W zimowy wieczór - Eliza Orzeszkowa (czytanie ksiązek online TXT) 📖
W ciemnościach zapadającej zimowej nocy, zmagając się z mroźnymwiatrem, samotny wędrowiec wytrwale przemierza pokrytą śniegiem dolinę.Jego wzrok przyciągają widoczne światełka chat pobliskiej wioski.
Tymczasem w domu starego Mikuły jeden z jego synów powrócił właśniez targu w pobliskim miasteczku i przyniósł niepokojące wieści…
Opowiadanie porusza jeden ze stałych tematów w twórczości autorki:losy człowieka i jego życie wewnętrzne kształtowane przez bezlitosne,deprawujące mechanizmy działania współczesnego świata. Kiedy nawetniewielki błąd zamiast próby zrozumienia i wybaczenia powodujenapiętnowanie i odrzucenie, wyzwala spiralę narastającej degradacji,prowadzącej do nieuniknionego upadku.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W zimowy wieczór - Eliza Orzeszkowa (czytanie ksiązek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Pięścią w powietrzu wygrażał.
— Cichocie84 cichocie, Aleksy! Nie kryczy85 tak! — ciągnąc za połę rozpiętego kożucha, uspokajała męża młoda żona.
Bednarz ręką z heblem w powietrzu zamachnął.
— Kab jemu tak dobra na świecie nie było, jak on niewinnych ludzi pogubił86...
— Oj! — jęknęła Hanulka — jeszcze i teraz może rozbijać zacznie...
— Peuno87, że zacznie... — zagadała baba. — Co to, rozbójnik taki, w krwi ludzkiej wykąpany...
— Kab jemu kości pokruciło... Kab jego paralusz naruszył88...
— Czy zacznie, czy nie zacznie — ponuro odezwał się bednarz — a łapać jego trzeba, bo jeszcze szajkę sobie dobierze i konie będzie kraść...
— Niedoczekanie jego! — zawołał Aleksy. — Będzie on konie kradł, jak kat jemu dwieście pletni w plecy wsadzi...
— Aj, aj! — piskliwie wrzasnęła Hanulka.
— A tobież co? — obruszył się Aleksy, ale zaraz spojrzał na żonę, która, całą swą szczupłą kibić naprzód podając, lamentowała także.
— Oj, oj, oj! a! a! oj, oj!
Stara Nastula wyschły policzek na dłoni oparła i głośno na całą izbę wzdychała:
— Bożeż mój, Boże, oj, Bożeż miłosierny...
Piętnastoletni Jasiek stał jak skamieniały, z oczami wytrzeszczonymi, aż obydwie ręce do ust przyłożył i trzęsącym się głosem zahuczał:
— Hu, hu, hu, hu!
— Ot, przelękli się, że rozbójnik pletniami dostanie! — zaśmiał się Aleksy.
Przybyły nie stał już teraz w tak wyprostowanej, jak wprzód, postawie. Kiedy Aleksy pierwszy raz wspomniał o pletniach, widać było, jak pod cienkim suknem podartego surduta łopatki jego poruszać się zaczęły i powoli podnosiły się w górę, kark zaś jakby pod nagłym uderzeniem w dół opadł i broda dotknęła piersi.
— Ciekawość, czy szelma wytrzyma — mruknął bednarz.
— Ojej! I jak wytrzyma! — twierdził Aleksy. — Jeszcze potem w łańcuchach na koniec świata pójdzie, a jak przyjdzie tam, gdzie jemu być przykażą, to od rana do nocy młotem pod ziemią będzie wolić albo taczki ciągać...
— Oj, biednyż on, taki biedny! — westchnęła Jelenka i trzymane w ramionach niemowlę do piersi przycisnęła i mocniej zakołysała.
— Oj, na co jemu było na ten świat przychodzić? Na co Pan Bóg najwyszejszy na ten świat jego przysłał? — wzdychała Nastula.
— Ja by, zdaje się, nie wytrzymała... Za nic by tyle nie wytrzymała... Wzięłabym taj89 bym się utopiła... — prawiła Hanulka.
Krystyna znad statków, które myła, wyprostowała się, ramiona znowu u piersi skrzyżowała i wysoka, silna, kształtna, ciemnymi oczami w ogień patrzała. Piękne jej usta kurczyły się trochę i zsunęły się ciemne brwi. Kiedy wszyscy umilkli, odezwała się głębokim, basowym głosem:
— A taki i tego kiedyściś90 matka na rękach swoich nosiła i kołychała91...
Przybyły nagle kark wyprostował i ku niej się zwrócił. Długo na nią patrzał, aż pochylił się prawie ku samej jej twarzy i grubym, świszczącym szeptem wymówił:
— Pilnujcie wy dobrze swego synka, oj, dobrze swego Jaśka pilnujcie, żeby on nigdy takim nieszczęśliwym nie był...
Kobieta ze zdziwieniem i trochę z przestrachem głowę odgięła, ale gość prędkim ruchem zwrócił się w inną stronę izby, w tę stronę, gdzie pod ścianą za stołem siedział gospodarz chaty. Mikuła milczał dotąd; zwyczajem jego snadź było, że wszystkim wprzódy mówić pozwalał, a potem zdaniem swoim spór lub rozprawę rozstrzygał i kończył. Rękę z fajką w powietrzu zawiesił i powoli, spokojnie przemówił:
— Sprawiedliwie. Nad takim i Pan Bóg najwyszejszy lamentować nie przykazał. Sprawiedliwie. Już nam te koniokrady, grabieżniki, chfałszowniki i inne szelmy dość nadokuczali. Czy to niewinne ludzie na to horują92, żeby oni ich dobrem, a broń Boże i krwią karmili się i poili? Niewinnym ludziom od wszelakiej krzywdy obrona i ubezpieczenie93 być powinny, a żeby dla takich ciężkich grzechów nijakiej kary nie było, nie możno94, nijak nie możno. Hodzi.
Znowu fajkę do ust podniósł. Na tle ciemnej ściany i na mętnym tle lampki wyglądał jak biały kolos ze zgiętymi nieco plecami i głową owianą obłokiem dymu. Kiedy mówił, przybyły wpatrywał się w niego i słów jego słuchał z takim wytężeniem, tak chciwie, że aż wargi jego rozwarły się i zesztywniały rysy, a tylko powieki nad znieruchomiałymi źrenicami prędko, prędko mrugały. Stary umilkł, a on jeszcze kilka sekund patrzał, słuchał, jakby czegoś, słowa jakiegoś jeszcze niewymówionego oczekiwał. Na koniec koścista twarz w ogniu mu stanęła, namiętny błysk strzelił ze źrenic. Ręką machnął.
— Hodzi! — powtórzył i zaśmiał się krótko, ostro. — Dobrze wam, panie gospodarzu, mówić: hodzi! Ale czy temu, kogo jak dziką bestię po świecie gnają, aby, dognawszy, na gorzkie jabłko zbić, a potem do katorgii zapędzić, hodzi czy nie hodzi? To już on tylko w swojej duszy wie, świat, i ludzi, i dzień narodzenia swego przeklinającej! Każdego człowieka nieszczęście spotkać może i żadna matka nie wie, kogo tam... na rękach swoich kołysze...
Przelotnie na Krystynę i na Jelenkę spojrzał, zachłysnął się jakoś, ślinę głośno przełknął, umilkł.
— Każdego nieszczęście spotkać może — spokojnie i powoli odezwał się Mikuła — ale taki najgorszejszy95, który drugiego człowieka ubija...
— Oj! — wykrzyknął gość — A na wojnie nie zabijają? Nie jednego, ale dziesięć tysięcy od razu ubiją, a jeszcze tego, kto najwięcej ubije, najlepiej chwalą, ordery i różne nagrody jemu za to dają... Oj, najgorszy...
Głową trząsł i śmiał się znowu, ale cichym, piersiowym śmiechem.
— Najgorszy, najgorszy! — powtórzył — A wiecież wy, panie gospodarzu, że najgorszość czasem blisko, oj, jak bliziutko najlepszości leży... i żeby nie zdarzenie jakie albo tam... różności, co ich wszystkich i przeliczyć trudno, może by zamiast tej najgorszości była najlepszość...
W gardle mu zaschło. Szerokimi krokami ku stołowi podszedł, kieliszek wódką napełnił, jednym haustem ją przełknął i do komina wrócił.
