacierzu 
Na ustach zmarłego... Ja stoję przy grobach, 
Gdy krewni przychodzą ubrani w żałobach, 
A kiedy się modlą po zmarłym rycerzu, 
Wzywają mnie więcej i więcej niż Boga. 
 
Płynęła od wschodu 
Szarańcza złowroga. 
Niszczona od głodu 
Na Stambuł upadła; 
Z tej chmury lazuru 
Jak ciemne widziadła 
Wybiło się wieży tysiące; 
I rzekłbyś, że wielkie olbrzymy milczące 
Szarańcze rozgniotły stopami z marmuru. 
 
A potem te mrące na głazach owady 
Stworzyły myśl w chmurze, co duszą jej była. 
I gryzły bezsilne z marmuru posady, 
I marły — a mrących myśl we mnie ożyła, 
Myśl zemsty mrącego narodu. 
 
A kto chce iść za mną, gdy nie śmie lud cały, 
Na inne uczucia niech lice59 ma z lodu; 
Gdy lud będzie milczał, do zemsty nieśmiały, 
Gdy grobów gęściejsze porosną cyprysy, 
Gdy głośne łez będą rozpacze; 
Ja śmiechem złamane pokażę mu rysy, 
Aż póki w nim śmiechu nie wzbudzę szatana; 
I będzie go zgraja przeklinać spłakana, 
Że z nimi na grobach nie płacze. 
 
Wylany ze łzami 
Mój duch obumiera, 
Mnie światło dnia plami, 
Mnie księżyc otwiera 
Jak kwiaty, co kwitną nocami. 
Ja czekam, aż Turki wychodzą z meczetu, 
I płynę w ich serca przed Bogiem otwarte. 
Ja jestem modlitwą na stali sztyletu. 
Ja mieczem ognistym anioła 
Wśród księgi wspomnienia zaginam tę kartę, 
Co o krew woła. 
 
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Hymn anioła
Gdzie kilka palm pustyni, gdzie wrące powietrze 
Drży przebiegane falą żółtawą płomyków, 
Tam ja byłem na spiekłym urodzony wietrze, 
Tam jak szakal pilnuję gryzących się szyków. 
A kiedy trupami pustynię pokryją, 
Nim księżyc się w niebie wyśrebrzy dwa razy, 
Szakale nocami pieśń sławy im wyją, 
Ja mszczę się umarłych — jam anioł zarazy60, 
I lecę ich żony zabijać i dzieci, 
Ażeby niedługo umarłych płakały. 
 
A moje skrzydło krwi plamami świeci, 
Ani ich w morza opłucze kryształy. 
I lecę miasta zamieniać w pustynie; 
A w miastach ludzie czują, że ja lecę 
W srebrnobłękitnej — w nadpowietrznej rzece, 
Co nad krętymi ulicami płynie. 
 
Z sułtana powracam ja grodu, 
Sto głów dziś sułtański ściął miecznik: 
A każda na postrach narodu 
Z bram miasta jak żółty słonecznik 
Spogląda za słońcem zachodu. 
I oczy wlepiły w mgłę białą, 
Co kraj im rodzinny zakrywa; 
I każda się zda jakby żywa, 
Krwią płaczą, gdy łez im nie stało. 
 
Zemsty natchnąłem je duchem, 
„Mścijcie się” — rzekłem — „dam broni...” 
Czarnym zarazy łańcuchem 
Sułtańskie grody związały, 
W meczetów zakradły się woni. 
Za bramy wybiegł lud cały, 
Na bramach była zaraza; 
Lud martwe dał jej pokłony. 
Głowy — jak królów korony 
Świecą na słupach z żelaza 
I mają poddanych — trupy. 
 
Z syryjskimi łupy, 
Ja okręt przez wały 
Po morza błękicie 
Do portu zawiałem. 
I stał oniemiały, 
Nie spuścił szalupy, 
A na żaglu szczycie, 
Nad cichymi trupy, 
Ja, anioł, siedziałem. 
 
Lud widząc bitny 
W grobów popiele, 
Chciałem, by groby otwarli. 
„Złoty aniele!” — 
Rzekli umarli — 
„Weź z naszych grobów płomyk błękitny 
I mścij się za nas”... Duch grobów wziąłem 
I lecę mściwy, 
Bo lud nieżywy 
Nazwał mnie zemsty aniołem. 
 
Skonały dzikie dwóch aniołów pienia. 
Lambro je we snach gorączkowych składał. 
Hymn ostatniego tak rymami spadał, 
Jak gdyby w piersi marzeń brakło tchnienia. 
Wstał — chciał się zbudzić — lecz padł na dywany. 
Usta mu tylko drżały blade, sine, 
Jakby chciał mówić — i wzrok obłąkany 
Przebiegał marzeń zamgloną krainę. 
A jego twarzy powleczonej w bieli 
Nawet szatani marzeń się przelękną. 
I rzekł: „O duchy! — o ciemni anieli! 
Wyście mi zemstę malowali piękną, 
Jak najpiękniejszą ze wschodnich odalisk61; 
Bo w moim sercu miłość zapaliła. 
Choć sny wygasną — ona będzie żyła, 
Dla niej utworzę — pośród myśli zwalisk 
Krainę czucia, brylantowy Eden... 
I nie sam będę... choć klasztorna krata 
Już mię na wieki rozdzieliła z Idą... 
Szalona zemsta!... burzę świat sam jeden; 
Mamże być znowu piekieł Danaidą62 
I krew lać wiecznie do tej czary świata, 
Co się krwią nigdy napełnić nie może? — 
Czyż się beze mnie sam nie zemścisz, Boże? 
To są anieli twoi... ci... przede mną, 
Przynieśli na świat myśl wielką i ciemną, 
Całą na czołach ogniem wypisaną, 
Ale nie mogę wyłamać z niej słowa... 
Słuchajcie, ludy... mścić się nie za rano... 
Nie... dziś nie mogę — dziś mi cięży głowa... 
Jutro — dziś w marzeń upływam potopie... 
Jutro. — Lecz dzisiaj sennym wydrę cudom 
Myśl wielką... potem tę myśl zmartwychwstania 
Jak Kleopatry perłę w krwi roztopię 
W czarze z kryształu i dam czarę ludom... 
A one może w chwili obłąkania 
Odepchną czarę... wieczna im mogiła! 
Jeżeli czarę od siebie odrzucą, 
Jeżeli usta dlatego odwrócą, 
Że się w krwi ludzkiej myśl ta roztopiła, 
Chociaż tak była bezcenna i droga, 
Że o niej dotąd nie śnił nikt — prócz Boga... 
Lecz niech ją pojmę — niech przeniknę jasno, 
Niech mi z posianych rozkwitnie zarodów 
Zemsta człowieka i zemsta narodów... 
Jest w sercu... w myślach... moje myśli gasną... 
Znów mię ogniste porywa marzenie; 
Widzę je sercem i okiem zamkniętem, 
Powietrze zda się wielkim dyjamentem, 
W którym kolory grają i płomienie. 
Szatani! o ciemni szatani! 
Jak płyną wirem obrazy! 
To mój okręt korsarski na ciemnej otchłani 
W skrzydlate widmo się mieni; 
A z prawej strony anioł zarazy, 
A z lewej anioł ognisty, 
Liny z promieni... 
I morza obrus błękitno szklisty 
Nie łamie się w pianę pod statku piersiami, 
I okręt białymi nie szumi żaglami; 
I tylko czuję, że płynę 
Jak duchy w północną godzinę, 
Posępny, okryty mgłami. 
I mgła błękitna pobiela 
Uciekające wstecz brzegi, 
Topią się, nikną jak śniegi. 
Znów widne... tam palma drząca 
Jako kapłan Izraela 
Do cichej twarzy miesiąca 
Wznosi dłonie — twarz odwraca 
I mówi modlitwy szmerem. 
Anioł zemsty kieruje okrętowym sterem, 
Odbłyskiem swego lica ciemny brzeg pozłaca. 
Palmy się zamieniają w ogniste kolumny 
I brzeg cały przeraża pożarów ogromem, 
Tylko czarne cyprysy nie dotknięte gromem 
Stoją, zmarłego świata pilnujące trumny... 
A tam... Kolonny wybrzeże, 
Białe posągów narody. 
Wśród kolumn tureckie wieże, 
Na gmachach las ostów szumi 
Jak babilońskie ogrody, 
I szmerem głos modlitwy Mahometa tłumi, 
Głos, co się smutnym dźwiękiem po fali rozlewa. 
A tam, gdzie laur różowy, gdzie oliwne drzewa, 
Wybłysła jedna — druga i czwarta kolumna, 
Szczęty63 gmachów Jowisza64 ściętą mają głowę. 
Jakaż to jaskółka dumna 
Na te gzymsy marmurowe 
Zaniosła gniazdo? — Skonała 
W tych gmachach wiara i chwała, 
A ta jaskółka nie skona? 
O nie... to chata Santona65 
Na gzymsów zawisła szczycie. 
Posępna wokoło cisza... 
Przed chatą postać derwisza 
W nieba skreślona błękicie, 
Jako posąg nieruchoma... 
Modli się... depcąc świątynie”. 
 
