Darmowe ebooki » Poemat dygresyjny » Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 43
Idź do strony:
cichą Karmelity, 
Obudziło go z bardzo ciężką głową, 
A był na kwaśne jabłko cały zbity 
I pokapany nie berberysową 
Jagodą, ale własną krwią okryty, 
I dyscypliny także znalezione 
Przy nim — leżały mokre i czerwone. 
 
I zdało mu się, że śpiąc chodził lasem, 
A nic nie wiedział, że chodził istotnie 
W koronie złotej, z wielkim tęczy pasem. 
Wreszcie zapomniał. — Jakiś pan tnie-po-tnie 
Do jego celi cichej wszedł z hałasem 
I z wódką — było na dworze wilgotnie; 
Ksiądz się nie bronił, łyknął gorzałczyny 
I ten sen w duchów uleciał krainy. 
 
Lecz skutek? — skutek, jak się to pokaże, 
Był na tym nawet świecie dotykalny. 
Wkrótce będziemy z moją pieśnią w Barze, 
Wtenczas ujrzycie sami, że fatalny 
Był pacierz księdza. Runęły ołtarze, 
Kościół, i z niemi ten ksiądz runął mszalny; 
Lecz ksiądz przez swoje to dokazał cudy, 
Że regimentarz z czartem runął wprzódy... 
 
Ut videbitis.799 — Jak pięknie owiewa 
Woń cudów młodość mego bohatyra! 
Anieli patrzą przez palmowe drzewa, 
Jego więzienie w blaski się ubiéra, 
Hymn Betleemski nad głowami śpiewa, 
Z duchów się złotych wiąże jakaś lira 
Pod sklepieniami i blask bursztynowy, 
W tym blasku róże, światełka i głowy. 
 
Był to sen tylko — ale nie zepsuta, 
Wrąca młodości krew sny takie daje. 
Pan Kaźmierz leżał w jednym Marabuta800 
Grobowcu. — Wschodnie przebiegając kraje, 
Kiedy mię noga wielbłądów niekuta 
Niosła w piekielne stepy albo raje, 
Stanąłem na noc raz w grobie, i dobrze 
Spałem na martwych pościeli i ziobrze. 
 
Była to wielka w żywocie pociecha 
Zasnąć, a jeszcze większa, wstać o wschodzie 
I otrząść włosy senne z prochu Szecha801 
I zostawić go w mogilnej gospodzie, 
Nie dawszy mu za nocleg nic — prócz echa 
Z tej pieśni, — w obcym dalekim narodzie 
Śpiewanej. — Ludzie z księżycową twarzą 
W mogiłach swoich wschodnich gospodarzą, 
 
Przyjmują na noc smętne wędrowniki, 
Czasem przez wieczne nakażą zapisy 
Karmić ptaszęta — stąd są ciągłe krzyki 
Wróblów802, i ciągle pełne ziarna misy 
I ciągle różom miłosne słowiki 
Na cmentarzowe latają cyprysy, 
I ciągle szpaki po grobach gawędzą 
O trupach, którzy karmią i nie spędzą... 
 
Lubiłem zwiedzać takie gospodarstwa 
Umarłych, szpaków podsłuchać rozmowy, 
I słyszeć różne ich o zmarłych łgarstwa, 
Bo pochlebiają; a posępne sowy, 
Grobów latarnie, senatory carstwa, 
Z grobów posępne pokazują głowy 
I zegarowe, wielkie, krągłe lice 
I oczy, co się palą, jak dwie świéce. 
 
W mogiłce Szecha — był to grób osobny 
Na górach, z białą kopułą glinianą — 
Leżał mój rycerz, nadzwyczaj podobny 
Do męczennika, bowiem go związano; 
A nad nim śpiewał nocy ptak żałobny 
Smutniejszy jeszcze, bo śpiewał za ścianą, 
Zrobiwszy wieczną z słowikami ligę, 
Oddawszy cyprys im — a czarną figę 
 
Wziąwszy za pałac. Jej ogromne liście 
Ciągle po głowie grobowca łopocą; 
Ptak umiłował ją sercem ogniście 
I nie opuszczał nigdy, nawet nocą. 
W grobie podwójne także było wniście803 
I dwie izdebki; w jednej się szamocą 
Owe Tatarki strzegące dziewczyny, 
W drugiej Beniowski — skrępowany, siny, 
 
Sam jeden leży na glinie i wzdycha, 
Któż mu w nieszczęściu srogim dopomoże? 
Nad nim okropna zemsta, zemsta mnicha! 
Pod nim umarły! Wspomniał o upiorze, 
Potem (weselszą myślą myśl odpycha) 
I tej dziewczynie, co w drugiej komorze 
Leży i rączki może białe poda, 
Lecz ma rumatyzm804 w rączkach — jaka szkoda! 
 
W kamień członeczki białe Bóg zastudził; 
Chociażby chciała wstać i przyjść — nie wstanie, 
Chociażby wstała, toby się obudził 
Pop lub Tatarki wiedmy805. Chryste Panie! 
Także Cię rycerz mej powieści znudził, 
Żeś mu dał rozpacz, grobowe posłanie, 
Więzy na rękach, łzę, co się nie leje, 
I odebrałeś w grobowcu nadzieję? 
 
A jeszcze gorzej: jakiś gorączkowy 
Sen przyszedł, zamknął gorące zrennice; 
Czarne Arabki postawił u głowy, 
Ubrał je w brody jako czarownice, 
Zamiast warkocza z włosów dał wężowy, 
Zamiast paznokci ubrał tygrysice 
W ohydne i krwią kapiące pazury, 
Zęby przemienił w kły, zawoje w chmury. 
 
Stanęły nad nim, pierś mu obnażyły; 
Chce krzyczyć... głos mu w gardle stanął kołem; 
Chciał westchnąć — w sercu pękły wszystkie żyły, 
Chciał zgrzytnąć — usta nawiane popiołem; 
Wszystkie uczucia ludzkie ma — prócz siły... 
Leży, z widmami strasznemi nad czołem. 
Gdyby już uczuł wreszcie ból serdeczny — 
Lecz nie — strach tylko ma — i zda się wieczny... 
 
Do omdlałości przychodzi — a owe 
Wiedmy do siebie szeptają — on słyszy... 
„Odrąbmy jemu, rzekły, mieczem głowę 
I posłuchajmy, jak krew pluska w ciszy.” 
A druga rzekła: „Mam krupy perłowe 
I dorzucimy nieco szarych myszy, 
I masła nam da jaki kat przekupnik 
I da nam sadła z psów — zrobimy krupnik...” 
 
Beniowski słyszał, czarne gospodynie 
Jak naradzały się, i uczuł zimno 
W kościach. Wtem jedna rzekła: „Mam naczynie, 
Ale jak zrobię tę rzecz... mury hrymną806! 
Czekaj; czoło mu językiem poślinię 
I zrobię nasz znak nad nim samym i mną...” 
W Beniowskim serce aż przez sen zakrzepło, 
Uczuł przy twarzy bowiem twarz i ciepło, 
 
Nareszcie usta — ale o! dziwaczne 
Sny... usta były świeże, miłe, młode, 
Jako dwie wisznie, co się zdają smaczne, 
Choć okiem tylko rubinową wodę 
Pijesz. — O ustach więc tych śpiewać zacznę 
I wejdę z niemi poeta w ugodę, 
Aby za wiersz mój lotny bezrozumnie 
Tak obudziły mnie tu — albo w trumnie. 
 
Panny Gruszczyńskiej były to usteczka!... 
Ona — w grobowcu leżąc z drugiej strony — 
Biedna, w Tatarek rękach jak owieczka, 
Która na wełnie ma już krzyż czerwony; 
A często jednak zachodziła sprzeczka 
Między leśnemi Idyll Korydony807, 
Na której owcy były śmierci krzyże — 
Bo matka często je całując — zliże, 
 
I sama nie wie, że swem pocałunkiem 
Od śmierci małe dziecko obroniła. 
Tak właśnie dziwnym to było trefunkiem808, 
A pewnie temu winna ta mogiła, 
Że się przed Matki Boskiej wizerunkiem, 
Przed tęczą swojej myśli pomodliła 
Panna Gruszczyńska, idąc na spoczynek; 
Wtem ją obudził wiatr — z niezapominek, 
 
Z róż, z tulipanów, z lilii i z bratków, 
I otworzyła na pół senne oczy 
I ujrzała się w zawierusze z kwiatków, 
Które latały w błękitnej przezroczy. 
Środek powietrza tego był z bławatków, 
W bławatkach był blask od czarnych warkoczy, 
Które przechodząc z jaśni do ciemnoty, 
Brały blask dziwny — rubinowo-złoty... 
 
Twarz także była tej przecudnej bieli, 
Co od błękitu także coś pożycza; 
Pod pachą byli skrzydlaci anieli, 
A co dziwniejsza, szata tajemnicza 
Z aniołów tkana — a na karabeli 
Trzymała stopy ta postać dziewicza — 
Stopki tak małe, że z tamtego świata 
Idąc, zapewne nie chodzi — lecz lata. 
 
Przed nią — na ziemi niemocą złożona 
Panna Gruszczyńska smętne oczki mruży, 
Jak alabaster, w którym zapalona 
Lampa rzuciła coś blasku i róży; 
Wtem święta rzekła do niej: Wstań! — a ona 
Uczuła, że jej ruch i życie służy, 
I wnet rączkami, które już nie słabną, 
Zebrała na pierś koszulę jedwabną, 
 
Potem usiadła, a potem uklękła, 
A potem płakać zaczęła w tym grobie. 
I wnet ta jasność przecudowna pękła 
I znikła sennej podobna osobie. 
Ciemność dzieweczkę klęczącą przelękła, 
Nie prędko światło ujrzała przy sobie — 
Był to kagańczyk, który tam szczęśliwie 
Płonął w żelaznej czarce — knot w oliwie. 
 
Wziąwszy więc lampę, wyszła; księżyc w górze 
Świecił, lecz zdało się małej dziewczynce, 
Że księżyc ćmiły fijołki i róże, 
Rzucając nań blask i pył albo sińce; 
W powietrzu czuła dziwną kwiatów burzę, 
Widziała różne tęczowe gościńce, 
Po których odszedł pewnie — anioł biały... 
Potem ujrzała dwie Arabki — spały! 
 
Ohydna ich twarz — bowiem te upiorki 
Miały zasłonę na czole i brodzie, 
A po nosach szły z koralów paciorki 
I dwie zasłony te trzymały w zgodzie. 
Musiały pływać po wierzchu jak korki 
Te czarownice, pławione na wodzie809; 
Musiały latać jako nietopyrze, 
Wziąwszy pod siodło łopaty lub krzyże. 
 
Lecz teraz spały, chrapiąc głośno obie, 
A tak ohydnie chrapią i śmiertelnie, 
Tak się pazurem jedna w udo skrobie, 
A druga przez sen tak szczeka piekielnie, 
Że panna, światło trzymając przy sobie, 
Paluszkami je osłoniła szczelnie 
I stała — srebrna dziewczyna w lazurze, 
Już nie kaganiec niosąc, ale róże. 
 
Nagle ją strach wziął, obróciła twarzy 
I do grobowca szła nazad powoli, 
Jak smętna dusza, co się na to skarzy, 
Że wrócić musi do smętnej topoli 
I grobowcowi ciała być na straży, 
Aż ją pokuta albo czas wyzwoli 
I znów odeszle810 w światy przedstworzenia, 
Gdzie wyrastają znów dusze z płomienia. 
 
Szła więc pod swoje sklepione framugi 
I schyliwszy się weszła. Już mówiłem, 
Że w tym grobowcu był katakumb drugi, 
Gdzie krwią okryty i potem i pyłem 
Mój rycerz leżał na ziemi, jak długi. 
Szczęściem, że lampy mojej nie zgasiłem, 
Prowadząc moje biedne dziewczę ciche 
Do tego grobu po nocy, jak Psyche811. 
 
Od lampy płomyk tak się nad nią schyla, 
Tak się od knotu w powietrze odrywa, 
Jak duch miłości na skrzydłach motyla, 
Piękniejszy wtenczas, kiedy dogorywa, 
Kiedy ostatnia w nim zachwytu chwila 
Płomieniem buchnie — piękna i straszliwa 
I nad kochanki czołem się rozwinie 
Jak płomyk — potem uleci — i zginie... 
 
Tak weszła, światło w zmierzch ulatujące 
Niosąc nad głową — potem go spostrzegła... 
O! jakie wtenczas jej modły gorące! 
Jak krew po żyłkach szafirowych biegła! 
Chciała go zbudzić... więc usta gorące 
Na czole jemu kładąc, sama legła 
I jęła więzy rozwiązywać duszkiem, 
Ustami mówiąc mu: cyt! — i paluszkiem... 
 
On też obudził się — lecz patrzcie chłopca! 
Zaraz zrozumiał, że to nie z jasełek 
Jaki aniołek, ani z mogił kopca 
Duch, chociaż stała z koroną światełek. 
Twarz ta i postać nie była mu obca; 
Leżał więc cicho, a ona perełek 
Ząbków bielutkich jak szczurek używa 
I przegryzione na pół więzy zrywa. 
 
Już wolny!... wstaje, otrząsa się z prochu, 
Ona z kagańcem złotym naprzód leci; 
Oboje wyszli z grobowego lochu. 
Tatarki chrapią — księżyc srebrny świeci... 
O! pomóż ty mi, Dante, i ty, Włochu 
Z Sorrentu812... dwoje tych różanych dzieci 
Przez te parowy wieść okropnie, sine, 
Tam, na błękitną jak niebo dolinę... 
 
Olbrzymie skały zastępują drogę, 
Tam nagle potok jęknie i zaszczeka; 
Świat taki dziki naprzód wziął pod nogę 
Jehowa, — wprzód nim postawił człowieka, 
Dawszy stworzonym skałom na załogę 
Węże, co lały się ze skał, jak rzeka, 
I po dolinach, gdzie szła noga Boża, 
Ze swych błękitnych ciał czyniły morza. 
 
Wystawcie sobie w tym świecie połosów813 
Duszki dwie, które czekały na ciało, 
A jeszcze słońca się trzymały włosów, 
Aby nie upaść na świat, co był skałą, 
Węży królestwem i bezładem ciosów, 
Gdzie od świstania wielkich gadzin grzmiało, 
Wystawcie sobie, że nad tym odłogiem 
Te duszki drżące dwie idą — za Bogiem... 
 
A obaczycie moją smętną parę 
Po skałach wianą wietrznemi poloty. 
Wszystko lub białe jak kość, albo szare; 
Z daleka wiszą czarne wielkie groty, 
Gdzie pastuch Tatar śpiewa pieśni stare, 
I trzody beczą, i na księżyc złoty 
Szczekają głucho psy, — potoków fale 
Huczą — i płaczą w dolinach szakale, 
 
Jak zarzynane dzieci przez Heroda, 
Szakale płaczą — a psom jak na sprzeczkę. 
Beniowski zbiega z gór, jak srebrna woda, 
Na ręce już wziął zmęczoną dzieweczkę; 
Czasem mu powój kwietny ręce poda, 
Czasem i ona pomoże troszeczkę, 
Oczkami skalne przeszywszy obłędy 
I mówiąc jemu cicho: „Idź Pan tędy. 
 
„Tę skałę się Pan, mówi, obejść staraj — 
Tu mnie puść
1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 43
Idź do strony:

Darmowe książki «Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz