Darmowe ebooki » Poemat » Margier - Władysław Syrokomla (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖

Czytasz książkę online - «Margier - Władysław Syrokomla (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Syrokomla



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 15
Idź do strony:
dwa ludy plami, 
I złączy swoje bogi z naszymi bogami... 
Nie, Marti, czarodziejko! próżna twa podmowa! 
Na inszą krew niech Poklus pragnienie zachowa: 
On nie umrze... przysięgam! że nie umrze wcale; 
Ja go moim ramieniem zasłonię, ocalę, 
Ja wezmę miecz ojcowski — znacie miecz Margiera! 
On nie chybi w zamachu, on pancerz rozdziera, 
On w rozpaczliwym ręku — biada waszej głowie! 
Kapłani i wróżbici i sami bogowie!... 
Ja bluźnię waszej sile i waszej dobroci... 
Jutrznio! której blask święty na niebie się złoci, 
I ty, który mnie słyszysz, święty wietrze wschodni, 
I wy, bogowie niebios i ziemni i wodni, 
I ty, krwawy Poklusie, co zatrząsasz piekła, 
Przebaczcie nieszczęśliwej, co w żalu wyrzekła, 
Ocalcie niewinnego spod oprawcy miota, 
Ja wam ołtarz zbuduję, dam srebra, dam złota, 
Dam krwi mojej na ołtarz!” 
Tak bólem złamana, 
Biedna Egle ze łzami pada na kolana, 
Wzrusza niebo rozpaczą, miękczy przez pokorę, 
Nie ukrywa przed sobą, co w jej sercu gore. 
 
XI
Było jeszcze nad rankiem — daleko wschód słońca. 
Na wale, gdzie klęczała Egle bolejąca, 
Niewidziany, chcąc użyć porannej pogody, 
Siedział w myślach posępnych Lutas siwobrody. 
Wysłuchał jej bluźnierstwa, modlitew, rozpaczy, 
I zrazu nie pojmował, co to wszystko znaczy; 
Lecz zrozumiał... popatrzył... i z oczu mu znaczno, 
Że przebaczył dziewicy jej miłość dziwaczną: 
On sam dumał boleśnie nad Ransdorfa losem. 
„Słuchaj, córko Margiera — rzekł do niej półgłosem — 
Bądź mężna — niech się twoje męczarnie ukoją. 
Podsłuchałem boleśną tajemnicę twoją. 
Czyś powinna pokochać wroga twojej wiary? 
Niebu tylko wiadomo — jam zanadto stary, 
By sądzić wedle siebie dusze młodociane, 
Albo w boleściach serca dać balsam na ranę. 
Może i prawdę rzekłaś: za lepszych dni świata 
Może miłość dwa ludy niezgodne pobrata, 
Dla Litwy i dla Niemca będzie Bóg jednaków; 
Ja nie cheę tego dożyć — nie cierpię Krzyżaków. 
Ale całą nienawiść, co mym sercem miota, 
Chciałbym dowieść toporem, lub ostrzem brzeszezota, 
Jak dawniej, gdy truchleli na blask mojej zbroi... 
Ej, pomarli, pomarli towarzysze moi! 
Oni by powiedzieli, niechaj grób ich powie: 
Czy doznali mej ręki niemieccy wrogowie? 
Lubiłem krew ich sączyć, i dziś, gdyby siła, 
Jeszcze stara nienawiść w piersiach by odżyła; 
Ale to z równą bronią, gdy do walki zową, 
Lecz brzydzę się morderstwem nad bezbronną głową 
Wiem, że własnej srogości pożałujem sami, 
Gdy pamięć takich mordów naszą cześć poplami. 
U mnie droga cześć Litwy, jam chlubny jej chwałą: 
Trocha się za nią potu, trocha krwi wylało, 
Zwyczajnie stary żołdak, co mam, tym się drożę. 
Inaczej o tym myślą ofiarniki boże; 
Oni hełmu nie dźwigną, pod mieczem nie staną, 
Im trzeba wieść przed ołtarz ofiarę związaną, 
By swą wściekłość pobożną wywarli do syta!” 
Tak mówił stary Lutas, i zębami zgrzyta 
I żelazną prawicą uderza po czole. 
„Nie!! przysięgam na bogów! że ja nie pozwolę, 
Aby zginął bezbronny — jak wróżka wymaga — 
Młodzian, któremu z oczu iskrzy się odwaga, 
Którego kiedyś w boju obaczą Litwini, 
A którego pokonać — to chlubę przyczyni!” 
 
XII
Lutas to z wolna gwarzy, to już w zapał wpada, 
A Egle zapłakana, nieprzytomna, blada, 
Przypada mu do kolan i błaga przyjaźni: 
„Ocal, szlachetny starcze! ocal go od kaźni83! 
Obaczysz... będzie mężnym, jak tyś był za młodu, 
Będzie druhem wieczystym naszego narodu, 
Jego nikt nie zwycięży, on wszystkich pokona!” 
Lutas gorzko się zaśmiał: „Szalona! szalona! 
Szkoda mi twej miłości, szkoda twej rozpaczy... 
Któż wie, na co go niebo dla Litwy przeznaczy! 
Może na czele hufców znowu tu się zjawi 
Dopuszczać się za Niemnem morderczych bezprawi, 
Zapalać nasze chaty, pastwić się nad dziatwą — 
Ha!! ale Litwa chrobra84 nie poda się łatwo!” 
Starzec westchnął... podumał i coś szepce do niej; 
Spłakana twarz dziewicy radością się płoni 
On wskazał ku niebiosom, ku Niemnowej fali, 
Snadź przyrzeka nieszczęsnej, że więźnia ocali. 
 
XIII
Słońce wieki płynęło po niebios obszarze. 
Niespokój wszystkie w zamku wypiętnował twarze: 
Margier smutny, ponury słowa nie przemówi; 
Egle od ranka patrzy wciąż ku zachodowi, 
Jakby mierzy od słońca niebiosów błękity, 
By się skończył dzień długi — och! dzień nieprzebyty; 
Lutas potrząsa głową, sam ze sobą gwarzy; 
A niewiasty i dzieci, młodzieńcy i starzy 
Krzątają się po zamku, patrzą na Krzyżaka, 
I niejedno spojrzenie, jak zła wróżba jaka, 
Zatrzymało się na nim — lecz w ciżbie prostaczej 
Rzadko wyraz niechęci, częściej łzę obaczy. 
I dziwi się pacholę, co się w zamku stało, 
Czemu wszyscy nań patrzą boleśnie, nieśmiało? 
Czemu z dala go mija litewska gromada, 
A żaden nie pozdrowi, słowa nie zagada? 
Zresztą, mało go troszczy ich trwoga nieznana; 
O jedno chciałby spytać: dla czego dziś z rana, 
Wedle swej pobożności, wedle obyczaju, 
Nie szła córka książęca do świętego gaju? 
Och! nie tak węże z gaju upragnione mleka, 
Jak on spojrzenia Egli — czy przed nim ucieka? 
Czy odgadła płomienie, co mu w duszy gorą? 
Czy może zatrudnioną, czy może jest chorą? 
Czy może dziki Litwin — o biada mu, biada! — 
Nadniemnowej bogini swe ofiary składa? 
Ransdorf na takich myślach przebył dzionek Boży, 
I on cierpiał — któż zgadnie? może cierpiał srożej: 
Bo biedne młode serce, kiedy w nim zagości 
Szatan niedowierzania lub piekło zazdrości! 
 
XIV
Słońce zaszło... Na wałach, o wieczornej porze, 
Jak zwykle — Ransdorf marzy... a tam ostrzą noże, 
Gotują stos ofiarny, rozpalają płomie. 
Ściemniało... postać w bieli zbliża się widomie85; 
Krzyżak oko wytężył... to postać niewiasty 
Skrada się poza wały, poza dzikie chwasty; 
Przybliża się... to ona przed jeńca oczyma... 
Pokraśniala... chce mówić, lecz oddechu nie ma — 
Zdobyła się na słowo: „Cudzoziemcze młody! 
Uchodź stąd... uchodź prędko... złamane przeszkody, 
Ułatwiona ucieczka... przez Niemen... po błoni... 
Uciekaj, nieszczęśliwy! śmierć za tobą goni!” 
I chwyta go za rękę, i jak młode sarnię, 
Bieży z wału — to dzikie zarośle odgarnie, 
To przeskoczy przez kamień — „spiesz się, spiesz, młodzianie!” 
Aż serce jej kołace, aż oddech ustanie, 
A oczy jej tak iskrzą, jakby słońce we dnie, 
A lice to skraśnieje, to znowu poblednie; 
Ransdorf tuż za nią dąży, lecz zgadnąć nie zdoła, 
Jaką śmiercią mu grozi i dokąd go woła; 
Jedno tylko rozumie: że tak dni i lata 
Leciałby z nią i leciał aż na koniec świata. 
 
XV
Na błoń, pod starą olchę biegli zadyszani 
Tutaj Lutas ich czekał u brzegu otchłani: 
Bo już odwalił kamień spod olchy korzeni, 
A loch nieogarnionej, dalekiej przestrzeni 
Ukazał się ich oczom. — Tu się Lutas spuści, 
Jak do ciemnej i strasznej piekielnej czeluści, 
I zawołał: „Ransdorfie! chwila uroczysta! 
Przysięgnij na twych bogów, przysięgnij na Chrysta: 
Że choćby przyszło płacić życiem lub swobodą, 
Nie odkryjesz nikomu, gdzie te lochy wiodą! 
Tam już w zamku spragnieni widzieć krwi twej fale; 
Ja przysiągłem ocalić, ja ciebie ocalę! 
Tymi lochy do Niemna droga niedaleka, 
A przy Niemnie twój rumak i łódka cię czeka, 
A przez Niemen do swoich dostaniesz się snadno; 
Lecz przysięgnij nie wydać przed potęgą żadną 
Tajemnicy tych lochów!” 
Ransdorf ugiął szyję: 
„Przysięgam na Chrystusa, na świętą Maryję! 
Rycerz Krzyża statecznie tych przysiąg dochowa. 
Egle! szlachetna Egle! bądź zdrowa! bądź zdrowa! 
Wspomnij czasem Ransdorfa, o dziecko swobody!” 
„Weź ten krzyżyk — to Bóg mój!” 
I Krucygier młody 
Wskoczył do lochu, poszedł kędy Lutas każe.  
A Egle pozostała przy ciemnej pieczarze,  
Odetchnęła swobodnie, zapłakała rzewno, 
I bada fale Niemna źrenicą niepewną, 
Aż wiatr zimny ochłodził gorące oblicze, 
A z zamku doledały śpiewy ofiarnicze. 
 
Pieśń trzecia
I
W Malborga wielkiej sali zbiera się obrada. 
Dwódziestu czterma okny blask słoneczny wpada 
Na kamienną podłogę, na gotyckie ściany 
I na orszak Krzyżaków gromadnie zebrany, 
Złoci ich białe płaszcze, zaiskrza się, pali 
Na hartownych pancerzach, na hełmach ze stali. 
A wszyscy niemal bracia jednakiej urody, 
Jednako noszą płaszcze, pancerze i brody, 
Jednostajna nad hełmem rozwiewa się kita; 
Tylko na każdym licu inna myśl odbita. 
Ówdzie twarz siwobroda, znojem ogorzała86, 
Rozognionym rumieńcem bohatersko pała; 
Owdzie lica wybladłe, pieszczone, jak cacko, 
Uśmiechem zalotności, swobodą hulacką 
Odznaczają czcicieli Bacha87 i rozpusty; 
Insze zasię oblicza, z zaciętymi usty, 
Ze spuszczoną źrenicą, poczerniałe, chude, 
Znaczą dziki fanatyzm lub świętą obłudę. 
Ale na żadnym czole i na żadnej twarzy 
Piętna88 cnót chrześcijańskich spotkać się nie zdarzy: 
Bo kościelni rycerze zapomnieli ninie89 
Wzoru swych patryjarchów, którzy w Palestynie 
Nieśli chorym w szpitalach ratunek najżywszy, 
Albo świętej Maryi swój miecz poślubiwszy, 
O głodzie i o chłodzie w Chrystusowe imię 
Zabezpieczali w stepach gościńce pielgrzymie; 
Od nich miał wspomożenie ubogi i słaby, 
Gdy o żebranym chlebie walczyli z Araby. 
Dzisiaj nad grobem Pańskim już nie pełniąc warty, 
Usiadł mnich na książęcej stolicy rozparty; 
Wypróbowawszy miecza na świętej posłudze, 
Zatopił chciwe szpony w posiadłości cudze, 
A nad sąsiednią Litwą, Prusakiem i Lachem 
Wywiera swoje wpływy krzyżem i postrachem. 
Nienasycona żądza, nieugięta pycha, 
Zagnieździły się w sercu bogatego mnicha; 
Komu ślub przysiężony pokornym być każe, 
Chce potęgą prześcignąć króle i cesarze; 
Potworną jego piersią niespokojnie miota 
Tylko pragnienie władzy, rozkoszy i złota. 
 
II
Nieskładny gwar rozmowy przebiega po sali. 
Ze wszystkich miast i zamków tutaj się zebrali 
I komtury, i wodze, i kapłani starszy 
I od króla polskiego posłannik monarszy 
I z pismem apostolskim goniec od papieża 
I goniec od cesarza: bo rozterka90 świeża 
Krzyżowców z królem polskim o miasta i kraje, 
Niemałe w chrześcijaństwie trudności zadaje. — 
Po sali mnoga ciżba snuje się i gwarzy. 
Rozmawiają półgłosem komturowie starzy 
O traktatach i jaka należy im wiara? 
O prawie kanonicznym i władzy Cezara, 
I o prawie podbojów co sądzili dawni, 
I jako się trzymana posiadłość uprawni? 
Bo dzisiaj z królem Polskim spór toczy się żwawy 
O stare posiadłości Dobrzyń i Kujawy. 
Zasię młodsza gromada rycerzów i młodzi 
O turniejach niemieckich rozhowor zawodzi, 
Wenecką karaceną91 lub mieczem się szczyci. 
Wychwala oczy dziewic i kształt ich kibici, 
Śmieje się hucznym śmiechem, przechwala w bezwstydzie, 
Albo nuci roskoszne piosnki o Cyprydzie92. 
 
III
Wtem weszli heroldowie poważnie do sali 
I przybycie Wielkiego Mistrza obwołali93, 
Ucichnął szmer, i wielkie otwarto podwoje, 
I starzec wynędzniały przez trudy a znoje, 
Ubrany w płaszcz i pancerz, jak rycerze prości, 
Wszedł poprzedzon znakami swojej dostojności: 
Wielkim krzyżem i mieczem — ukłonił się braci, 
I wszyscy się skłonili w pokornej postaci; 
Skinął i wedle94 stołu zasiadł tron monarszy. 
Poklękli obok Mistrza komturowie starszy, 
I zakonny kapelan z cicha a pomału 
Począł mówić modlitwę wedle rytuału, 
Prosząc Ducha świętego, który serca świadom, 
By udzielił natchnienia krzyżackim obradom. 
Boskich natchnień od dawna Krzyżactwo nie słucha, 
A Duch Pański nie gości w mordach i pożodze, 
Nie udziela porady na bezbożnych drodze. 
Od czasu jak go Mistrzem obrała gromada, 
Teodor z Altenburga już siódmy rok włada, 
Więcej duchem Marsowym niźli Bożym płonie 
I chwalę bojowniczą pomnożył w Zakonie. 
Ale szczęściem wojennym próżno się zasłania, 
Kto karty historyczne swego panowania 
Przed obliczem obecnych i potomnych ludzi 
Obryzga krwią niewinną, lub zdradą zabrudzi, 
Potężny Wielki Mistrzu, hrabio Teodorze! 
Twój wawrzyn bohaterski niewieleć pomoże: 
Kto rozlał krew niemowląt, co pod Gnieznem płynie, 
Kto w Kaliszu odzierał Chrystusa świątynie, 
Kto w klęsce Chrześcijaństwa swoją wielkość kładnie, 
Kto zmowę z Szamotulskim zaprowadził zdradnie, 
Kto ośmielił Sarmatę (o zbrodni nieznana! ) 
Zaprzedać kraj rodzimy i swojego pana95 — 
Próżno w laury wojenne przyozdabia głowę, 
Przekleństwo nań współczesne, przekleństwo dziejowe; 
A z tej klątwy ni Cezar, ni Książęta Rzeszy, 
I choćby chciał rozgrzeszyć — papież nie rozgrzeszy! 
 
IV
Ukończono modlitwę — poczęta obrada. 
Wielki Mistrz na swym tronie książęcym zasiada; 
Siedli panowie radni na dębowej ławie; 
A szlachetne rycerstwo stanęło ciekawie, 
Otoczone giermkami i orszakiem pazi, 
Czekając, co król Polski przez posly wyrazi, 
Czy z pokojem, czy z wojną do Mistrza przybywa 
Sławny rycerz z Mielsztyna, Jan herbu Leliwa. 
U wchodowych96 podwojów zaciągnięto straże; 
Mistrz rycerstwu w półkole szykować się każe. 
Słychać tętent rumaków przed bramą, na moście, 
Słychać łoskot, w dziedzińcu — przybywają goście. 
Wrzasła trąba heroldów aż zadrgały ściany, 
I mężny Leliwita jak na bój przybrany, 
Otoczon gronem giermków i sarmackiej młodzi, 
Ze spuszczoną przyłbicą na pokoje wchodzi —  
I przeciąga przez salę pochód uroczysty, 
Poseł idzie k’Mistrzowi, podaje swe listy, 
I odkrywa przyłbicę, i dumnie się kłania: 
Znać rycerską swobodę z tego powitania, 
Z mężnej twarzy i z oka, co na wskroś przenika, 
Wyczytać wielkie serce w piersiach posłannika,  
Że król jego potężny, że kraj jego kwitnie, 
Że nie przychodzi o nic błagać czołobitnie.  
Spojrzał po całej sali, po całej
1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 15
Idź do strony:

Darmowe książki «Margier - Władysław Syrokomla (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz