W zimowy wieczór - Eliza Orzeszkowa (czytanie ksiązek online TXT) 📖
W ciemnościach zapadającej zimowej nocy, zmagając się z mroźnymwiatrem, samotny wędrowiec wytrwale przemierza pokrytą śniegiem dolinę.Jego wzrok przyciągają widoczne światełka chat pobliskiej wioski.
Tymczasem w domu starego Mikuły jeden z jego synów powrócił właśniez targu w pobliskim miasteczku i przyniósł niepokojące wieści…
Opowiadanie porusza jeden ze stałych tematów w twórczości autorki:losy człowieka i jego życie wewnętrzne kształtowane przez bezlitosne,deprawujące mechanizmy działania współczesnego świata. Kiedy nawetniewielki błąd zamiast próby zrozumienia i wybaczenia powodujenapiętnowanie i odrzucenie, wyzwala spiralę narastającej degradacji,prowadzącej do nieuniknionego upadku.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W zimowy wieczór - Eliza Orzeszkowa (czytanie ksiązek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
— O Jezu! Zamykajcie! Drzwi zamykajcie! Nie puszczajcie! Zaraz len palić i głupstwa wygadywać będą! Ludzie! Ratujcie! Paskudników tych nie puszczajcie!
Murem przed drzwiami stanęły, zamykający je skobel z całych sił przytrzymując. Jedna zapalone polano z komina schwyciła i z nim jak z gorejącą chorągwią w obronnej postawie stanęła; druga wiadro pełne wody ku ziemi chyliło, trzecia zydel przyciągnęła i drzwi nim przywaliła. Potrzebą odparcia napastników przejęły się tak silnie, że naprawdę strach je ogarnął. Głosy ich stawały się coraz piskliwsze; Hanulka, czerwona od natężenia, z jakim skobel przyciskało, drżeć zaczynała. Dwie dziewczynki, z których starsza zaledwie dziesięcioletnią była, obudzone krzykiem jak kłódki zsunęły się z wysokiego pieca i starszym dopomagając, najwięcej sprawiały hałasu. Bose ich stopy jak motyle migotały pomiędzy kraciastymi spódnicami dziewcząt, frędzle płowych włosów podnosiły się, to opadały na białe koszule i od snu zaróżowione twarze. Ale najgłośniej ze wszystkich krzyczała i najszerzej suchymi, lecz sprężystymi ramiony rozmachiwała stara Nastula. Przemocą wbiła się w gromadę dziewcząt i ku drzwiom się parła.
— Puszczajcie! — krzyczała. — A hetoż jaka moda138, żeby chłopców na wieczornicę nie puszczać? A jakaż to wieczornica, kiedy na niej chłopców nie ma? A za co wy ich karzecie? A za co wy ich, nieboraków, na mrozie trzymacie?
Hanulkę odepchnęła, drzwi na oścież rozwarła i w boki się wziąwszy, ku ciemnej sieni zawołała:
—Chadzicie139, chłopcy! Nu, chutko chadzicie!140
Sienie napełniły się ciężkim tupotem; w drzwi wtłoczyło się czterech młodych parobków. Dziewczyna polano zapalone w ręku trzymająca na inną zawołała:
— Ulana, lej wodę! Kiedy Boga kochasz, lej!
Ogromna, ospowata Ulana wiadro ku ziemi przychyliło; woda szeroką strugą rozlała się po podłodze z gliny ubitej. Ale dla napastników nie było to żadną przeszkodą. Ze stukiem zydel przewrócili i jeden z nich z rąk uciekającej dziewczyny wydzierał płonące polano.
— Aj! ludzie! — krzyczała. — Ratujcie, ludzie!
— A będziesz mówiła: „Lej!”, a będziesz do zła namawiała?
W mgnieniu oka do pierwszej z rzędu kądzieli141 płomień przytknął. Len prysnął iskrami, prząśnica jak zapalona świeca zajaśniała. Wielka Ulana wybuchnęła głośnym płaczem. Płonący len do niej należał.
— Oj, żeby was Pan Bóg za moją szkodę pokarał! Żeby wy...
— A będziesz lać wodę? A będziesz wodę pod nogi lać ludziom? — z płaczącą drażnili się chłopcy.
Bednarz i Aleksy w parę sekund ogień w prząśnicy rękami zgasili; Krystyna pocieszała skrzywdzoną, po nową kądziel dla niej do bokówki142 idąc. Pocieszyła się też natychmiast i tak jak inne za kołowrotkiem usiadła.
Nastula drzwi zamknęła, bo zimno z sieni szło do izby. Chłopcy, z których jedni byli w kożuchach, inni w siwych siermięgach, a wszyscy w ciężkich, wysokich butach, teraz dopiero przed gospodarzem domu się skłonili.
— Dobry wieczór! — chórem huknęli.
Nie odpowiedział. Czyż, siedząc, zadrzemał? Wszyscy jednak wiedzieli, że stary Mikuła ospałym nie był, że długie, gwarne wieczornice lubił i uprzejmie na pozdrowienia gości odpowiadał, a czasem nawet, choć rzadko, grubym śmiechem wtórzył swawolom młodzieży. Dziś milczał. Ręka z fajką u piersi mu zawisła i wszystkie fałdy wielkiego czoła w dół się osunęły, ciężką chmurą zwisając nad krzaczastymi brwiami. Spał czy dumał? Gniewał się czy wspominał? Chłopcy do komina odeszli i za dziewczętami stanąwszy, papierosy zapalali, Nastula znowu na przewróconych nieckach usiadła i gadała, gadała, suchymi ramionami rozmachując; kołowrotki zaturkotały chórem, hucznie, nad ich turkotem szumne, wesołe wzniosły się rozmowy. W izbie zrobiło się bardzo gorąco i duszno.
U ściany przeciwległej, tej, pod którą siedział stary Mikuła, w cieniu na zydlu, u którego końca przy samych już prawie drzwiach stała beczułka woń kwaszonej kapusty wydająca, toczyła się rozmowa, turkotem kołowrotków i gwarem wesołych głosów głuszona Przybyły siedział tam obok Jelenki, która żadnego udziału w napełniających izbę swawolach i żartach nie biorąc, karmiła, a potem na rękach kołysała swe paromiesięczne dziecko.
— Wesołe u was wieczornice... — zaczął.
— Ale... wesołe — odpowiedziała.
— Dawno wyszłaś za Aleksego?
— A już na przyszłego Piotra143 cztery lata będzie.
— A wieleż teraz masz lat?
Uśmiechnęło się i wstydliwie głowę pochyliła.
— Czy ja wiem? Musi na Jerzego144 dwadzieścia skończę...
— Phi! — gwizdnął gość. — Stara z ciebie kobietka. No, a dobrze ci tu żyć?
— Czemu niedobrze? I bardzo dobrze, daj Boże, kab tak do wieku było145...
— Aleksy dobry, a? Nie bije?
Zarumieniła się.
— Jeszcze tego nie było! — nieco gniewnie sarknęła.
— A lubi?
Teraz zachichotała z cicha i zamiast odpowiedzi niemowlę głośno w czoło pocałowała.
— Chleb w chacie zawsze jest? — zapytał jeszcze.
— Chwała Bogu, jest. Jeszcze tego nie było, żeby chleba zabrakło. Czego nie ma, a chleb zawsze jest...
— Bednarz pewno dużo zarabia?
— A zarabia. I mój zarabia, i baćko zarabia... jak przy gospodarstwie roboty nie ma, z Jaśkiem ryby w rzece łapie i w miasteczku sprzedaje. Wprzódy sam jeden na ryby chodził, a teraz ze dwa już roki jak z Jaśkiem chodzi...
— Z Jaśkiem chodzi — powtórzył gość, w ziemię patrzeć zaczął i umilkł.
U komina z turkotem kołowrotków i gwarem głosów zmieszały się chrzęsty rozkąsywanych orzechów i łuszczonych ziarn słonecznikowych. Chłopcy zza koszul wyjmowali okrągłe gniłki146 i częstowali nimi dziewczęta; one drożyły się147, przysuwane im pod same twarze garście z przysmakiem odpychały, a potem nie chcąc niby, przyjmowały, jadły i odwzajemniały się chłopcom, orzechy i ziarna na nich rzucając. Ile razy rzucony orzech ugodził kogo w czoło lub policzek albo garść ziaren rozsypała się po czyim baranim kołnierzu, tyle razy zza kołowrotków wybuchały śmiechy. Jeden z parobków, za Hanulką wciąż stojący, najmniejszy w swawoli udział przyjmował, wciąż coś dziewczynie do ucha szepcąc. Wielka Ulana między dziewczętami rej wiodąca148 zawołała na niego, aby zagadkę jaką powiedział. Wiedzieli wszyscy, że nikt tyle i tak pięknych zagadek nie zna, co krępy Damian, z głową okrytą włosami tak czarnymi i kędzierzawymi, że zlewały się one prawie w jedną całość z czarnym baranim kołnierzem jego kożucha. W tej kruczej gęstwinie włosienia149 czerwieniły się tylko tłuste policzki i świeciły czarne, błyszczące oczy.
— Kiedy zagadki, to niechaj będą zagadki — na natarczywe wezwania dziewcząt odpowiedział, wyprostował się, na całą izbę chrząknął, więcej jeszcze policzki wydął i z jedną ręką na kłębie150 opartą zaczął:
Umilkł i wszyscy milczeli. Parę kołowrotków umilkło.
— No, sztoż heto? — kpiącym tonem zapytał mądry Damian.
Nikt słowo zagadki znaleźć nie umiał. Dziewczęta z zakłopotaniem ku sobie zerkały, chłopcy lekceważąco i żadnej niby wagi do nierozwiązalnej im zagadki nie przywiązując, papierosy palili i końcami nóg przytupywali. Damian drugą ręką wziął się za boki.
— A toż czółno! — wzgardliwym tonem wymówił.
— A prawda! — chórem zawołało kilka głosów i wszyscy słowa zagadki powtarzając, zadziwili się.
— Aaaa! Jedu, jedu, ni dorohi, ni śledu... wiadomo, na wodzie... Konia biczom pohaniaju... znaczy, wiosłem wodę... aaa! Prawda! Taki to czółno!
— Czemu ty, Damian, po cichu mnie nie powiedział, co to! Żeby powiedział, to ja bym zgadła — półgłosem zagadała Hanulka.
— Dobre152, to ja jeszcze jedną powiem.
Znowu policzki wydął, chrząknął i zaczął:
Skończywszy, nachylił się, niby to orzech z ziemi podniósł, a Hanulce w samo ucho szepnął:
— Język!
— Język! — wśród powszechnego milczenia zawołała dziewczyna.
— Aaaa! — zadziwili się znowu wszyscy. — Prawda! Nie ma co, prawda! Ot, rozumna! Taka młodzieńka, a taka rozumna! Czy tylko tobie Damian nie powiedział? Skaży154, Damian powiedział, czy nie powiedział? Praudu skaży!155
Dziewczyna jak piwonia czerwona, kryjąc się za kądziel, błagalnie ku mądremu parobkowi oczy wznosiła.
— Nie powiedział! — wykrzyknął Damian. — Breszecie! Nic nie powiedział...
I jakby chciał burze nowych zapytań od siebie i snadź ulubionej dziewczyny odpędzić zaraz, dodał:
— Chcecie? To jeszcze jedną powiem!
Filuterny uśmiech rozsuwał tłuste jego policzki, z czarnych oczu śmiech tryskał.
— Nu, szto heto?157 — zapytał, garścią usta zakrywając.
Nastula w szerokim śmiechu bezzębne usta otworzyła i ramionami ku niemu zamachała:
— Oj, kab ty skis z zagadką taką! Oj, nie raz i nie dwa słyszała już tę zagadkę! Toż to — pchła!
Głosem zduszonym przez garść, którą usta zakrywał, potwierdził:
— A toż. Pchła!
A czarne jak węgle oczy nad wielką ręką błyszczały, śmiały się, po chichoczących dziewczętach z tryumfem spoglądały. Drugą ręką po kryjomu obejmował kibić Hanulki granatowym kaftanem ściśniętą.
Przybyły, obok milczącej Jelenki siedząc, zagadek i towarzyszących im żartów słuchał ze szczególną pilnością i ciekawością. Dłonie na kolanach oparł i cały naprzód pochylony uśmiechać się zaczął, naprzód słabo i niewyraźnie, potem coraz szerzej i jakby rozkoszniej. Ile razy u komina wymówiono rozwiązanie jednej z zagadek, głową ruch potwierdzający czynił: komuś, kto by na niego patrzał, zdawać by się mogło, że wszystko, co tam mówiono, było mu dobrze znanym, tylko zapomnianym zostało i przypominało się teraz, przypominało natarczywie, rój wspomnień za sobą wiodąc. Nikt przecież w tej chwili uwagi na niego nie zwracał; wkrótce też i sam uśmiechać się przestał, na sąsiadkę znowu spojrzał.
— Czemuż ty tam nie idziesz bawić się ze wszystkimi? — zapytał.
Wraz z niemowlęciem kołysząc się to w tył, to naprzód, odpowiedziała:
— Nie chcę... Niechaj sobie bawią się zdrowi!
— A mówiłaś, że dobrze ci żyć... to czegóż smutno? Musi Aleksy niedobry, a? Pewno niedobry? Musi tak już w rodzie u nich, że wszyscy niedobrzy?
Z chciwą ciekawością w młodą kobietę oczy wlepił. Ona nie na niego, ale w przestrzeń patrząc i kołysać się nie przestając, odpowiedzała:
— Ej, nie. I Aleksy dobry, i wszyscy dobrzy, tylko ja nadto Mikołajka mego odżałować nie mogę...
— Jakiego Mikołajka?
— A synka...
Tu cichym, ale śpiewnie zawodzącym głosem opowiadać zaczęła, że przed kilku miesiącami zmarł na lichtaritys (dyfterytis)158 synek jej starszy, półtora roku mający. Takie to śliczne było dziecko! Chodził już, mówił, nie żart, jaki już był rozumny. Wszyscy po nim płakali, nawet dziadek, choć taki srogi, płakał, ale potem zapomnieli, nawet ojciec rodzony zapomniał. Ona tylko nijak zapomnieć nie może. Pochyliła się nad niemowlęciem i ciszej dokończyła:
— Wiadomo, dziecko, takie maleńkie, jak ta jagoda skociło się159 ze świata... Jak ta kruszyna w ziemię wpadło...
Znowu kołysać się zaczęła w tył i naprzód; po okrągłym, różowym jej policzku płynęła duża łza i jak brylant błysnąwszy, na granatowy kaftan upadła. W napełniającym izbę grubym160 gwarze opowiadanie jej wydawało się delikatną, nieśmiało brzęczącą struną; łza jej wpadła w śmiechy i hałasy jak cicha kropla rosy w swawolne i szumne fale potoku. Na świeżą jak poranek, zasmuconą twarz jej przybyły patrzał szerzej niż zwykle otwartymi oczami i łzie jej przypatrywał się dopóty, dopóki nie przestała wilgotną plamką świecić na granatowym suknie kaftana. Ta niewinna, cicha a tak wierna żałość młodej matki uderzyła go widocznie czymś dla niego niezwykłym. Coś obudziła w nim także, jakąś strunę, trwożną, smętną, której dotąd nigdy może w sobie nie słyszał. Jak wicher gwałtowny i krótki westchnienie pierś jego szeroką i zapadłą podniosło:
— Ach, ach, ach!
W zamian, z twarzy młodej matki smutek nagle zniknął. Ożywiła się ona i oczami ku bawiącej się u komina gromadce spoglądającymi ciekawie wesoło błysnęła.
— Oj! — wykrzyknęła — bajki gadać będzie... Nastula bajki gadać będzie.
Szybkim ruchem zwróciła się ku gościowi.
— Posłuchajcie tylko... mojeż wy mileńkie, posłuchajcie! Ona ślicznie bajki gada, nie żart, jakie śliczne!
Baba, u samej ziemi na przewróconych nieckach siedząca, spomiędzy dwóch kołowrotków wychylała pod światło ognia głowę w czerwonym, okrągłym czepku i mówić zaczynała. Wśród powszechnego milczenia, przy wtórze kołowrotków głos jej stary, przewlekły, szepleniący161 rozchodził się po izbie:
— „Było sobie trzech braci: dwóch rozumnych, a trzeci dureń. Powyrastali i żenić się im pora przyszła. Baćko ich i pyta:
— Którego z was, synkowie, naprzód ożenić?
Starszy mówi:
— Mnie, bo ja najstarszy.
Drugi mówi:
— I mnie, tatku, już pora.
A dureń także odzywa się:
— A i mnie już dawno byłaby pora.
— Nu — mówi baćko — idźcie wszyscy do lasu, a który najprędzej dużo jagód uzbiera, tego ja pierwszego ożenię.
Poszli oni wszyscy do lasu i tak zbierają, tak zbierają jagody, że ani wyprostują się. Aby tylko prędzej nazbierać, zbierają i zbierają. Rozumni do durnia podeszli i pytają:
— A co, durniu? Czy dużo jagód zebrałeś?
— Ej — mówi dureń — już ja zaraz i do domu sobie pójdę.
Pozazdrościli rozumni durniowi, wzięli zabili go, nóż w serce wsadzili...”
— Aj! — jęknęło parę kobiecych głosów.
— Nu, nu, tak zaraz wzięli i zabili! — niedowierzająco i z powagą bajce przesadę zarzucił jeden z parobków.
Baba z wyrazem głębokiego przekonania głową trzęsąc, powtórzyła:
— „Wzięli zabili, nóż w serce wsadzili, w ziemię zakopali, piaskiem przysypali, zamiast krzyżyka nad głową zasadzili wisznię162 i poszli do domu.
Aż tu tą samą drogą jedzie pan; zobaczył wisznię i myśli sobie:
— Wyrąbię ja tę
Uwagi (0)