W zimowy wieczór - Eliza Orzeszkowa (czytanie ksiązek online TXT) 📖
W ciemnościach zapadającej zimowej nocy, zmagając się z mroźnymwiatrem, samotny wędrowiec wytrwale przemierza pokrytą śniegiem dolinę.Jego wzrok przyciągają widoczne światełka chat pobliskiej wioski.
Tymczasem w domu starego Mikuły jeden z jego synów powrócił właśniez targu w pobliskim miasteczku i przyniósł niepokojące wieści…
Opowiadanie porusza jeden ze stałych tematów w twórczości autorki:losy człowieka i jego życie wewnętrzne kształtowane przez bezlitosne,deprawujące mechanizmy działania współczesnego świata. Kiedy nawetniewielki błąd zamiast próby zrozumienia i wybaczenia powodujenapiętnowanie i odrzucenie, wyzwala spiralę narastającej degradacji,prowadzącej do nieuniknionego upadku.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W zimowy wieczór - Eliza Orzeszkowa (czytanie ksiązek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
— Czemu nie pamiętam? Pamiętam... A wyż105 jego dobrze znali?
— Oj, i jak dobrze! Tęgi chłopiec był z niego, roztropny, śmiały...
— Nadto już śmiały — mruknął stary, popiół i fajki wytrząsając. — A wy słyszeli, co jemu wydarzyło się?
Widocznie, pomimo zachmurzenia i przenikliwych, badawczych spojrzeń, które czasem na gościa rzucał, ochotę do mówienia o najstarszym synie106 uczuwać zaczynał. Ale stara Nastula zawiodła znowu:
— Oj, wydarzyła się jemu bieda, bieduleńka! Oj, kab im Pan Bóg grzechów ich nie darował, jak oni jemu, młodzieńkiemu i durnieńkiemu, wtenczas nie darowali! Zgubili oni jego, jak tego psa zmarnowali... A nieboszczyca107 matulka jego mnie bratanicą przychodziła108... a on mnie babulką nazywał...
Gość starego Mikułę zapytywał:
— A cóż to jemu wydarzyło się takiego?
Stary przez pół minuty szczękami poruszał, jakby twardego coś przeżuwał. I nie chciało mu się z tym nieznajomym mówić, i do mówienia ochota go brała.
— Ot — zaczął — z głupstwa poszło i taki może on pierwszy raz i za sprawiedliwość pokutował... Proces nam Dubrowlańcy... sąsiedzi... kab im dobra nie było, wytoczyli... Nu, mnie gromada za planipotenta109 wybrała, a ja do miasta jeździł i z hadwokatem gadał, tym, znaczy, co nas przed sądem bronił. A do miasta Jaśka z sobą brał, i do hadwokata brał, tak sobie, bez przyczyny... nadto już jego lubiłem i hołubiłem, a kiedy czego naparł się, to i na wszystko pozwalałem... Kab mnie Pan Bóg najwyszejszy za te pobłażanie jemu nie karał.
Baba w mowę mu wpadła:
— Oj, lubili jego i hołubili wszyscy dobrzy ludzie i na wszystko jemu pozwalali, bo nadto mileńki był i łaskawy... Rączki, bywało, na szyję zarzuci i tuli się do człowieka jak ten baranek, a oczki miał jak te wasilki110 w życie...
Stary na zawodzenie baby nie zważając, co raz już chętniej dawne dzieje z pamięci wywodził.
— Nie żart, jaki on był rozumny, ale nadto już zuchwały i ze wszystkim nie taki, jak inne chłopcy111... Ani u niego robota, ani zabawa nie była taka, jak u wszystkich... Kiedy pracuje, to rwie jak ten koń ognisty, a kiedy hula, to tak, że i rady nie dasz... Bywało, że za szyję obejmuje i całuje, mało nie udusi, a innym razem hardo postawi się i żeby tam nie wiem komu, jak osa rzuci się w oczy. Łajał ja jego dobrze, ale najwięcej pobłażał... Nadto sam żałował i matka żałowała... A taki112 nic złego on wtenczas i nie robił...
— Oj, żałowała ona jego, żałowała! Oczki po nim wypłakała! — zawiodła113 znowu Nastula. — Kiedy tylko zobaczy się ze mną, zaraz i pyta się: „Czy powróci do nas, ciotko, nasz Jasiek, czy powróci kiedy do mnie, sieroty?”
