Darmowe ebooki » Pamiętnik » Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau



1 ... 81 82 83 84 85 86 87 88 89 ... 119
Idź do strony:
damy732, która była w podobnym położeniu, o czym ja nic nie wiedziałem, ani nie znałem jej nawet, pisząc ten ustęp? Kiedy książka ukazała się w druku, znałem już tę panią i czułem się bardzo niespokojny. Zwierzyłem się kawalerowi de Lorenzy, który wyśmiał mnie i upewnił, iż osoba, o którą chodzi, tak dalece nie jest obrażona, iż nawet nie zwróciła uwagi na ten ustęp. Uwierzyłem, zbyt lekko może; i wyzbyłem się obaw bardzo nie w porę.

Z początkiem zimy otrzymałem nowy objaw życzliwości pana de Malesherbes, który mnie bardzo mile wzruszył, mimo że nie uznałem za właściwe zeń korzystać. Zawakowało miejsce w „Dzienniku uczonych”733. Margency napisał do mnie, ofiarując mi je, rzekomo z własnego popędu. Ale łatwo mi było zrozumieć z formy jego listu (plik C, nr 33), że ma po temu instrukcje i upoważnienia; on sam oświadczył w dalszym ciągu (plik C, nr 47), że polecono mu zwrócić się do mnie z tą propozycją. Praca, której wymagało to miejsce, była niewielka; chodziło o jakieś dwa wyciągi na miesiąc, do których dostarczono by mi książek, tak iż nigdy nie byłbym w konieczności podejmowania jazdy do Paryża, nawet dla złożenia wizyt dziękczynnych. Wchodziłem przez to w towarzystwo uczonych pierwszorzędnej wartości; nie licząc, iż z pracą tak mało uciążliwą i której mogłem dokonać tak wygodnie, łączyło się wynagrodzenie ośmiuset franków, przywiązane do tego miejsca. Zastanawiałem się kilka godzin, nim powziąłem decyzję, ale, mogę przysiąc, czyniłem to jedynie z obawy sprawienia przykrości Margency’emu i obrażenia pana de Malesherbes. Lęk przed nieznośnym przymusem, który by mi nie pozwolił pracować wedle chęci i zmuszał do trzymania się terminów, a bardziej jeszcze pewność, iż powierzone mi czynności wypełniałbym bardzo nieszczególnie, przeważyły wszystko i skłoniły do odrzucenia stanowiska, do którego nie czułem się stworzony. Wiedziałem, że cały mój talent wypływa z pewnego rozżarzenia duszy przedmiotem zaprzątającym mnie w danej chwili i że jedynie miłość tego, co wielkie, prawdziwe i piękne, zdolna jest pobudzić mego ducha. I cóż by mnie obchodziły tematy większości książek, z których miałbym robić wyciągi, ba, i same książki? Obojętność dla przedmiotu zmroziłaby mi pióro i stępiła umysł. Wyobrażano sobie, że ja mogę pisać z rzemiosła jak wszyscy, podczas gdy zawsze byłem zdolny pisać jedynie namiętnością. Nie tego z pewnością potrzeba było „Dziennikowi Uczonych”. Napisałem tedy do Margency’ego list z podziękowaniem, możliwie najuprzejmiejszy. Wyszczególniłem tak dobrze swoje racje, iż niepodobna, aby bądź on, bądź pan de Malesherbes mogli uwierzyć, że jakiś kaprys albo duma są przyczyną mej odmowy. Toteż przyklasnęli jej obaj, nie zmieniając w niczym dawnej życzliwości dla mnie; zresztą, dochowano tak dobrze tajemnicy w całej sprawie, że ogół nie miał o niczym najmniejszego pojęcia.

Propozycja ta zjawiła się bardzo nie w porę; od jakiegoś czasu bowiem tworzyłem projekt porzucenia zupełnie literatury, a zwłaszcza zawodu autorskiego. Ostatnie moje przygody zbrzydziły mi bezwarunkowo panów literatów; rozumiałem zaś, iż niepodobna jest uprawiać wspólny zawód bez zachowania bodaj jakich wzajemnych stosunków. Nie mniej zrażony byłem do wielkiego świata i w ogóle do tego dwoistego życia, jakie prowadziłem, przez pół należąc do siebie samego, a przez pół do towarzystw, do których nie byłem stworzony. Czułem bardziej niż kiedykolwiek, na podstawie bolesnych doświadczeń, że wszelkie nierówne związki są zawsze niekorzystne dla strony słabszej. Żyjąc z ludźmi zamożnymi i innego stanu niż mój, mimo iż nie prowadziłem domu na ich sposób, byłem wszelako zmuszony naśladować ich w wielu rzeczach; a drobne wydatki, które były niczym dla nich, okazały się dla mnie nie mniej rujnujące, jak nieodzowne. Niech ktoś z nich wybierze się w gościnę na wieś: ma do obsługi własnego lokaja, tak przy stole, jak w pokoju; posyła go po wszystko, czego mu trzeba; nie mając nic osobiście do czynienia z miejscową służbą, nie widząc jej nawet, daje napiwki, kiedy i jak mu się podoba; ale ja, sam, bez służącego, byłem na łasce domowników, których względy trzeba było sobie nieodzownie kaptować734 w obawie, aby mi się nadto nie dali we znaki. Traktowany na równi z państwem, musiałem i ja postępować z nimi po pańsku, a nawet być hojniejszy niż kto inny, ponieważ w istocie znacznie więcej ich potrzebowałem. Mniejsza jeszcze, kiedy jest mało służby; ale w domach, gdzie ja bywałem, było jej mnóstwo: wszyscy bardzo hardzi, wielcy franci735, bardzo zapobiegliwi, rozumie się koło własnego interesu, przy tym hultaje umieli się urządzać w taki sposób, że potrzebowałem kolejno usług wszystkich. Damy paryskie, mimo iż tak sprytne, nie mają żadnego pojęcia o tych rzeczach: starając się niby oszczędzać mą sakiewkę, rujnowały mnie po prostu. Kiedy wieczerzałem u kogoś nieco dalej od domu, zamiast pozwolić, abym posłał po dorożkę, pani domu kazała zaprzęgać i odsyłała mnie własnym powozem. Bardzo była rada, iż oszczędzi mi dwadzieścia cztery su na fiakra736; o talarze, którego dawałem lokajowi i woźnicy, nie myślała. Kiedy dama jakaś pisała do mnie z Paryża do Pustelni lub do Montmorency, żałując czterech su porta, które jej list byłby mnie kosztował, posyłała mi go przez kogoś ze swych ludzi, który przybywał piechotą cały spocony i któremu dawałem obiad oraz talara, z pewnością bardzo sumiennie zasłużonego. Kiedy mnie zapraszała, abym spędził tydzień lub dwa na wsi, mówiła sobie w duchu: „Zawsze to będzie oszczędność dla tego biedaka; przez ten czas życie nie będzie go kosztować”. Nie zastanawiała się, że w zamian przez ten czas nie będę pracował; że moje gospodarstwo i komorne, i bielizna, i ubrania idą mimo to swoim trybem; że muszę podwójnie płacić balwierza737 i że razem wziąwszy pobyt kosztuje mnie o wiele drożej u niej niż u siebie. Mimo że ograniczałem moje drobne napiwki jedynie do domów, gdzie bywałem częściej, i tak były one dla mnie prawdziwą ruiną. Mogę upewnić, że u pani d’Houdetot w Eaubonne, gdzie nocowałem ledwie kilka razy, wyłożyłem co najmniej dwadzieścia pięć talarów; a więcej niż sto pistolów tak w Epinay, jak w Chevrette, przez te pięć czy sześć lat, które bywałem tam częściej. Wydatki te nieuniknione są dla człowieka z moją naturą, który nie umie postarać się o nic ani pamiętać o sobie, ani znieść widoku mruczącego i usługującego z niechęcią lokaja. U pani Dupin nawet, gdzie byłem domowy i gdzie świadczyłem służącym tysiąc grzeczności, usługi ich mogłem zdobyć jedynie brzękiem pieniądza. Z czasem trzeba mi było wyrzec się zupełnie tych drobnych datków, które w położeniu moim przerastały możność; wówczas o wiele ciężej jeszcze dano mi uczuć odwrotne strony bywania u ludzi nierównych mi stanem. Gdyby jeszcze to życie było mi miłe, przebolałbym wreszcie wydatki uciążliwe, ale połączone z przyjemnością; ale rujnować się, aby się nudzić, to już za wiele. Tak dotkliwie odczułem ciężar tego życia, iż korzystając ze swobody, jakiej kosztowałem w tej chwili, pragnąłem z całej duszy utrwalić tę swobodę, wyrzec się zupełnie wielkiego świata, pisania książek, wszelkiej styczności z literaturą i zamknąć się na resztę dni w ciasnej i spokojnej sferze, do której czułem się zrodzony.

Zysk z Listu do d’Alemberta i Nowej Heloizy skrzepił nieco me zasoby, które w Pustelni bardzo się wyczerpały. Miałem w ręku około tysiąca talarów. Emil, do którego zabrałem się na dobre po ukończeniu Heloizy, posuwał się bardzo szybko; liczyłem, iż dochód z niego co najmniej podwoi tę sumę. Powziąłem projekt ulokowania swego kapitału tak, aby stworzyć projekt dożywotniej renty, która, wraz z mym zarobkiem kopisty, pozwoliłaby mi się utrzymać bez pisania. Miałem jeszcze dwa dzieła na warsztacie. Pierwszym były Instytucje polityczne. Zbadałem stan tej książki i uznałem, że wymaga jeszcze kilku lat pracy. Nie miałem odwagi pracować nad nią dalej i odwlekać swego projektu aż do jej ukończenia. Toteż, wyrzekając się tego dzieła, postanowiłem zużyć zeń to, co się da wydzielić, następnie zaś spalić resztę. Podjąwszy z zapałem tę pracę, bez uszczerbku dla Emila, dopełniłem w ciągu niespełna dwu lat ostatnich rysów Umowy społecznej.

Pozostawał Dykcjonarz muzyczny. Była to praca rzemieślnicza, którą można było prowadzić w każdej porze i która miała za cel jedynie zysk pieniężny. Zostawiałem sobie do woli swobodę rzucenia jej lub dokończenia wedle tego jak inne zasoby, zgromadzone razem, uczynią mi to źródło koniecznym lub zbędnym. Co do Moralności wrażeń, której zamysł pozostał w formie szkicu, poniechałem jej zupełnie.

Ponieważ, gdybym mógł obejść się zupełnie bez kopiowania, ostatecznym moim zamiarem było oddalić się z okolic Paryża, gdzie napływ odwiedzających przyczyniał mi zbyt wiele wydatków, kradnąc równocześnie czas potrzebny na ich zaopatrzenie, zastanawiałem się nad sposobem ubezpieczenia się w moim ustroniu od nudy, w jaką powiadają, iż popada pisarz, z chwilą gdy rzuci pióro. Otóż zapewniłem sobie zajęcie, zdolne wypełnić pustkę samotności, a wolne od pokusy drukowania czegokolwiek jeszcze za życia. Nie wiem przez jaki kaprys Rey nalegał na mnie od dawna, abym napisał pamiętniki. Mimo iż do tego czasu nie były one zbyt zajmujące co do faktów, czułem, że mogłyby nabrać wagi przez szczerość, jaką byłbym zdolny w nie włożyć. Postanowiłem stworzyć z nich dzieło jedyne przez swą bezprzykładną prawdomówność, iżby przynajmniej raz można było widzieć człowieka takim, jakim jest wewnątrz. Zawsze śmiałem się z fałszywej szczerości Montaigne’a, który udając, iż przyznaje się do błędów, troszczy się bardzo pilnie, aby te rzekome błędy przedstawić w jak najpowabniejszym świetle; podczas gdy ja, który uważałem się zawsze i uważam dotąd jeszcze, ogółem wziąwszy, za najlepszego z ludzi, czułem, że nie ma ludzkiego wnętrza, choćby było nawet najczystsze, aby nie kryło w sobie jakiej szpetnej przywary. Wiedziałem, że malują mnie wobec publiczności rysami tak mało podobnymi do moich, a niekiedy tak poczwarnymi, iż mimo błędów, których nie chciałem ukrywać, mogę jedynie zyskać, ukazując się takim, jakim jestem. Nie dało się tego dokonać, nie pokazując także innych ludzi w ich prawdziwej postaci, tym samym dzieło nie mogło się ukazać wcześniej aż po śmierci mojej i wielu innych osób. To ośmielało mnie tym bardziej do spisania Wyznań, za które nigdy nie będę się musiał przed nikim rumienić. Postanowiwszy tedy poświęcić swoje wczasy sumiennemu wykonaniu tego przedsięwzięcia, zabrałem się do gromadzenia listów i papierów, które mogły prowadzić albo pobudzać mą pamięć, żałując bardzo wszystkiego, co aż dotąd podarłem, spaliłem, zgubiłem.

Ten zamiar zupełnego usunięcia się, jeden z najrozsądniejszych, jakie kiedykolwiek powziąłem, wycisnął się bardzo silnie w mym umyśle i już pracowałem nad jego wykonaniem, kiedy niebo, które gotowało mi inne losy, wtrąciło mnie w nowy wir.

Montmorency, dawne i piękne dziedzictwo znakomitego domu tego imienia, nie należy już doń od czasu konfiskaty. Przeszło, za pośrednictwem siostry księcia Henryka, do domu Kondeuszów738, który zmienił dawną nazwę Montmorency na Enghien. Księstwo to nie ma innego zamku, jak tylko starą wieżę, gdzie przechowuje się archiwa i przyjmuje hołdy wasali. Istnieje wszelako w Montmorency, czyli w Enghien, osobny dom, zbudowany przez Croisata, który, kryjąc w sobie wspaniałości najpyszniejszych zamków, zasługuje na to miano i nosi je też w istocie. Imponujący wygląd tej pięknej budowli, terasa, na której się wznosi, widok jedyny może na świecie, obszerny salon malowany ręką mistrzów, ogród sadzony przez sławnego Le Nôtre739, wszystko to tworzy całość, której uderzający majestat ma wszelako coś dziwnie prostego. Pan marszałek książę de Luxembourg740, który zajmował wówczas ów dom, zjeżdżał co roku do tego majątku, gdzie przodkowie jego byli niegdyś panami, aby dwa razy w roku spędzić tam pięć do sześciu tygodni. Bawił w charakterze prywatnej osoby, ale przepych jego trybu życia w niczym nie sprzeniewierzał się dawnej świetności domu. Za pierwszym razem kiedy przybył od czasu mego osiedlenia w Montmorency, oboje marszałkostwo posłali pokojowca, aby wyraził mi pozdrowienie z ich strony i zaprosił w imieniu państwa na wieczerzę, ilekroć będę miał ochotę. Za każdym nowym pobytem na wsi, księstwo ponawiali to samo pozdrowienie i zaprosiny. Przypominało mi to panią de Beuzenval, częstującą mnie obiadem w kredensie. Czasy zmieniły się; ale ja zostałem ten sam. Nie miałem ochoty obiadować w kredensie, a mało dbałem o stół pański. Byłbym raczej wolał, aby mnie zostawili tym, czym byłem, nie podejmując mnie i nie poniżając. Odpowiedziałem grzecznie i z szacunkiem na uprzejmości księstwa de Luxembourg, ale nie przyjąłem zaprosin; tak moje niedomagania, jak wrodzona nieśmiałość i trudność wymowy przyprawiały mnie o drżenie na samą myśl, abym się miał pokazać w zgromadzeniu dworskich dygnitarzy. Nie poszedłem nawet do zamku złożyć podziękowania, mimo że rozumiałem doskonale, że o to właśnie chodzi i że cała ta gorliwość raczej wynika z ciekawości niż z życzliwości.

Mimo to awanse ponawiały się ciągle, a nawet posunęły się dalej. Hrabina de Boufflers741, bardzo zażyła z panią marszałkową, przybywszy do Montmorency, posłała dowiedzieć się o moje zdrowie i ofiarowała się z chęcią odwiedzenia mnie. Odpowiedziałem jak należało, ale sam nie ruszyłem się z miejsca. W czasie świąt Wielkanocy 1759 kawaler de Lorenzy, należący do dworu księcia Conti i częsty gość u pani de Luxembourg, odwiedził mnie kilkakrotnie; zawarliśmy znajomość; namawiał mnie, abym się wybrał do zamku — nie usłuchałem. Wreszcie jednego popołudnia, kiedy najmniej się tego spodziewałem, ujrzałem nadchodzącego marszałka de Luxembourg w towarzystwie kilku osób. Wówczas nie było już sposobu się wywinąć; nie mogłem, pod grozą ściągnięcia na się opinii zuchwalca i prostaka, nie oddać wizyty, i nie przedłożyć służb pani marszałkowej, w której imieniu książę obsypał mnie najpochlebniejszymi oświadczeniami. Tak zaczęły się, pod złowrogą wróżbą, te stosunki. Nie mogłem dłużej się bronić, ale zbyt dobrze uzasadnione przeczucie kazało mi lękać się

1 ... 81 82 83 84 85 86 87 88 89 ... 119
Idź do strony:

Darmowe książki «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz