Bobo - Janusz Korczak (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖
Bobo Janusza Korczaka to książka złożona z trzech utworów: Bobo, Feralny tydzień i Spowiedź motyla. Każdy z nich opowiada o innym etapie rozwojowym: niemowlęctwie, dzieciństwie i wczesnej młodości.
Trudno odnaleźć w Bobo wizję beztroskiego dzieciństwa, każdy z tych etapów jest naznaczony trudem, niepokojem, nawet cierpieniem. Uderzający jest również opis samotności dziecka i młodzieńca, najczęściej niezrozumianego przez otoczenie, zmagającego się z problemami, które przeważnie go przerastają.
Korczak szczegółowo i ze znawstwem opisuje czynniki, które kształtują los młodego człowieka, zarówno zewnętrzne (rodzina, szkoła, historia i polityka), jak i wewnętrzne (zmiany cielesne, namiętności, psychika).
Dzieciństwo i młodość jawią się jako czas tytanicznej pracy nad sobą, w której świat dorosłych raczej przeszkadza niż pomaga. Człowiek dorasta, próbując ocalić w sobie wartości dzieciństwa: szczerość, wierność sobie, bezinteresowną, czystą miłość, więź z naturą. Nie jest to jednak łatwe.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Bobo - Janusz Korczak (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3373-9
Bobo Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Bobo Feralny tydzień Spowiedź motyla Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjna(Studium — powiastka)
Bobo jest już stare: ma dwa dolne i cztery górne zęby, waży dwadzieścia trzy funty i jest zdaniem matki najmądrzejszym z bobów całego świata. Ojciec twierdzi, że bobo jest głupie jak but.
Matka jest tak dumna, jak gdyby bobo było jej własnym, nikomu uprzednio nieznanym wynalazkiem, który należy opatentować, opatrzyć numerem i oddać dla dalszej eksploatacji amerykańskiemu konsorcjum kapitalistów. Miewały wprawdzie kobiety bobów; ale to jest zupełnie inne, znakomicie ulepszone, nie dające się naśladować i niepodobne do żadnego z istniejących bobów świata...
Bobo siedzi na kolanach ojca, ciągnie go za brodę, stara się pochwycić czytaną przez niego gazetę.
— Nie przeszkadzaj — mruczy ojciec, zmiatając bobowe ręce z gazety.
Bobo przechyla głowę i przygląda się ojcu ciekawie:
— Dobry cień nieruchomo pochylony nad plamą koloru mleka — co robi dobry cień?
Bobo się dziwi szeroko otwartymi oczami, lekko uchylonymi ustami i powolnym, zrównoważonym oddechem.
— Powiedz mi bobo — zapytuje wreszcie ojciec, odkładając gazetę — jaki jest twój pogląd na dzisiejszy układ stosunków politycznych?
Bobo pociąga za sznurek ojcowskich binokli1 i odpowiedziawszy: „grr... mff... waua” — podskakuje z wielkiej uciechy.
— Ach bobo, bobo — mówi ojciec z żalem — ty o polityce nie masz najmniejszego wyobrażenia.
Bobo zaś, ściągnąwszy binokle, podnosi do góry rękę, i mówi tonem zdobywcy:
— O-o-o-o!
A matka zwraca się do ojca:
— Rzućże ten wstrętny papieros, bo dziecko poparzysz.
— Ach bobo, bobo — ciągnie gorzko ojciec — ty jesteś wielki, wielki cymbał.
Tu bobo zaczęło mruczeć i przeszło z rąk ojca do matki.
— Biedny bobuś — żali sią matka — od cymbałów mu wymyślają, ubliżają bobasiowi, znieważają; nikt bobasia nie szanuje.
Bobo nos kułakiem2 wyciera.
— Biedny bobaś, nosek go swędzi. Tata w nos nadymił. Powiedz: „be tata” — pogroź mu na nosku.
Tu bobo mruknęło po raz drugi, tym razem już energiczniej — i matka wybiegła z nim śpiesznie do sąsiedniego pokoju.
Tak, tak — bobo jest stare.
Małe bobo o sześciu zębach i dwudziestu trzech funtach3 wagi przeżyło już tak wiele, że przeszłość jego może stanowić temat do wielotomowej powieści.
Wielotomowej powieści o bobie nikt nie chciałby czytać. Niechby nie czytali? Ale powieści też nikt nie chciałby drukować.
Postanowiłem o bobie napisać tylko powiastkę.
Przyćmij4 lampę i czytaj powoli cichym szeptem — bo mówić będę o tajemniczym i dziwów pełnym przedhistorycznym prastarym okresie życia bobowego.
*
Tak było już. Tak było, gdy Bóg dzielił światło od ciemności i zawieszał gwiazdy, każdą na swym miejscu i wiązał je niewidzialnymi nićmi wzajemnego ciążenia. Tak było, gdy światy rodziły się z chaosu.
Jeszcze się światy nie rodziły; istniała dopiero myśl ich stworzenia, czy też — myśli nawet nie było.
Błąkały się barwy i dźwięki, siły cieniami się ledwie znaczyły i dymem nikłym snuły uczucia, bezładnie pomieszane i rozproszone. A każdy ich okruch, krzyżując się, a obojętnie mijając z podobnym lub obcym sobie, żył sam dla siebie.
Nie, nie żył jeszcze, bo nie było życia, nie błąkał się, bo ruchu nie było. Toż nie było jeszcze przestrzeni ani czasu. Chwila równała się stuleciom, kilometr kurczył się, rozpadał, rozrastał w kilometrów setki i tysiące.
Nie było nic, jedna tylko istniałaby przyszłość, gdyby było pytanie albo przeczucie przyszłości.
A jednak...
Rozlegnie się mocny głos, który rozkaże rozproszonym atomom łączyć się i społem5 budować, wyrzekając się siebie. I będzie błyskawica, i kropla dżdżu, i misterny kryształ — będzie bardzo dziwne: życie.
Czy i to już jest życiem, co rozproszonym atomom nie pozwala mijać się obojętnie, a wedle praw każe im się łączyć w mikrokonstelacje światów, które tylko przenikliwa myśl ludzka zamieszkiwać zdolna?
Będzie życie roślin od nikłej nici białej pleśni; a dęby rzucać będą ziarna, by z nich wyrośli synowie, gdy ciała ojców spróchnieją lub rozstrzaska konary ich piorun.
Będzie życie.
Będzie człowiek, który zapragnie odgadnąć tajemnicę życia — człowiek — dziwny twór.
Będzie...
Tymczasem pełna nieprzeczuwanych tajemnic a cudów mistyczna noc.
Będzie...
Bobo w błyskawicy poczęcia jest już wielkim cudem.
„Bobem” nazywam niemowlę, o którym piszę powiastkę.
*
Mówią, że boba nie ma jeszcze, że dopiero przyjdzie. Bobo nie figuruje w żadnej książce żadnej parafii, żadnego cyrkułu6, nikt go nie widział, ani matka nawet — dopiero oczekują, a ono już dawno było i jest.
Już serce jego rozpoczęło pracę, która się nigdy nie skończy, którą serce boba przekaże sercu bobowego syna, wnuka i prawnuka, jak ją bobowemu przekazało serce dziada i pradziada.
Mówicie, że bobo którego jeszcze nie ma, liczy ileś tygodni czy miesięcy życia. Macie słuszność, a mylicie się. Ono jest samo dla siebie, nie zna waszego zegara ani kalendarza — bobo było zawsze i jest.
Nie tylko dlatego się mylicie.
Bobo nie ileś tam warunkowych miesięcy ludzkich żyje. Ono żyło już, rozproszone, zawieszone miliardem pyłów po szerokim świecie wówczas, gdy rozlegał się okrzyk: „zwalić Bastylię” — żyło, gdy lud szeroką falą płynął, by niewiernemu odebrać grób pokalany Chrystusa7; gdy wieńczono laurem skroń Sofoklesa8; gdy batogami smagani niewolnicy wznosili dumne grobowce faraonów, żyło jeszcze i jeszcze dawniej, gdy miało dziesięć tysięcy lat czekać na swe urodzenie.
Bobo żyło w mięśniu niedźwiedzia na dalekiej północy i w liściu wiecznie zielonej palmy upalnego południa.
Hej, co podróży odbyło bobo, zanim po raz pierwszy serce jego uderzyło.
Bobo było już dawno, najdawniej — żyło w plazmie leniwej ameby, istniało już w chaosie, z którego Bóg tworzył gwiazdy, rozwieszał je po niebie i umacniał niewidzialnymi nićmi wzajemnej zależności: układał gwiazdy w społeczeństwa gwiazd.
— Tik-tak, tik-tak — bije serce boba.
Głuchy, cichy, monotonny szmer i długi bez końca gościniec myśli...
Dla oczekiwanego boba szykują pieluszki.
*
Bobo poczuło dotkliwy ból, doznało wielkiego przerażenia. Ból boba nie był naszym bólem świadomym, dojrzałym, doświadczonym, siwym, bólem ojcem i bratem. To pierwszy taki wielki ból.
Bobo doznało ciężkiego uczucia, podobnego do tych, gdy w śnie zmorowym9 nagle jęczeć poczynasz; budzi cię mąż, matka lub żona i zapytuje: „czemu jęczałeś?” — a ty odpowiadasz: „nie jęczałem wcale” lub: „nie pamiętam, nie wiem”.
Gdy człowieka wśród czarnej nocy obca ręka chwyci za gardło, w obłędzie zduszenia nie ma obrazu pod powiekami, jest tylko czarny zdławiony krzyk w piersi.
Takim jest pierwszy oddech boba, taką jest ta jedna chwila — jedna, jak śmierć. Kapłan-ból poślubia małą istotę ludzką z życiem.
Bobo chwyciło płucami zimne powietrze i drżąc, poczyna żyć samodzielnie, na własną odpowiedzialność. Połóż palec na ustach i milcz, bo widzisz cud. Staraj się czynić jak najmniej, bo nie wiesz, bo nie rozumiesz — rzucisz w myśl swą jedną wątpliwość, a wyrośnie gęsty las pytań bez odpowiedzi i zagadnień. Bobowi zimno, bobowi straszno, źle...
Już gotują rumianki, już niosą z apteki proszek troisty10, a ciocia pyta się przez telefon:
— Chłopiec czy dziewczynka?...
*
Bobo ma dwa sny: jeden czarny i martwy, gdy nie dzieje się nic, drugi brunatny i cichy, gdy dzieje się coś...
Noc głęboka, daleko do świtu. Leżysz z otwartymi oczami i patrzysz. W sypialni twej są wszystkie przedmioty, ale do świtu, gdy wynurzać się poczną z topieli mroków, daleko...
Stoisz nad świeżo obsianą skibą. Jeszcze łuska ziarna nie nabrzmiała, ale i w ziarnie, i w ziemi stało się wiele cudów, i wiele ich jeszcze będzie, zanim pierwszy zielony haczyk kiełka się pokaże...
Bobo ma pod czaszką, w mózgu, dziwne motyle utkane z misternej przędzy, po której sunąć będą barwne obrazy, przenosząc się od stacji do stacji, splatając w rodziny i narody obrazów — myśli. Jeszcze przy przewodnikach i łącznikach nie ma kierowników — bobo koi rany walki o życie w godzinie urodzenia, i śpiąc, gotuje się do długiej, zaciętej walki o rozwiązanie otaczających je tajemnic, skąd płynie dobro i zło.
Brunatny sen bobowego czuwania jest dwojaki: jeden, gdy dzieje się coś brutalnie i źle, drugi — gdy łagodnie i mile. I bobo leży cicho lub krzyczy. Nie płacze, bo nie ma jeszcze łez.
*
Matka nachyliła się nad poduszką boba, już szuka w nim myśli rozumnej.
— Spójrz bobuś na matkę.
Bobo zwraca łysy łeb w stronę ust matki i poczyna ssać, szukając wargami piersi. — Bobo poczuło ciepło mowy matczynej, chce pić ustami miłość macierzyńską.
Innym razem, później nieco, padł na poduszkę ciepły strumień promieni słońca. Bobo poczęło szukać go i poruszać wargami, chciało pochwycić pierś słońca, chciało pić słońce.
Innym razem, znacznie później, gdy piastunka zanuciła kołysankę, bobo chciało ssać pieśń.
A matka już dziś szuka w nim myśli rozumnej...
Bobo nic jeszcze nie umie, nawet ssać nie umie: to śpieszy się, to ssie leniwie i sennie; zrobi pauzę długą, to poruszy głową niezgrabnie i pierś zgubi, i gniewa się, i boleje.
Tak niewprawnemu rzemieślnikowi wypadają z ręki narzędzia pracy, tak młodzian na pierwszym balu niezręcznie wymija pary, tak wreszcie niedoświadczony poeta z mozołem rymy dobiera.
Bobo ręką poruszyło, wyprężyło się, drgnęło — ma zdolność ruchów, nie ma w nich myśli.
Ale umie bobo trawić spożyty pokarm, wzrastać jego ceną, umie więcej niż najmisterniejsza maszyna, cud ręką ludzką stworzony, i mniej znacznie niż pisklę, które, ledwo wykluwszy się z jajka, biegnie za matką i już dziobie ziarno; mniej niż drobny owad, sunący rozważnie po listku leśnej rośliny.
*
Bobo leży w swym wózku syte, suche, zadowolone — ogarnia je cicha drzemota11. Bobo mruży powieki, unosi je z mozołem, marszcząc czoło i krzywiąc usta. Oczy boba zwracają się bezładnie w różne strony, nie umie patrzeć.
Bobo zwalcza ogarniającą je senność, jak przewodniczący nudnego zebrania, które się nad miarę przeciąga. A dokoła szmery, tony, szepty, dźwięki; a dokoła blaski, cienie, błyski, plamy, mgła dźwięków i mgła barw.
I stała się nagle rzecz nadzwyczajna. Gałki oczne
Uwagi (0)