W zimowy wieczór - Eliza Orzeszkowa (czytanie ksiązek online TXT) 📖
W ciemnościach zapadającej zimowej nocy, zmagając się z mroźnymwiatrem, samotny wędrowiec wytrwale przemierza pokrytą śniegiem dolinę.Jego wzrok przyciągają widoczne światełka chat pobliskiej wioski.
Tymczasem w domu starego Mikuły jeden z jego synów powrócił właśniez targu w pobliskim miasteczku i przyniósł niepokojące wieści…
Opowiadanie porusza jeden ze stałych tematów w twórczości autorki:losy człowieka i jego życie wewnętrzne kształtowane przez bezlitosne,deprawujące mechanizmy działania współczesnego świata. Kiedy nawetniewielki błąd zamiast próby zrozumienia i wybaczenia powodujenapiętnowanie i odrzucenie, wyzwala spiralę narastającej degradacji,prowadzącej do nieuniknionego upadku.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W zimowy wieczór - Eliza Orzeszkowa (czytanie ksiązek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Wyrąbał wisienkę, zrobił z niej dudkę, jedzie sobie i gra, a ta dudka śpiewa:
Dziwuje się ten pan, dziwuje się, a dudka prosi i prosi, żeby on na niej nie grał”.
— Aaa! — przerwało znów parę wykrzyków zdumienia.
— Taki śpiewała ta dudka, taki prosiła... nu!
Nastuli oczy jak dwie srebrne iskry błyszczały, zwiędłe wargi jej coraz więcej wyrazu przerażenia nabierały. Z łokciami opartymi o kolana i rozwartymi w powietrzu rękami prawiła dalej:
— „Przyjechał ten pan do tej wioski, gdzie durniowi bracia i ojciec żyli, zaskoczyła jego nocka, przyszedł on do nich i prosi, żeby jemu przenocować pozwolili. Pozwolili jemu przenocować, odprzągł on konia, do chaty wszedł i do gospodarza mówi:
— Jechałem ja — mówi — przez taki i taki las, patrzę, aż stoi sobie wiszenka, taka równa, taj wysoko. Ja tę wiszenkę zrąbał i dudkę z niej zrobił. A żeby ty wiedział, jak ta dudka gra! Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby dudka tak grała. Weź, stary, i pograj troszkę.
Wziął ten chłop dudkę, grać na niej zaczął, a ona śpiewa:
Zdziwił się stary i dał dudkę synom swoim, żeby oni na niej zagrali. Grają oni, a dudka śpiewa:
Wtenczas wszyscy domyślili się, że rozumni zabili durnia, na mogiłkę poszli, piasek odgarnęli i wszystko tak znaleźli, jak dudka opowiedziała.
Wtedy tych braci do kancelarii zabrali i do turmy wsadzili”.
Baba mówić przestała, a nikt nie odzywał się jeszcze, kołowrotki obracały się powoli, powoli, a z ich osłabłym turkotem mieszały się od czasu do czasu wydawane głośne westchnienia. Zdawało się, że z opowiedzianej bajki wypłynęły widma mordu i kary i niewidzialną, ciężką chmurą w upalnym powietrzu tej izby zawisły. Jeden Aleksy, zawsze wesoły i butny, drwiąco uśmiechał się i na ucho Damianowi szeptał:
— Ot, zlękły się baby bajki! Nu, jaż im jeszcze lepszego strachu napędzę!
Wsunął się do sieni, a po dwóch minutach z trzaskiem drzwi otwierając, na całą izbę krzyknął:
— Ratujcie, ludzie! Kto w Boga wierzy, ratujcie! Bąk idzie! rozbójnik Bąk idzie! Ot, ot, już przyszedł! Z takim wielkim, ostrym nożem przyszedł! Hu, hu, hu, hu!
Dziewczęta wrzasnęły i pochowały się za kądziele; nawet Krystyna drgnęła i na dziewczynki u nóg jej siedzące trwożliwie spojrzała: Jasiek krzyknął przeraźliwie i schował się za szerokie plecy ojca. Mężczyźni, z których paru przelękło się też zrazu, wkrótce poznali się na żarcie i śmiechem huknęli. Uspokoiło to i kobiety. Poważna Krystyna w gniew wpadła:
— Nie duryś166, Aleksy! — na mężowskiego brata krzyknęła. — Ochota ludzi straszyć! Wstydź się!
Ale popłoch nie zaraz ustał. Snadź wszyscy obecni dnia tego o Bąku słyszeli; parobcy z jarmarku przywieźli o nim opowiadania straszne; nasłuchały się ich kobiety. Hanulka ręką serce przyciskała.
— Bije, oj, jak bije i uspokoić się nie może! — jęczała.
Wielka Ulana kroplisty pot z czoła fartuchem ocierała.
Wszystkie wyrzekały:
— Oj, kab ciebie167, Aleksy... Żeby takiego strasznego człowieka śród nocy wspominać... Jeszcze, nie daj Boże czego, i wywróżysz! Jeszcze i naprawdę kiedy przyjdzie...
— A przyjdzie! Z takim wielkim, ostrym nożem przyjdzie! — zażartował jeszcze młody chłop.
— Aj — krzyknęło znowu parę głosów.
— Hodzi! — stanowczo wymówiła Krystyna i w silniejszy ruch kołowrotek swój puszczając, dodała: — Ot, zaśpiewajmy lepiej.
Głos miała piękny, rozległy, poważny jak cała jej postać: wiedzieli wszyscy, że choć od szesnastu już lat mężatkę była, śpiewać lubiła bardzo. Równo, długą nić powoli snując z kądzieli, rozgłośnie, poważnie zawiodła:
Chór głosów różnych: srebrnych i czystych, piskliwych i fałszywych, zgodnie przecież podjął:
Wielką, przewlekłą, wzdymającą się, to opadającą falą płynęła pieśń w dusznym powietrzu izby, kołowrotki jej wtórowały równym, ale powolnym i przyciszonym turkotem; złotawo w blaskach ognia lśniły z kądzieli snujące się nici i błyskały, czasem brzęczały na piersiach dziewcząt różnobarwne sznury paciorek170. Nad dziewczętami wiły się i w komin ulatywały błękitne dymy papierosów połyskujących w cieniu jak napowietrzne iskry i z cienia wyglądały czerwone policzki, kudłate głowy, rozpromienione oczy parobków. Z obu stron Krystyny dwie dziewczynki przysiadły na ziemi i nagie nogi daleko pod blask ognia wysuwając, głowy okryte płowymi frędzlami na kolana matki opuściły. Czerwony czepiec Nastuli kołysał się w obie strony, aż opadł na krawędź komina. Baba usnęła.
Ale właśnie w tej chwili stary chłop samotnie i w milczeniu u ściany siedzący powieki podniósł. Zdawać by się mogło, że z głębin jakichś jemu tylko znanych fale pieśni na powierzchnie życia go wyniosły. Podniósł powieki i z osłupiałą uporczywością wpatrzył się w przeciwległy punkt izby. Przed chwilą, gdy Aleksy, z hałasem drzwi otwierając, huknął: „,Bąk idzie! Rozbójnik Bąk idzie!” — gość obok Jelenki siedzący zatrząsł się całym ciałem i jak miną podrzucony zerwał się z miejsca. Wprzódy bajki przez Nastulę opowiadanej słuchał z większym jeszcze wytężeniem uwagi niż wprzódy zagadek, jak w tęczę wpatrywał się w babę, uśmiechając się czasem, oczami radośnie błyskając. Wykrzyk chłopa wyrwał go z zasłuchania i na kształt iskry elektrycznej zatrząsł całym jego rosłym, lecz chudym i wyniszczonym ciałem. Porwał się z miejsca, kij swój, który pomiędzy kolanami trzymał, w ręku mocno ścisnął i ku drzwiom się rzucił. Ale prawie zaraz wybuchnął śmiech parobków oznajmiający, że słowa Aleksego obecni za żart poczytali. Przybyły zatrzymał się i do odejścia wciąż się mając, chwilę jeszcze zmąconymi oczami po izbie wodził. Na ściany, na sufit, na komin blaskiem ognia buchający patrzył i patrzył, aż wzrokiem spotkał u ściany siedzącą, wielką, nieruchomą postać starca. Powoli, w dół ku ziemi opuszczać się zaczął. Za beczułką, na glinianej podłodze przysiadł, widać było, że tylko na chwilę przysiadł, kij w obu spuszczonych rękach trzymając. Całe ciało jego ukryto się za beczułką, zza której tylko stołową iskrą połyskiwało okucie jego kija i nad którą wznosiła się jego głowa. Na tę głowę spojrzał Mikuła, powieki wznosząc, i nie odrywał już od niej osłupiałych, przerażonych oczu. W podającym na nią z komina ukośnym szlaku światła półcieniem otoczona, głowa ta wydawała się zawieszoną w powietrzu i uporczywie, nieruchomo, szeroko rozwierającymi się oczami na starego Mikułę patrzała. Stary znowu rękę do czoła podniósł i gwałtownie zaszeptał:
— W imię Ojca i Syna...
Potem ręka jego powoli w dół osuwać się zaczęła, palce jakby władzy pozbawione rozwierały się, sztywniały, aż fajka wysunęła się z nich i na ziemię upadła. Stary tego nie spostrzegł.
— Jezu Chryste! — zaszeptał znowu i cały naprzód pochylony patrzał na twarz, która z przeciwległej strony izby na niego patrzała i coraz podobniejszą stawała się do maski tragicznej, chudej, wynędzniałej, kośćmi policzków pod zapadłymi skrońmi sterczącej, żałością niezmierną, niby wewnętrznym łkaniem wstrząsanej. Wykrzywione jej usta były silnie zwarte, a jednak przemawiała ona, wyraźnie do starego przemawiała: „Tatulu, czy poznajecie mnie? Oj, tatulu, przypomnijcie sobie, jaki ja niegdyś był, i zobaczcie, jaki ja teraz!”
— Jezu Chryste najmiłosierniejszy, zmiłuj się nad nami! — zaszeptał stary.
U komina przewlekle, chóralnie rozlegała się strofa pieśni:
Twarz znad beczułki wyglądająca, w powietrzu jakby zawieszona, do starego przemawiała, wyraźnie przemawiała: „Pamiętasz ty, tatulu, oj, czy pamiętasz ten dzionek letni, słoneczny, kiedy ty na górę wchodził, sieć z rybami na plecach niosąc, a ja za tobą bosy biegł i skakał po piasku, z radości tak krzycząc, że aż rozlegało się po wiosce i między sosny nad mogiłki dzwonkami leciało?... Pamiętasz, tatulu, oj, czy pamiętasz?”
U komina pieśń z wtórem kołowrotków wzmagała się coraz i rosła, zdawało się, że ściany chaty rozsadzała:
Głowa nad beczką, w powietrzu jakby zawieszona, przemawiała do starego i powoli, powoli trząść się zaczęła, powiekami nad szafirowymi oczami mrugając, ku staremu Mikule mrugając. „Nie żyć mnie z tobą, tatku, nie żyć mnie w tej chacie, gdzie chleba nigdy nie brakuje i ludzie w zgodzie żyją, czasem na wesołe wieczornice schodząc się i weseląc. Przypadkiem ja tu zaszedł, sam nie wiedząc, gdzie idę, byle dalej zajść i uciec od tego, co mnie z tyłu goni, oj, tatulu, tak goni, że aż mnie skóra na plecach cierpnie, to piecze... Przypadkiem ja tu przyszedł i nie wytrzymał, taj do chaty zaszedł, ale mnie tu nie żyć... Zaraz wstanę, taj pójdę, bo grzechów dużo na świecie popełniłem, a żeby za nie żadnej pokuty nie było, nie możno, tatku... Ty sam powiedział i osądził, że nie możno... nijak nie możno!”
Ku trzęsącej się nad beczką głowie głowa starego także trząść się zaczęła. Zdawało się, że odpowiada, powtarza:
— Nie możno, synku, nijak nie możno!
Nagle wyprostował się stary, lecz silny Mikuła ogromną, żylastą rękę po oczach przesunął i gwałtownym szeptem zaklął:
— To i zgiń, przepadnij, kiedy taki... Pfuj, maro z tamtego świata! Jaka nieczysta siła ciebie po świecie wodzi? Zgiń, przepadnij!
Szerokimi plecami do izby się zwrócił, a do ściany twarzą tak ponurą i groźną, jak gromowa chmura.
— Zgiń i przepadaj, kiedy taki... — powtórzył.
O chropowatą ścianę oparł wielkie, wyłysiałe, w sto fałd zmarszczek wyrzeźbione czoło. Nic już wiedzieć nie chciał.
Izbę napełniał teraz wesoły, swawolny śpiew:
Tym razem kobiety śpiewały same; parobcy nie tylko nie wtórzyli im jak wprzódy basowymi, oderwanymi nutami, ale nawet śpiewania ich nie słuchali. Czy obrażały ich zawarte w pleśni żarty „z młodego mołojczyka”? Czy ważniejsza od śpiewów sprawa do głowy im przyszła? Skupili się w ścisłą gromadę, szeptali o czymś pomiędzy sobą, czasem urywane słowa wykrzykiwali. Naglę pieśń urwała się w połowie strofy jak wstęga nożem przecięta, a w ciszy, która zaległa izbę, rozległ się śmiały, butny głos Aleksego:
— A paszport, panie, masz? Pokaż, panie, paszport, niechaj my wiemy, kto ty taki!
Stary Mikuła znowu tworzę zwrócił się ku izbie i z wielkimi dłońmi o kolana opartymi siedział jak struna wyprostowany, spod ciężkiej chmury zmarszczek na to, co działo się u drzwi izby, patrzący.
U samych prawie drzwi izby sześciu mężczyzn otoczyło beczkę, nad którą przed kilku minutami wznosiła się sama jedna głowa przybyłego. Na czele gromadki Aleksy w rozpiętym kożuchu, z zapalonym papierosem w ustach i głową butnie podniesioną do przybyłego przemawiał. Inni mu wtórzyli:
— Paszport pokażcie... Teraz bez paszportu nikomu nie można174 włóczyć się po świecie...
— Może ty Bóg wie kto — grubo i posępnie krzyknął bednarz — a my odpowiadać za to będziemy, że ciebie nie złapali...
— Może ty ten Bąk, którego za niewinną krew ludzką ścigają — przenosząc175 głosem innych, zawołał mądry Damian. Nie darmo nazywano go mądrym Damianem: on pierwszy, przed chwilą spojrzawszy na siedzącego za beczką gościa, nową jakby zagadkę Aleksemu i bednarzowi szepnął:
— Może to Bąk?
Zza beczki zerwał się człowiek groźny, z okiem rozbłysłym wściekłością ściganego zwierzęcia, z rozdętymi nozdrzami, ze srogim przekleństwem na ustach. Zerwał się, kij swój żelazem okuty podniósł i zamachnąwszy nim, ku drzwiom poskoczył. Ale w mgnieniu oka parobcy za ramiona go pochwycili. Rozległy się hałaśliwe krzyki:
— To ty taki! Zamiast paszportu kij nam pokazujesz! Ho! ho! dobry ty musi ptaszek...
— Bąk, pewno Bąk... Łapajcie176, trzymajcie!
— Trzymajcie, ludzie, kiedy Boga kochacie, nie puszczajcie!
Przerażone dziewczęta na podobieństwo owiec zbiły się u komina w niemą od trwogi gromadkę, wielka Ulana na piec lazła, dwie małe dziewczynki do ziemi przypadły i twarze schowały w spódnicy matki, która przed ogniem stanęła, ramiona u piersi skrzyżowała i ciemnymi, zamyślonymi oczami na odegrywającą177 się u drzwi scenę patrzała. Stara Nastula tylko nie widziała i nie słyszała nic; z głową o krawędź komina opartą spała, od czasu do czasu coś przez sen pomrukując i pośpiewując.
U drzwi walczono. Chwytanego nie łatwo było pochwycić. Silny, choć chudy, sprężysty, z członkami do walki znać wyćwiczonymi, wydzierał się on chwytającym go rękom, łokciami i nogami napastników uderzając. Wzmagało to ich zaciętość. Łajali i klęli. Na koniec Aleksy pierwszy, potem bednarz — najzaciętsi lub najsilniejsi — pochwycili go tak silnie i zręcznie, że żadnego już poruszenia uczynić nie mógł.
— Postronków! — zawołali. — Hej, baby! Postronków dawajcie!
Ale Krystyna ramion nie rozplotła. Patrzała, patrzała, a ciemne, zamyślone jej oczy zdawały się
Uwagi (0)