Lambro marzył... a w twarzy zgryzota widoma 
Czerni się i łza wstydu po licach mu płynie. 
Patrzał w anioła zemsty, w anioła zarazy, 
I oba stali cicho — posępnie jak głazy, 
I w ich postawach ogień potępieńców bladnie. 
„Gdy cały kraj powstanie, ta chata upadnie” — 
Rzekli... i okręt płynął na błękitne morze. 
 
„Tam z dala okryta mgłami 
Turków stolica w Bosforze. 
Tysiące gmachów — meczetów 
I tysiące minaretów 
Jakby złotymi głoskami 
Jakiś napis Alkoranu66 
Pisały w nieba błękicie. 
 
„Zemstę będziemy winni przedwiecznemu Panu, 
Anioł zarazy siada na sofijskim szczycie 
I patrzy na stolicę... Gdzież sen mój? — ciemnieje. — 
Paziu, ty rozbić musiałeś zwierciadło, 
W którym czytałem wszystko na te oczy. 
Rozbić musiałeś — bo wszystko tak mgleje, 
Czerni się — pierżcha — rozbija — pobladło, 
I coraz grubiej wzrok mi się zamroczy, 
Tak że nie widzę nic, prócz myśli własnych... 
O męka! męka z tych obrazów jasnych 
W ciemność myślenia nagle wpaść oczyma! 
O jak głęboko pośród myśli tłumu 
Wzrok mój zabiega — jeszcze dna nie trzyma, 
To wzrok ocknienia... to promień rozumu 
Budzi się z marzeń piekielnych rozkuty...” 
Tu korsarz zamilkł — sam w sobie zamknięty, 
Długo na łożu leżał rozciągnięty, 
Potem się zerwał, krzyknął: „Jam otruty”. 
  X
Zrazu się wahał i myśli przędziwa 
Żadnymi na jaw nie śmiał wydać słowy; 
Jakby się lękał, aby śmierć skwapliwa 
Nie rozwiązała w pół zaczętej mowy; 
I widać było, jak na jego czole 
Ze snu chmurami łamały się bole. 
Chwyta za sztylet złotem wybijany, 
A tak był drzący, że go ledwo dźwignął; 
I krwi gwałtownym rozigraniem chwiany, 
Nad bladym paziem dłoń wzniesioną trzyma. 
Palił się cały — potem cały stygnął, 
Żelazo z dźwiękiem padło na podłogę. 
„Paź błękitnymi ściga mię oczyma, 
On ma twarz Idy — zabić go nie mogę! 
Idź w świat — tam ludzie wszyscy ciebie godni, 
Obłudą w serca wkradaj się tajemnie; 
Ty się ode mnie nauczyłeś zbrodni, 
Na Boga, szczęścia nie ucz się ode mnie. 
Idź — weź te złoto... może nim zapłacisz 
Za snu godzinę — za czarę trucizny. 
Weź i tę czarę — wśród domowych zacisz 
Jeżeli kiedy dożyjesz siwizny, 
Niech do tej czary twoje dzieci własne 
Cypryjskich jagód nalewają wina; 
A może zaśniesz, jak ja teraz zasnę. 
Ja nie
1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:

Darmowe książki «Lambro - Juliusz Słowacki (jak czytać książki przez internet za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz