Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Najsłynniejsza powieść autobiograficzna w literaturze światowej.
Nie są totypowe, znane od wieków pamiętniki i wspomnienia, w których autor jestświadkiem, a nierzadko współtwórcą historii. W tym przypadku zdarzeniahistoryczne stanowią zaledwie mgliście zarysowane tło. Rousseau bowiemzamierzył swoje Wyznania jako utwór literacki zupełnie innego, nowegorodzaju, jako bezprecedensowe w swojej szczerości studium ludzkiej duszy: „Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tymczłowiekiem będę ja”. Z bezlitosną prawdomównością opowiada o swoim życiu,począwszy od dzieciństwa i lekkomyślnej młodości. Opisuje wydarzeniastawiające go w korzystnym świetle, ale nie skrywa także intymnych iwstydliwych faktów, niskich, godnych potępienia uczynków. „Powiem głośno:oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równieszczerze”.
- Autor: Jean-Jacques Rousseau
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau
Pozostawało mi już tylko myśleć o wyjeździe. Siepacze mieli przyjść o dziesiątej rano. Była czwarta po południu, kiedy odjeżdżałem, a oni się jeszcze nie zjawili. Postanowiono, że najmę pocztę. Nie miałem kolasy815; pan marszałek obdarował mnie kabrioletem816 i pożyczył koni wraz z pocztylionem aż do pierwszej stacji, gdzie dzięki jego uprzednim staraniom nie czyniono mi żadnych trudności z dostarczeniem koni.
Ponieważ nie jadłem obiadu przy stole i nie pokazałem się w zamku, panie przyszły pożegnać się ze mną do pokojów na dole, gdzie spędziłem dzień. Pani marszałkowa uściskała mnie kilka razy z dość smutną miną; ale nie czułem już w tym uścisku serdeczności, jaką darzyła mnie przed paru laty. Pani de Boufflers uściskała mnie również, dodając wiele pochlebnych wyrazów. Co mnie zdziwiło więcej, to uścisk pani de Mirepoix, bo i ona była tam również. Marszałkowa de Mirepoix jest to osoba nadzwyczaj chłodna, uważająca, wstrzemięźliwa i jak sądzę, niezupełnie wolna od dumy wrodzonej domowi lotaryńskiemu. Nigdy nie zaszczycała mnie nadto swoimi względami. Czy to, że pogłaskany zaszczytem, którego się nie spodziewałem, byłem skłonny pomnożyć jego cenę, czy że w istocie wlała w ten uścisk nieco owego współczucia właściwego szlachetnym sercom, znalazłem w ruchu jej i spojrzeniu coś szczególnie wymownego, co mnie wzruszyło. Często, wracając myślami do tej okoliczności, przypuszczałem, iż pani ta, świadoma poniekąd losu, na jaki byłem skazany, nie mogła się obronić chwili rozczulenia nad mą dolą.
Pan marszałek nie otwierał ust; blady był jak trup. Chciał koniecznie towarzyszyć mi aż do kolaski, która czekała przy stajniach. Przeszliśmy cały ogród, nie mówiąc słowa. Miałem klucz od parku, otworzyłem furtkę; po czym, zamiast schować klucz z powrotem, oddałem go bez słowa panu marszałkowi. Wziął go z zadziwiającą żywością, która mimowiednie często nastręczała mi się na myśl od tego czasu. W życiu nie miałem chwili bardziej gorzkiej niż moment tego rozstania. Uścisk był długi i niemy; czuliśmy obaj, że ten uścisk jest ostatnim pożegnaniem.
Pomiędzy la Barre i Montmorency spotkałem w najętej karocy czterech czarno ubranych ludzi, którzy skłonili mi się z uśmiechem. Wedle tego, co mi Teresa doniosła później o wyglądzie woźnych, godzinie ich przybycia i sposobie, w jaki się zachowali, nie wątpiłem, że to oni; zwłaszcza kiedy się dowiedziałem, że zamiast, jak mi doniesiono, o siódmej, wyrok podpisano dopiero po południu. Trzeba było przebyć cały Paryż. Otwarty kabriolet nie jest zbyt szczelnym ukryciem. Spotkałem na ulicy wiele osób, które mi się kłaniały jak gdyby znajomi, ale nie poznawałem nikogo. Ruszyłem tegoż samego wieczora, aby dobić do Villeroy. W Lyonie jest przepis, iż każdy podróżujący pocztą ma stawić się przed komendantem. To mogło stworzyć sytuację kłopotliwą dla człowieka, który nie chciał ani kłamać, ani zmieniać nazwiska. Poszedłem z listem pani de Luxembourg prosić pana de Villeroy, aby postarał się o zwolnienie mnie od tej formalności. Pan de Villeroy dał mi list, z którego nie zrobiłem użytku, ponieważ nie przejeżdżałem przez Lyon. List ten znajduje się jeszcze, zapieczętowany, wśród moich papierów. Książę nalegał bardzo, abym zanocował w Villeroy; ale wolałem raczej puścić się w dalszą drogę i minąłem jeszcze dwie stacje pocztowe tegoż dnia.
Pojazd mój był niezbyt wygodny i czułem się zbyt nieszczególnie, aby jechać wielkimi etapami. Zresztą, nie wyglądałem dość imponująco, aby wywalczyć sobie dobrą obsługę, wiadomo zaś, iż we Francji konie pocztowe czują bicz jedynie na grzbiecie pocztyliona. Opłacając się suto, mniemałem, iż zastąpię niedostatek miny i głosu; wyszedłem na tym jeszcze gorzej. Wzięli mnie za chłystka, który gna z jakimś zleceniem i podróżuje pocztą pierwszy raz w życiu. Od tej chwili dawano mi już same chabety i stałem się igraszką pocztylionów. Skończyłem na tym, od czego powinienem był zacząć, to jest, aby znosić cierpliwie, nic nie mówić i jechać, jak im się spodoba.
Miałem zresztą czym zabawiać się w drodze, gdybym się chciał zastanawiać nad świeżymi wydarzeniami; ale nie leży to ani w moim usposobieniu, ani w skłonnościach. Zadziwiające jest, z jaką łatwością ulata mi z pamięci zło minione, chociażby najświeższe. O ile, póki widzę je w przyszłości, przewidywanie przeraża mnie i miesza, o tyle we wspomnieniu dotyka mnie ono słabo i gaśnie prawie natychmiast, skoro rzecz się stała. Moja okrutna wyobraźnia, która dręczy mnie bez ustanku, uprzedzając nieszczęścia, których jeszcze nie ma, rozprasza w zamian mą pamięć i nie pozwala rozpamiętywać tych, które minęły. Przeciw temu, co się stało, nie ma co przedsiębrać ostrożności, bezcelowe jest zatem zajmować się tym. Czy wyczerpuję z góry moje nieszczęście? Dość, że im więcej cierpiałem, przewidując, z tym większą łatwością zapominam o nim; podczas gdy, przeciwnie, bez przerwy zajęty minionym szczęściem, przypominam je sobie i przetrawiam tak, iż, można powiedzieć, zdolny jestem napawać się nim na nowo, kiedy zechcę. Tej to szczęśliwej naturze zawdzięczam, czuję to, iż nigdy nie znałem owego uczucia urazy, które przez ustawiczne wspomnienie doznanej krzywdy fermentuje w mściwym sercu i pod wpływem którego człowiek dręczy sam siebie całym złem, które chciałby wyrządzić swemu wrogowi. Z natury będąc porywczy, odczuwałem gniew, wściekłość nawet, za pierwszym popędem; ale nigdy pragnienie zemsty nie zapuściło korzeni w mym wnętrzu. Zbyt mało zajmuję się samą obrazą, aby się zanadto zajmować jej sprawcą. O złem, którego już doznałem, myślę jedynie w związku z tym, które mi grozi jeszcze; gdybym był pewny, że na tym koniec, krzywdy, która już mi się stała, zapomniałbym w tejże chwili. Wiele nam mówią o odpuszczeniu zniewag; piękna to cnota, bez wątpienia, ale co do mnie, nie mam do niej sposobności. Nie wiem, czy moje serce umiałoby zapanować nad nienawiścią, nigdy jej bowiem nie czuło: zbyt mało myślę o swoich wrogach, abym miał zasługę przebaczenia. Nie zdaję sobie sprawy, do jakiego stopnia, aby mnie dręczyć, dręczą oni samych siebie. Jestem na ich łasce, mają wszelką władzę, czynią z niej użytek. Jest tylko jedna rzecz powyżej ich mocy, co do której wyzywam ich śmiało: to jest, aby dręcząc się mną, zmusili mnie, bym ja się dręczył nimi.
Zaraz nazajutrz po wyjeździe wyszło mi tak doskonale z pamięci wszystko, co się stało, i parlament, i pani de Pompadour, i pan de Choiseul, i Grimm, i d’Alembert, ich spiski, ich wspólnicy, że nie pomyślałbym nawet o tym przez całą podróż, gdyby nie ostrożności, które musiałem zachowywać. Wrażeniem, które opanowało mnie w miejsce tego wszystkiego, było wspomnienie mej ostatniej lektury, w wilię wyjazdu. Przypomniałem też sobie Idylle817 Gessnera, które tłumacz ich, Hubert, przysłał mi niedawno818. Te dwa wrażenia opanowały mnie tak zupełnie i zmieszały się w taki sposób w mym umyśle, że spróbowałem połączyć je, traktując na sposób Gessnera historię lewity z Efraim. Ten sielski i naiwny styl nie zdawał się bynajmniej odpowiedni dla tak strasznego tematu, a nie sposób było przypuszczać, aby obecne położenie dostarczyło mi dla rozjaśnienia go pogodniejszych myśli. Spróbowałem wszelako, jedynie aby się rozerwać w mej kolasce, bez żadnej nadziei powodzenia. Ledwie spróbowałem, uczułem się zdumiony pogodą swych myśli oraz łatwością, z jaką przychodzi mi je oddać. W trzy dni ułożyłem trzy pierwsze pieśni poemaciku, który dokończyłem później w Motiers. Jestem pewien, iż nic nie napisałem w życiu, w czym by panowała bardziej wzruszająca słodycz obyczajów, większa świeżość kolorytu, naiwność obrazów, bardziej starożytna prostota; wszystko to mimo okropności przedmiotu, który w gruncie jest straszliwy; tak iż poza wszystkim innym mam jeszcze i zasługę przezwyciężonej trudności. Lewita z Efraim, jeśli nie jest mym najlepszym dziełem, będzie mi zawsze najulubieńszym. Nigdy nie odczytałem go, nie odczytam nigdy, iżbym nie czuł wewnątrz zadowolenia serca bez żółci, które, dalekie od kwaszenia się swymi nieszczęściami, umie znaleźć w sobie samym pociechę i zadośćuczynienie. Niech kto zgromadzi wszystkich tych wielkich filozofów, tak wyższych w swoich księgach nad przeciwności, których nigdy nie doznali; niech ich postawi w położenie podobne mojemu i niechaj, w chwili pierwszego wzburzenia obrażonej dumy, da im podobne do spełnienia zadanie: — pokaże się, jak się zeń wywiążą.
Jadąc z Montmorency do Szwajcarii, postanowiłem wstąpić do Yverdon, aby się zatrzymać u zacnego starego przyjaciela, pana Roguin. Osiadł tam przed kilku laty i zapraszał mnie nawet, abym go odwiedził. Dowiedziałem się w drodze, że jadąc na Lyon, trzeba by okrążać; to oszczędziło mi kłopotu zatrzymywania się w tym mieście. Ale w zamian trzeba było przejeżdżać przez Besançon, twierdzę warowną, a co za tym idzie, podległą tej samej niedogodności. Postanowiłem zboczyć i jechać przez Salins pod pozorem odwiedzenia pana de Mairan, siostrzeńca pana Dupin, który piastował jakiś urząd w salinach819 i który niegdyś bardzo mnie zapraszał, abym go odwiedził. Pomysł udał się; nie zastałem pana de Mairan i bardzo rad, iż nie potrzebuję się zatrzymywać, puściłem się w dalszą drogę, nie niepokojony przez nikogo.
Wjeżdżając na berneńskie terytorium820, kazałem zatrzymać: wysiadłem, padłem plackiem, ściskałem, całowałem ziemię, wykrzyknąłem w uniesieniu: „O niebo, opiekunie cnoty, sławię imię twoje, dotykam ziemi wolności!”. Tak to, zaślepiony i ufny w swych nadziejach, zawsze zapalałem się do tego, co miało być mym nieszczęściem. Pocztylion myślał, żem oszalał: wsiadłem z powrotem do kolaski i w niewiele godzin potem zaznałem równie czystej jak żywej radości, znajdując się w ramionach i uścisku czcigodnego Roguina. Ach! odetchnijmy chwilę u zacnego gospodarza! Trzeba nabrać sił i odwagi: niebawem będę miał sposobność ich użyć.
Nie bez przyczyny rozwiodłem się w tym opowiadaniu nad wszystkimi okolicznościami, jakie mogłem sobie przypomnieć. Mimo że nie wydają się bardzo jasne, skoro raz ma się w ręku nić sprzysiężenia, mogą rzucić światło na jego bieg; nie dając zasadniczej idei problemu, który przedstawię, wiele pomagają wszelako do jego rozwiązania.
Przypuśćmy, że do wykonania spisku, którego byłem przedmiotem, oddalenie moje było koniecznie potrzebne. W takim razie, aby je osiągnąć, wszystko musiało się odbyć mniej więcej tak, jak się odbyło. Ale gdybym, nie dawszy się przestraszyć nocnym poselstwem pani de Luxembourg i wzruszyć jej niepokojem, gdybym w dalszym ciągu wytrwał i gdybym, miast pozostać w zamku, wrócił do łóżka i spał spokojnie do rana, czy również wydano by wyrok uwięzienia? Wielkie pytanie, od którego zależy rozwiązanie wielu innych: godzina zapowiedzenia a istotnego wydania dekretu może rzucić niejakie światło na tę sprawę. Gruby, ale namacalny przykład ważności najmniejszych szczegółów: szuka się tajemnych przyczyn, aby dojść do nich w drodze indukcji.
(1762) Tutaj zaczyna się dzieło ciemności, w którym czuję się zagrzebany od lat ośmiu. W jaki bądź sposób brałem się do rzeczy, nigdy nie udało mi się przebić ich przeraźliwego mroku. W otchłani nieszczęść, w której jestem pogrążony, czuję działanie ciosów, jakie mi zadają, widzę ich bezpośrednie narzędzia, ale nie mogę widzieć ani ręki, która nimi kieruje, ani sprężyn, jakie puszcza w ruch. Hańby i nieszczęścia spadają na mnie niby same z siebie, niespodzianie. Kiedy z mego rozdartego serca dobywają się jęki, wyglądam na człowieka, który żali się bez przedmiotu. Sprawcy mej zguby znaleźli niepojętą sztukę uczynienia publiczności wspólniczką ich spisku w ten sposób, iż sama o tym nie wie i nie spostrzega skutków. Opowiadając tedy wypadki, które mnie dotyczą, obchodzenie, jakiego doznałem, i wszystko, co mi się zdarzyło, nie mam możności dotarcia do kierującej ręki i wskazania przyczyn równocześnie z opowiadaniem faktów. Te pierwsze przyczyny zaznaczone są w poprzednich księgach; przedstawiłem w nich wszystkie odnoszące się do mnie interesy, wszystkie tajemne pobudki. Ale powiedzieć, jak te różnorodne przyczyny kombinują się w dziwnych wydarzeniach mego życia, tego nie sposób mi wyjaśnić nawet w przybliżeniu. Jeżeli między czytelnikami znajdą się na tyle szlachetni, aby chcieć zgłębić te tajemnice i odkryć prawdę, niech odczytają starannie trzy poprzedzające księgi; następnie przy każdym fakcie, który przeczytają w dalszych, niech zbiorą informacje, jakie im będą dostępne, niech idą, od intrygi do intrygi i od szczegółu do szczegółu, aż do pierwszych sprężyn wszystkiego. Wiem z pewnością, do jakiego kresu dojdą
Uwagi (0)