Darmowe ebooki » Poemat dygresyjny » Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Juliusz Słowacki



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 43
Idź do strony:
1em">Ze świecą — jasne dwa gołębie burczą: 
Ksiądz pieczętuje sygnetem szlachcica 
Listy... Posłuszne się papiery kurczą 
W kopertę; z lakiem ożeniona świéca — 
Mówiąc Delilla400 stylem — styl tak sturczą401 
Poeci, że dziś gwałtem trzeba z Francji 
Rozumu — jeszcze więcej elegancji. 
 
Ożeniona więc świeca z laską laku 
Wydała tę łzę, która z tajemnicy 
Nie da się nigdy odedrzeć bez znaku — 
Zwłaszcza, jeżeli Moskal na granicy 
Nie czyha na twój sekret, o! Polaku, 
Z pomocą drugiej ożenionej świécy, 
I chmur z tajemnic twoich nie uchyla 
Zdradziecką ręką nocy (styl Delilla). 
 
Już więc ksiądz Marek (tu mnie nie dościgną 
Ixy402 warszawskie) kochanków zaślubił, 
I nim oboje w małżeństwie ostygną, 
Przypieczętować chciał — już tak naczubił, 
Już... już — Wtem szable mu po oczach migną! 
Ksiądz wstał — szczęk wielki był — pieczątkę zgubił, 
Ujrzał na ścianach boju stereotyp403, 
Bowiem dąb w środku był jak dagerrotyp404. 
 
Co się więc działo zewnątrz, to się w łonie 
Suchego dębu odbiło tęczowie405. 
Był bój, naprzeciw siebie szły dwa konie, 
A na koniach szli dwaj bohaterowie, 
Nad głową niosąc podniesione bronie, 
Szablice; każda jako sierp na głowie. 
Teraz ksiądz poznał, że ci wojownicy 
Byli to: z panem Sawą406 pan Maurycy. 
 
Poznawszy, w duchu rzekł: nie pójdę godzić, 
Niechajże sobie trochę krwi utoczą, 
To może nadto gorących ochłodzić, 
Potem z rozwagą większą w ogień skoczą... 
Tak mówiąc, patrzał: jak chcąc sobie szkodzić, 
Na ścianach tęczę tworzyli uroczą. 
Światłość ich obu owionęła krwawa; 
W ogniu, na białym koniu migał Sawa. 
 
Spotkali się raz, złożyli nad głową, 
I znów ich konie rozniosły szalone; 
Za drugim razem, tnąc sztuką krzyżową, 
Beniowski, zgrabnie skoczywszy na stronę, 
Dał szacht407tak płytki koniowi nad głową, 
Że mu z przyciętych uszu, dwie czerwone 
Trysły fontanny; — jak rubin się żarzą — 
W biegu, nadjechał na nie Sawa twarzą. 
 
Więc się na białym wydawał rumaku, 
Mając zalane oczy krwi wytryskiem, 
Jakby delfina miał w złotym czapraku408 
Pod siodłem, który krew wyrzucał pyskiem. 
Nie dając jednak najmniejszego znaku, 
Że był zmieszany tym ostrym dogryzkiem, 
Obróciwszy się koniowi do grzbietu, 
Strząsł krew i z olster409 dobył pistoletu. 
 
Straszny był wtenczas. — We krwi, co go broczy, 
Spokojną miał twarz i spokojnie mierzył 
Do bohatera pieśni, między oczy: — 
I gdyby krzemień był spadł i uderzył 
W dekę... co skrami pryskając odskoczy410 — 
Pewnie by więcej mój bohater nie żył. 
Bo sam wyznawał, że w szturmaku411 onym 
Widział przybitą kulę czemś czerwoném. 
 
