Darmowe ebooki » Poemat dygresyjny » Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 43
Idź do strony:
class="verse">Ochrzcę psów, będę chrzcił całe gromady, 
A potem wprawię do polskiego korda, 
Potem i haracz na tych psów nałożę. 
Wyzwij — bo gotów jestem wypić morze. 
 
„A że, jak sądzę, ten pies niepozorny 
Nie ma u siebie takiego kielicha, 
Jakim jest sławny kielich mój klasztorny, 
Który raz tylko był przez skórkę mnicha 
Wypit aż do dna... łajdak był pokorny, 
Ale to była tylko skryta pycha, 
Bo zadrwił ze mnie, a z jego obrotów 
Widać, że wypić piwnicę był gotów — 
 
„Jeśli więc taki kielich nie istnieje 
W państwie, które zjeść można jak piernika, 
Niechaj w ten kocioł węgrzyna naleje 
(Wskazał na lulkę) — sądzę, że zamyka 
Trzy garnce... nie upoi... lecz rozgrzeje... 
Cóż Waćpan czekasz? czy mnie masz za ćwika? 
Wyzwij! — że niosę mu bój, już zobaczył, 
A Waćpan jesteś na to, byś tłumaczył.” 
 
Jak to wyzwanie w tatarskim języku 
Brzmiało, ja nie wiem; musiało nieść trwogę. 
Chan chwilę siedział jak na wężowniku, 
Gryzł wąsy — nogę założył na nogę; 
Potem na galiun773 spojrzał, jak do krzyku 
Otworzył usta i rzekł: — „Pić nie mogę. 
Samby Saladyn, Omar ni Hilderim 
Nie wypił takiej beczki — Ałłah Kerim! 
 
„W Koranie także stoi, że człek spity 
Jest jak na ludzi waląca się wieża, 
Albo wieprz skórą Adama przykryty, 
Lub miecz, co w oczy ojcowskie uderza. 
Więc ten pies wartby zostać wnet ubity 
Na miazgę w głębi wielkiego moździerza, 
Który w Stambule stoi — gdzie Salamon, 
Nasz Sułtan, tłucze Muftych774 jak cynamon. 
 
„Ale ja Giaurów775, psów min belud, Lachy776 
Oszczędzam jeszcze z wielkiej wspaniałości, 
I wziąłem nawet ich pod moje pachy, 
By nie zginęli: — więc nawet z litości 
Zagram z tym starym mopsem w święte szachy; 
Albo niechaj się tu jak pies umości 
I z jednej lulki777 piersi poi własne, 
A tak się spije, jak pies... nim ja zasnę.” — 
 
Tu klasnął; czarny zaraz wszedł rzezaniec778 
I galiun szarym nasypał haszyszem. 
Litwin wyzwany rzekł: — „Tylko pohaniec779 
Pies dymem poi — musi być hołyszem780! 
Niech no przyjedzie do mnie ten za....... 
Ja go z ministrem jego towarzyszem 
Tak spoję kiedyś, krupników gorących 
Dawszy, że nawet tych psów ochrzcę śpiących. 
 
„A teraz będę palić, co on pali. 
Choćby piekielny tytuń był, nie spoi.” 
To mówiąc, usiadł; cybuch mu podali — 
W środku już szysze781 zapalone stoi. 
Tymczasem Hamet wzrok wodzi po sali, 
Coś mu się w oczach miga, coś się roi, 
Jakieś wspomnienia, których się sam wstydzi: 
To, o czem w Litwie roił — teraz widzi. 
 
Przez złote kratki zajrzał do ogrodu, 
Stamtąd go miła, cicha woń zawiewa; 
Kwietnego na twarz coś zachwycił782 chłodu, 
Usłyszał — coś mu jak w dzieciństwie śpiewa, 
Coś szumi, jak pieśń własnego narodu. 
Ujrzał fontanny, jak trzy srebrne drzewa 
Stojące cicho między zielonemi, 
Zda mu się, że on kiedyś spał pod niemi. 
 
Może złudzenie duszy, którą z dala 
Piękność ojczyzny czarodziejstwem wabi, 
W czar zaprowadzi i wyjść nie pozwala, 
Jak gąsienicę całą ojedwabi 
Tęczami. — Spojrzał: księżyc się zapala 
Na Czatyrdachu783, i zrennicę784 słabi 
Ogromnym kręgiem, w których nieco róży... 
Jakby zjawisko nowe, taki duży. 
 
Witaj mi, gwiazdo! właśnie w tej altanie, 
Którą buduję z duchów i rycerzy, 
Twoje mi srebrne potrzebne błyskanie; 
Czasem twój promień jako miecz uderzy 
I przez zieloność do nimf się dostanie 
Alabastrowych; nawet do tej wieży, 
Gdzie śpi Danae785, oczki mrużąc ładne, 
Nawet tam deszczem strof lunę i wpadnę. 
 
O! świeć, księżycu! bo mi czas z rycerzem 
Do Polski wrócić, do rycerskich szyków, 
I moje orle pisklę odziać pierzem. 
Więc wam opowiem z dawnych pamiętników, 
Jak mu cud przyszedł w pomoc nad wybrzeżem 
Euksynu786, i z rąk wydobył Krymczyków. 
O uwolnieniu jego z rąk Tatarek 
Z ambony ludziom powiadał ksiądz Marek. 
 
Tej samej nocy, gdy w Borejszy głowie 
Kręcił diabelski haszysz bardzo mocno, 
Tej samej nocy jedni pastuszkowie 
W poleskiej puszczy swą wigilię787 nocną 
Odprawowali788; — noc była w połowie, 
Godzina, w której bardzo jest pomocną 
Zdrowaś Maryja śpiewana żałośnie 
Za duszę w czyścu — i ogień przy sośnie. 
 
Mieli więc ogień i głośno śpiewali 
Pacierz — a blisko strumień mruczał srebrny, 
Właśnie jak dusza, co się w czyścu żali, 
Że tych pastuszków pacierz jest potrzebny, 
I wierzba srebrna kąpała na fali 
Złote listeczki. — O tem ksiądz wielebny 
Mówiąc z ambony, płakał; wierzba biała 
Także, choć mówić nie mogła — płakała. 
 
Konwalie białe, cicha mgła i rosa, 
Trawy zapachem dyszały od kwiecia, 
Gdy oto z wierzby trefionego włosa 
Wybiegły jedna, potem druga, trzecia 
Gwiazdy błękitne, i nie szły w niebiosa 
Po niebie latać i trwać przez stulecia, 
Ale nad wierzbą stanęły w lazurze, 
Dwie obok siebie stojąc — trzecia w górze. 
 
I tak w żurawi klucz uszykowane 
Jaśniały, aż las zajaśniał w promyki. 
I przyszły panie dwie w błękit ubrane, 
I pod wierzbami ucichły strumyki, 
Jak ja — gdy nagle brzmiąc na lutni stanę 
Słuchać, czy oklask przyjdzie albo krzyki, 
A potem znowu zaczynam nierychły: 
Tak właśnie owe strumienie ucichły. 
 
A one smutne przez ów strumień złoty 
Podały sobie ręce, mówiąc: Ave! 
A obie były tak pełne tęsknoty, 
Jak strumień i las; a miały postawę 
Lekką, jak gdyby mogły iść w poloty, 
Lecz oswojone były i łaskawe; 
Jedna twarz miała czarną, druga bladszą, 
Pastuszkom zdało się, że we śnie patrzą. 
 
I wszystko zdało się snem w cichym lesie 
Na mchach i białej konwalii, pod drzewem 
Płonącem w światła cudownym okresie, 
Gdy się witały ze łzami i śpiewem. 
Jedna pytała drugiej — co ją niesie? 
A każda rzekła: „Jestem krwi wylewem 
I ogniem grodów owiana gorących 
I drżę, królową będąc konających.” — 
 
„Królestwo moje, rzekła matka czarna, 
Wyniszczone jest mieczem i płomieniem; 
Ptaszęta małe, gdy lecą po ziarna, 
Znajdują pola siane kul nasieniem. 
Ja jestem matka ludzi gospodarna, 
Zbieram, co sieję, i nad pokoleniem 
Umarłych — moje wysłałam anioły, 
Męczennikami napełniać stodoły. 
 
„Przyjdzie godzina, że ich dzieci dzieci 
Nad plonem tego czasu wzniosą lament; 
Lecz teraz wszystko jak liść z drzewa leci, 
Kościołów krew nie broni i sakrament; 
Kagańcem789 swoim śmierć kościana świeci, 
A przed nią czarne dusze lecą w zamęt; 
I nad tem wszystkiem stoję — ja królowa, 
I patrzę ze skał moich z Poczajowa790. 
 
„Przychodzą matki w śmiertelnej koszuli 
I przed ołtarzem moim klęczą krwawe; 
Ta krzyczy: wczoraj syn mój legł od kuli, 
O! wskrześ go, wskrześ go! — druga woła: ave! 
Płód mój nożami z żywota wypruli, 
Poskarż się za mnie! — trzecia mi na ławę 
Rzuciła parę niedoszłego płodu791 
Prosząc: nakarm je, bo umarły z głodu... 
 
„We mgłach srebrzystych, gdy stepem przechodzę, 
Spotykam jakieś jęczące gromady; 
Ludzie okropni bez rąk są, jak wodze 
Tym, co na rękach pełzają jak gady; 
Inni umarli zostają na drodze 
I są zabójcom strasznym jako ślady; 
Inni bez twarzy wzdychają z rozpaczą, 
Bez ust się modlą i bez oczu płaczą. 
 
„O siostro moja! morem ja owiana 
I czarna dymem smętnego jałowcu, 
Do mego Dziecka krwawego i Pana 
Każę się często nieść, i na grobowcu 
Siedząc, mam dziatek umarłych kolana 
Pełne — nie mówię, na jakim manowcu 
Zbierałam kwiaty ludzkie nieszczęśliwe, 
Lecz On je widzi u nóg — te nieżywe. 
 
„I taką ma twarz, jaką w Nazarecie, 
Kiedy się żegnał ze mną mówiąc: Matko, 
Idę już umrzeć!... a mnie zorze trzecie 
Pod oliwami zastały i chatką, 
A jego już nie było... i na świecie 
Stał krzyż, nad uczniów płaczących gromadką, 
I słońca ani księżyca nie było 
I grób był krwawą, lecz pustą mogiłą...” 
 
Tak się skarżyła siostrze, a zadana 
Turecką szablą na twarzy obraza792, 
Po której uśmiech pozostał i rana, 
Stała się teraz widną, jako skaza 
Nowo boląca. Druga zadumana 
I w sercu niosąc mieczów trzy żelaza, 
Oczu z mlecznego nie spuszczała pasa. 
Wtem ciche, krągłe światło wyszło z lasa. 
 
Pastuszki, patrząc niby w jasnowidzie, 
Rzekli do siebie, tuląc swe kożuchy: 
„Czy widzisz? do nich z lasu słońce idzie...” 
Potem zamilkli — bo przytomne duchy 
Głos odebrały. Więc jak na Egidzie793 
Minerwy794 widać jakąś twarz i ruchy 
Oczu i włosa, co w stalnym błękicie 
Świadczą, że środek tej tarczy ma życie; 
 
Tak w słońcu owem był środek i plama 
Światłu owemu czyniona z człowieka. 
Był to ksiądz Marek — twarz jego ta sama, 
Jak zawsze, wielka otwarta powieka; 
Ale szedł we śnie — i straszliwa szrama 
Od dyscypliny795 krwią gorącą ścieka, 
Otwartej piersi tworząc straszny przerys 
W krople pół zaschłe... długie, jak berberys796. 
 
Widać, że będąc na nocnej modlitwie 
Wpół obnażony, może na pół senny, 
Po jakiej rzezi widzianej lub bitwie 
Zasnął — a jego duch tylko promienny 
Wyszedł i w słońcu złotem szedł po Litwie 
Przez czarne, smutne lasy, do Gehenny797 
Wędrując może — lecz to, co go niosło, 
Słońce, stanęło przy wierzbie i rosło. 
 
A ksiądz znalazłszy pod nogami ziemię, 
Na kolana się rzucił na konwalii, 
Tak, że pokazał już nie twarz, lecz ciemię, 
I krzyknął: — „Idę z rzezi i z batalii. 
Zwątpiłem, pierwszy raz poczuwszy brzemię 
Mogił na sobie — O! wołajcie z Galii, 
Z Rzymu i z Azji... i tych, co za morzem, 
Bo nas mordują, rzną mieczem i nożem! 
 
„Królowy niebios! wy nad strumieniami 
Cicho w lilije białe rozkwitnięte; 
A miecz nad nami i pożar nad nami! 
Dzieło upada, choć mądrze poczęte. 
Duma rozerwie wszystko, wszystko splami! 
Panięta nasze, jak pawie nadęte! 
Ja do pacierzy nastroiłem wargę, 
Lecz będąc u stóp waszych, niosę skargę. 
 
„Potocki bruździ — nic więcej nie powiem; 
Ale Potocki bruździ, w czarty wierzy, 
Regimentarzem chce być — nad pustkowiem! 
Będzie! bo pustka się na wszędy szerzy. 
Niechże upadnie przed księżyca nowiem, 
Na którym wasza srebrna stopa leży! 
Niechże się schyli duszą cichą, szczérą, 
Przed Bogiem — nie przed szatanem i lirą! 
 
„Ta lira... w trumien znaleziona rdzeniach! 
Już jej głos serce narodu osłabił, 
A na niej szatan czarny gra w płomieniach 
I luda już pół z Baru798 mi wywabił! 
Jak wąż, co błyszczy swą koroną w cieniach 
I blaskiem ściąga słowika, by zabił, 
Tak ów kozacki pół-duch na złe radzi 
I swoją smętną pieśnią gdzieś prowadzi 
 
„Na zaginienie! Brońcie od pożarów 
I od powietrza nas, ach! i od głodu! 
I brońcie jeszcze nas, Panny, od czarów 
I od tej dumy, co z Barskiego grodu 
Już oberwała wichrem las sztandarów, 
A sama chce być zbawczynią narodu. 
Nadłamcie dumie miecza, skruszcie rogów, 
Zostawcie Boga nad nami — nie bogów! 
 
„Dajcie mi jedną przynajmniej szablicę 
Świętą, a ja z niej wielką tęczę zrobię. 
Tęczę i wiecznie trwałą błyskawicę, 
Świecącą teraz i później na grobie, 
Gdy położymy w proch zmęczone lice, 
Nie zostawiwszy nic jak proch po sobie, 
I duszę w Boże oddawszy ramiona, 
A nasze długo słyszane imiona 
 
„Oddawszy dzieciom. — Poseł mój szwankował 
W Krymie, i musi... ciężkie więzy dźwiga; 
I tego brońcie, bom go umiłował !...” 
Na tym zakończył mój ksiądz pacierz wiga 
Papisty; potem w księżyc pocałował, 
Co pod nogami Matek Boskich miga, 
I był od swojej złoto-jasnej ściany 
Wzięty, weselszy już, bo wysłuchany. 
 
Nazajutrz słońce, strzałą brylantową 
Zajrzawszy w celę
1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 43
Idź do strony:

Darmowe książki «Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz