Bobo - Janusz Korczak (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖
Bobo Janusza Korczaka to książka złożona z trzech utworów: Bobo, Feralny tydzień i Spowiedź motyla. Każdy z nich opowiada o innym etapie rozwojowym: niemowlęctwie, dzieciństwie i wczesnej młodości.
Trudno odnaleźć w Bobo wizję beztroskiego dzieciństwa, każdy z tych etapów jest naznaczony trudem, niepokojem, nawet cierpieniem. Uderzający jest również opis samotności dziecka i młodzieńca, najczęściej niezrozumianego przez otoczenie, zmagającego się z problemami, które przeważnie go przerastają.
Korczak szczegółowo i ze znawstwem opisuje czynniki, które kształtują los młodego człowieka, zarówno zewnętrzne (rodzina, szkoła, historia i polityka), jak i wewnętrzne (zmiany cielesne, namiętności, psychika).
Dzieciństwo i młodość jawią się jako czas tytanicznej pracy nad sobą, w której świat dorosłych raczej przeszkadza niż pomaga. Człowiek dorasta, próbując ocalić w sobie wartości dzieciństwa: szczerość, wierność sobie, bezinteresowną, czystą miłość, więź z naturą. Nie jest to jednak łatwe.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Bobo - Janusz Korczak (gdzie można czytać za darmo książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Prawdziwego przyjaciela Stasio nie ma.
„Jeżeli ją spotkam, to zrobię zadanie” — myśli, i pragnie ją spotkać, rozgląda się, idzie wolniej, coraz wolniej.
I ze złym przeczuciem przestąpił próg szkoły.
Już na schodach krzyknął mu tryumfująco kolega:
— Chodź prędzej. Wiemy, które będzie zadanie.
W klasie nastrój świąteczny.
— Masz, przepisuj prędko.
Stasio wyrywa kartkę z brulionu.
— Prędzej!
Z uderzeniem drugiego dzwonka robota skończona.
— A skąd wiecie, że to akurat zadanie będzie?
Rzecz w tym, że nauczyciel przerabiał z klasą zadania na cztery diejstwia33 i zrobił wszystkie po kolei od trzysta siedemdziesiątego do czterysta piątego, tylko jedno zadanie przepuścił. Naturalnie, że to jedno właśnie zostawił na dzisiejszą klasówkę.
Każda klasa i każdy uczeń z osobna skłonni są myśleć, że nauczyciel nimi się tylko zajmuje.
Nauczyciel o tym tylko myśli, jakby ich podejść, oszukać, złapać, zaszkodzić. Uczniowie nie pozostają mu dłużni. Klasa i nauczyciel to dwa nieprzyjacielskie obozy, walczące na śmierć i życie. — Jeżeli umiesz lekcję i chcesz wydawać, to kryj się, patrz często na zegarek, udawaj przestraszonego; jeżeli nie umiesz, udawaj, że chcesz odpowiadać, a na pewno nie wyrwie.
Ale trzeba umieć to robić tak, aby się udawało. Stasio nie umie...
Arytmetyk wszedł do klasy. Chwila niemego oczekiwania. Czterdzieści serc drży w niepewności. Nauczyciel odnotował nieobecnych, rozgląda się, widzi rozłożone kalety, uroczyste twarze dzieci i mówi niby od niechcenia:
— Ach tak: klasowe zadanie.
Rozejrzał się po katedrze. Dyżurny uniósł się, aby na pierwsze skinienie podać zadacznik34. Ale o zgrozo, nauczyciel wyjmuje z kieszeni od kamizelki jakiś kawałek papieru, coś napisał, zanotował i począł dyktować zadanie z głowy.
Oszukał. Wszystko było z góry uplanowane, jeszcze na wiele dni przed klasówką. Naumyślnie wtedy przepuścił jedno zadanie. Że tak jest właśnie, nikt ani na chwilę nie wątpi, Stasio pisze jak we śnie. Zapomniał poprosić Goldszterna, aby się pociągnął za ucho, dziewczynki w żałobie nie spotkał — zgubiony bezpowrotnie...
Zadanie trudne, a może i nie trudne, tylko klasa, zawiedziona w nadziejach, składa pokornie oręż. Pogrom zamiast oczekiwanego zwycięstwa, upadek zamiast tryumfu. Stasio widzi wokoło twarze zafrasowane. Prócz trzech czy czterech nieustraszonych reszta gryzie bezradnie pióra, marszczy brwi, szepcze trwożnie.
— Nie rozmawiać!
Stasio nie ma odwagi nawet przeczytać zadania, nie może zebrać rozpierzchłych myśli, ponad którymi góruje jedna: „Oszukał”.
W klasie powietrze staje się ciężkie od wyziewów wilgotnego obuwia. Minuty wloką się z miażdżącą powolnością.
— Zostało dwadzieścia minut — mówi nauczyciel.
Niektórzy wodzą suchymi piórami, byle nie zwracać na siebie uwagi nauczyciela, w nadziei, że w ostatniej chwili uda im się od kogoś przepisać; inni kreślą bezładnie, coraz przekreślając i zaczynając na nowo coraz śpieszniej i bezkrytyczniej; jeszcze inni tworzą jakieś fantastyczne kombinacje, z dziwnym uporem rzucają szeregi cyfr, nie zwracając uwagi na widoczne błędy — byle dojść do ostatniego działania.
Stasio nie należy do żadnej z tych trzech grup. Zrobił trzy działania, przy czwartym wypadło mu, że wódz stracił w drugiej bitwie siedemnaście i pięć dziewiątych żołnierza, więc przekreślił ostatnie działanie i czekał. Patrzy na nieruchome pióro sąsiada i mroczną twarz Goldszterna, i już z zupełną rezygnacją oczekuje dzwonka.
— No dosyć będzie już!
Niektórzy ociągają się jeszcze z podaniem kajetu. Stasio przykłada bibułę, choć stronica wyschła już dawno.
Trzech zrobiło zadanie, dwóch ściągnęło do połowy. Stasio postanawia powiedzieć w domu, że nie rozwiązał zadania, aby z góry uprzedzić o dwójce w przyszłym tygodniu.
*
— Nasz Stasio, proszę pana, nie zrobił zadania.
Korepetytor ma minę zakłopotaną. Stasio strasznie nie lubi, jak mama robi uwagi korepetytorowi. Bo co on winien?
— Tylko trzech zrobiło — wtrąca nieśmiało.
— Ty zawsze zapatrujesz się na nieuków i leniów — mówi mama. — Jeżeli trzech zrobiło, to ty mogłeś być czwartym, który zrobił.
— Jak było takie trudne — zaczyna Stasio, ale przypomina sobie dwie dwójki i milknie.
— Myśmy, proszę pani, przerabiali wczoraj zadania — mówi korepetytor, skubiąc górną wargę.
— Wczoraj to za mało, trzeba co dzień robić z nim zadania.
I mama wychodzi zagniewana.
Chwila przykrego milczenia.
— I cóż to było za zadanie? — pyta korepetytor.
Stasio nie pamięta. Niektórzy uczniowie zaraz na pauzie zaczęli się kłócić, kto dobrze zrobił i jak trzeba było robić, przerabiali je na tablicy, przepisywali na kartkach. I co im z tego mogło przyjść, kiedy i tak wszystko przepadło?
„Czy starego Indianina złapali i zabili, czy też udało mu się uciec?” — Stasio przed przyjściem korepetytora czytał. — Żeby to mama wiedziała!
— Jak to, godzinę siedziałeś nad zadaniem i nic nie pamiętasz?
„Żeby on się już wyniósł” — myśli Stasio i przypomina sobie, że to dziś środa i zaraz przyjdzie Niemka.
— Daj zadacznik.
— Jutro nie ma arytmetyki — broni się Stasio.
— Nie pytam się ciebie. Dawaj zadacznik.
I Stasio poczuł nagły przypływ zawziętego gniewu.
— Niech mi pan wytłumaczy, kiedy się mnoży i kiedy dzieli; tylko bez iksów.
I po upływie kilku minut rozumie wszystko, rozwiązuje szybko cztery zadania, przypomina sobie dzisiejszą klasówkę i ku własnemu zdumieniu przekonywa się, że była łatwa.
— I nie lepiej to było wczoraj uważać? — pyta z wyrzutem nauczyciel.
Stasio sam wie, że lepiej; ale dlaczego tylko trzech zrobiło?
Po lekcji bierze dziennik i zapisuje zadane lekcje na cały tydzień.
Czwartek: Niemiecki. Tłumaczenie § 23. Kaligrafia — w klasie. Ruski. Opowiadanie § 49. Religia § 58. Śpiewy. W klasie. — I czego tu się uczyć?
Chciał dziś nie czytać, tylko się uczyć; kiedy nie ma czego. — I wyjął swego Indianina z szuflady.
Na niemieckim był nieznośny. Nauczycielka chciała już iść na skargę. — Boże, co by to było!...
*
Uczniowie klas wyższych zadają sobie pytanie, skąd w gimnazjum wiedzą zawsze, kiedy ma przybyć na rewizję: inspektor szkół, pomocnik kuratora lub sam kurator.
A jednak wiedzą.
Niezwykły wygląd przybiera wówczas szkoła.
Dyżurni w niższych klasach otrzymują dyktaturę. Nie daj Boże, aby dyżurny poskarżył się, że ktoś nie chce podnieść papierka, narysował coś na tablicy lub w ogóle szumi. Pedlowie z odświętnymi minami chodzą po korytarzach: coś w rodzaju wzmocnionej ochrony — w powietrzu atmosfera napięcia — jakby w oczekiwaniu ataku czy oblężenia, czy sądów wojennych.
Malcy cieszą się powściągliwie: dla nich to rozmaitość w nieznośnie nudnym, jednostajnym życiu, coś pośredniego między galówką35 a przeprowadzką. Dwa wrogie obozy, uczniowie i nauczyciele klas wyższych, łączą się na czas pewien dla zwalczenia wspólnego, silniejszego wroga. Cała szkoła żyje teraz jedną myślą, jednym uczuciem, które streszcza się w wyrazie:
— Władza!
Nawet ci, którzy mogliby się nie wzruszać, doznają pewnego dreszczyku: a nuż... a nuż niełaska, co wtedy?
— Czy u wszystkich są halstuki36? Czy wszyscy mają paski? Kto jest bez guzika? — Jeżeli kto ma jaką postronną książkę, niech odda. — Kto umie lekcję? — Powtórzyć chronologię!
Stuk kół o bruk uliczny. — Jedzie, nie jedzie, jedzie. — Nie. — Głowy zwracają się ku oknu.
— Uważać, nie rozglądać się — upomina nauczyciel głosem nad wyraz łagodnym.
— Jest. Teraz już jest.
Teraz pewnie woźny, przybrany w nową liberię z błyszczącymi guzami, stary Mikołajewski weteran, otwiera mu drzwi. Teraz pewnie dyrektor go spotyka — podaje mu rękę. Szmer.
Idzie przez korytarz. Wszedł do piątej klasy.
Nauczyciel kaligrafii poprzesadzał uczniów.
Dlaczego to zrobił, sam z trudnością umiałby odpowiedzieć. Na pierwszych ławkach posadził tych, którzy mieli nowe bluzy i czyste kołnierzyki. Uległ ogólnemu prądowi, niech i tu nawet będzie wszystko wzorowo.
I Stasio okazał się na pierwszej ławce.
Idzie. Był w piątej klasie na rosyjskim, w ósmej na historii, w trzeciej na arytmetyce, teraz wszedł do klasy Stasia podczas kaligrafii.
— Kaligrafia?
Odpowiedzią był niski ukłon.
— Siadajcie — zwrócił się do chłopców. — Nie przeszkadzajcie sobie. — Nauczycielowi podał rękę.
„Jezu, co orderów” — pomyślał Stasio.
— Raaz, dwaa — raaaz, dwaa — liczy pierwszy uczeń, a klasa w takt pisze.
— Okna otwieracie podczas pauzy?
Kurator od tego pytania zaczyna wizytację każdej klasy — w myśl zasady: mens sana in corpore sano37.
— Raaaz, dwaaa — liczy, może zbyt głośno, pierwszy uczeń.
Postanowione było, aby liczył pierwszy albo drugi uczeń.
Kurator nachylił się nad kajetem Stasia.
— Wstań — rozkazał nauczyciel.
Stasio wstał.
— Źle trzymasz pióro. Pióro tak należy trzymać przy pisaniu. — Pan powinien zwracać surową uwagę na to, aby uczniowie prawidłowo trzymali pióra.
Miała to być ostatnia uwaga, po której dygnitarz chciał opuścić gmach szkolny, aby na pierwszą zdążyć do domu na śniadanie.
— Ja właśnie dlatego sadzam go na pierwszej ławce, że źle trzyma pióro — powiedział kaligraf.
Było to tylko pokorne usprawiedliwienie, władza wzięła to za zuchwalstwo. Odpowiedź można było uważać za: „pracuję sumiennie nad powierzoną mej pieczy dziatwą”, zarówno jak i: „wiem, jak należy trzymać pióro i bez pańskich uwag”. Słuchać i nie rozumować — zasadzie tej nauczyciel się sprzeniewierzył i otrzymał zasłużoną karę.
Kurator lekko się zarumienił i wskazując palcem na drugą i trzecią ławkę, powiedział twardo.
— Ci nie siedzą na pierwszej ławce, a palce obrzydliwie trzymają.
I spojrzawszy na zegarek, wyszedł bez pożegnania.
„Surową — obrzydliwie” — „strogoje38 — otwratitielno39”. — Stasio czuł zwisającą nad jego głową burzę.
Stuk kół wskazał, że władza odjechała.
— Osioł — huknął nauczyciel. — Bałwan! I jeszcze pcha się na pierwszą ławkę!
— Pan sam mnie posadził — mówi Stasio.
— Milczeć! — Na ostatniej ławce będziesz siedział na moich lekcjach. — Popamiętasz ty mnie. Marsz! — Łapy wam poobijam — zwrócił się już do całej klasy. — Bydło!
Stasio wziął kajet i pióro i poszedł na ostatnią ławkę.
Stasio, jak i cała klasa, pogardzają nauczycielem kaligrafii. — Daje tylko do trzeciej klasy, zostawić na drugi rok nie może; ale owo: „popamiętasz ty mnie”... A jak powie dyrektorowi, co wtedy? A nauczyciel w kratce — Przemyski — postawił cztery grube pałki: z przedmiotu, uwagi, pilności i sprawowania.
Koledzy patrzą na Stasia ze współczuciem: to, co jego spotkało, mogło spotkać każdego z nich. — Biedny Przemyski. — Podczas pauzy będą o nim mówili w uczitielskoj40 — całe gimnazjum, wszyscy się dowiedzą — i będą się mścili.
„Co za straszny, straszny, straszny tydzień” — myśli Stasio.
— Pójdziemy razem, dobrze? — proponuje Kowalski.
— Wszystko mi jedno — odpowiada Stasio.
Kowalski nie czuje się urażonym szorstką odpowiedzią Stasia. Wie, że Przemyski go lubi, ale jest zły, bo ma zmartwienie.
— Daj, zapnę ci raniec41 — mówi łagodnie.
Stasia rozbraja jego dobroć. Wychodzą razem na ulicę. Kowalski będzie go pocieszał i Stasio się rozerwie, zapomni. Co to ważnego: kaligrafia?
Przyczepił się do nich Malinowski. Dali mu odprawę, ale Malinowski nie ma ambicji i czepia się ich natrętnie.
— Idź sobie.
— Zabronisz mi chodzić po ulicy?
Zwalniają kroku — Malinowski toż samo.
— Dobrze, łaź za nami. — Ogon! — Pies. Chodź tu, na, na!
Malinowski wie, że w ten sposób chcą go się pozbyć, więc postanawia rozzłościć ich jeszcze bardziej.
— Przejdźmy na drugą stronę — proponuje Kowalski.
— Poczekajcie: ja jutro dyżurny, to się wam odpłacę — krzyczy w ślad Malinowski.
— Dobrze, odpłać!
Chwilę idą w milczeniu. Jakby tu zacząć, aby nie urazić przyjaciela?
— Słuchaj, Przemyski, przecież on ci nic nie może zrobić, czego ty się go boisz?
— Nie boję się wcale, tylko się będzie ciągle przyczepiał.
— A ja ci mówię, że za tydzień o wszystkim zapomni.
— A jakże, zapomni, jak ja będę siedział na ostatniej ławce.
— Toteż nie siadaj. Jak ci co powie, to mu powiesz, że jesteś blizoruki42 — i już.
— A on pewnie już naszczekał na mnie.
— A ja ci mówię, że nie. On sam się boi dyrka.
— Więc po co mi cztery pałki postawił?
— Toteż go poproś, żeby przekreślił.
Stasio nie odpowiada. Bo oto naprzeciw idzie dziewczynka w żałobie. Zawsze chodzi po tamtej stronie ulicy, a dzisiaj po tej akurat. Opowiada coś koleżance i śmieją się. Może jej tylko babka umarła, bo inaczej jakżeby ona mogła się śmiać? Spojrzy na Stasia czy nie spojrzy? Spojrzała. Potem coś powiedziała koleżance, pewnie o Stasiu, bo obejrzały się i zaczęły się śmiać. Może poznała, że płakał? Choć on właściwie nie płakał, tylko łzy miał w oczach, a od tego oczy nie puchną.
— Co? — pyta Stasio.
— Poproś go, żeby przekreślił.
— Ja tam nie będę prosił.
— Co ci to szkodzi?
— Bo nie chcę. — Patrz jaka to świnia. Sam przecież mnie posadził, jemu powiedział, że naumyślnie, a potem wrzeszczy. — Jakbym go prosił.
Stasio uspakaja się pod wpływem rozmowy.
— Czy ta duża gwiazda, co miał przy
Uwagi (0)