Darmowe ebooki » Poemat » Król-Duch - Juliusz Słowacki (darmowa czytelnia online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Król-Duch - Juliusz Słowacki (darmowa czytelnia online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Idź do strony:
pod wami pogrzebię! 
Ja, syn popiołów, ojciec mogilnika! 
Urra ha!... Gwiazdę pokazałem białą 
Dnia wschodzącego lasom. Wszystko wstało!... 
  X
Wszystko!... Dziesiątki całe groźnych kroci 
Wstały gotowe na rzeź uraganną34... 
Wszystko!... Na boku tylko śród paproci 
Białością swoją mnie zadziwił szklanną 
Kształt jakiś śpiący, cudownej dobroci 
I ciszy, zorzą oświecony ranną, 
Zwalony w dzikich trawach, przy strumieniu, 
Posąg... w jutrzenki światłach jak w płomieniu... 
  XI
Rzekłem więc: «Czy to jaka jest królowa 
Wyrżniętych ludów? nieskalanej bieli? 
Którą tu smętnie czarujące słowa 
Na fijołkowej uśpiły pościeli?...» 
Wtem barbarzyniec35 ją tak ciął, że głowa 
Jak lampa, która ciemność rozweseli, 
Skoczyła... chwilę na błękicie trwając 
Jak gwiazda... potem błysnęła, spadając... 
  XII
A ja, zawrzawszy gniewem... i brzeszczota 
Dobywszy... tego barbarzyńca w czoło 
Tnę tak, że jako grenada36 się złota 
Rozwalił ów łeb... tu połą... tam połą... 
A ja ów zegar widzący żywota 
Z tajemnicami, żył czerwonych zioło, 
Idące jeszcze wszystkich sprężyn ruchy, 
Porównywałem dwie głów37 jak dwa duchy. 
  XIII
Ledwom uczynił to... nowe mi moce, 
Zapewne statuy zwołane zemszczeniem, 
Przybiegły w pomoc... tak, że chociaż proce 
Cisnęły na mnie za ów mord kamieniem 
Jam był jak piorun, gdy lasy druzgoce 
I napełniłem ten lud przerażeniem, 
A w przerażeniu takim wielkim żarem, 
Że mię ukochał i nazwał — Kiejzarem38. 
  XIV
Dziś tam głęboki sen w tej puszczy lata! 
A może jeszcze posąg biały leży! 
A może jaka nadistrowa chata 
Mówi powiastkę moją... i nie wierzy!... 
Ani wie, jako na zniszczenie świata 
Posąg zemszczony przysłał mi rycerzy? 
I obaczywszy mnie jak burzę ciemną... 
Duchy gwiażdżące zawiesił nade mną. 
  XV
Nie wiedzą ludzie, przez jakie ja tony, 
Przez jakie czyny, przez jakie męczarnie 
Zebrałem owe duchów miliony? 
Które, gdy wezwę, to mię strach ogarnie! 
Bo ze słońc różnych są i z różnej strony... 
Jako girlandy w chmurach i latarnie 
Pokazują się, kiedy sam nie zdołam 
Czynić, a one na pomoc przywołam. 
  XVI
Z barbarzyńcami... sam... na uroczyskach... 
Człowiek... Duch... pilnie uważałem cuda, 
Które się jawią przy ludów kołyskach, 
A nikną, gdy się szczep na drzewie uda; 
Lecz zaszczepienie przy piorunnych błyskach 
Odbyte, a strach w powietrzu i nuda, 
Które panują takim chwilom świata, 
Trwożą... jak pianie kurów u Piłata... 
  XVII
Zda się, że ciągle ptaki ranne pieją... 
A pianie smutne jest jak krzyk dzieciny; 
Przedrannym strachem niebiosa ciemnieją, 
Więcej wychodzi gwiazd na błękit siny... 
Ludzie przy ogniach miast swe ręce grzeją 
I przerażeni cichością godziny 
Gotowi zaprzeć się bożego ducha, 
Obzierają39 się jak zbójce40 — czy słucha? 
  XVIII
Jam to czuł, mimo że krew moja biła 
Jak piorun w żyły, że hełm od niej dzwonił; 
Kita się ogniem czerwonym paliła, 
A młot skry takie jak miesiące ronił; 
Koń gadał... dzida rosła... szabla żyła... 
Wiatry dawały rady... obłok bronił... 
O złym dniu wrzaski ostrzegały krucze... 
O dobrym złote żurawiane klucze. 
  XIX
Przez wszystkie władze ziemskie ostrzegany 
Wpadłem na ziemię moję nieszczęśliwą; 
Lech nie żył, a lud jego zabijany 
W królewnę patrzał jako w gwiazdę żywą... 
Ona też pancerz złoty, malowany 
Kwiaty różnymi jak słoneczne dziwo, 
Pokazywała w strasznych walk kurzawie 
Podobna białej Anhelicy — sławie. 
  XX
Koło niej ciągły tabor z żywych ludzi, 
Zbrój czarnych, mieczów, tarcz, nad nią sztandary. 
Ilekroć wieczór mgłami się zabrudzi, 
To jako ptaki nocne albo mary 
Wstają po bagnach Wenedy i Czudzi, 
Żółte Połowce, nadmorskie Tatary 
I w twarze nasze strzał tysiącem brzęczą: 
A nic, gdy biją... straszniejsi, gdy jęczą. 
  XXI
Jeszcze pamiętam ten wrzask i to wycie 
Różnych narodów i różnych języków... 
Gdy te Ludyszcza przy Wisły korycie 
Przyparłem do fal falą moich szyków. 
Aż mi o jasnym wyprawili świcie 
Najstarszych z wojska swego tysiączników, 
Prosząc o pokój i o ziemi bryłę 
Taką, że ledwo dla nich — na mogiłę. 
  XXII
Ja wtedy, pod lwią skórą rudozłotą 
Siedząc na prostej powózce Germanów, 
Rzekłem: «Niech pierwej dziewczęta rozplotą 
Warkocze... córki najpierwszych Supanów, 
Niech sama Wanda płaczem i tęsknotą 
Zmiękczona przyjdzie nam do roztruchanów41 
Nalewać wina... Niech ją złotowłosą 
Germany moje na tarczach podniosą. 
  XXIII
A gdy przez ludy dzikie okrzykniona 
Królową, z tarczy mosiężnej księżyca 
Zaśpiewa nam pieśń na nowe plemiona! 
I nasze dzikie dusze pozachwyca! 
Ja wtenczas drżące otworzę ramiona, 
Aby zleciała w nie jak gołębica 
I wyprosiła usty różanymi: 
Co chce?! niebiosa całe — i pół ziemi...?!» 
  XXIV
Z tem stary Swityn i Czerczak posłowie 
Odeszli. A mnie jej postać, wprzód senna, 
Zaczęła jaśnieć jako słońce w głowie 
I coraz bardziej jawić się płomienna. 
Więc potem, kiedy ległem na wezgłowie, 
Cała mi w oczach ognista Gehenna 
Błysnęła ciągle piorunami pruta, 
Ciemna, czerwona parami jak huta. 
  XXV
Na piersiach darłem skórzane odzienie, 
Ale do łoża byłem jak przykuty. 
Wtem ona weszła w te straszne płomienie 
Jak duch tęczami różnymi osnuty, 
Nad nią niby z gwiazd grających pierścienie 
Wiązały jedną pieśń na różne nuty... 
Dzwoniące, cudne! jakieś gwiazdy śliczne! 
Niby powietrzne narzędzia muzyczne. 
  XXVI
Słysząc te głosy, z którymi dziewczyna 
Szła na mnie, z ciała mego wyleciałem. 
A ona w ogniu czerwona i sina, 
Obracająca powietrznym chorałem 
Jako skrzydłami powietrznego młyna 
Kręcąc... przywiodła duch, że włosy rwałem 
Przez wszystkie jęki i tony, i zmiany 
Idący za nią w toń jak zwariowany. 
  XXVII
Jeszcze noc była, a ja hełm na głowę 
Włożywszy, wsiadłem na koń, pędzę cwałem. 
Pamiętam szare powietrze perłowe 
I zamek, wieży sterczący kawałem 
Nad Wisłą, gdzie lud tę swoję królowę 
Otoczył ludzkim i ceglanym wałem. 
Tam przyleciawszy, w róg mosiężny dzwonię, 
Grzmię, aż mi wszystkie oderżały konie. 
  XXVIII
Wychodzi siwy Swityn Wojewoda, 
Ze snu czerwone przeciera źrenice. 
«Idź» — rzekłem — «bo mi słów wczorajszych szkoda, 
Zanadto ostre pokazałem lice; 
Niech mi królowa wasza, jasna, młoda 
Naleje czary, podniesie przyłbicę, 
A może łatwo ten rozkaz wykona: 
Pieśń mi zaśpiewać, paść w moje ramiona». 
  XXIX
Nic nie rzekł Swityn, lecz mię brzegiem wody 
Prowadził, kędy stał tłum ludu mały. 
Rybacy srebrne trzymali niewody42; 
Kilka świec (choć już ranek błyszczał biały) 
Nieśli kapłani, z lutniami Rapsody 
Siedli na zrębie jednej małej skały 
Pod bladą wierzbą, mgłą ranną okryci. 
Na wzgórzach w zmroku zapalano wici.  
  XXX
Na łące dziewy i panny służebne 
Ujrzałem tam i ów się krzątające. 
Te niosły kwiaty, kadzielnice srebrne, 
Dyjadematów złotych półmiesiące; 
Inne bławatki do wieńca potrzebne 
Zbierały w trawach, kolorów tysiące 
Rzucając w srebrne powietrze, w mgły szare, 
Niby wiślanym duchom na ofiarę. 
  XXXI
Dawny świat! Obraz dawny wywoływam! 
Lecz ileż razy różaność przedwschodnia 
I kwiaty, które mgłą okryte zrywam. 
I leśne ptaszki budzące się do dnia, 
I tęcze, których do myśli używam, 
Gdy się zapali mój duch jak pochodnia 
Przypominały obraz on tak rzewny!... 
Ubranie martwej na łąkach królewny.  
  XXXII
Jak miesiąc43 była, kiedy z niego zetrze 
Pierwszą pozłotę słońce w dzień jesieni, 
A on się topi w błękitne powietrze 
I lekko swego czoła zarumieni, 
I nad girlandą lasów, gdzie na wietrze 
Drżą liście złote przy liściach z płomieni, 
Pełny, okrągły, blady się przemienia 
W mgłę... jak cudowna twarz srebrnego cienia... 
  XXXIII
Taka jej bladość! nieco ku błękitom 
Nachylona już zgonu okropnością, 
Takie ust perły! Wisły Amfitrytom 
Z upiorną niby odśmiechnione złością. 
Zresztą, spokojnie się onym kobietom 
Dawała stroić modrzewiów ciemnością. 
Koroną złotą, wieńcami z bursztynu — 
A strach powiększał trupa w oczach gminu...  
  XXXIV
A cóż dopiero! gdy ja groźne lice 
Odkryłem, z hełmu spojrzałem surowo 
I połamawszy miecza, w błyskawicę 
Cisnąłem jego kawałki nad głową; 
Nade mną ducha mrok i złote świéce44 
Miecza nad kitą moją purpurową 
Jak zawierucha olimpijska, wstały — 
Mój duch na hełmie stanął... w ogniach cały. 
  XXXV
Krzyk pierwszy, który z ust wyszedł zwierzęcy, 
Już niepodobny krzykowi człowieka, 
Zbudził Germanów całe sto tysięcy: 
I szli jak morze huczące z daleka. 
Stos wystawiłem okropny, książęcy! 
Taki wysoki, że wiślana rzeka 
Na bladych trupów zatrzymana murze 
Stanęła — cała jak upior w purpurze. 
  XXXVI
Lecz pierwej nim ją oddałem płomieniom, 
O! ileż strasznych słyszała lamentów! 
«O! włosy! nie dam ja waszym pierścieniom 
W ogniu z wiślanych oschnąć dyjamentów! 
Każę podziemnym zamienić się cieniom 
W gmachy filarów pełne i zakrętów, 
W alabastrowej cię położę trumnie, 
Każę strzec wieków śpiewaczce — kolumnie. 
  XXXVII
Zbalsamowaną, wiecznym zdjętą spaniem 
Cicho na białych atłasach położę; 
Sam przyjdę, jak lew legnę, i wzdychaniem 
Śmiertelnem twój sen spokojny zatrwożę. 
Więc może wstaniesz? i pocałowaniem 
Dasz mi ocknienia światłości i zorze? 
I słuch mi weźmiesz w tych podziemnych cieniach 
Coś czytająca wiecznie na kamieniach? 
  XXXVIII
W kraju bez słońca, bez gwiazd i księżyca, 
Gdzie wiecznie smętno, posępnie i głucho; 
Ja, rycerz, jako śpiąca nawałnica 
Z otwartą, szklanną źrenicą i suchą; 
A ty, jak moja smętna czytelnica, 
Perła po perle ton lejąca w ucho, 
Taka wyrazów i pieśni mistrzyni, 
Że pieśń z tysiąca lat... chwilę... uczyni!» 
  XXXIX
Tom rzekł, pośmiertne przeczuwając rzeczy 
I głosy. I znów zajęty pożarem, 
Chciałem ją złożyć na gwiaździcach z mieczy, 
Upoić krwawym rycerskim sztandarem! 
I z onej ziemi, gdzie ciało kaleczy 
Słońce niewczesnym i nieludzkim skwarem, 
Uciec w Islandów wyspę zamrożoną, 
Ogniami siedmiu wulkanów czerwoną. 
  XL
«Tam ją» — krzyczałem — «gdzieś na lodowiskach 
Złożę jako kwiat ujęty w krysztale! 
I przy wulkanów rubinowych błyskach 
Opłomienioną posadzę na skale, 
A sam z dzikimi orły na urwiskach 
Dzikszy niż burze! straszniejszy niż fale! 
Gdy góry będą swoje ognie zionąć, 
Mrozom się dam zgryźć! i ogniom pochłonąć!» 
  XLI
Tak mój duch w kształty się piramidalne 
Wyrzucał, dawną tryskając naturą; 
Tak nowe ciała łańcuchy fatalne 
Targał i piorun zawsze miał pod chmurą. 
Potem więc roki45 się zabrały walne 
I mnie okryły Lechową purpurą. 
Lud cały strachem ohydnie znikczemniał. 
Jam siadł na tronie, zmroczył się i ściemniał. 
  XLII
I któż by to śmiał w księgi ludzkie włożyć 
Dla sławy marnej, a nie dla spowiedzi? 
Postanowiłem niebiosa zatrwożyć, 
Uderzyć w niebo tak jak w tarczę z miedzi, 
Zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć, 
I kolumnami praw, na których siedzi 
Anioł żywota, zatrząść tak z posady, 
Aż się pokaże Bóg w niebiosach — blady. 
  XLIII
A nie Bóg nad tą żywota fortecą 
Zgwałconą twarzy pokaże, to przecie 
Komety złote na niebie przylecą 
I bliżej oblicz ukażą na świecie, 
Nad zamkiem swoje ogony zaniecą 
Jak widma, jedno, i drugie, i trzecie... 
Jeśli nie zlęknę się, a krew mię splami... 
Kto wie!?... jak słońca przyjdą tysiącami! 
  XLIV
Niebiosa pełne widziadeł i twarzy 
Słonecznych! może z krwawymi oczyma! 
A tu koło mnie powietrze cmentarzy 
I ciągła burza, wiatr, ognie i zima, 
Wichry skrwawione, głos trupów z kościarzy, 
Słońce poblednie, księżyc się zatrzyma, 
Gwiazda zajęczy jaka lub zaszczeka? 
Wszystko pokaże, że dba o człowieka!...  
  XLV
«Jeśli nie» — rzekłem — «jeśli z tym motłochem 
Postąpię sobie jak król zwariowany? 
A żywot jak wąż schowa się pod lochem, 
Jak gdyby nie czuł w sobie żadnej rany? 
To ludzie są proch! i ja jestem prochem 
Na jeden tu dzień jak miecz ukowany46! 
A tem straszniejszy, że go własne siły 
Nie duchów ręce z ziemi wyrzuciły». 
  XLVI
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Idź do strony:

Darmowe książki «Król-Duch - Juliusz Słowacki (darmowa czytelnia online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz