Bobo - Janusz Korczak (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖
Bobo Janusza Korczaka to książka złożona z trzech utworów: Bobo, Feralny tydzień i Spowiedź motyla. Każdy z nich opowiada o innym etapie rozwojowym: niemowlęctwie, dzieciństwie i wczesnej młodości.
Trudno odnaleźć w Bobo wizję beztroskiego dzieciństwa, każdy z tych etapów jest naznaczony trudem, niepokojem, nawet cierpieniem. Uderzający jest również opis samotności dziecka i młodzieńca, najczęściej niezrozumianego przez otoczenie, zmagającego się z problemami, które przeważnie go przerastają.
Korczak szczegółowo i ze znawstwem opisuje czynniki, które kształtują los młodego człowieka, zarówno zewnętrzne (rodzina, szkoła, historia i polityka), jak i wewnętrzne (zmiany cielesne, namiętności, psychika).
Dzieciństwo i młodość jawią się jako czas tytanicznej pracy nad sobą, w której świat dorosłych raczej przeszkadza niż pomaga. Człowiek dorasta, próbując ocalić w sobie wartości dzieciństwa: szczerość, wierność sobie, bezinteresowną, czystą miłość, więź z naturą. Nie jest to jednak łatwe.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Bobo - Janusz Korczak (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Pieniędzy nie wziął, powiedział, że oddam, jak dorosnę. Kazał przynieść pamiętnik. Chciałbym zanieść: może powiedziałby, że widać z nich, że mam talent. Choć znów za parę życzliwych wyrazów oddać obcemu całą duszę, cały świat cierpień, bólów, marzeń i tęsknot. Gdyby ściśle określił termin: za tydzień, za dwa tygodnie, nie oparłbym się. Wstyd mi przyznać się, ale się zawiodłem. Miałem wrażenie, że się śpieszy, że nie ma czasu. Wiem, że jestem niesprawiedliwy, wymagający, niewdzięczny, a jednak... Dla mnie to była epoka, dla niego epizod. Dwa razy przerwał nam telefon, to znów go wywołano. Może wzywano go do konającego, gdy ja jestem zdrów. Egoizm ludzki nie zna granic: niczym go nie nasycisz.
Może na takie uczuciowe zabarwienie tej wizyty wpłynęło i to, że mam przykrości w domu i na lekcjach.
Precz z pogrzebowym marszem na strunach Bajronowskiej liry148.
Po co napisałem to zdanie? Bo mi się wydawało ładne. Muszę zwalczyć w sobie przede wszystkim tę pozę, tę komedię, która mnie do rozpaczy doprowadza.
Na lekcji udaję roztargnionego, to znów przyciskam skronie, chociaż głowa rzadziej mnie teraz boli. Staram się być zaniedbany w ubraniu, to znów chciałbym mieć białe rękawiczki, to być pochylony, zgarbiony, to znów prosty i zwinny (podobno oficerowie noszą gorsety?).
Więc walka:
1. lenistwu (matematyka).
2. pozowaniu.
3. marzeniom i w ogóle uczuciowości (nastrojom).
4. papierosom, piwu, musztardzie itd.
Pisząc: „więc walka” — o mało co nie dodałem: „na śmierć i życie”. Pierwsze zwycięstwo?
5 luty
Uczę się. Z algebry dostałem 4, pierwszy raz w życiu (z ustnego). To zagłębianie się w mistyczny świat cyfr sprawia mi zadowolenie.
Wymówili mi lekcję u R., bo nie jestem dość energiczny. I tak ich miałem za wiele jak na koniec trzeciego kwartału. Co ja bym dawniej na ten temat wypisał tragicznych okrzyków, a teraz ot wiem, że „energicznym i rutynowanym z gwarancją korepet.” nie będę nigdy — zanadto wiele mam uczucia dla dzieci, żeby je tyranizować. Dziecku tak mało potrzeba, aby się czuło szczęśliwe: pieczątka, pudełko, karmelek. Wyciskać łzy z tych niewinnych oczu dla piątek, dla śmiesznych tryumfów, dla dogodzenia próżności rodziców i zyskania sławy „rutynowanego”, to barbarzyństwo. Minimum wysiłku dla maksimum rezultatu; byle dostał promocję — trzymałem się tej zasady, jak do tej pory z dobrym efektem: rozwijałem ich, lubią mnie, a w rezultacie: cenzura149 bez dwójki...
Marzenia to morfina duszy.
Czy mam prawo przynajmniej do gorących spojrzeń i czarownych uśmiechów, do tych niewinnych w gruncie rzeczy miłostek przelotnych? Mania D. z matką wdową i bratem suchotnikiem — miłość czy współczucie? Czy pozwolić wyobraźni na marzenie o leczeniu suchot. A jeśli „od łyczka do rzemyczka”.
12 luty
Jakby na potwierdzenie tego, co mówił doktór, dowiedziałem się, że J. się zaraził. Straszne tam u nich piekło: a z tej racji mama zrobiła mi awanturę, że czytam książki. Gdzie tu logika? Bardzo szanuję Kazia, że modli się i nie czyta, ale Kazio to Kazio, a ja — to ja, i zdaje mi się, że gdyby nawet od książki można się było zarazić tryprem, to i tak byłoby już za późno, bo ja bez książki tak samo nie mogę żyć, jak bez chleba. Wbrew zwyczajowi odpowiadałem zupełnie spokojnie, nie uniosłem się, a rozumowałem, jakkolwiek rozmowy takie do przyjemnych nie należą. Kiedy mama powiedziała, że mój Pestalozzi i ta „cała zgraja Darwinów i Lassalów150” (groch z kapustą) to byli heretycy i rozpustnicy, odpowiedziałem tylko:
— Nie znoszę, jeżeli się mówi o rzeczach, o których się nie ma pojęcia.
Chociaż ja mam bezwzględną rację, pomimo to wieczorem rodziców (bo i ojcu się dostało przy okazji) przeproszę.
Miałem dwa razy pol., pierwszą ze snem (ślizgawka, pokój turecki), drugą bez.
Mam wściekły apetyt. Cały dzień tylko żarłbym chleb.
25 luty
Okres senności po p.
Awantura z Franią, że prasując, spaliła koszulę. Czy mógłbym pozostać neutralnym, gdybym był jej kochankiem?
Lubię rysować, szczególniej pajęczynę: to życie ludzkie, poplątane jak labirynt.
Jak niezbadanymi są te zmiany w usposob. człowieka: dziś pełen wiary, nadziei, radości; jutro — zwątpiały, nie wierzy ani w swe siły, ani zdolności, ani szczęście.
Awantura z Mod., że za dużo zadaje. Poskarżyli się inspektorowi. Zadał to samo, co zwykle.
— Dużo, dużo — zaczęli krzyczeć.
— Czego dużo? — zapytał blady.
— Słówek.
Dzwonek.
— Na jutro pierwsze trzy paragrafy z kursu trzeciej klasy. Ja z dziećmi Odyssei czytać nie będę — powiedział i trzasnął, wychodząc, drzwiami.
Koledzy boją się, że będzie się mścił, myślę, że jest na to za dumny. Boli mnie, że zranili człowieka; jak to boli, gdy widzi się, że ludzie pomiatają ukochaną ideą.
25 luty
Zdaje się, że mała P. kocha się we mnie. Raz w czasie lekcji otworzyła drzwi, zajrzała, lecz uciekła. Widocznie wstydziła się poczęstować mnie czekoladkami, którymi potem w przedpokoju poczęstował mnie Oleś. Wczoraj znów weszła, dygnęła z gracją i poprosiła o zrobienie zadania. Było dość łatwe. Zaczerwieniłem się, zrobiłem, wytłumaczyłem, tak słodko patrzała mi w oczy — i na „dziękuję” odpowiedziałem „proszę”. Tak mnie to zastało nieprzygotowanym, że dopiero na schodach przyszło mi na myśl, co powinien byłem powiedzieć:
— Ależ proszę, jeżeli będzie pani coś miała, proszę się do mnie udać, a z najszczerszą chęcią dopomogę.
Tak mnie zmieszał ten wdzięczny, pensjonarski dyg. Czegoś podobnego doznałem, kiedy w dzieciństwie powiedziano mi w sklepie: „pan”.
Jeżeli podejrzenia moje są prawdziwe, ona teraz przeżywa to, co ja już przeżyłem: na szczęście czy niestety?
Wieczorem płakałem, że nie ma jeszcze wiosny, kwiatów, zieleni.
11 marzec
Prawie nowela.
Ostatnie zadanie przed kwartałem decyduje o stopniu na cenzurze. Przepisać nie można, bo Argusowe151 oczy nauczyciela wszystko dojrzą. Samemu trzeba się błąkać w mistycznym świecie formuł i cyfr. Gorączka nie pozwala panować nad myślami, trzeźwo rozumować. A spokój potrzebny do zimnych cyfr. Jedna drobna wątpliwość pozbawia równowagi, traci się grunt pod nogami, bo tu jeden błąd pociąga za sobą cały zastęp błędów — jak w życiu. Ile razy za drobny błąd, zrobiony przez nieuwagę, dostało się dwa, iluż to ludzi takiej dwójce zawdzięcza złamane życie. Czy dziw więc, że głowa płonie, oddech grzęźnie w piersi, a serce trzepoce się jak gołąb w klatce? Jedno zadanie na tydzień często napełnia trwogą dziesiątki młodzieży — o ironio — szczęśliwej młodzieży. W wilię mózg się wysila, aby przeczuć, co będzie, co powtórzyć, co może się przydać. Zrobię czy nie zrobię? To pióro kreśli ratunek albo wyrok śmierci — własne pióro. Wyrok zbrodniarza podlega rewizji w senacie, a wyrok nauczyciela, zależny od sympatii lub odwrotnie, od przelotnej myśli, chwilowej fantazji, przypalonego obiadu — jest nieodwołalny.
Ostatnie zadanie. Nauczyciel zdwoił czujność. Po podyktowaniu tekstu — grób, cisza martwa. Kto podniesie głowę z nad zeszytu, ten spotka się z nieufnym a szyderczym wzrokiem nieubłaganego nauczyciela.
A za oknem wiosna stanowi kontrast taki. Myśl rwie się w pole, w las, skowyczy za kąpielą w słońcu. I tylko te szyby pełne pyłu dzielą płuca nasze od najwyższej rozkoszy oddychania powietrzem budzącej się wiosny.
Przenoszę wzrok ku tym 36 uczniom — niemym i nieruchomym, których więżą przemocą, gdy oni rwą się do... wiosny, do której ma prawo zwierzę, ptak, robak lichy, a którą nam zagrodziła potrójną kratą zabójcza cywilizacja.
Ci uczniowie, związani teraz w jedną nierozdzielną całość wspólnego gwałtu, wspólnej niewoli-niedoli, czym będą za lat dziesięć, dwadzieścia?
To zadanie tkwić będzie, jak „cierń w krwawej nodze”, w ich nerwach przez całe życie, a może i w ich dzieciach. Ta godzina spędzona tu w dusznej izbie, a nie w kryształowym wietrze wiosennym, jak ananke152 zawiśnie na ich płucach.
Minuty biegną, praca wre coraz goręcej, pot rosi czoło. Ostatnie wysiłki strudzonej myśli. Ile w takich chwilach popełnia się błędów przez nieuwagę.
Nauczyciel chodzi spokojny, na chwilę nie spuszcza oka z klasy. Duma, poczucie obowiązku, sprawiedliwości nie pozwalają, aby ktoś ściągnął... ostatnie zadanie.
Promień słońca skoczył filuternie do klasy, gdzie dojrzał młode twarze i zaczepił ucznia. Uczeń żachnął się niecierpliwie i usunął na bok. Promień zdziwił się, posmutniał, może rozgniewał i już do końca życia może unikać będzie chłopca, który go odtrącił.
Biedne słońce, biedne dzieci.
Kto winien, że światło prawdy wypowiedziało bój zacięty światłu słońca?
Sekretarka powiedziała, że nie ma miejsca, że mają duży zapas nowel. Patrzała na mnie tak życzliwie, poczciwa! radziła się nie zrażać, bo „redaktor nawet tego prawie nie czytał, bo jest bardzo zajęty”. Ach wiem, im potrzebna firma, a nie dzieło sztuki, wreszcie redakcja ma „swoich”, którzy na obstalunek153 zawsze napiszą to i tyle, ile potrzeba. Oczekiwanie mnie denerwowało, teraz już mi wszystko jedno.
I tak nie będę literatem, tylko lekarzem. Literatura to słowa, a medycyna to czyny.
24 kwiecień
Wstałem rano, przed piątą jeszcze, i poszedłem w pole. Wzrok mój, krępowany murami przez dziesięć miesięcy, pożądał takiego widnokręgu, gdzie by nic nie przeszkadzało biec w bezbrzeżną dal. I znalazł to, czego pożądał. Stanąłem w polu i objąłem przestrzeń, obramowaną ciemnym wałem lasów i stałem tak długo zapatrzony w ciszę, nieprzerwaną najcichszym szmerem.
Nie myślałem o niczym duch spoczywał, tylko głos serca szeptał: „cudnie — cudnie; ani jednego człowieka”.
Nagle myśl rzuciła pytanie:
— Hej, młodzieńcze, który kochasz ludzi i życie pragniesz nieść im w ofierze, czemu radujesz się, że ich nie widzisz?
Drgnąłem, zmieszałem się.
— Czemu w rzeczy samej, czemu?
A, odpowiadam.
Gdy idę przez las, pieśń drzew kołysze mnie na swych falach i szepce tak dobre słowa, że ciszą przenika mą duszę znużoną. Las, drzewa, krzaki wraz ze mną snują złotą przędzę rojeń. Gdy idę przez pole, pieśń zboża, traw, kwiatów kołysze mnie na swych falach i szepce dobre słowa. Pola i łąki marzą wraz ze mną, wraz ze mną snują złotą przędzę rojeń.
Wołam: o ideale jasny.
Echo natury odpowiada: jasny.
Wołam: miłości święta.
Echo natury odpowiada: święta.
Wołam: przyjaźni czysta.
A echo mówi: czysta.
Natura rozmawia ze mną, nie przeczy; ja wierzę jej słowom.
A oto ludzie.
Wołam: miłości bratnia.
Echo świata odpowiada uśmiechem: nie ma jej, jest egoizm tylko.
Wołam: ideale.
A świat: nie ma, jest tylko tęsknota za nim.
Wołam: o miłości.
A świat: nie ma jej, są tylko żądze.
Wołam: pocieszycielko nadziejo.
A świat: matka głupich.
Wołam: nie budźcie mnie, okrutni i bezlitośni.
A świat: zbudź się, otwórz oczy.
W imię czego budzicie mnie, bym cierpiał?
— W imię prawdy.
O, nie chcę waszej prawdy, bo mam własną, którą kocham, nie wydzierajcie mi jej.
A teraz wiecie, dlaczego wolę słuchać głosu natury.
Jeżeli taką jest twoja prawda, świecie, toś grzeszny, zły, skalany. Jeśli taką jest wasza prawda, ludzie, czemu zbieracie mi moją jasną, czystą, świętą.
Więc chcesz, abym poszedł za twoją prawdę okrutną, o świecie? Nie, chodź raczej za moją prawdą
„prawdą motyla”.
*
Motylem jestem.
Upojony życiem, młodością, nie wiem jeszcze, dokąd się zwrócić, ale nie pójdę za wami.
Nie pozwolę życiu zmiąć swych barwnych skrzydeł, nie pozwolę zniżyć swego lotu.
Dawno już chciałem wyspowiadać się przed wami, lecz bałem się, że nie zrozumiecie, wstydziłem, że wyśmiejecie.
O biedni, jeśli nic wam nie powie ta spowiedź motyla.
*
Jeśli wiara w tryumf dobra jest snem, chcę spać. Życie mnie budzi, więc uciekam do szumu drzew, do szeptu strumienia, do woni łąk, do szmeru zbóż — uciekam.
Tu na łonie natury chcę odżyć, zrzucić pył miasta z marzeń moich.
Chcę odzyskać wiarę zachwianą. Chcę, by natura była lekarstwem, a lekarzem — Bóg.
Rano szkoła, potem korepetycje i lekcje, przeplatana jedzeniem, snem i... marzeniami.
Marzenia uchroniły mnie od letargu, zawdzięczam im życie.
Ale widziałem, jak opuszczają mnie jasne moje duchy, duchy mojego życia, które nazywam życiem motyla, a wy nazywacie życiem niedojrzałego młokosa. Nie możemy się zrozumieć, bo wy nazywacie życiem to, co ja nazywam śmiercią.
*
Patrzyłem długo na mrowisko. Ile cnót mają te drobne istotki.
O, jakież to bolesne, że człowiek który kocha ludzkość, pragnąłby cnotami zwierząt uszlachetniać ludzi...
*
Gdym przechodził przez kładkę, dostrzegłem tonącego robaczka. Widziałem, jak dopłynął do maleńkiej mielizny, jak znów stracił grunt, spłynął i zanurzył się i wypłynął.
Czemu się szamoce ten drobny owadek? Czy drogie mu to drobniutkie życie, zewsząd zagrożone, które lada chwila może i musi utracić?
A człowiek? — błysnęła mi nagle myśl.
Aby robaczka wyratować, trzeba zejść z kładki i zamoczyć się po kostki — czy warto?
I usłyszałem głos:
— Jeżeli teraz nie zechcesz ponieść drobnej ofiary młodzieńcze, aby uratować robaka, to będąc dojrzałym, nie poniesiesz większej, aby uratować człowieka.
Z jakim zadowoleniem patrzyłem, jak otrzepywał się, gładził i prostował skrzydełka na mej ręce.
— Nie zobaczymy się więcej. Leć i bądź szczęśliwy.
*
Kocham cię, Wisło szara, zarówno wtedy, gdy spokojnie i równo toczysz swe wody, poprzecinane mieliznami żółtego piasku, jak i wtedy, gdy zrywasz tamy i wały, znosisz mosty i grozisz ludziom, jak wtedy, gdy skuta lodowym pancerzem, biała śniegiem zamierasz, aby
Uwagi (0)