Listy perskie - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (biblioteka polska txt) 📖
Listy perskie to powieść epistolarna autorstwa Charlesa de Montesquieu. Składa się ze 161 listów wymienianych między Persami, Usbekiem i Riką, którzy podróżują po świecie, a ich bliskimi i przyjaciólmi pozostałymi w Persji.
Usbek i Rika to muzułmanie, a ich podróż wynika z chęci poznania świata. Gdy przez kilka lat mieszkają we Francji, próbują oswoić nowy styl życia, z którym przyszło im się zetknąć. Listy perskie w interesujący sposób ukazują różnice obyczajowe, kulturowe i społeczne między dwoma kulturami — muzułmańską i chrześcijańską. Powieść to dla autora doskonała okazja, by podkreślić różne wady obu społeczeństw.
Charles de Montesquieu, znany bardziej jako Monteskiusz, był jednym z najsłynniejszych autorów francuskiego oświecenia. Był również prawnikiem, filozofem i wolnomularzem. Zasłynął przede wszystkim z popularyzacji koncepcji trójpodziału władzy.
- Autor: Charles de Montesquieu (Monteskiusz)
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy perskie - Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (biblioteka polska txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Charles de Montesquieu (Monteskiusz)
Zdaje się, że rodziny rządzą się tutaj zupełnie same. Mąż ma jedynie cień władzy nad żoną, ojciec nad dziećmi, pan nad niewolnikami. Prawo miesza się we wszystkie ich spory i możesz być pewny, że zawsze staje przeciw zazdrosnemu mężowi, surowemu ojcu, uciążliwemu panu.
Któregoś dnia odwiedziłem gmach, gdzie wymierza się sprawiedliwość. Nim się tam dotrze, trzeba się przecisnąć przez niezliczoną mnogość młodych kupczyń, wabiących cię zwodniczym głosem64. Widowisko zrazu dość zabawne, ale staje się niebawem posępne, kiedy, wszedłszy do wielkich sal, widzisz osobistości w stroju jeszcze surowszym niż ich oblicza. Wreszcie wchodzisz do świętego miejsca, gdzie obnaża się z urzędu wszystkie tajemnice rodzin i gdzie wychodzą na pełne światło najskrytsze uczynki.
Tam, skromna dziewica spieszy wyznać udręki zbyt długo strzeżonego panieństwa, swoje walki i swój bolesny opór. Tak mało czuje się dumna ze zwycięstwa, że wciąż grozi swą porażką; aby ojciec nie był nieświadom jej potrzeb, objawia je całemu ludowi.
Następnie, kobieta bez wstydu i sromu wytacza zniewagi, jakie wyrządziła małżonkowi, domagając się, na tej podstawie, rozwodu.
Z podobną skromnością inna znów oświadcza głośno, że sprzykrzyło się jej nosić tytuł żony bez atrybutów tego stanu: odsłania najskrytsze tajemnice poślubnej nocy: żąda aby ją wydano oględzinom ekspertów i aby prawomocny wyrok wrócił jej prawa dziewictwa. Zdarzają się i takie, które śmią wyzywać męża i żądać odeń publicznego turnieju, rzeczy tak trudnej zaiste w obecności świadków! Słowem, domagają się próby równie hańbiącej dla żony, która ją podtrzyma, co dla męża, który w niej ulegnie.
Mnogość wykradzionych lub uwiedzionych dziewcząt przedstawia mężczyzn o wiele gorszymi jeszcze niźli są w istocie. Miłość napełnia hałasem mury tego trybunału: słychać tam jeno głosy gniewnych ojców, zwiedzionych córek, niewiernych kochanków i stroskanych mężów.
Mocą prawa w tym kraju, wszelkie dziecko urodzone podczas małżeństwa przypisuje się mężowi; daremnie by posiadał najlepsze racje, aby w to nie wierzyć, prawo wierzy za niego i zwalnia go od dociekań i skrupułów.
W trybunale tym rozstrzyga się większością głosów; ale, powiadają, doświadczenie uczy, że lepiej byłoby rozstrzygać mniejszością, i to jest dość naturalne: mało jest bowiem umysłów dorzecznych, wszyscy zaś godzą się, że jest niezmierna obfitość głów na bakier.
Paryż, 1 dnia księżyca Gemmadi II, 1715.
Powiadają, że człowiek jest zwierzęciem towarzyskim. Z tego punktu, zdaje mi się, że Francuz bardziej jest człowiekiem niż kto bądź inny: jest to człowiek w każdym calu, istnieje bowiem wyłącznie dla towarzystwa.
Ale zauważyłem w tym kraju ludzi, którzy są nie tylko towarzyscy, ale którzy, sami jedni, tworzą całe towarzystwo. Mnożą się we wszystkich kątach, zaludniają w jednym momencie cztery dzielnice. Stu takich ludzi robi więcej ruchu niż dwa tysiące obywateli; mogliby, w oczach cudzoziemców, wyrównać spustoszenia głodu. Roztrząsa się w szkołach pytanie, czy ciało może się znajdować równocześnie w wielu miejscach: oni są dowodem tego, co filozofia podaje w wątpliwość.
Wciąż się śpieszą, bo mają ważne posłannictwo: mianowicie, pytać wszystkich spotkanych po drodze, dokąd idą i skąd przychodzą.
Nikt by im nie wybił z głowy, iż obowiązkiem dobrego wychowania jest składać co dzień wizyty, nie licząc wizyt składanych ryczałtem w miejscach, gdzie ludzie się gromadzą; ale ponieważ ta droga jest zbyt uproszczona, nie liczy się ona za nic w ich ceremoniale.
Bardziej zużywają drzwi kołatką, niż wszystkie wiatry i burze. Gdyby przejrzeć listy odźwiernych, co dzień znalazłoby się ich nazwisko, okaleczone w tysiąc sposobów szwajcarską ortografią65. Trawią życie na pogrzebach, kondolencjach lub powinszowaniach. Najmniejsza łaska, jaką król wyświadczy któremu z poddanych, obciąża ich natychmiast wydatkiem dorożki, tak im pilno wyrazić swą radość obdarowanemu. Wreszcie, utrudzeni, wracają do domu na odpoczynek, aby nazajutrz rozpocząć na nowo swe uciążliwe funkcje.
Jeden z nich umarł kiedyś z wyczerpania; na grobie położono taki napis: „Tu spoczywa ten, który nigdy nie spoczął. Towarzyszył pięciuset trzydziestu pogrzebom. Ucieszył się narodzeniem dwóch tysięcy sześciuset osiemdziesięciorga dzieci. Pensje, których winszował przyjaciołom, zawsze w odmiennym doborze słów, sięgają dwóch milionów sześciuset tysięcy; droga po bruku liczy dziewięć tysięcy sześćset wiorst; droga na wsi, trzydzieści sześć tysięcy. Rozmowa jego była pełna uroku; miał w zapasie kapitał trzystu sześćdziesięciu pięciu powiastek; posiadał prócz tego od wczesnego wieku sto osiemnaście apoftegmatów ze starożytnych, którymi posługiwał się w świetniejszych okazjach. Umarł wreszcie w sześćdziesiątym roku życia. Milczę już, przechodniu, jakże bowiem zdołałbym ci wyliczyć wszystko, czego dokonał i co widział?”
Paryż, 3 dnia księżyca Gemmadi II, 1715.
W Paryżu włada wolność i równość. Urodzenie, zasługa, nawet cnoty wojenne, choćby najświetniejsze, nie chronią człowieka od utonięcia W tłumie. Zawiści stanów są tu rzeczą nieznaną. Powiadają, że pierwszy w Paryżu jest ten, kto ma najlepsze konie.
Wielki pan to człowiek, który widuje króla, mówi z ministrami, który ma przodków, długi i pensje. Jeśli, przy tym wszystkim, umie pokrywać swe próżniactwo ważną i zatrudnioną miną lub udanym szałem przyjemności, uważa się za najszczęśliwszego z ludzi.
W Persji, do wielkich liczą się jeno ci, których monarcha dopuści do udziału we władzy. Tutaj istnieją ludzie, którzy są wielcy urodzeniem, a mimo to są bez wpływu. Królowie są jak zręczni rzemieślnicy, którzy w robocie posługują się zawsze najprostszymi narzędziami.
Łaska jest wielkim bóstwem Francuzów. Minister to arcykapłan, znoszący temu bóstwu wiele ofiar. Ci, którzy go otaczają, nie są bynajmniej ubrani biało: kolejno biorąc role ofiarników i ofiar, święcą sami siebie swemu bożyszczu, wraz z całym ludem.
Paryż, 9 dnia księżyca Gemmadi II, 1715.
Pragnienie sławy nie jest czymś różnym od wrodzonego instynktu zachowawczego. Zdaje się nam, że pomnażamy naszą istotę, kiedy ją możemy wrazić w pamięć drugich: zyskujemy tym rodzaj nowego życia, które staje się nam równie cenne, jak to, które otrzymaliśmy od niebios.
Ale jak wszyscy ludzie nie są jednakowo przywiązani do życia, tak samo nie wszyscy są jednako czuli na sławę. Ta szlachetna namiętność jest zawsze wyryta w ich serca; ale wyobraźnia i wychowanie kształtują ją w tysiączne sposoby.
Ta różnica, istniejąca między ludźmi, jeszcze bardziej daje się uczuć między narodami.
Można postawić zasadę, iż w każdym państwie żądza chwały rośnie z wolnością poddanych i z nią się zmniejsza. Chwała nie jest towarzyszką niewoli.
Pewien roztropny człowiek rzekł mi kiedyś: „Pod wieloma względami jesteśmy we Francji wolniejsi niż wy w Persji; dlatego miłość sławy jest tu większa. To szczęśliwe urojenie sprawia, iż Francuz czyni z ochotą i z przyjemnością to samo, co wasz sułtan uzyskuje od poddanych jedynie przez ciągłe kary i nagrody. Toteż u nas monarcha zazdrosny jest o honor najlichszego z poddanych. Dla utrzymania tego honoru istnieją czcigodne trybunały: jest to święty skarb narodu, jedyny, którego władca nie jest panem, bo nie może nim być bez własnego uszczerbku. I tak, jeśli poddany uczuje się draśnięty w honorze przez władcę, czy to niesłusznym wyróżnieniem innego, czy najlżejszą oznaką wzgardy, natychmiast opuszcza dwór, stanowisko, służbę, i zamyka się w domowym zaciszu.
Różnica między wojskiem francuskim a waszym jest ta, że jedno, złożone z niewolników tchórzliwych z natury, zwycięża obawę śmierci jedynie obawą kary, co łączy się zawsze z niejakim stępieniem ducha; drudzy, przeciwnie, narażają się na ciosy z rozkoszą, i płoszą obawę zadowoleniem, które jest stokroć od niej silniejsze.
Ale zdaje się, iż najwyższe sanktuarium czci, sławy i cnoty znajduje się w republikach i w krajach, gdzie wolno wymawiać słowo ojczyzna. W Rzymie, w Atenach, w Lakonii sama cześć opłacała najznamienitsze zasługi. Wieniec dębowy lub laurowy, posąg, pochwała, stanowiły olbrzymią nagrodę wygranej bitwy lub zdobytego miasta.
Tam człowiek, który spełnił piękny uczynek, znajdował dostateczną nagrodę w samym uczynku. Ilekroć spojrzał na którego z rodaków, odczuwał przyjemność, że jest jego dobroczyńcą; liczbę swych usług mierzył liczbą obywateli. Wszelki człowiek zdolny jest czynić dobrze drugiemu; ale kto przyczynia się do szczęścia całej społeczności, ten staje się podobny bogom.
Owóż, czy to szlachetne współzawodnictwo nie musiało całkowicie wygasnąć w sercu Persów, u których urzędy i godności są jeno kaprysem władcy? Cześć i cnota są tam uważane za czczą ułudę, jeśli nie towarzyszy im łaska książęcia: z nią rodzą się i z nią umierają. Człowiek, który ma szacunek publiczny, nie wie, czy nazajutrz nie będzie odarty z czci. Dziś jest generałem armii; jutro może władca zrobi go swym kucharzem i nie zostawi mu widoków innej chwały, prócz chwały dobrej pieczeni.”
Paryż, 15 dnia księżyca Gemmadi II, 1715.
Z tego powszechnego umiłowania sławy, jakie istnieje we francuskim narodzie, zrodziło się w duszy poszczególnych ludzi coś nie do określenia, co zwie się punktem honoru. Istnieje on właściwie w każdym zawodzie; ale najwybitniej w stanie żołnierskim. Trudno mi wytłumaczyć ci, co to takiego, ponieważ my nie mamy o tym żadnego wyobrażenia.
Niegdyś Francuzi, zwłaszcza szlachta, nie podlegali w ogóle innym prawom, prócz tego właśnie punktu honoru. On dawał kierunek wszystkim postępkom życia; a prawa jego były tak surowe, że nie można było, pod karą okrutniejszą niż śmierć, nie mówię już naruszyć ich, ale uchylić się im w najmniejszym drobiazgu.
Kiedy chodziło o załatwienie sporu, honor wykreślał jedną tylko drogę, pojedynek: ten przecinał wszelkie trudności. Ale błąd był w tym, że często sąd zapadał między innymi osobami, niż te, o które chodziło.
Jeśli jakiś człowiek był bodaj w luźnej zażyłości z drugim, musiał wziąć udział w sprzeczce i stawać własną osobą jak sam obrażony. Zawsze czuł się zaszczycony takim wyborem i tak chlubnym dowodem zaufania; niejeden, który nie dałby czterech pistolów drugiemu, aby jego i całą jego rodzinę ocalić od szubienicy, gotów był bez wahania narazić zań tysiąc razy życie.
Ten sposób rozstrzygania sporów był dość opaczny; a tego bowiem, że jakiś człowiek jest silniejszy lub zręczniejszy, nie wynika jeszcze, aby miał słuszność.
Toteż królowie zabraniali tej praktyki, pod surowymi karami, ale na próżno: honor, który zawsze chce mieć pierwsze słowo, buntuje się i nie uznaje praw.
Tak tedy Francuzi znajdują się w trudnym położeniu.
Najświętsze prawa honoru każą dzielnemu człowiekowi pomścić się, skoro go obrażono; z drugiej strony, skoro się pomści, Sprawiedliwość ściga go najsroższymi karami. Jeżeli pójdzie za prawidłami honoru, ginie na rusztowaniu; jeżeli za prawami kodeksu, jest na zawsze wygnany z towarzystwa ludzi. Zostaje mu więc ta okrutna alternatywa: umrzeć albo stać się niegodnym życia.
Paryż, 18 dnia księżyca Gemmadi II, 1715.
Pojawiła się tu osobistość przebrana za perskiego ambasadora, która drwi sobie bezczelnie z dwóch największych władców świata. Przynosi monarsze Francuzów podarki, jakich nasz władca nie śmiałby dać królowi Irymety albo Georgii; i, swoim podłym skąpstwem, kala majestat dwóch mocarstw.66
Okrył się śmiesznością w oczach ludu, który chce uchodzić za najwytworniejszy w Europie; dał Zachodowi prawo mówić, że król królów włada jedynie hordzie barbarzyńców.
Przyjęto go tu z honorami, do których prawa, zdawałoby się, sam chciał się pozbawić; dwór francuski, jak gdyby bardziej mając na oku wielkość Persji niż on sam, przyjął go z całą godnością, w oczach ludu, który nim pogardza.
Nie powiadaj tego w Ispahan: oszczędź głowę nieszczęśnika. Nie chcę, aby nasi ministrowie karali go za własną nieroztropność i za niegodny wybór, jaki uczynili.
Paryż, ostatniego dnia księżyca Gemmadi II, 1715.
Monarcha, który tak długo panował, przestał istnieć67. Wiele dawał przedmiotu do rozmów za życia; skoro umarł, wszyscy zamilkli. Niezłomny i odważny do samego końca, okazał, iż zdolny jest poddać się jedynie losowi. Tak umierał wielki Shah-Abbas68, napełniwszy ziemię swym imieniem.
Nie wyobrażaj sobie zresztą, że to wielkie zdarzenie wywołało tu jedynie filozoficzne rozważania. Każdy myślał o swoich sprawach i o tym, jak wyciągnąć korzyść z odmiany. Ponieważ król, prawnuk zmarłego, liczy dopiero pięć lat, stryja jego, jednego z książąt krwi, ogłoszono regentem.69
Nieboszczyk król zrobił testament ograniczający władzę regenta. Ów zręczny książę zjawił się w parlamencie i, przedstawiwszy prawa swego urodzenia, sprawił, że obalono wolę monarchy, który pragnął niejako przeżyć samego siebie i panować jeszcze po śmierci.
Parlamenty podobne są owym ruinom, które depce się nogami, ale które przywodzą zawsze na pamięć jakąś świątynię wsławioną dawnymi wierzeniami. Władza ich obejmuje już tylko wymiar sprawiedliwości; powaga wygasa z każdym dniem, chyba że jakaś nieprzewidziana okoliczność wróci jej siły i życie. Te wielkie ciała doznały losu wszystkich rzeczy ziemskich: uległy czasowi, który niweczy wszystko, zepsuciu obyczajów, które wszystko osłabiło, i najwyższej władzy, która wszystko przygniotła.
Ale Regent, który chciał pozyskać sobie sympatie ludu, zrazu niby szanował ten obraz swobód publicznych; mając zamiar podnieść z ziemi i świątynie, i bożyszcze, chciał, aby patrzano na nie jako na podporę monarchii i podstawę prawej władzy.
Paryż, 4 dnia księżyca Rhegeb I, 1715.
Korzę się przed tobą, święty Santonie, i upadam na twarz: ślady twych stóp są mi jakoby źrenica własnego oka. Świętość twoja jest tak wielka, iż, zda się, w ciebie wstąpiło serce świętego proroka. Pokuty twoje
Uwagi (0)