Chore perły i inne opowiadania - Alter Kacyzne (czytaj książki online .TXT) 📖
Arabeski napisane prozą poetycką są zbudowane z bardzo delikatnej materii baśni. Kacyzne łączy w nich współczesność z przeszłością. Wśród tych utworów wybijają się na czoło Chore perły.
Można je uznać za małe arcydzieło, utwór poczęty z ducha największego biblijnego poematu erotycznego Pieśń nad pieśniami Salomona.Z całkiem innego świata pochodzi opowiadanie Swaty w Parczewie. Śmiałe pod względem treści i awangardowe formalnie, Swaty w Parczewie są nowym, bulwersującym w sensie obyczajowym, tematem w na ogół purytańskiej literaturze żydowskiej.
- Autor: Alter Kacyzne
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chore perły i inne opowiadania - Alter Kacyzne (czytaj książki online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Alter Kacyzne
W tej jednej chwili uprzytomnił sobie, że wisi nad nim szczęście, o którym przestał marzyć nawet we śnie. To szczęście niespodziewanie znalazło się teraz w jego ramionach. Jest ciężkie i trudno je utrzymać.
Uczucie słabości, jakiego doznaje, napawa go strachem. Na próżno zaklina swoje ramiona, żeby były mocne jak żelazo. Zaczyna drżeć. Drży jak zbyt naciągnięty łańcuch.
Mała bezsilna, bezradna Estera o podłużnej jak u rabina twarzy patrzy na niego. Jej oczy otwierają się coraz szerzej i szerzej. Wyziera z nich strach. Dziecięcy strach.
Człowieku, co powiesz, kiedy twoje szczęście, szukając obrony u ciebie, zaczyna nagle głośno o nią wołać? Kiedy to szczęście zależne jest od twojej odwagi i siły? Kiedy powinieneś zostać Bogiem, żeby móc je utrzymać?
Uśmiech Estery już zastygł. Uśmiech człowieka, który chciał prosić o przebaczenie i nagle zaniemówił. Tylko obnażone zęby perlą się bielą w jej ustach.
On sam jakby skamieniał w spokoju. Wiedział, że nie utrzyma Estery, gdyż ziemia wyrywa ją z jego rąk. Dlatego też pozwala jej powoli i spokojnie z nich się wyślizgnąć.
*
Starcza, chuda ręka rozdzieliła splecione z sobą ręce Szmula i Estery. Była tak ciemna, że przy niej smagła ręka Estery zdawała się zielonkawa, zaś dłoń Szmula jak wyciągnięta z wapna.
Estera opadła na prześcieradło.
— Młodzieńcze, puść ją. Posłuchaj starej kobiety. Puść ją, tę biedną ptaszynę!
Szmul posłuchał staruchy i z szacunkiem wycofał się do kąta. Białe łóżko Estery zrobiło się szare. Po jednej jego stronie stały trzy ciemne staruszki, po drugiej zaś stronie trzy garbate cienie odbite na ścianie. Estera jest teraz w ich władzy. Staruszki i cienie liczą swoimi ciemnymi oczami perłowe zęby w niemych ustach Estery.
Jedna, jedyna, topniejąca świeca na stole rzuca żółte światło. Mruga swym płomieniem do pustego kąta. Do mokrego okna przykleiła się swoim szarym ciałem noc.
Szmul widzi, jak z ciemnoróżowawej kuchni kłębi się para. Słyszy, jak z zewnątrz pies dobija się do drzwi. Drapiąc je pazurami, wydobywa z siebie płacz.
Przez głowę Szmula przebiega na wpół martwa myśl: trzeba wpuścić psa.
Staruszka odnajduje zaszytego w kącie Szmula.
— Wyjdź młodzieńcze. Posłuchaj mnie. Nie wypada.
Skąd ta ciemna świąteczność w starym, łamiącym się głosie? Staruszka bierze go za rękę i prowadzi. Skąd i u takiej staruchy taka moc rozkazywania i jak to się stało, że stał się taki posłuszny? Kobieta prowadzi go przez ciemną kuchnię. Słyszy, jak ogień trzaska pod płytą. Słyszy, jak woda kipi w garnkach. I oczami wyobraźni widzi jakiś niesamowity obiad.
I nagle jakaś blacha warknęła na niego i serce podeszło mu pod gardło. W środku kuchni natknął się na olbrzymie naczynie, które nigdy tam nie stało.
Do tego naczynia upadło jego serce i w nagłym strachu utonęło. A staruszka trzyma go nadal za rękę.
Przez otwarte drzwi wpada, jak wicher Kurta. Niczym kłębek nici, wywija się spod nóg Szmula, nim drzwi zdążono zamknąć. Oboje, Szmul i Kurta pozostają na zewnątrz. Trzymają się dźwięku zapadłej klamki.
Zgoda, będzie już posłuszny wszystkim. Staruszkom, Kurcie i ciemnym drzewom. Wszystkie one są od niego, Szmula, silniejsze i mądrzejsze. Siła i wola opuszczają go. Przeciekają po prostu przez palce. Jest skazany, żeby uczestniczyć w ciemnym misterium wykonania wyroku. Jest najmłodszym kapłanem tego misterium. Musi być posłuszny wszystkim.
Z podziwem i szacunkiem patrzy na to, co Kurta wyczynia na glinianej górce, w środku podwórza. Pies „oparł” się pyskiem o zamglony księżyc i podkurczył tylne łapy.
Ni to siedzi, ni stoi. Sierść na grzbiecie mu się zmierzwiła. Nagle podniósł jeszcze wyżej pysk i posłał w kierunku księżyca długi, stary, przedpotopowy, spleśniały skowyt, który zdaje się nie mieć końca.
Płacz psa przenika ciało Szmula. Ze strachu chowa się pod drzewem. Wtem czuje, że drzewo go odpycha. Chwyta się pnia, obejmując go rękami. Czyni to z rozpaczą, z jaką skazaniec chwyta się nóg kata.
— Oj, dlaczego? Powiedz, dlaczego?
I nie wypuszcza już pnia z rąk. Kiedy drzewo zaczyna się kołysać, kołysze się wraz z nim. Kołysze się i skrzypi. Szeptem wyjawia mu jakiś sekret. Chce go ukoić. Naraz wszystko zamiera w Szmulu trzymającym się pnia. Miłosierdzie drzewa wyjawia mu, że Estera nie żyje. Widzi, że okno w kuchni wyżłobiło w gąszczu nocy żółtą ranę. W mig oprzytomniał. Znowu usłyszał żałobny skowyt psa na podwórzu. Szybko podbiega do kuchennego okna ze spóźnioną nadzieją. Ziemia pod jego nogami huśta się jak pokład statku płynącego po morzu. Oświetlone okno kuchenne na przemian zbliżając się i oddalając, maluje złote koła w otaczających ciemnościach.
Szmulowi udaje się uchwycić „fruwające” okno i przykleić swoją twarz do szyby. Jego nogi wrastają w ziemię, a z niej wyłażą w górę pająki z kłującymi, owłosionymi nóżkami, które żwawo zaczynają posuwać się po jego nogach i plecach.
W kuchni trzy staruszki i ich cienie zwarły się w jedną, ciemną „szóstkę” wokół blaszanej wysokiej wanny i odprawiają czary w wijącej się nad nią parze. Jedna wstała ze swego miejsca, podeszła do kuchennej płyty i wzięła garnek z kipiącą wodą.
Szmul spojrzał na miejsce, skąd staruszka wstała i przed jego oczami ukazała się twarz Estery. Jej biała twarz skierowana jest w jego stronę. Wyciągają się do niej ciemne, chude ręce, płonące twarze osadzone na cienkich szyjach. Płonące, chude twarze z białymi pasmami włosów na głowach. Żądają czegoś od zastygłej w niemocie Estery. Ich słowa skierowane w głąb jej martwoty zawierają groźby.
Nagle ręce Szmula także bieleją i martwieją jak twarz Estery. Ogarnia go niepohamowane pragnienie wybicia szyby. Pająki, które czuje na ciele, docierają do głowy, gdzie włosy w mig zamieniają się w żywe pająki o kłujących nóżkach.
Staruszka zdjęła z płyty kuchennej garnek i powoli wlewa błyszczący ukrop do wanny. Estera kołysze się w wannie. Zanurza się w parze i wynurza z niej. Jest teraz różowa.
Jej zęby się zacisnęły i kąciki otwartych ust opadły.
Błyszczący ukrop z garnka leje się na mózg Szmula. Czuje, że jego twarz różowieje, że zęby mu się zaciskają i kąciki warg opadają. Nie potrafi wydobyć z siebie krzyku.
Staruszki przysuwają się do Estery z wyciągniętymi rękami i szyjami. Krzykliwie białe pasma włosów wystają spod ich chust obwiązujących głowy. I naraz wszystkie zaczynają krzyczeć. Są wzburzone. Napierają na nią. I Szmul nie widzi już niczego więcej w wannie, prócz czerwonej gwiazdy. Pomarszczonej grubymi niebieskimi żyłami czerwonej gwiazdy. Po chwili gwiazda znika. Wypełniona po brzegi wanna zaczyna wylewać wodę. Starsze kobiety zastygają w napięciu. Szmul odczuwa ucisk w sercu. Czeka na cud. Na czole pojawiły mu się niebieskie żyły. Nieruchomo trwa w oczekiwaniu. Słyszy klaśnięcie w dłonie, jakieś mamrotanie i westchnienie ulgi. Ucisk w sercu Szmula ustał. Dookoła zapanowała cisza. Tylko ten ukrop leje się jeszcze na mózg Szmula. Nadal patrzy na kobiety, które trzymają ręce w wannie. Ale już nie oczekuje cudu. I kiedy dwie stare ręce wyciągają z dna coś małego i zakrwawionego, wie już wszystko: Jest to martwa, gwałtem wydobyta resztka nie donoszonej tęsknoty Estery.
*
Oto historia o człowieku, który pewnej ciemnej nocy siedząc nad czarną rzeczką nagle poczuł, że jego sterczące nad ziemią nogi są głupie. Długo siedział, aż ziemia pod nim się rozpłakała i chmury spuściły na nią ciszę ze swoich ramion.
Podniósł się człowiek ze swego miejsca i ruszył w kierunku samotnego, majaczącego w równinnej przestrzeni między czernią i szarością, płomyka. Tym płomykiem była stacja kolejowa.
Tam zatrzymał się i patrząc w ciemną szarość zobaczył, jak otworzyła dwa wybałuszone świecidła. Zobaczył, jak czarna wiedźma pochylona ku ziemi ucieka przed swoimi wrogami. Odsłoniły się czerwonawe chmury i wgryzły w wiedźmę, w jej czarny sterczący w górę warkocz. Ze wszystkich stron posypał się grad czerwonych, ognistych much. Wiedźma doleciała do stacji na świecących zamglonych, lotnych piórach i powstrzymała swój nierówny oddech.
Wtedy dopiero człowiek przypomniał sobie psa i zaczął go szukać oczami w nagle obudzonej odsłoniętej nocy. Dostrzegł go między szynami, za kołami, pod otwartym, ognistym brzuchem lokomotywy. Pies kręcił się wokół swego ogona tańcząc na trzech nogach. Oto kręci się już połową łba i nie ma czym skowyczeć. Oto wstrząsają nim drgawki. Oto leży poplamionym brzuchem do góry i jego łapy wyglądają jak szczapy uniesione w powietrzu.
*
Przechadza ci się człowiek pod obcymi parasolami, pod różowym deszczem, w świetle „Iluzjonu”. Bez przerwy rozgląda się dookoła, czy w pobliżu nie ma ludzkiej ciżby, ludzkiej ściany. Od tego miejsca, gdzie ludzka ściana staje się rzadsza, od samego centrum miasta, nadciąga w jego stronę ponury strach.
Daje się ponieść strumieniowi ludzi i wpada do „Iluzjonu”. Siada na krześle opancerzony swoim mokrym płaszczem z wysoko postawionym kołnierzem.
Rękawy ma zakasane, oczy przymknięte. Kołysze się na morzu panującego tu gwaru i szumu. Jest zadowolony z głośnego stukania lasek w podłogę. Nagle robi się cicho. Otwiera oczy: ciemno. Delikatnym dudnieniem, jakby dalekim szumem wirujących śmigieł budzi się martwy niebieski świat cieni w ciasnym kwadracie. A dookoła — ciemny las zastygłych, człekodrzew. Muzyka nie zdążyła w porę i człowiekowi na środku sali robi się niedobrze, kiedy nagle i niespodziewanie zaczęły do niego przemawiać skrzypce.
Skrzypce mają delikatne, kobiece i bezlitosne ręce. Przenikają przez jego „pancerny” płaszcz i wdzierają się do pustego serca. Jedne są młodsze i bardziej namiętne. Wykonują swoje zadanie z jakąś pijacką zapamiętałością. Grają jakby całowały. Drugie skrzypce odzywają się spokojnie, „wszechwiedząco”. Niebezpiecznie podniecający urok tkwi w delikatnej pewności ich cięcia. Trzymają się te skrzypce, dwie piękne siostry, za ręce i razem wykonują swoją bezbożną robotę.
Człowiek zasłania swoje puste serce obiema rękami i ucieka. Dochodzi do wniosku, że pies był mądrzejszy od niego, że powinien był u niego się uczyć. Stoi w deszczu, na środku różowej błyszczącej ulicy i patrzy. Jest ciekaw, jaki tramwaj najwcześniej prześlizgnie się po nim. Nagle coś uderzyło go w ramię. To koń pochylił nad nim łeb. Chce mu coś powiedzieć w swoim języku, ale nie zdąża, bo człowiek zostaje wciśnięty w czyjeś ramiona. Ktoś za bardzo o niego się troszczy.
I znowu jasno oświetlona sala. Przy stolikach siedzą przywarci do siebie ludzie. Ramiona, które go obejmują, powoli sadzają go na miękkim krześle przy stoliku.
— Przejdzie, przeminie, panie Rabinowicz. Uwierz mi pan. Strach pana obleciał. Kiedyś i ja omal nie zostałem przejechany.
Kim jest ten człowiek z niebieskimi policzkami, grubymi wąsami, o trójkątnym płomyku w oczach, w twardym kapeluszu na głowie? Dlaczego tak troszczy się o mnie?
— Niech pan wypije swoją kawę. Oto ciastko! Ze świecą w ręku szukałem pana.
Człowiek ten jest mu jakby znany.
Ale dlaczego w jego oczach świeci trójkątny płomyk? Przechyla się przez stolik do Szmula i z zachwytem przywiera do jego ucha:
— Panie Rabinowicz, tylko dwa słowa: W tych dniach otrzymałem z zagranicy partię juchtu19... powiadam panu, towar prima sort...
Wąsacz całuje czubki swoich grubych palców...
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Na prowincji to tak, jak na strychu u antykwariusza. Nie należy oddzielać tego, co piękne, od tego, co pokryte jest pleśnią. Jedno wrosło w drugie. I w tym tkwi cały urok.
W małym alkierzyku siedzi Rachelka. Z goryczą mnie w palcach koronkowy fartuszek, jedyną jej oznakę szabesu20. Nie może się zdecydować: wejść czy nie wejść do dużej izby, która w dni powszednie służy wujowi za warsztat, a w sobotę zamienia się w świąteczny pokój jadalny.
Siedzą tam teraz goście. Przyjechali mechutanowie21 z narzeczonym do wuja Berla i cioci Szpryncy. Siedzą przy stole, łuskają orzeszki z Erec Israel22 i rozmawiają o posagu. Chodzi o kilkaset karbowańców, które wuj Berl trzyma głęboko schowane za pazuchą.
Przyszły narzeczony zdążył już obejrzeć proponowany „zielony towar”, czyli pannę Genendl, córkę wuja Berla i szepnąć do owłosionego ucha swego ojczulka:
— Nie zaszkodzi, tato, jeśli ten Żyd dołoży setkę.
A wuj Berl nie śpieszy się. Słowa cedzi powoli, jakby je ze smoły wyciągał. Spokojnie, jakby nigdy nic, wyłuskuje orzeszki z łupin i powoli podnosi je do ust... Na upartym karku zmarszczki ułożyły mu się w kształcie żydowskich kwadratowych liter, wyrażających taką treść:
— Uwzięli się na mnie, bandyci! Tylko daj i daj! A ja skąd mam wziąć? Z palca wyssać?
Rachelka doskonale wie, że wujek, niezależnie od przyrodzonego skąpstwa, nie posiada również zbędnego grosza. Nieraz już kęs chleba w tym domu stawał jej kością w gardle. A na kęs ten pracowała ciężko i uczciwie. Obszywała w krawieckim warsztacie Berla dziurki od guzików.
To prawda, że wuj karbowańców z palca nie wyssie, ale chyba nie dopuści do tego, aby jego córka Genendl została starą panną. Dosyć już wycierpiał z powodu starszej córki Blimeli.
Biedaczka, daleko już była posunięta w latach, kiedy zjawił się chętny do żeniaczki chorowity wdowiec, sprzedawca losów loteryjnych. Wuj uznał to wtedy za świetną okazję. Po prostu za mecyję23. Ładny interes. Nie ma co.
Karbowaniec więcej czy mniej nie robi różnicy, grunt, żeby młodzieńca z domu nie wypuścić. Zwłaszcza, że chodziły słuchy, iż nieźle zarabia. A biedaczka Genendl, oby Bóg się nad nią zlitował, od dawna już potrzebowała męża. Sama zresztą zdawała sobie sprawę, że jest brzydka, ma zielonkawą, niezdrową cerę, podsiniałe oczy i rzadkie zęby. Kto się na taką babę połakomi? Kiedy spogląda w lustro, przechodzą ją dreszcze. Kto taką zechce za żonę? Nic dziwnego, że skóra na
Uwagi (0)