— Na zgubienie ja jego brał z sobą do miasta i do hadwokata — prawie już gadatliwie mówił znów stary. — Słuchał on, co my z sobą gadali, słuchał i wracając, bywało, mówi: „Tatku, ja tego ubiję, kto nam niesprawiedliwe ziemię zabierać przyjdzie!” Ja tylko śmieję się. Młody, taj durny, myślę. A ziemia sprawiedliwie do nas należała, ale przedawnienie zaszło. Hadwokat dobrze bronił i sąd wiedział, że to nasza święta własność, ale przedawnienie zaszło i proces my przegrali. Kiedy my proces przegrali, Dubrowlańcy ziemię odbierać przyszli, a my zawzięli się nie oddawać. Nie oddamo114 i nie oddamo! Całą gromadą, bywało, wyjdziem i napastników tych, kab im Pan Bóg grzechów ich nie darował, przepędzamy. Dokazywali wszyscy, dokazywał i Jasiek. Nu, myślę, dobrze. Kiedy wszyscy, to niechaj i on. Aż tu na wiosnę mówią: urędnik115 przyjedzie i Dubrowlańcom ziemię oddawać będzie. Bieda! Z urędnikiem nie to, co z chłopami. My rękami machnęli. Niechaj będzie i tak! Niechaj będzie i nasza krzywda! Pan Jezus więcej cierpiał! Ale nie wszystko my, jak potrzeba było, przeliczyli. Nie przeliczyli my tych młodych, a nadto zuchwałych, co na swój rozum brali i zmowę robili... Przyjechał urędnik jakiś wysoki i dwóch niższejszych116 z sobą przywiózł i dawaj po polu chodzić, temu to, a tamtemu to przeznaczać i darowywać... A nasze chłopcy jak wypadną z kosami, taj z grabiami, taj z kijami... może dwudziestu ich było, a mój Jasiek przed wszystkimi, jak jaki jenerał... Urędników przepędzili...
Baba nagle w okrutny gniew wpadła. Pięścią jednej ręki o dłoń drugiej uderzyła, krzycząc:
— Kab jemu Pan Bóg nie darował, że on taki zuchwały był... Kab on wskróś ziemi przepadł117, jak on siebie samego marnie zgubił...
— On już przepadł! Nie przeklinajcie, babulko — ku wpół pijanej zwracając się, sarknął przybyły i znowu pilnie starego słuchać zaczął.
A stary rozgadał się na dobre. Może i nie myślał o tym, do kogo mówi: mówił, bo go ból stary, prawie zapomniany znowu za serce ugryzł, a wspomnienia o najstarszym utraconym synie mgły ubiegłych lat rozpędzały.
— Znaczy — mówił — bunt. Znaczy, sprzeciwienie się władzy. No, do turmy ich wzięli i sąd nad nimi robili. Innych wypuścili albo troszkę tylko ukarali, a jego na trzy lata turmy osądzili... zaczynszczyk118, mówią. Nu, dobrze. Trzy lata nie wiek. A jemu tylko osiemnasty roczek wtedy szedł... Nie bardzo ja i smucił się, że on tam trzy lata posiedzi. Rozumu, myślę, nauczy się, łagodności nauczy się...
— Nauczył się? — z głośnym śmiechem wykrzyknął przybyły. — Cha, cha, cha! Cóż? Czy nauczył się? a?
Stary w ziemię patrząc, wielką głową trząsł.
— A-le! Nauczył się! Kab hetak czorci119 złe dusze uczyli! Jak powrócił do domu, to i dnia spokojnego w chacie już nie było. Siądzie, bywało, i opowiada, jak złodzieje po nocy kraść chodzą i wszystkie zamki otwierają. „Na wszystko są sposoby, mówi, a ja wszystkie sposoby wiem.” Albo mówi: „Ochota to ludziom120 po takich chatach siedzieć: biedować i horować, kiedy na świecie tyle bogactwa jest i do niego łatwym sposobem dojść możno”. Ja jego kułakiem w plecy: „Ot, tobie, mówię, łatwy sposób o złodziejstwie i paskudztwie nijakim nie myśleć!” A on do mnie: „Nie biej121, tatku, bo ucieknę i tyle mnie zobaczycie!” Za czapkę i do karczmy! Pić nauczył się. Wprzódy nie pił, wiadomo, dziecko, co jemu siedemnaście latek ledwie skończyło się. A tam i tego nauczył się! Upije się, bywało, i po całej wiosce hawantury dokazuje: z parobkami bije się... dziewczęta łapie... Ja do niego dobrym sposobem: „Tobie wstydu nie ma, Jaśku? Czy ty Pana Boga nie boisz się?” A on w śmiech: „Ej, tatku, mówi, albo ja takie rzeczy widział? albo ja o takich nasłuchał się... tam będąc? Wy głupi, w swojej wiosce siedzicie i nic nie znacie122, a ja teraz uczony!” Oj, uczony on zrobił się, jak trzy lata w turmie pobył, uczony! Kab tych gubernerów123, co jego tam uczyli...
Przybyły śmiał się cichym, długim, piersiowym śmiechem. Potem głową trząść zaczął.
— Oj, panie gospodarzu, w wiosce swojej siedzicie, ziemię rękami swymi drapiecie i nic nie znacie! Żebyście tych gubernerów zobaczyli i żebyście posłyszeli, jak oni waszego synka nauczali, to by was, panie gospodarzu, może z samego strachu paralusz naruszył...
Stary żywym ruchem głowę podniósł i znowu z takąż uwagą, jak kilka razy przedtem, na przybyłego popatrzył. W głosie, jakim wymawiał on ostatnie słowa, były jakieś dźwięki, które o słuch jego ze szczególniejszą mocą uderzyły.
— Sztoż heto?124 — wyrzekł powoli. — Albo ja was kiedyściś znał, albo ja was nie znał... Czysta odura!125 Kto wy taki?126
Ale w tej chwili przybyły zaniepokoił się i twarz odwrócił ku kominowi, dokoła którego coraz większy wszczynał się ruch i gwar. U ognia ciągle podsycanego zamiast dwóch kołowrotków Hanulki i Krystyny, które stały tam przedtem, znalazło się pięć. Dwie dziewczyny weszły już były wprzódy i z kołowrotkami swymi po obu stronach Hanulki usiadły, a teraz, tylko co, przybyła jeszcze jedna, którą Aleksy żartami witał, a Krystyna uprzejmie zapraszała, ażeby usiadła przy niej. W chacie Mikuły rozpoczynała się zimowa, gwarna, długa wieczornica127.
Przybyły bystro na skupioną u ognia grupę ludzi popatrzał i znowu zwrócił się ku staremu. Ale Mikuła ze wzrokiem w ziemię utkwionym, z cybuszkiem w ustach, pogrążył się już w zwykłym sobie milczeniu. Zza dymu ulatującego mu z ust i fajki twarzy jego prawie widać nie było; czasem tylko głową kołysał, jakby myśl nad czymś wytężał, jakby we wnętrzu swym dziwił się czemuś albo z czymś walczył, Nastula za to coraz większą ochotę do rozmawiania z nieznajomym okazywała. W sposób tajemniczy i przez nikogo nie spotrzeżony butelka z trochą128 jeszcze wódki na dnie znalazła się tuż przy jej łokciu. Załzawionym jej oczom przybyło blasku, wyschłym rękom żwawych i sprężystych gestów. Jak w szczypce schwyciła w garść rękaw surduta przybyłego.
— To wy naszego Jaśka znali — nie zawodząc już, jak wprzódy, ale prędko i z zapałem trzepać zaczęła. — Pewno wtedy jego znali, jak przy budowaniu nowego dworu byli... Biednyż on, biedny! Nacierpiał się on, nacierpiał od rodzonego baćka, nim na wieczne czasy w świat sobie poszedł...
Oczami ku staremu Mikule rzuciła i głos zniżając, tajemniczo ciągnęła dalej:
— Bił! Jak tego psa bił własnymi rękami, kijem, czym popadło... Kab ja z tego miejsca nie wstała, kiedy łgę... Jak pierwej pobłażał i hołubił tak później kiedy on, biedulek, z turmy powrócił, bił... Za rozpowiadanie o złodziejach, i za pijaństwo, i za hultajstwo, za wszystko, bywało, bije taj bije... „Ja jemu, mówi, te paskudztwo, które on stamtąd poprzynosił, z ciała i z duszy wybiję!” Bywało, matka do jednej ręki jemu przyczepi się, a ja do drugiej i krzyczym: „Oj, nie męcz ty, Szymonie, rodzonego dziecka, grzechu na duszę nie bierz, bo jak do reszty w złość wpadnie, z chaty uciecze i duszę swoją zgubi!” A on nas jak te bulby129 z rąk pootrząsa i jak zwierz tylko sapie taj mruczy: „Będzie jemu bieda ode mnie, oj, będzie kiedyściś bieda, jeżeli nie poprawi się! Ubiję, a łotrem na wieki zostać nie pozwolę!” I z drugimi synami już inaczej zaczął... I dla drugich już srogości nabrał: „Pobłażał ja starszemu, mówi, i ot na jakiego on wykierował się... młodszym już pobłażania żadnego ode mnie nie będzie”. Oj, piekłoż, piekło zrobiło się wtenczas w chacie... Matka, bywało, płacze, płacze, aż w niemocy legnie, baćko jak ten zwierz rozjuszony tylko za Jaśkiem oczami wodzi, żeby go na czym złapać i karać, młodsze chłopcy jak te zające ze stulonymi uszami chodzą, a Jasiek nieborak cierpiał i cierpiał, jak ta trzaska130 wysechł, jak ta chmura zasępił się i już, zdaje się, troszkę spokojności i upamiętania131 przychodzić na niego zaczęło... Upokorzył się przed ojcem, upokorzył się przed rodzonym, słuchać zaczął... aż tu raptem wziął taj uciekł... Nie wytrzymał taki i uciekł!... Może on od ręki ojcowskiej, co nad jego młodością zlitowania nie miała, uciekł... może on od naboru132, znaczy, od tego, żeby go w sołdaty nie wzięli, uciekł... może jego kto taki, z kim on w turmie zaznajomił się, namówił... wziął taj uciekł... i oczy nasze już jego, mileńkiego, nigdy nie widziały, i uszy nasze jego głosiku, srybnieńkiego133, nigdy nie słyszały... Matka po nim płakała, i siostra płakała, Maryśka, starsza, bo tej, Hanulki, jeszcze na świecie nie było, i zdaje się po ścianach tej chaty, chatynki jego rodzonej, łezki po nim ciekły... tylko baćko nigdy o nim ani zagadał, nigdy nie zlitował się, synka swego rodzonego, najstarszego nigdy nie pożałował... Taki on już srogi!
Trudno byłoby powiedzieć na pewno, czy przybyły słuchał lub nie słuchał tajemniczej, szepczącej, to śpiewnie zawodzącej gadaniny wpółpijanej baby. Łokciem o stół wsparty, na długiej, kościstej ręce głowę oparł i powieki przymknął... Można by myśleć, że zadrzemał i że przykre mary tułały się po jego uśpionym mózgu, bo wargi jego wydęły się tak, że rudawe wąsy ostrą kępą sterczały mu pośród twarzy. Wtem niespodzianie ramię ku butelce wyciągnął i zbliżywszy ją do ust resztę znajdującego się w niej trunku, parą chciwymi łykami połknął. Ze stukiem butelkę na stole stawiąc134, głośno wymówił:
— Nie pożałował... taki ani razu nie pożałował!...
Śmiał się i drwiąco na babę patrzył.
— Oj, ty głupia babulo! Jeżeli ani razu nie pożałował, to czemuż najstarszego wnuka Jaśkiem nazwał? a? Musi kiedy najstarszy wnuk na świat przyszedł, on o najstarszym synku swoim wspominał? a?
Mikuła ocknął się z zamyślenia, fajkę nieco od ust oddalił, całym swym wielkim ciałem pochylił się ku gościowi, a prawą rękę do czoła poniósł.
— W imię Ojca... i Syna... — zaszeptał.
Ale gość powstał, stołek, na którym siedział, ze stukiem odsunął i szerokimi krokami ku przeciwległej ścianie odszedłszy, w cieniu przy karmiącej dziecko Jelence usiadł. W tej samej chwili drzwi rozwarły się i zamknęły z trzaskiem, do izby wpadła dziewczyna wysoka, barczysta, zdyszana, z ospowaty, rozognioną od szybkiego biegu twarzą i kołowrotek u progu postawiwszy, krzyknęła:
— Ratujcie! Dzieuczata135, kiedy Boga kochacie, ratujcie, chłopcy iduć136!
Za oknem dały się słyszeć głośne tupania, śmiechy, hukania. Ktoś po szybie zabębnił i w ścianę kijem uderzył. Dziewczyny, z wizgiem137, z krzykiem, ze śmiechem pozrywały się z siedzeń i ku drzwiom
Uwagi (0)