Darmowe ebooki » Poemat dygresyjny » Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 43
Idź do strony:
— sama ten potok przeskoczę — 
Ostrożnie, mówi, tu mi nie rozparaj 
Koszulki o cierń (było to przezrocze 
Jedwabne).” Nagle wrzasła: „Bakczysaraj! 
Puść mię!” — Zwinęła na czoło warkocze, 
Koszulę także poprawiła z letka814 — 
Jeszcze dziewczyna mała — już kokietka... 
 
Do miasta wchodząc, myślała o stroju; 
Przyszły jej na myśl jakieś myśli grzeczne, 
Miejskie — a miasto było w świateł roju, 
I różne wieńce nad nim jak słoneczne 
Wisiały — różne z tatarskiego łoju 
Ramazanowe815 lampy i świąteczne, 
Z różnych szkieł różnie na niebie świecące, 
Jak wieńce z kwiatów na szafiru łące. 
 
Bo minarety, co je w niebo niosły, 
Tak były lekkie, jakby owe kwiaty 
Bez żadnych łodyg i pni same rosły 
Albo latały; a tak był bogaty 
Niemi horyzont, że oczy nie zniosły 
I odwracały się na bledsze światy, 
Na morze, co swój włos jak owca wełni 
I srebrem błyska, lub na księżyc w pełni. 
 
Czasem piękniejszy tem, że stał na stronie, 
Minaret, jakby jaki anioł smętny, 
Stał w swej ognistej z różnych gwiazd koronie, 
Tem milszy oczom, że nie był natrętny. 
Beniowski widząc, jak powietrze płonie, 
Jak miasto gwary różnemi i tętny 
Spokojność nocy lazurowej miesza, 
Jak motyl nocny, w blask i brzęk pospiesza, 
 
Wpada w ulice gliną i rogożą 
Sklepione. Pełno świecących sklepików; 
Osiołki gości po ulicach wożą, 
Radosnych pełno tłumów i okrzyków; 
Strzeż się! bo zdepcą i w błocie położą, 
Gdzie pełno leży zgubionych trzewików... 
Rzekłbyś, że pod tą żydowską hołotą 
Drogim krwawnikiem brukowane błoto. 
 
Rycerz z dzieweczką ani się ogląda, 
Leci a dziewczę swe zasłania młode; 
Niekiedy spotka wielkiego wielbłąda, 
Wschodnich ubogich krajów woziwodę, 
Okręt pustyni — jako struś wygląda, 
Skrzydła ma z worków, a gdy przed gospodę 
Przyjdzie i stanie, to skórzane boki 
Leją fontanny dwie i dwa rynsztoki... 
 
Czasami wielkim robrontem816skrzydlata 
(Bowiem kobiety wschodnie chcą być grube) 
Leci ogromna czarna trumna, chata, 
Jak okręt, co ma parę albo śrubę 
Schowaną wewnątrz i blisko przelata; 
Ujrzałeś tylko widmo, czarną szubę, 
Oczy świecące przez dwa białe kołka, 
Na dole głowę i ogon... osiołka... 
 
Z jedwabnym ciebie minęła szelestem, 
Oczyma tylko łysnęła — lecz okiem 
Już myślisz, że cię spytała: kto jestem? 
Już myślisz, że to Wenus pod obłokiem, 
Że to jest ogień, który pod azbestem, 
Pod niespaloną szubą i szlafrokiem 
Płonie i z drogi cię cnoty oddali, 
A jeśli dotkniesz go — na popiół spali... 
 
Jednak... częstokroć tak nie jest! Rendez-vous 
Gdzieś na cmentarzu dane — diable myli; 
Cyprysowemu ją zostawiasz drzewu 
Cieszyć... i klniesz wiatr, co szubę odchyli. 
Lecz wtenczas tyle jest wschodniego gniewu, 
Taki jest wybuch, że dla krotochwili 
Wrócisz i ogień hamujesz powoli. 
Dalibóg, Muza moja znów swawoli!... 
 
Gawędzi — a wiem, żeście już ciekawi, 
Dlaczego miasto iluminowane 
I co mój rycerz, lecąc gniewny, sprawi? 
Więc tu, ponieważ ta pieśń długa, stanę... 
A gdy Apollo mi pobłogosławi, 
Znów nowe laury zasadzę różane, 
Których mi powieść dostarczy szlachetna. 
Dosyć — bo strofa to już blisko setna. 
 
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Pieśń X
Kto widział tylko swój dach i swój kurnik 
I swoje grzędy i swoją parafią817, 
Ten nie wie, co czuć może awanturnik, 
Kiedy go różne losu gromy trafią; 
Kiedy poduszkę czasem ma jaszczurnik818 — 
Dziś wodę pije, a jutro ratafią819. 
Ta strofa bardzo szanowna i prosta, 
Przetłumaczona dosłownie z Ariosta820. 
 
Dant821 także, drugi poeta epiczny, 
Mówi: O! szczęsny, szczęsny, co się rodzi 
I nigdy w życiu za obręb graniczny 
Swoich zegarów miejskich nie wychodzi! 
W tym wierszu słychać dźwięk melancholiczny 
Rodzinnej wieży, który starce wodzi 
Wokoło domu... piastunki sposobem 
I nie pozwala oddalić się — grobem. 
 
Ale kto zawsze chodził tak, zda mi się 
Na starca dobry, lecz na czytelnika 
Zły bardzo; w oczach mu książeczka ćmi się, 
Nie doczytawszy strof, często zamyka. 
O różach jemu mówisz i cyprysie — 
Woli w drużbarta zagrać albo w ćwika822. 
Patrz, jaki los był biednego Torkwata823, 
Ledwo gdzie o nim wie dom, albo chata. 
 
Dziś jeszcze jego głos harmonią szklaną824 
Ślizga się, jako Syrena tęczowa, 
Po złotym płacząc kanale Orfano825 
W ciemnym szpitalu826 wyjęczane słowa. 
Lecz moje... i tych dźwięków nie dostaną, 
I czas je w długim grobowcu pochowa... 
Więc — a więc piszmy, niech rym będzie świeży! 
Reszta od Boga i ludzi zależy. 
 
Beniowski więc mój, przebiwszy się w tłumie, 
Dopadł pałacu, drzwi stały otworem; 
Wschód się w pałacach zamykać nie umie, 
Lecz dwór jest karczmą — a karczma jest dworem. 
Więc obłąkany trochę na rozumie 
Nocną przeprawą i sennym upiorem 
Zmęczony, pełny rozpaczy i troski — 
Wpadł do pałacu Chana pan Beniowski. 
 
Za rękę trzymał dziewczynę oblaną 
Wstydu rumieńcem, lecz nadzwyczaj ładną; 
Spojrzał — Chan siedział na sofie pod ścianą, 
Przy nim ministry827, co lud drą i kradną, 
A czasem z brody gęstej coś dostaną 
I wcale tego na paznokć nie kładną, 
Ale puszczają wolno i z uśmiechem, 
Bowiem zabijać rzecz żywą — jest grzechem. 
 
Ministry stali w kaftanach z czerwieni, 
Na wszystkich twarzach była dziwna radość; 
Świateł tysiące, woń drogich korzeni, 
I wszystkim ludzkim zmysłom było zadość. 
Almeje828 także, te córki płomieni, 
W szat przezroczystych osłonięte bladość, 
Tańczą przy fontann lazurowych chłodzie 
Blisko — a drugie daleko w ogrodzie. 
 
Zda się, że ciągle się roją i rodzą 
Z krzewów, z jaśminów, z róż, i znowu nowe 
Przez rozwidnione aleje przechodzą, 
Lecąc przez słońca różnokolorowe. 
W tych słońcach giną smętne, z tych się płodzą 
I szybkim tańcem zawracają głowę; 
Królowa tańcu829, młodziutka dziewczyna, 
Płeć830 miała żółto-ciemną, jak cytryna, 
 
Oczy jak węgiel czarne, Indyjanka! 
Oczy jak dwoje czarnej kawy ziarek, 
Na głowie na kształt kręconego wianka 
Koronę, z chińskich jajek i latarek; 
Zmęczona, tańcu szybkiego sułtanka, 
Siadła na czarnym Chanie, jak kanarek, 
A Chan maleńkie złote brał chiryje831, 
Na twarz przylepiał spotniałą i szyję. 
 
Muzyka także grała; muzykanty 
Na różnokwietnej siedzieli rogoży832 
U drzwi, i grali okropne drabanty833, 
Zachowując się z taktem jak najgorzej — 
Piekielne jakieś muzykalne Danty, 
Na których ucho się dziś moje sroży; 
Pomiędzy niemi siedział muzyk dworu, 
Który w urzędzie był — turbator choru834. 
 
Więc śpiewał — przy nim siedział cymbalista, 
Przy cymbaliście siedział bardzo blisko 
Skrzypak, a raczej Orfeusz835 lutnista 
Z wielką glinianą ostrunioną miską, 
Na której szczypał struny na kształt Lista836, 
Wysoko biorąc ton, a potem nisko; 
Trzeci — co bardzo mały efekt czyni 
Na smyczku smyczkiem grał, jak Paganini837... 
 
Wszyscy z ogromną artystów powagą, 
Jak gdyby czuli, że świat dzisiaj cały 
Muzykami jest, jak Mojżesza plagą, 
Skarany. — Włochy od rulad838 zgłupiały, 
Europa także z polityczną wagą 
Rusza się na głos lutni, na kształt skały839 — 
Po bizantyńsku swoje ciało kruszy840 
I serca więdną w niej — a kwitną uszy. 
 
Ten wziąwszy opium zapału — dopóki 
Włoch kastrat — krzyczy: o patria841! w ruladach — 
Czuje się w sercu bohatyrem sztuki, 
Rad by w podziemnych zaraz być naradach 
I wnet jak wulkan rzucić w górę bruki, 
I z mieczem jasnym w ręce iść po gadach, 
Strawiony takim serdecznym pożarem, 
Jutro znów głupcem jest... nie karbonarem842. 
 
Zwłaszcza jeżeli na świecie pochmurno, 
Klnie świat... i nerwy! O! o! z krakowiaka 
Zróbcie mi jakie posępne notturno843, 
Z notturna zróbcie coś alla polacca844, 
Bo mi na świecie tem nadzwyczaj durno! 
Przyszła mi także z poczty cała paka 
Lirycznych wierszy — O! Orędowniczko 
Polski! Najświętsza Panno! o! kantyczko! 
 
Zmiłuj się, proszę, proszę — nie nade mną, 
Ale nad Polską miej ty zmiłowanie! 
Więcej nie mówię, bo mi od łez ciemno, 
I pod oknami także mam płakanie 
Drzew, które słońca wołają daremno 
I mają z liścia złotego ubranie... 
Jesień z liryzmem smutnym przyszli w parze 
Na moją duszę, jako dwaj grabarze. 
 
Chciałbym coś pisać z tym niby zachwytem, 
Co niby z Boga jest — lecz nie pozwala 
Ta pieśń, która jest koroną i szczytem 
Awantur krymskich. Potem przyjdzie fala 
Nowym czerwonym ozłocona świtem, 
Szumiąca krzykiem, czarna krwią Moskala. 
Lecz teraz wiersze są śmiechem przesute845, 
Albowiem śpiewam tatarską redutę. 
 
Mimo całego blasku na tym dworze, 
Gdzie wzlatywały tancerki motyle, 
Czuć było jakąś dzikość straszną; może 
Mleko i świeże kotlety kobyle... 
Mleko to stało w ogromnej amforze, 
Gdzie ametysty, szmaragdy, beryle846 
Migały w różne ogniste kolory, 
Ale kwas było gorzki czuć z amfory. 
 
Dym także z lulek847 w kształty się olbrzymie 
Mięszał; Beniowski więc wpadłszy do sali, 
Jak olimpijski bóg, w błękitnym dymie 
Krył się. Wtem ujrzał w rogu kawał stali... 
O bogi! poznał, pan Borejsza drzymie! 
Jak dąb litewski, kiedy się powali, 
Leżał i w tłumie małych charcic krył się, 
Które lizały mu twarz — poseł spił się. 
 
Charciczki małe Chana stoją wkoło, 
Każda ma pyszczek długi jak gadzinka; 
Ta liże uszy posła, druga czoło — 
W mrowisku się zda, uwędzon jak szynka 
W dymie. W ręku ma jeszcze szablę gołą, 
Spostrzegł się widać, że to była drwinka — 
Ów haszysz; nie chciał więc odwlekać, 
Wydobył krzywą szablę i chciał siekać. 
 
Ale sen — śmierci brat... kochanek maku, 
Ujął go w swoje ramiona. Charcice 
Uczuły także coś na twarzy smaku, 
Więc mu lizały, jak mówiłem, lice. 
Beniowski, widząc go w takim orszaku, 
Wziął go i wstrząsnął, jak siana kopicę, 
Potem o ziemię nim jak beczką trzasnął, 
Lecz pan Borejsza chrapnął — i znów zasnął... 
 
Wtenczas Beniowski do Chana — po włosku: 
„Także to posłów przyjmujesz, Giraju?” 
Krzyknął: „Nad nami śmierć jest jak na włosku! 
Przylatujemy tu z krwawego kraju! 
A ty...” Chan siedział z cybuchem, jak z wosku, 
I pół spity był w zachwycenia raju; 
Więc bełknął tylko, zawróciwszy białka 
W oczach: „Il Ałłach! stłuc w mozdzierzu śmiałka!” 
 
Rzekł; i wnet cały tatarski paszalik848 
Wydobył noży, szable, jatagany849, 
A Chan odwrócił oczy, gdzie Moskalik 
Mały, od Kassi ruskiej850 darowany, 
Kozaczka851 trzepał i na kształt się kalek 
W powietrzu rzucał, cały połamany, 
Zda się, że osa lub torban852 ruchawy, 
Mający czapkę, buty i rękawy... 
 
W Chana się oczach spitych zdaje czasem, 
Że torban skacze sam — w różne prysiudy853, 
Że czworo goleń ludzkich ma za pasem, 
A wszystkie w torban chowa, jak do budy; 
Raz piątką się zda, i znów zda się asem; 
Kiwa więc tylko głową na te cudy 
I potakuje; czasem jak z butelki 
Huknie mu z gardła czkawką: Bóg jest wielki! 
 
Tak, Ałłach kerim! Musi być nie mniejszy 
Od tatarskiego — możny Bóg Moskali! 
Beniowski szablę chwycił, z rąk Borejszy 
Wydarł ją, potem zaczął taniec w sali 
Od kozackiego tancerza skoczniejszy; 
Rąbie na oślep i po karkach wali — 
Podłoga już krwią gorącą spluskana, 
Wszyscy go czują i słyszą — prócz Chana. 
 
Ten, ciągle małym Kozaczkiem zajęty, 
Oczy zamruża i takt ręką bije; 
Kozaczek czasem
1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 43
Idź do strony:

Darmowe książki «Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz