Darmowe ebooki » Poemat prozą » Androgyne - Stanisław Przybyszewski (czytać .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Androgyne - Stanisław Przybyszewski (czytać .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Przybyszewski



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Idź do strony:
jak błądziła, gdyby jasny cień w rozkoszach ogrodów rajskich; jak nikła, rozwiewała się, spływała w krzyczących szałach barw.

I w strasznej tęsknocie krzyczał za nią, wyciągał ręce, błagał i łkał.

Stanęła. Cichym jaśnieniem przebiegł przez jej usta niewypowiedzianie słodki, tkliwy uśmiech.

A głos jej rozanielił się w jego sercu:

— Pójdź za mną. Ta miłość nie z tego świata. Pójdź za mną! Tam Ty i Ja staniemy się jedno — nie tu, nie tu...

Och chodź, chodź, słodki, jedyny mój — tak długo krzyczałam za Tobą, rwałam się ku Tobie, wiłam się w kurczach bólu i tęsknoty, a ciałem stać się nie mogłam, a teraz wiem, że żadna choćby najpotężniejsza ręka mnie stąd wyrwać nie zdoła...

Och chodź, przyjdź, jedyny kochanku mój!

Utulę Cię taką rozkoszą, uśpię Cię takimi czary131, o jakich nie śniłeś w twoich najgorętszych snach, pokażę Ci nowe światy, odsłonię Ci opony132 wszystkich tajemnic, owinę Cię moim ciałem, spoczniesz przy mnie jak na łonie Boga — czemu się wahasz?

Cofała się z wolna, spływała w dal, a on szedł za nią, chwiał, potykał się, ale zdawało mu się, że jakaś niewidzialna siła sprzęgła jego oczy z jej postacią, rwała go za oczy, aż mu z orbit wychodziły — szedł — szedł...

Spływała w dal, gasła. Jeszcze jeden uśmiech jak słaba błyskawica, co się delikatnem jaśnieniem zleje wzdłuż krańców nieba:

Stał oszalały na tarasie swego pałacu i patrzał w straszliwe cuda.

Morze stało w płomieniach.

To już nie morze, ale orkany fal z płynącego metalu, tryszczące133 warami134 gotujących się kamieni.

Było, jakby cała powierzchnia ziemi płynną się stała, zagotowała i rozszalała się w przedpotopowych burzach, w potwornych konwulsjach, podrywach i szałach.

W czarne niebios sklepienia buchały wściekłe wodotryski kipiącego metalu, tryszczały135 gejzery gotujących się zatorów; opętane golfy136 kurczyły się, buchały i rzucały się na siebie w orkanach ognia i skier; ze wszech stron lały się straszne potopy ognia i warów; kołowały się w wirujących odmętach w gotującą się ciecz stopione głazy, skały i gór łańcuchy.

A otóż nagle zgasło morze i tam gdzie jeszcze przed chwilą widział wściekłe pożary, roztaczały się przed jego okiem nagie, rozwichrzone sierry137.

Podartymi strzępami wykrzykiwały w niebo rozpasane odmęty kamienia, podrzucone i zastygłe w chwili gdy je straszny tai-fun138 ziemi w niebo ciskał. Wirowały się wokół zatory kamienne, skurczone, powikłane, wkręcone w niebo spiralną linią sprężyny. Z jednej i z drugiej strony wżerały się w siebie dwa łańcuchy gór, gdyby dwa rozjuszone malstromy139, co się wzajem w bezdenne leje zwalić chciały. A z góry do dołu lały się wodospady kamienia, sterczały katarakty skalne; tu i owdzie ciskały się w niebo w kształt smukłych wieżyc ostre złomy i wirchy, jak gdyby w chwili skamienienia całe łono ziemi się w szmaty podarło i z wszelkich szczelin i czeluści płynne strumienie lawy z siłą Niagary w niebo ogniem rzygały.

I z wzrastającym przerażeniem patrzył na to w góry, skały i kruszec zsiadłe morze.

A naraz zajaśniały skały i gór łańcuchy czarnym połyskiem stali, niebieskim lśnieniem rzniętego140 ołowiu, białawym błękitem cyny, brudną szarością żużli węgla kamiennego; wyprysła i rozlała się tęcza wszelkiego kruszcu i nagich pokładów drogiego kamienia, a poprzez ten orkan stężałych wirów i zatorów, poprzez katarakty i gór malstromy, poprzez zwieszone kruszcem wirchy i złotodajne gór doliny, wił się w spiralach i parabolach, w dzikich splotach lianów141 i spowiciach winnych latorośli zielony golf142 omszałej miedzi.

I z wolna wzmagała się, rosła, potężniała jasność, aż wreszcie rozpaliły się wszystkie szczyty i stoki, i złomy jakimś bezżarnym, tęczowym światłem palących się soli i gazów, eterów i olei, — cały świat stał w pożarach, co trawiącą siłę ognia straciły — głuchych pożarach światów, nie otoczonych żadną atmosferą.

 

Zerwał się. Zdjęła go straszna trwoga, strach i przerażenie.

Dusza jego połączyła się z ciałem.

W dole, w głębokiej kotlinie, zgasło miasto; rozpierzchły się w górze ostatnie odgłosy, tylko wspomnienie wielkiej nocy cudu rozpostarło swe olbrzymie skrzydła nad światem.

Patrzał błędny, niepewny, co jawa, a co sen — jakby z najodleglejszych krańców ziemi dochodził go łoskot spadających wodospadów, a jak najdalsze echo wspomnień zamigotały przed jego oczyma złote szczyty wieżyc Alkazaru.

Zamknął oczy.

Coś, jak gdyby cichy łopot skrzydeł mewy polarnej:

Przyjdź, przyjdź!

Jakieś jaśnienie, jak gdyby błysnęła bezgłośna błyskawica:

Przyjdź, przyjdź!

Coś obejmowało słodkiemi rączętami jego serce, tuliło, całowało:

Przyjdź, przyjdź!

A z duszy wyrwał mu się namiętny, łkający krzyk:

Idę już, idę!

A tam w dole ciemne aleje kasztanów. Zdawało mu się, że widzi świetlaną jaśń jej postaci wśród czarnych drzew.

A tam w dole mroczne, wilgne143 kościoły, w których złożono zaśniedziałe sarkofagi książąt i królów. Zdawało mu się, że czuje jeszcze drganie jej serca, oddech jej gorący, ciepło krwi, którą się jej twarz zalała, gdy ją raz spotkał w ciemnych krużgankach.

A tam w dole — och! w tym mieście cudu kołysał ją jak dziecię w swych ramionach, to znowu gwałtownie podrzucał na piersi, to znów układał lekko na posłaniu, a wokół rozlewały się fale jej złotych, promienistych włosów.

Przypadł twarzą do ziemi, leżał długo, aż ból się w nim przełamał, a w sercu jego ucichło jakąś nadmierną ciszą nie z tego świata.

Leżał, wsłuchiwał się w siebie, zwrócił oczy w głąb swej duszy.

Cisza:

Morza zamarły, tętno ziemi bić przestało; ku niebu sterczyły144 obumarłe, zwęglone wierzchołki niebotycznych palm i pni potężnych paproci; na nieruchomych bezkresnych polach lodu leżał straszny posiew bielejących kości przedpotopowego stworzenia —

Cisza:

Zastygłymi promieniami wiązał się księżyc ze ziemią, a nie było ręki, która by z tych strun choć jeden dźwięk wyrwać mogła, — szerokim łonem rozwarła się ziemia, ale nie było światła, które by je zapłodnić mogło: w bezpowietrznych obszarach wiszą bez ruchu ogromne gwiazdy w kształt zimnych globów miedzianych, a słońce, czarnym kirem pokryte, dogorywa, swym własnym ogniem strawione.

I w tej ciszy zerwała się w nim od nowa tęsknota za tą, którą już raz posiadł, którą utracił, a miał ją na nowo z duszy swej odtworzyć, z brył swych uczuć, myśli i woli na nowo ulepić — a nie miał dość sił ku temu.

Całą duszą zatęsknił za tą, której już nigdy tu na ziemi nie miał ujrzeć. Noc cudu, którą z nią przeżył, rozciągnęła się w nieskończoność; zdawało mu się, że był całą wieczność z nią razem, że skosztował cały bezmiar pieszczot, całą bezdeń rozkoszy.

I mówił do niej:

— O oczy wy moje,

tyle razy spływała moja dusza w zielone głębie wasze, gdyby spadająca gwiazda w otchłanie oceanu —

raz jeszcze wchłońcie bezmiar mego bólu; niech się w waszych bezdnach rozpłynie jak strumień światła niewidzialnych gwiazd w bezkresnych przestworzach, —

o oczy wy moje!

— O usta wy moje,

tyle razy błądził wasz smutek na mej piersi, wżerała się wasza rozpacz w me ciało, a wasza pieszczota syciła me usta słodkim jadem niewypowiedzianych żądz — tyle razy składałyście się do rozkosznych szeptów, do rozpustnych krzyków i bezładnych bluźnierstw, — tyle razy drgałyście jękami lubieżnego bólu, gdym silnym ramieniem przeginał to słodkie ciało, —

raz jeszcze niechaj się rozchyli wasz czarowny kielich, a zeń spłyną w mą duszę wasze straszne czary,

o usta wy moje!

— O głowo ty moja,

tyle razy tuliłem Cię do mego łona, tyle razy obwisłaś w mym uścisku, przechylałaś się w żarach mych spragnionych ust, obezwładniona dreszczami rozkoszy opadałaś na miękkie posłanie, —

raz jeszcze wtul się w moje łono, rozlej toń Twych gwiezdnych promieni na mojem ciele — opaszę splotami twych jedwabnych zwojów gdyby królewskim naremnikiem ramiona moje,

o głowo Ty moja, o złoty strumieniu włosów, o strugo złota roztopionego!

— O całe ciało przenajsłodsze,

raz jeszcze rozszalej się przenajświętszym grzechem na mym rozżarzonym ciele, zamieraj w nieludzkiej pieszczocie, rozkrzycz się w dzikim szale rozpusty, pień się wielkim Alelujach145 w ciemną otchłań, w której się pamięć zatraca,

o całe ciało moje!

 

W kotlinie u nóg jego zaległa czarna noc — jedno tylko światełko żarzyło w kształt tlącej się głowni.

Już nie rozpaczał. Tylko cicha tęsknota za tymi oczyma, co swe gwiazdy odbijały w głębiach jego duszy taką bezmierną miłością, takim wielkim bólem i taką krwawą rozpaczą. Tylko cicha tęsknota za tymi dłońmi, co tysiączne swe linie, całe swe rozpaczne losy i przeznaczenia w twarz jego wrażały. Tylko cicha tęsknota za jej szeptem, za jej smutnym uśmiechem, za tą mroczną zadumą, co raz po raz na jej białym, jasnym czole zalegała...

Już nie rozpaczał. Bo wiedział, że pójdzie do niej; połączy, zleje się z nią w odwiecznym łonie, które jego i ją porodziło.

W ciemnej nocy krzyczały dwa wielkie kwiaty; gięły się i kurczyły dwie łodygi narcyzów, a w jakimś ciemnym morzu ujrzał odbicie dwóch płonących gwiazd.

Rozlewały się na spienionych falach w dwa długie strumienie, rwały się w roztopione bryły na pianę tryszczących146 grzbietach, to znowu stapiały się w ogromne złociste tarcze, ale coraz zbliżały się ku sobie, walczyły z wód odmętami, wydłużały i kurczyły się, biegły ku sobie wężami światła, rwały się, by rzucić się na siebie, aż wreszcie z wielkim krzykiem zlały się w jedno olbrzymie ognisko.

Tak!

On i ona mieli powrócić do wspólnego łona, by zlać się w to jedno ognisko, w to jedno święte słońce.

Tam się dokona cud; wielki, nieziemski cud:

będzie jednym i niepodzielnym,

będzie Bogiem wszechjedynym, znowu Bogiem, co tu na ziemi rozłamał się w kawałki i cząsteczki, —

odsłonią mu się niepojęte tajemnice, rozwiążą się wszystkie cele i przyczyny bytu, —

i zakróluje nad wszelką ziemią i wszem147 stworzeniem.

On — Ona.

Amen.

Objęła go pieszczota jej drobnych rącząt, owionęła go rozkoszna woń jej ciała, — dwie gwiazdy jej oczu wiodły go za sobą, a w duszy jego rozanielił się przedziwny szept jej głosu:

Idź już, jasny mój, idź za mną!

A on szedł z wielkim tryumfem śmierci w swym sercu tam, gdzie w oddali szklił się księżycem osrebrzony pasek ciemnych zatorów siedmioramiennego jeziora; szedł cichy i wielki, tylko z nieskończenie tkliwą miłością powtarzał bezustannie:

Idę już, idę...

Toledo – Kraków 98/99

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Przypisy:

1. Androgyne (z gr. ανδρογυνής) — istota łącząca w sobie cechy męskie i żeńskie; w filozofii: człowiek idealny, pełny; wg koncepcji romantycznej: miłość idealna, całkowita jedność kobiety i mężczyzny. [przypis edytorski]

2. patrzał — dziś popr. forma 3os. lp cz.przesz. r.m.: patrzył. [przypis edytorski]

3. mistyczny — tu: tajemniczy. [przypis edytorski]

4. dziwna, że (...) — dziś: dziwne, że. [przypis edytorski]

5. pyszny naręcz — dziś popr. r.n.: pyszne naręcze. [przypis edytorski]

6. tuberoza — właśc. tuberoza bulwiasta, kwiat o białych lub jasnoróżowych płatkach, o charakterystycznym mocnym, upojnym, słodkim zapachu, używanym przy produkcji perfum. [przypis edytorski]

7. betleemski — dziś popr. pisownia: betlejemski. [przypis edytorski]

8. azalij — dziś popr. forma D. lm: azalii. [przypis edytorski]

9. orchideja — dziś popr.: orchidea. [przypis edytorski]

10. usty — dziś popr. forma N. lm: ustami. [przypis edytorski]

11. upieka — dziś: spieka, upał. [przypis edytorski]

12. usamotniać (neol.) — czynić samotnym. [przypis edytorski]

13. tatarka (reg.) — gryka. [przypis edytorski]

14. prześlizgło się — dziś popr.: prześlizgnęło się a. prześliznęło się. [przypis edytorski]

15. leniwo — dziś: leniwie. [przypis edytorski]

16. zawody — tu: zawodzenia. [przypis edytorski]

17. rozpaczny — dziś: rozpaczliwy. [przypis edytorski]

18. płomienić — dziś: płonąć. [przypis edytorski]

19. prześlizgło się — dziś popr.: prześlizgnęło się a. prześliznęło się. [przypis edytorski]

20. pozamieście — dziś: przedmieście. [przypis edytorski]

21. modeł — dziś popr. forma D. lm: modłów. [przypis edytorski]

22. nieprzerwalne — dziś: nieprzerwane. [przypis edytorski]

23. latorośle (daw., r.n.) — dziś popr. w r.ż.: latorośl. [przypis edytorski]

24. gdyby — tu: jak, niby. [przypis edytorski]

25. płomienić — dziś: płonąć. [przypis edytorski]

26. dyszyć — dziś popr.: dyszeć. [przypis edytorski]

27. jaśń — jasność, blask. [przypis edytorski]

28. biódr — dziś popr. forma D. lm:

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Idź do strony:

Darmowe książki «Androgyne - Stanisław Przybyszewski (czytać .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz