Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Najsłynniejsza powieść autobiograficzna w literaturze światowej.
Nie są totypowe, znane od wieków pamiętniki i wspomnienia, w których autor jestświadkiem, a nierzadko współtwórcą historii. W tym przypadku zdarzeniahistoryczne stanowią zaledwie mgliście zarysowane tło. Rousseau bowiemzamierzył swoje Wyznania jako utwór literacki zupełnie innego, nowegorodzaju, jako bezprecedensowe w swojej szczerości studium ludzkiej duszy: „Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tymczłowiekiem będę ja”. Z bezlitosną prawdomównością opowiada o swoim życiu,począwszy od dzieciństwa i lekkomyślnej młodości. Opisuje wydarzeniastawiające go w korzystnym świetle, ale nie skrywa także intymnych iwstydliwych faktów, niskich, godnych potępienia uczynków. „Powiem głośno:oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równieszczerze”.
- Autor: Jean-Jacques Rousseau
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau
Chwila ta nadeszła wcześniej, niż się spodziewałem. 10 grudnia otrzymałem od pani d’Epinay odpowiedź na poprzedni list. Oto jej zawartość (plik B, nr 11).
Genewa, 1 grudnia 1757
Szereg lat dawałam Panu wszelkie dowody przyjaźni i życzliwości; obecnie zostaje mi jedynie ubolewać nad Panem. Jest Pan bardzo nieszczęśliwy. Pragnę, aby sumienie Pańskie było równie spokojne jak moje. Inaczej trzeba by mi się lękać o spokój Pańskiego życia.
Skoro chce pan opuścić Pustelnię, i skoro powinieneś to uczynić, dziwię się, iż przyjaciele Pańscy Go zatrzymują. Co do mnie, nie zwykłam radzić się nikogo w rzeczach tyczących się moich obowiązków, nie mam też Panu już nic do powiedzenia w kwestii Pańskich.
Wypowiedzenie domu tak niespodziane, ale wyrażone tak dobitnie, nie pozwoliło mi się wahać ani chwili. Trzeba było wynosić się natychmiast, bez względu na pogodę, na stan zdrowia, choćbym miał nocować w lesie i na śniegu, który wówczas pokrywał ziemię, i bez względu na to, co mogłaby myśleć i uczynić pani d’Houdetot. Byłem gotów poddać się jej woli we wszystkim, ale nie aż do upodlenia.
Nigdy w życiu nie znalazłem się w straszliwszym kłopocie; ale postanowienie moje było niezłomne; przysiągłem, iż cokolwiek się stanie, do tygodnia nie będzie mnie w Pustelni. Zabrałem się tedy do pakowania rzeczy, gotów zostawić je raczej w szczerym polu, niżbym miał nie zwrócić kluczy w ciągu tygodnia. Chciałem zwłaszcza, aby wszystko było dokonane, nim poczta zdąży zanieść jakikolwiek list do Genewy i przynieść stamtąd odpowiedź. Byłem pełen energii, jakiej w życiu nie odczuwałem; wróciła mi pełnia sił. Godność moja i oburzenie dały mi hart, na który pani d’Epinay nie liczyła. Przypadek przyszedł z pomocą mej determinacji. Pan Mathas, fiskalny pełnomocnik księcia de Condé, usłyszał o mym kłopocie. Ofiarował mi domek, który posiadał w ogrodzie swoim w Mont-Louis, w Montmorency. Przyjąłem skwapliwie i z wdzięcznością. Niebawem załatwiłem potrzebne sprawunki; kupiłem naprędce kilka sprzętów, które, dołączone do naszych dawnych, pozwoliły mi, wraz z Teresą, rozpocząć nowe gospodarstwo. Kazałem przewieźć rzeczy z wielkim trudem i kosztem; mimo śniegu i gołoledzi przenosiny odbyły się w ciągu dwóch dni. Piętnastego grudnia oddałem klucze od Pustelni, pokrywszy zasługi ogrodnika, skoro nie mogłem zapłacić komornego.
Co do pani Le Vasseur, oświadczyłem jej, że trzeba nam się rozstać. Córka chciała mnie uprosić; byłem nieugięty. Wyprawiłem ją do Paryża dyliżansem pocztowym, wraz z wszystkimi rzeczami i sprzętami, które posiadała wspólnie z córką. Dałem jej nieco pieniędzy, zobowiązałem się płacić za nią komorne u jej dzieci lub gdzie indziej, jak również pomagać do egzystencji w granicach możności i nigdy nie dać jej cierpieć braku chleba, póki ja sam go będę miał.
Wreszcie na trzeci dzień po przybyciu do Mont-Louis, napisałem do pani d’Epinay następujący list:
Montmorency, 17 grudnia 1757
Prostą i jasną rzeczą jest, łaskawa Pani, iż trzeba mi bezzwłocznie opuścić jej dom, skoro nie życzysz sobie, abym w nim został. Otrzymawszy wiadomość, iż nie godzi się Pani, bym spędził w Pustelni resztę zimy, opuściłem ją tedy 15 grudnia. Przeznaczeniem moim było zamieszkać tam wbrew mej woli i wyprowadzić się tak samo. Dziękuję pani za gościnę, jaką mi ofiarowałaś; dziękowałbym jeszcze bardziej, gdybym mniej drogo ją opłacił. Zresztą ma Pani rację, uważając mnie za nieszczęśliwego; nikt w świecie nie wie lepiej od Pani, jak bardzo w istocie nim jestem. Jeżeli nieszczęściem jest omylić się w wyborze przyjaciół, drugim, nie mniej okrutnym, jest ocknąć się z tak słodkiej omyłki.
Taką jest wierna opowieść mego pobytu w Pustelni i przyczyny, które kazały mi ją opuścić. Nie mogłem skrócić tego opowiadania; ważnym było przedstawić jego bieg z największą dokładnością, ile że ten okres mego życia miał na dalszy jego przebieg wpływ, który będzie sięgał aż do ostatniego mego dnia.
(1758). Nadzwyczajne siły, które w chwili rozstania się z Pustelnią, czerpałem z przemijającego podniecenia, opuściły mnie natychmiast, skoro raz znalazłem się poza progiem. Ledwie rozgościłem się w nowym mieszkaniu, kiedy gwałtowne i częste ataki zatrzymania moczu powikłały się nowym niedomaganiem, mianowicie przepukliną, która dręczyła mnie od pewnego czasu, mimo że nie zdawałem sobie sprawy z jej istoty. Niebawem nawiedziły mnie najokrutniejsze przypadłości. Lekarz Thierry, dawny przyjaciel, odwiedził mnie i oświecił co do mego stanu. Sondy, katetery693, bandaże, cały arsenał niedomagań wieku, dały mi twardo uczuć, że nie wolno mieć bezkarnie młodego serca, kiedy ciało przestało być młode. Nadejście pięknej pory nie wróciło mi sił; spędziłem cały ten rok 1758 w stanie osłabienia, które budziło we mnie myśl, iż dochodzę kresu mej drogi. Patrzałem na zbliżający się koniec prawie z upragnieniem. Otrzeźwiony z majaków przyjaźni, oderwany od wszystkiego, co mi czyniło życie drogim, nie widziałem przed sobą nic, co by mi je mogło uczynić przyjemnym; widziałem już same tylko nędze i niedole, które nie pozwalały mi cieszyć się sobą. Wzdychałem do chwili, w której stanę się wolny i umknę się swoim wrogom. Ale powróćmy do toku wydarzeń.
Zdaje się, że moje przeniesienie do Montmorency zaskoczyło panią d’Epinay: prawdopodobnie nie spodziewała się tego. Mój smutny stan, ostrość pory roku, powszechne opuszczenie, w jakim się znalazłem, wszystko to pozwalało jej przypuszczać, wraz z Grimmem, iż przywodząc mnie do ostateczności, zniewolą mnie do proszenia o łaskę i zniżenia się do najgorszych upodleń, byle mnie zostawiono w schronieniu, które honor nakazywał opuścić. Wyprowadziłem się tak nagle, iż nie mieli czasu uprzedzić tego ciosu. Z tą chwilą nie zostało im nic, jak tylko grać o podwójną stawkę: zgubić mnie do reszty, albo też starać się ściągnąć mnie z powrotem. Grimm obrał pierwszą drogę; ale sądzę, że pani d’Epinay byłaby wolała drugą; wnoszę to z jej odpowiedzi na mój ostatni list, w której złagodziła znacznie ton przybrany poprzednio i zdawała się otwierać furtkę dla pojednania. Długa odwłoka694 tej ostatniej odpowiedzi, na którą kazała mi czekać cały miesiąc, dostatecznie wskazuje, w jakim kłopocie musiała się znaleźć, aby nadać zakończeniu sprawy przyzwoitą formę; sądzę też, że odpowiedź tę poprzedziła gruntowna narada. Nie mogła posunąć się dalej, nie narażając się: ale po poprzednich listach pani d’Epinay i po moim nagłym opuszczeniu domu uderzyć musi troskliwość, z jaką czuwa w całym liście, aby nie wtrącić ani jednego przykrego słowa. Przepiszę go w całości, aby czytelnik mógł osądzić (plik B, nr 23).
Genewa, 17 stycznia 1758
List Pański z 17 grudnia otrzymałam dopiero wczoraj. Przesłano mi go w skrzynce pełnej rozmaitych rzeczy, która wędrowała cały ten czas. Odpowiem jedynie na przypisek; co do listu, nie rozumiem go dobrze; gdybyśmy znaleźli sposobność do wyjaśnień, rada byłabym wszystko, co zaszło, położyć na karb nieporozumienia. Wracam do przypisku. Przypomina Pan sobie zapewne, iż ułożyliśmy się, że zasługi ogrodnika Pustelni będą przechodzić przez Pańskie ręce, aby mu tym wyraźniej dać uczuć, że zależny jest od Pana, i aby Panu oszczędzić niedorzecznych i nieprzyzwoitych scen, na jakie sobie pozwalał jego poprzednik. Dowodem tego jest, iż pierwsze kwartały jego zasług oddano Panu do rąk i że ugodziliśmy się na krótki czas przed moim wyjazdem, iż odbierze Pan to, co Pan wyłożył. Wiem, że Pan czynił zrazu trudności w tej mierze; ale wszakże tych zaliczek udzielił Pan na moją prośbę, prostym było tedy, iż ja je pokryję; porozumieliśmy się zresztą co do tego punktu. Otóż Cahouet695 donosi mi, że Pan nie chciał przyjąć pieniędzy. Jest w tym niewątpliwie jakieś nieporozumienie. Wysyłam równocześnie rozkaz, aby Panu wręczono tę kwotę, i nie rozumiem, dlaczego Pan chce płacić mego ogrodnika, wbrew umowie i nawet poza termin, do którego mieszkałeś w Pustelni. Spodziewam się tedy, iż przypomniawszy sobie wszystkie okoliczności, które miałam zaszczyt przytoczyć, nie odmówisz przyjęcia zwrotu sumy, jaką zechciałeś uprzejmie zaliczyć na mój rachunek.
Po wszystkim, co zaszło, nie mogąc już mieć zaufania do pani d’Epinay, nie chciałem wchodzić z nią w żadne stosunki; nie odpowiedziałem na list i korespondencja urwała się. Widząc, że decyzja moja jest niezłomna, i ona również zajęła zdecydowane stanowisko; wchodząc od tej chwili we wszystkie intencje Grimma i Holbachowskiej koterii, dołączyła swoje wysiłki do ich starań, aby mnie zepchnąć na dno. Podczas gdy oni pracowali w Paryżu, działała w Genewie. Grimm, który później pospieszył tam za panią d’Epinay, dokończył tego, co ona zaczęła. Tronchin, którego bez trudu przyszło im pozyskać, wspierał ich potężnie i stał się najzajadlejszym z moich prześladowców, mimo iż, podobnie jak Grimm, nie miał nigdy żadnego powodu do uskarżania się na mnie. Wszyscy troje jednomyślnie zasiali w Genewie ziarno, które, jak się pokaże, wzeszło w cztery lata później.
Trudniej przyszło im to w Paryżu, gdzie byłem więcej znany i gdzie serca, mniej skłonne do nienawiści, nie tak łatwo przyjęły zatrute podszepty. Aby tym zręczniej zadać cios, zaczęli od rozgłaszania, że to ja z nimi zerwałem (patrz list Deleyre’a, plik B, nr 30). Następnie, udając wciąż moich przyjaciół, rozsiewali zręcznie złośliwe oskarżenia, niby to skargi na niesprawiedliwość przyjaciela. Dzięki tej postawie łatwiej zdołali znaleźć posłuch świata i skierować na mnie całe jego potępienie. Głuche oskarżenia o przewrotność i niewdzięczność, rzucane z wszelkimi pozorami dobroduszności, działały tym skuteczniej. Dowiedziałem się, iż obwiniają mnie o potworne niegodziwości, ale nigdy nie mogłem się dowiedzieć, na czym one polegają. Wszystko, co mogłem wyciągnąć z tych pogłosek, sprowadzało się do czterech kapitalnych zbrodni: 1° moje usunięcie się na wieś; 2° miłość do pani d’Houdetot; 3° odmowa towarzyszenia pani d’Epinay do Genewy; 4° opuszczenie Pustelni. Jeżeli dołączyli do tego inne zarzuty, wzięli się do tego tak zręcznie, iż wprost niepodobna mi było dowiedzieć się kiedykolwiek, co było ich przedmiotem.
Pod tą datą tedy mogę, jak sądzę, ustalić fundamenty systemu, przyjętego później przez tych, którzy rozrządzają mym losem. Postępy tej metody okazały się tak szybkie i skuteczne, iż wydawałyby się cudem dla kogoś, kto by nie wiedział, z jaką łatwością znachodzi696 grunt to, co sprzyja złośliwości ludzkiej. Postaram się w krótkich słowach przedstawić wszystko, co zdołałem poznać z tego tajemnego i głębokiego systemu.
Posiadając nazwisko sławne już i znane w całej Europie, zachowałem prostotę pierwszych swych upodobań. Śmiertelna niechęć do wszystkiego, co nazywa się stronnictwem, koterią, kliką, zachowała mnie wolnym, niezależnym, bez żadnego łańcucha prócz węzłów serca. Sam, obcy, odosobniony, bez oparcia, rodziny, dzierżący się jeno zasad swych i obowiązków, szedłem nieustraszenie drogą cnoty, nie schlebiając, nie oszczędzając nigdy nikogo z ujmą dla sprawiedliwości i prawdy. Co więcej, usunąwszy się od dwóch lat w samotnię, bez styczności z nowinkami, bez stosunków ze sprawami świata, niczego nie świadom i nie ciekawy żyłem o cztery mile od Paryża, równie odcięty od tej stolicy przez swą obojętność, co gdybym znajdował się za oceanem, gdzieś na wyspie Tinian697.
Grimm, Diderot, d’Holbach, przeciwnie, w samym centrum ruchu, żyli i bywali w najszerszym świecie, i dzielili poniekąd między siebie wszystkie jego sfery. Wielcy panowie, pięknoduchy, literaci, dygnitarze, kobiety — wszyscy mieli dla nich ucho. Można ocenić przewagę, jaką to położenie daje trzem ludziom doskonale zjednoczonym przeciw czwartemu, w położeniu, w jakim ja się znalazłem. To prawda, że Diderot i d’Holbach nie byli (przynajmniej trudno mi w to uwierzyć) ludźmi zdolnymi do zbyt czarnych knowań; jeden nie miał po temu dość złośliwości, drugi sprytu; ale to właśnie czyniło skład tej kliki tym doskonalszym. Grimm sam jeden budował w głowie plan i odsłaniał zeń tamtym obu jedynie tyle, ile było trzeba dla współdziałania. Wpływ, jaki miał na nich, czynił udział ten nader łatwym, a skutek odpowiadał w zupełności uzdolnieniom jego w tej mierze.
Z tym to niepospolitym talentem, czując przewagę swej pozycji, powziął projekt obalenia mej reputacji od fundamentów do stropu i nie narażając się samemu, stworzenia mi wręcz przeciwnej opinii. Zaczął od tego, iż wzniósł dokoła mnie gmach ciemności; a uczynił to tak zręcznie, iż niepodobna mi było przeniknąć jego machinacji, aby je oświecić i zdemaskować.
Przedsięwzięcie to było o tyle trudne, iż trzeba było złagodzić jego niegodziwość w oczach tych, którzy mieli w nim współdziałać. Trzeba było oszukać uczciwych ludzi, trzeba było odsunąć ode mnie cały świat, nie zostawić mi ani jednego przyjaciela, bądź wśród wielkich, bądź wśród małych. Co mówię! Trzeba było zapobiec, aby bodaj słowo prawdy nie przedostało się do mnie. Gdyby jeden szlachetny człowiek przyszedł mi powiedzieć: „Udajesz cnotliwego, a oto jak cię traktują i wedle czego cię sądzą: co możesz na to powiedzieć?”, wówczas prawda odniosłaby tryumf, a Grimm byłby zgubiony. Wiedział o tym, ale zgłębił własne serce i szacował ludzi tylko tyle, ile są warci. Przykro mi dla honoru ludzkości, iż obliczenia jego okazały się
Uwagi (0)