Więc pewnie by ją był duszy oczyma, 
Jak mówi Hamlet, w czaszce swej zobaczył: 
Gdyby nie dziwne, a dla piso-ryma412 
Miłe zdarzenie. — Bóg zachować raczył 
Człowieka, a ja zeń zrobię olbrzyma; 
Byle mi tylko czytelnik przebaczył, 
Że empirycznie413, minąwszy przyczynę, 
Wdałem się w skutek rzeczy, w rąbaninę. 
 
Lecz wpadłszy, muszę kończyć. Więc pan Sawa 
Lewe przymrużył oko i wycelił414, 
A zaś powszechnie o nim niosła sława, 
Że nawet pannom, gdy sobie podchmielił, 
Wystrzelał korki415. — Była to zabawa, 
Której bym wcale z innymi nie dzielił, 
Gdybym był panną, gdzieś w szlacheckich dworkach 
Pod owe czasy i chodził na korkach. 
 
Wycelił już więc prosto, w same416 czoło, 
I palec już giął — gdy nagle... o! dziwy! 
Jakoby Irys417, co rzuciwszy koło 
Z tęczy, zlatuje na zamglone niwy: 
Lekko jak anioł, jak ptaszek wesoło, 
Dzieweczka z dębu dała skok straszliwy, 
Skok na dwa łokcie od ziemi wysoki, 
W poezji mówiąc, skok aż pod obłoki. 
 
Z obłoków spadła, na ów koń418 ze śniegu, 
Na którym siedział pan Sawa złowrogi; 
Nim się obejrzał, już na siodła brzegu 
Stojąca za nim, jak Olimpu bogi, 
Prosta, i naprzód podana do biegu, 
Chwyciła za lejc — i na tylne nogi 
Podniósłszy konia z rycerzem do góry, 
Tak pomieszała go — że strzelił w chmury. 
 
I nie czekając, aż poprawi strzału, 
Lejcem i głosem zagrzawszy rumaka, 
Rzuciła w galop taki pełny szału, 
Że galop konia był jako lot ptaka. 
A ta dzieweczka, by duch ideału, 
Stojąc nóżkami na końcu czapraka, 
Resztą się ciała — strach przechodzi mrowi! 
Oddała całkiem unieść błękitowi. 
 
I błękit ją wziął tak zrównoważoną, 
Z rozciągniętemi jako ptak rączęty419. 
Z włosów, co były na głowie koroną, 
Naprzód się złoty zrobił wąż zwinięty 
W kłęby i leciał wraz za tą szaloną, 
W połyskujące ją chcąc winąć skręty; 
I różne kwiaty wyrzucał ze skrętów, 
Które goniły ją mgłą dyjamentów. 
 
Za włosem i za kwiatami i za nią 
Pędziły równym dwa gołębie lotem. — 
Nie widzę więcej, jary się tumanią 
Dymnej kurzawy przesłonięte złotem; 
W kurzawie rycerz znika z moją panią... 
Jeszcze raz galop konia runął grzmotem, 
Jeszcze raz jeździec, na wierzchołku góry, 
Jak z ametystu, z płomienia i z chmury 
 
Błysnął i zniknął. — Teraz kto wypowie 
Uczucia wnętrzne w moim bohatyrze? 
Zamiast kul srogich pana Sawy w głowie. 
Ujrzał... a tu mu wcale nie ubliżę, 
Bo wiem, że wiedział, co są Centaurowie420, 
Przypomnieć musiał więc o Dejanirze421: 
I miał na twarzy taki wyraz boski, 
Jak ten, co wiersze pisząc, liczy zgłoski. 
 
Oczy utopił w kurzu obłok złoty, 
Gdzie znikał rycerz, koń, panna, jej włosy, 
I za włosami, jak dwa papiloty, 
Białe gołąbki na dwóch końcach kosy422. 
I stał i patrzał — gdy z dębowej groty 
Wyszedł ku niemu Karmelita bosy, 
I przeżegnawszy się Chrystusa znakiem, 
Spytał: „dlaczego waść się bił z Kozakiem? 
 
„O! krwi gorąca! że też ja nie mogę 
Utrzymać nigdy między wami zgody! 
Oto pan Sawa znowu ruszył w drogę, 
Bóg wie, czy wróci, a rześki i młody. 
O! młodzi! młodzi! pod waszą ostrogę 
Trzeba dać woły najleniwsze z trzody; 
Dopóki każdy z was na koniu jeździ, 
Nigdy się w jednym miejscu nie zagnieździ. 
 
„Skądże wam przyszło, żeście tu z jaszczura423 
Dobyli szabel i na konie wsiedli?” — 
Na to pan Zbigniew: „Oto jest rzecz, która 
Zwaśniła obu, gdyśmy tutaj jedli 
I pili: oto złota miniatura, 
O którą srogi bój obaśmy wiedli. 
O taką się rzecz bijemy nie pierwsi; 
Ja mu ją, księże, sam zerwałem z piersi. 
 
A zerwawszy ją chciałem serca dostać 
Spod żeber jego, tą szablą turecką”. — 
Tak mówiąc, strasznie miał marsową postać. 
A ksiądz: „O takąż rzecz chodziło świecką? 
Wartoby obu dyscypliną chłostać! 
Wstydź się, Wielmożny Hrabio! jesteś dziecko! 
Tę miniaturę mi dała dla ciebie 
Córka Starosty dziś, jak Bóg na niebie!... 
 
Ja zaś nie mając kieszeni w habicie, 
I nie chcąc wieszać tej rzeczy na sobie, 
Dałem ją Sawie, by ją schował skrycie, 
Aż mi ją przyjdzie na myśl oddać tobie; 
A przy tem i list, skropiony obficie 
Łzami, a w takim pisany sposobie, 
Że choć ksiądz jestem, w miłostkach nie służę, 
Podjąłem się ten list schować w kapturze. 
 
Oto jest pismo dziś pisane w nocy, 
Czytaj Waść! ja tymczasem na koń siędę: 
Bar potrzebuje dziś mojej pomocy 
Lub go ocalę, lub niebo zdobędę”. 
Beniowski blady, jak duch o północy, 
Już nie uważał na księdza gawędę, 
Ale otworzył list, czytał i wzdychał, 
Bo ten list w niebo rwał i w piekło spychał. 
 
A naprzód w liście było opisanie 
Tego, co w drugiej mojej pieśni stoi, 
To jest: jak zamek wzięto niespodzianie, 
Jak go dostano prędzej niźli Troi, 
Jak na śmiertelnym już był karawanie 
Pan Dzieduszycki, jak w piwnicach broi 
Szlachta, będąca w zamku na załodze; 
Jak Ladawiecki pan zdał rządu wodze, 
 
A sam zamyślał jechać do Warszawy, 
I córkę z walki uprowadzić pola. — 
„O! mój Zbigniewie, nie miej ty obawy, 
Pisała Panna, nigdy Ojca wola... 
Nigdy ponęta, nigdy przestrach krwawy, 
Nigdy szalone szczęście lub niedola 
Nie skłonią mego serca do odmiany. — 
Bądź sławny; — jesteś mój — jesteś kochany. 
 
Odjeżdżam teraz — ale się otoczę 
Myślami, kwiatów podolskich zapachem, 
Woniami, które były tak urocze, 
Gdy w Anielinkach, pod słomianym dachem, 
Ty mię porzucał, — a ja ci warkocze 
Dałam całować, przenikniona strachem, 
Abyś mi u nóg nie padł konający: 
Tak byłeś blady przy gwiazdach i drżący. 
 
Powiem ci teraz, żem się była zlękła, 
Abyś ty we mnie nie usłyszał głosów, 
Z któremi w sercu jakaś struna pękła, 
Gdy się dotknąłeś usty moich włosów... 
Pomnisz, żem wtenczas tak jak dziecko jękła, 
Chwytałam się szat twoich — drzew i kłosów, 
Myślałam, że już ginę z światłem, z echem, 
I że westchnienie śmierci — jest uśmiechem. 
 
Kiedy to piszę, słońce wschodzi z wieńcem 
Chmur i tak wstydzi mnie, że nie wiem czemu, 
Cała się zlałam łzami i rumieńcem — 
Ty wiesz, ja zawsze kwiatowi białemu 
Podobna, póki mi był oblubieńcem 
Chrystus. — Uśmiechnij się słońcu złotemu, 
Bo mi się przed nim łza gorąca toczy; 
I tak rumieni mnie, jak twoje oczy. 
 
Niespokojności pełne serce moje! 
Smutno mi rzucać te miejsca, te stawy! 
Jeżeli kiedy przywiodą cię boje 
Aż do mojego zamku, do Ladawy, 
Każ sobie Panny otworzyć pokoje; 
Na oknie stoi filiżanka z lawy, 
Rzucam dla ciebie w nią maleńki kwiatek — 
Nosiłam go dziś całą noc — bławatek. 
 
Nie trać nadziei nigdy! nigdy! — kto ma 
Wolą424, ten wszystko pokona — Addio425! 
Z wyciągniętemi za tobą rękoma 
Jeszcze raz wołam ciebie — caro mio426! 
Przy tobie zawsze będę — niewidoma427. 
I wprzód mi serce, niż ciebie zabiją. 
Nie — ty nie możesz zginąć tak jak oni, 
Których nie kocha nikt — i nikt nie broni. 
 
Pytałam dzisiaj starej wróżki Diwy, 
Czy mi Bóg ciebie zachowa i wróci? 
Odpowiedziała: że będziesz szczęśliwy, 
Że się o ciebie wiele duchów kłóci 
Czarnych i złotych z tęczowemi grzywy. 
A czyny twoje ktoś na harfie nuci... 
Że zawrzesz z królem indyjskim przymierze — 
Nie będziesz temu wierzył — lecz ja — wierzę. 
 
Przepowiadając, mówiła mi stara, 
Że widzi ciebie w sankach z wieloryba, 
A zaś przy tobie stoi jakaś mara, 
Ubrana w szaty dziewicze — to chyba 
Ja... czy nie prawda? — O! gdyby ta szpara! 
Gdyby ta jasna z dyjamentu szyba, 
Przez którą Diwa widzi przyszłe rzeczy, 
Mogła zastąpić we mnie wzrok człowieczy! 
 
Zgodziłabym się nie widzieć na niebie 
Gwiazd ani słońca, nie widzieć błękitu, 
Lecz tylko w każdej chwili widzieć ciebie; 
Na ciebie patrzeć od zmroku do świtu. — 
Zda mi się nawet, że w jakiej potrzebie 
Pomagałabym ci oczyma — do szczytu 
Szczęścia i sławy... choćby...” Tu przerwany 
Był list i dwoma plamkami zwalany. 
 
Te plamki były do ust podniesione, 
Lecz Ksiądz podstawił pod usta szkaplerza428. 
„Te całuj, krzyknął, te rany czerwone, 
Które Chrystus miał, godne ust rycerza, 
Nie te kropelki łez gorzkie i słone, 
Z których rdza pada na kryształ puklerza. 
Rzuć ten list — daj go, jak mówią, szatanu429 — 
A słuchaj: ważną misją430 dam Waćpanu. 
 
Piszą mi — że tron odzyskał Chan Giraj431, 
Przyjazny zawsze Polsce był Chanisko432; 
Masz listy, których, proszę, nie otwiéraj, 
Aż staniesz w Krymie. Wprawdzie to nie blisko; 
Jaskółki wiedzą tam drogę na wyraj433, 
I bocian także, z małą szarą pliską
1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 43
Idź do strony:

Darmowe książki «Beniowski - Juliusz Słowacki (biblioteka szkolna online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz