Więzienie - Maksim Gorki (jak czytać książki txt) 📖
Ująwszy się za uderzoną przez policjanta obcą dziewczyną, studentMisza trafia do więzienia, gdzie zadziwia wszystkich uśmiechem ipogodą ducha.
W miarę upływu czasu zaczyna jednak coraz głębiejzastanawiać się nad systemem, w którym każdy jest albo oprawcą, alboofiarą. Słucha ponurych opowieści zastraszonych, zobojętniałychstrażników, mocno przeżywa okrucieństwo współwięźniów wobecnajsłabszych i czuje, że to zamknięte, patologiczne środowisko jak wsoczewce ukazuje niesprawiedliwość społeczną carskiego imperium.
Pewnego dnia w celi obok pojawia się intrygujący sąsiad: więzieńpolityczny. Misza nie zna brzmienia jego głosu, ale dzięki stukaniu wścianę alfabetem Morse'a poznaje jego poglądy. Teraz musi podjąćdecyzję.
- Autor: Maksim Gorki
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Więzienie - Maksim Gorki (jak czytać książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Maksim Gorki
— Pan wołał?
— Nie...
— Więc cóż — nalegająco pytało oko.
— Nic... Ja śmiałem się — rzekł Misza.
Oko szybko podskoczyło gdzieś w górę, a następnie z korytarza doleciał matowy i jakby obrażony głos:
— Tu się nie śmieją...
— Czy zabroniono? — dobrodusznie uśmiechając się, zapytał Misza.
Nie odpowiedziano mu. Z więziennego dziedzińca dolatywał gwar głosów, gdzieś w dali na korytarzu pluskała woda, w sąsiedniej celi leniwie brzękało żelazo kajdan, i wszystkie te dźwięki, zlewając się w mętny zgiełk, nie wzbudzały żadnego zainteresowania. Przed Miszą mignęła chuda, długa twarz dozorcy, jego okrągłe, bezbarwne oczy, a nad nimi wysoko podniesione siwe krzaczaste brwi, szerokie czoło, obciągnięte żółtą pomarszczoną skórą.
— Fedka4, małpo zielona! — wrzasnął ktoś na korytarzu, rozległ się głośny śmiech, ktoś przebiegł koło celi, ciężko tupiąc nogami...
— Ej wy kozły, ciszej tam! — rozległo się surowe wołanie.
Misza westchnął i zabrał się do czytania napisów. Na suficie, w tym miejscu, gdzie można było z łatwością dostać ręką leżąc na pryczy, ktoś bardzo starannie wypisał drukowanymi literami:
TUTAJ SIEDZIAŁ JAKÓB IGNACA SYN USOF5. ZA ZABÓJSTWO ŻONY I SASZKI GRYZŁOWA, ZA ICH PODŁOŚĆ. WE STYCZNIU TO BYŁO. 1900. WYPUŚCIŁEM IM FLAKI.
Misza drgnął znowu, uderzyła go treść napisu, a bardziej jeszcze jego staranność, w której czuć było, że Usow mocno wierzy w swoje prawo zabijania ludzi.
Chciał wyobrazić sobie Usowa, i nie znalazł dlań ludzkiego kształtu — ten spokojny morderca malował się w jego wyobraźni jako nieforemna groźna plama, a w środku plamy gorzał równym światłem mglisty krwawoczerwony ogień. Za drzwiami rozległy się ciężkie kroki i ktoś głośno zawołał:
— Baczność!
Potem zgrzytnęło żelazo, drzwi rozwarły się, do celi weszli dwaj dozorcy i młodszy pomocnik naczelnika więzienia, mały człowieczek z ciemnym ostrym pyszczkiem i wystraszonymi mysimi oczkami. Szybko, z ukosa obrzucił spojrzeniem postać Miszy i w milczeniu odwrócił się od niego.
Jeden z dozorców, rudy, gruby, z wielkim brzuchem, podszedł do okna i spróbował kraty ręką; drugi, znajomy Miszy, wysoki starzec, stał nieruchomo u progu drzwi i patrzał w twarz młodzieńca swymi martwymi oczyma. Prześlizgnąwszy się u nóg Miszy, wpadła do celi — jak w zimie kłąb chłodnego powietrza — szara postać kryminalnego aresztanta, który szybko cisnął pod pryczę drewniany szkopek, mocno wysmarowany smołą, i znikł. Wyszła i władza, głośno stukając butami i nie powiedziawszy Miszy ani jednego słowa. Szczęknęły ciężkie żelazne rygle, potem drzwi z łoskotem zamknęli na klucz i poszli dalej korytarzem, unosząc z sobą zimny, twardy brzęk kluczy.
— Baczność! — doleciał do celi Miszy stłumiony okrzyk.
Gdzieś przeciągle zaskowytał blok, trzasnęły drzwi, zadrgało powietrze od dźwięku, podobnego do strzału, znowu rozległ się ciężki zgrzyt żelaza, dały się słyszeć miarowe ciężkie kroki, raz jeszcze Misza usłyszał surowy okrzyk:
— Baczność!...
I zrobiło się cicho, jakby całe więzienie owinięto miękką, nieprzenikliwą dla dźwięków, ciemną tkaniną...
Misza uczuł, jak coś szarpnęło się w nim, niby raptowny ból zęba, ale wnet zawstydził się tego bólu, wstrząsnął głową, zasunął ręce głęboko w kieszenie spodni i, gwiżdżąc głośno, zaczął chodzić po celi.
W okienku ukazało się martwe oko i suchym starczym głosem dozorca wymówił spokojnie:
— Gwizdać nie wolno!
— Nie wolno? — zatrzymując się powtórzył Misza.
— No, tak... — powiedział stanowczo dozorca.
— Dobrze... nie będę! — odparł Misza z uśmiechem, wzruszając ramionami.
Przez kilka sekund oko mętnie błyszczało w maleńkim krążku drzwi, potem wolno podniosło się do góry. Za drzwiami rozległy się miękkie, oddalające się kroki...
W sąsiedniej celi skazańców huczał ciemny monotonny szum... ktoś zapewne modlił się lub opowiadał bajkę... Misza podszedł do okna, stanął na parapecie i oparłszy czoło o zimne żelazo kraty, jął uporczywie patrzeć w mrok jesiennej nocy... A mroki tej nocy były tak gęste, iż zdawało się, że jeżeli wysunąć za okno rękę, ręka okryje się czarnym jak sadze osadem... Gdzieś w oddali, migocąc, śmiało gorzał maleńki wesoły ognik i, samotny w okalającym go mroku, był również jak w więzieniu...
W nieruchomej ciszy, jakby czatującej na dźwięki i każdej chwili gotowej je wydać, Misza uczuł, że znowu rośnie w nim duma.
...Śród setki ludzi on tylko jeden potrafił znaleźć w sobie męstwo, śmiało wystąpić do walki z przemocą! Przypomniały mu się wilgotne oczy dziewczęcia — gdzie ona teraz?6 Zapewne zdążyła ujść i w tej chwili może, siedząc w swym maleńkim pokoiku, opowiada przyjaciółkom o tym, jak wysoki płowowłosy student, sypiąc iskry gniewu z niebieskich oczu, mówił, wzywając do walki z przemocą, i jak jego mowa zapaliła w ludziach żądzę walki... I blada twarz dziewczęcia płonie zachwytem...
— Czy ją kiedy spotkam? — zapytał samego siebie Misza, uśmiechając się w zamyśleniu. Wysoko na czarnym niebie paliły się migocące, maleńkie, okropnie dalekie gwiazdy — poprzez brudną szybą okna źle było je widać. Misza wyciągnął rękę przez kratę, otworzył lufcik — noc oblała twarz jego strugą zimnego powietrza. Do celi wleciał twardy, spokojny odgłos kroków.
— Warta... więzienie... wcale to nie przykre, ani straszne — pomyślał Misza, wspominając ponure opowiadania o więzieniach i, wstrząsnąwszy głową, dodał uśmiechając się wzgardliwie:
— Neurastenicy7...
Przyjemnie mu było stwierdzić, że nie czuje ciężaru więzienia; serce biło w nim równo, spokojnie.
— Gdyby wszyscy ludzie wspólnymi siłami, równie śmiało jak ja oto, rzucili się na wszystko, co krępuje ich życie... — gorąco pomyślał młodzieniec, i wydało mu się, że wnet po tym wysiłku życie stałoby się wesołe, piękne i mile spokojne... Później przyszła mu na myśl jego gospodyni — lubiła go za jego prosty, zawsze równy charakter i traktowała go jak syna. Jak się dowie o jego aresztowaniu, na pewno bardzo się zmartwi... Ale, czy się domyśli przysłać mu pościel, bieliznę i obiad? Pieniądze ma zapłacone za miesiąc z góry. I siostra się przestraszy. A mąż jej, jak zwykle, mocno potrze łysinę i, westchnąwszy, powie:
— No, cóż? Można się było tego spodziewać...
— Wstrętnym człowiekiem jest ten mąż siostry... A i ona też nie lepsza od niego. Mieszkają w swojej Kałudze8, mają trzy tysiące rocznej pensji i niczego więcej nie pragną...
Szybko płynęły czarne postrzępione chmury, gwiazdy chowały się za nie i znów migotały na ciemnogranatowych skrawkach zimnego nieba. Nie mrużąc oczu, Misza patrzał w górę, i myśli jego, zmieniając jedna drugą, krążyły wolnym korowodem.
— Przyjemnie będzie opowiadać o więzieniu, jak się wydostanę na wolność... — myślał sobie. — Może spotkam to dziewczę... Znów ukazała się przed nim jej blada twarz, obramowana falą czarnych włosów, z zadumą i gniewem w spojrzeniu. I zapragnął napisać do niej wiersz. Mocno zamknął oczy, zamyślił się i za chwilę szeptał gorączkowo:
Czterowiersz wydał mu się ładny i dowcipny. Uradowany, zeskoczył z okna i, chodząc po celi, zaczął głośno deklamować, uśmiechając się podniecony:
— Mówić nie wolno! — rozległ się trwożliwy, głośny szept.
Misza przystanął i parę sekund milcząc patrzał w oko dozorcy, błyszczące pośrodku drzwi.
— Dlaczego nie wolno? — spytał wreszcie, mimo woli zniżając głos.
— Zakazano! — wyszeptał dozorca. — Niech się pan ustatkuje! — dodał również szeptem.
Miszy zdawało się, że teraz oko dozorcy patrzy inaczej, jakby ożyło i błyszczy jakimś śmiesznym przestrachem.
— Ależ, dlaczego? — zapytał, podchodząc do drzwi i śmiejąc się z cicha. — Przecież prócz was nikt nie słyszy... a czyż ja wam przeszkadzam?
Nachylił się ku drzwiom i wespół z ciepłym oddechem, otarły się o jego twarz dziwne, surowe słowa:
— Czego się pan śmieje, panie studencie? Ech!... przecież pana wsadzono tutaj nie dla śmiechu?
— Ale powiedzcie... — zaczął Misza.
Lecz oko dozorcy zniknęło, i znów za drzwiami przyczaiła się cisza. Misza spojrzał w otwór i ujrzał w półmroku korytarza ścianę pomalowaną żółtą farbą, na niej zaś ciemną plamę drzwi, okutych grubym żelazem i zamkniętych na wielki zamek, a pośrodku drzwi — okrągły jasny otwór...
— Posłuchajcie! — rzekł młodzieniec — zaczekał i nie otrzymał odpowiedzi. — Co za... dziwak! — pomyślał. I znów uczuł w duszy głuchy ból.
— Baczność! — głucho rozległ się za oknem leniwy, szorstki głos. Brzęknął karabin złożony do nogi. Misza znów wskoczył na okno. W mroku wartownik spiesznie i niezbyt głośno mruczał:
— Dwanaście okien... dwie budki...
— Te, Czuwaszu9! — powiedział ktoś ochryple. — Jak zobaczysz, że się łeb z okna wysunie, abo10 ręka, pamiętaj, nie strzelaj!...
— Wedle rozkazu!
— Właśnie! Bo bęcniesz znów, jak niedawno... Bykow, wytłumacz mu to dokładnie...
W ciszy każde słowo błyska, jak iskra w mroku.
— Jakbyś zobaczył, że patrzą w okno — nie strzelaj! Rozumiesz? — mówi tęgi bas.
— Tach toczyno...11
Dwa słowa wyrzeczone łamanym językiem, dźwięczą bojaźliwie i smutnie.
— No, a jak kto wylezie przez okno, albo poleci, tu, abo tam — widzisz?
— Tach toczyno...
— To wołaj zaraz: kto idzie? I raz wołaj, i drugi, a za trzecim — strzelaj, ale tylko w górę, na alarm... I wtenczas do tego, co leci, też strzelaj... abo bij kolbą, abo bagnetem... jak ci dogodniej, rozumiesz?
— Tach toczyno...
— No, chodźże teraz stąd dotąd... a patrz w okna... a nie waż się zdrzemnąć!
— Nie...
— Otóż to... bałwanie! A powiedz no — kiedy masz strzelać?
— Jak kark wysunie...
— No, a jeżeli od razu przez mur?
Milczenie. Słychać jak ktoś ciężko dyszy i czyjeś nogi niecierpliwie tupią o wilgotną ziemię.
— No-o, do stu diabłów!...
— To — bić... — rozlega się lękliwy głos.
— A jak — głowa w oknie — to wtedy co?
Znowu milczenie. Brzęka karabin. Ktoś pluje rozjuszony...
— No-o, zakuty łbie!...
Głośno brzmi niecenzuralna obelga i wstrętny dźwięk, jakby ktoś uderzył dłonią w ciasto...
— Wtedy — nic... — jak westchnienie dolatuje ledwo dosłyszalna odpowiedź.
— Łżesz! — ryczy bas. — Wtenczas masz powiedzieć — schowaj głowę... Rozumiesz? Eh, ropusza mordo... Marsz!
...Misza szczelnie przylgnął do kraty, usiłując zobaczyć wartownika, który mówił tak smutnie i bojaźliwie. Wąska przestrzeń między ścianą więzienia i wysokim murowanym ogrodzeniem przepełniona była gęstym mrokiem, w niej zaś wolno, prawie bezgłośnie poruszała się niewielka, szara figurka z głową zadartą do góry. Cienkie pasemko bagnetu, błyszczące w ciemnościach, podobne było do ryby w wodzie.
— Schowaj łeb! — zadźwięczał szybki przestraszony okrzyk.
Misza ostrożnie zlazł z okna, rozejrzał się. W celi było duszno... Wpadł mu w oczy cyniczny wymysł, mocno wypisany ołówkiem na szarym tle ściany... Przeczytał i po chwili milczenia powtórzył głośno... Następnie spojrzał na drzwi, legł na pryczy i zamknął oczy...
W tej samej chwili we drzwiach mętnie zabłysło rybie oko.
Misza spał twardym snem, wyciągnięty na pryczy, i śniło mu się, te leci z trudem wąską, ciemną ulicą, a ktoś niewidzialny goni go, chwyta za ramiona, wykrzykując niezrozumiałe surowe słowa:
— Wstawać! Do kontroli!...
Otworzył oczy, podniósł głowę — obok pryczy stał rudy, gruby dozorca i szarpał go za połę kurtki, a wysoki przygarbiony pomocnik naczelnika więzienia patrzał nań ironicznie szarymi oczyma i mówił:
— Proszę wstawać w czas... tu nie w domu u mamusi!...
— Zaraz... — powiedział Misza, uśmiechając się bez urazy, i szybko zeskoczył z pryczy.
Pomocnik naczelnika spojrzał nań, odwrócił się do drzwi i łagodniejszym już tonem zauważył:
— Poprosiłbyś pan o papier i napisałbyś do domu... o pościel... i inne rzeczy... — I, nie oglądając się, wyszedł.
Następnie Misza poszedł się myć, na koniec korytarza, gdzie nad szerokim i długim korytem sterczał ze ściany szereg miedzianych kranów, a z nich krągłymi, grubymi strugami lała się zimna woda... Po korytarzu biegali szaro odziani aresztanci z blaszanymi czajnikami w rękach i od czasu do czasu rozlegało się wołanie:
— Po wrzątek... hej!
Dzwoniąc kajdanami, naprzeciw Miszy szedł wysoki, zgrabny więzień z bladą twarzą, okoloną gęstą, blond brodą; spojrzał na studenta, mrugnął nań i, uśmiechając się, rzekł:
— Co, paniczu, nakryli?
Rudy dozorca przyniósł Miszy kubek ciepłej, lekkiej herbaty i duży kawał razowego chleba. Skórka na nim przypominała podeszwę, a klajstrowaty ośrodek wydzielał kwaśną woń.
Więzienie huczało, jak poruszone gniazdo os. Rozlegały się śmiechy, wymyślania, urywane śpiewki, ostre nawoływania dozorców, na korytarzu miękko szeleściały miotły, chlupotała woda, i Misza, pełen ostrej ciekawości ku życiu i ludziom, zamkniętym w tym starym gmachu z kamienia i błota, z natężeniem wsłuchiwał się w zgiełkliwy szum.
Misza mało czytał, a widział jeszcze mniej; przed wstąpieniem do uniwersytetu życie jego upływało monotonnie w surowym domu siostry i jej męża; czuł się skrępowany pośród studentów, którzy otwarcie i z zapałem mówili mądrym, książkowym językiem o przeróżnych zagadnieniach społecznych. Ogólny prąd niezadowolenia z życia zdążył już otrzeć się o jego duszę, budząc w niej nieokreśloną, lecz zdrową potrzebę protestu, ale nie zdążył jeszcze i nie mógł pojąć, w którą stronę i przeciwko czemu należy zwrócić ów protest. Teraz, czując się bohaterem, z młodzieńczą chciwością wchłaniał w siebie nowe wrażenia, wypełniając nimi ogromną pojemność młodej duszy...
Wypiwszy herbatę, Misza wlazł na okno. Po ścieżce wzdłuż wysokiej ściany, okalającej więzienie, chodził szybkim krokiem z rękami założonymi na plecach barczysty, czarny człowiek w kaszkiecie i krótkiej,
Uwagi (0)