— Hodzi! — zaczął znowu, ciągle ku staremu Mikule zwrócony. — Dobrze wam mówić, hodzi! A czy wy wiecie, jakim sposobem ten Bąk, którego teraz jak dziką bestię ścigają, żeby go na gorzkie jabłko zbić, pierwszy raz w biedę wpadł? Może pierwszy raz w biedę on wpadł za takie głupstwo że i plunąć nie było na co! A bieda trzęsie tego, kto na niej jedzie... Oj, panie gospodarzu, jak trzęsie! Tak, że czasem w człowieku duszę podszewką do góry przewróci! Wszelka dusza ludzka ma podszewkę, tylko że u jednego wyjdzie ona na wierzch, a u drugiego nie wyjdzie... ot co!
Znowu poszedł ku stołowi, ale wódki już nie pił. Machinalnie wyciągnął rękę ku butelce, lecz nie dotknąwszy jej, znowu do komina wrócił. Nozdrza jego rozdymały się i poruszały, brwi podnosiły się, to opadały; natura gwałtowna, zuchwała, zgorzkniała tryskała mu z oczu ponurym ogniem i z piersi szybkim oddechem. Śmiał się jednak, przed kominem znowu stając.
— Hodzi! — powtórzył jeszcze, jakby ten wyraz z ust starca wyszły utkwił w nim niewidzialnym, lecz jątrzącym ostrzem. — Żeby to tym wszystkim diabłom, które duszę ludzką targają, każdy miał moc powiedzieć: hodzi! i żeby już one tak, od tego jednego słowa i uciekały! U jednego te diabły śpią, a w drugim obudzą się i na potępienie jego prowadzą. A czy wy myślicie, panie gospodarzu, że jak diabły duszę ludzką na potępienie prowadzą, to jej ktokolwiek wybawić się od nich pomoże? Cha, cha, cha, cha! Słominki96 nikt nie poda, żeby człowiek za nią uczepić się mógł i z jamy wyleźć. Kiedy pośliźnie się człowiek i jak świnia w gnój wpadnie, czy jest na świecie kto taki, co by zlitował się i na suche pole jego wyprowadził? Ho, ho! Nikt nie obejrzy się, a kiedy obejrzy się, to nogą popchnie! Czasem i samemu jemu smród obrzydnie... Uciekać od niego zażąda — gdzie tam! nie pozwolą! Huź ha! Jak charty lisa gonią, aż dogonią, nazad97 w smród zapędzą, i targają, męczą, dopóki znów do krwi kąsać nie zacznie! A co ma robić? Kiedy wojna, to wojna! Kiedy przepadać, to już wprzód dobrze najadłszy się i napiwszy, a choć i łeb cudzy roztrzaskać, to co? I tak zgubienie, i tak zgubienie... Niechajże przynajmniej wrogi98 popamiętają.. A kto wróg? Cały świat wróg, kiedy nikt ratować ani myśli... a każdy zgubić żąda...
Znowu ku stołowi, ale już ze skrzyżowanymi ramionami poszedł i trochę naprzód pochylony Mikule w twarz spojrzał. Stary od paru minut już całą górną część swego potężnego ciała naprzód pochylił i na gościa swego z takim natężeniem, tak przenikliwie patrzał, że aż ręka trzymająca fajkę na ławę mu opadła. Teraz oczy ich po raz pierwszy spotkały się w długim spojrzeniu; plecy starego w tył się odgięły i o ścianę oparły; głos gościa urwał się jak rozerwana struna. Odwrócił się, znowu przed kominem stanął, ale postawa jego straciła swą zuchwałość, nozdrza poruszać mu się przestały, znacznie ciszej niż przedtem mówić znów zaczął:
— Czy to właśnie każdy od razu już do głębokiej jamy wleci? Nie każdy. Może i ten Bąk nie od razu ludzi zabijał. Ot, ciekawość, jaka to jego historia? Gdzie on urodził się i w jakim to miejscu matka jego na rękach swoich nosiła i kołychała99? Musi on wtenczas jeszcze rozbójnikiem nie był, musi on po jakiejś drabinie schodził, póki zeszedł aż tam, skąd już ani Bóg, ani diabeł jego nie wyciągnie. Nie wiem tam, co on takiego robił, nim ludzką krew rozlał, ale, słyszę, jak rozlał, samego siebie zląkł się i z turmy uciekłszy, do chfabryki pracować poszedł. Czy dali spokojnie pracować?... Nie dali. Złapali i znów w smród zagnali... Znów uciekł, a uciekając, jak jemu kto na drodze stanął, może i drugi raz, czy ja wiem? krew ludzką rozlał... Ale potem, słyszę, w chfabryce dwa lata znów spokojnie przesiedział... Bardzo już może zląkł się i siebie samego, i tej kary, co jego czekała... Albo to kto dowiadywał się, co on tam sobie myślał i zamierzał? Czart chyba o niego dowiadywał się... więcej nikt...
Dotąd wszyscy w milczeniu, zaciekawieni i trochę zdziwieni, słuchali mowy jego zuchwałej i namiętnej zrazu, a teraz coraz więcej żałosnych i prawie pokornych nut przybierającej. Ale Aleksy dłużej już milczeć nie mógł.
— Ej, ej! panie! — zawołał. — Cościś wy już nadto100 bronicie rozbójników!
Gość wyprostował się znowu i młodemu chłopu w same oczy spojrzał.
— Oj, oj! — z szyderstwem w głosie z poruszeniem głowy odpowiedział. — W ciepły kożuch wlazł i kontent101, że mu dobrze! A nad takim, z którego i skórę zaraz zedrą, żadnego już zlitowania mieć nie trzeba!
Stary Mikuła fajkę od twarzy odjął, krzaczyste brwi zsunął i twardo, krótko, srogo wymówił:
— Nie trzeba.
Można by myśleć, że dwa te wyrazy gościowi w twarz rzucił i że on uderzenie ich poczuł, tak szybko całym ciałem zwrócił się ku staremu i z cichym, długim, na dnie piersi szemrzącym śmiechem parę szerokich kroków uczyniwszy, tuż przy nim usiadł.
W tej chwili drzwi izby skrzypnęły znowu, parę osób weszło i przy kominie wszczęły się rozmowy. Ale przybyły zdawał się wcale tego nie spostrzegać, na stołku tuż przy gospodarzu usiadł, szerokimi, ale kośćmi chudych łopatek sterczącymi spod surduta plecami ku izbie się zwrócił i łokciem szeroko na stole oparty twarz swą ku twarzy starego pochylił. Blisko nich nikogo nie było: Jelenka z dzieckiem, które obudziło się i zapłakało, pod przeciwległą ścianą usiadła, Aleksy hałaśliwie wiódł rej przy kominie, bednarz u przeciwnego końca długiego stołu nożem coś około zęba brony robił. Tylko stara Nastula, w której bezzębnych ustach niepostrzeżenie dla wszystkich ze trzy czarki wódki zniknęło, pośpiesznym ruchem wsunęła się tuż prawie pod ramię przybyłego i z chciwą ciekawością ucho ku niemu pochyliła. Wkrótce też usłyszała półgłosem wymówione słowo:
— Panie gospodarzu, a co z waszym Jaśkiem słychać?
— Z jakim Jaśkiem? — szorstko odrzucił102 stary.
— A z trzecim waszym synem... Dwóch tu jest, a trzeciego nie ma... Czy wy już o nim ze wszystkim zapomnieli, panie gospodarzu?
Za plecami pytającego dłonie jakieś głośno splasnęły103 i babski piskliwy głos zagadał:
— A kab ja wieku swego nie dożyła! Kab mnie język w kół104 się obrócił! Kab mnie ręce jak te gałęzie wierzby powykręcało, kiedy ja o nim zapomniała, o Jaśku moim najmilszym, o sokoliku moim biednieńkim... Toż ja jego, kiedy on na świat rodził się, od matki przyjmowała, toż ja jego na rękach swoich nie raz i nie dziesięć razy nosiła... Swoich dzieci nie miała, ale jego miała i lubiła i hołubiła jak rodzonieńkiego synka...
Głowa baby czerwonym czepcem oblepiona, z kosmykami białych włosów na pomarszczonym czole, z policzkami od wódki rozrumienionymi, trzęsła się i w obie strony kołysała tuż nad ramieniem przybyłego, w samo prawie ucho rzucając mu gorące i wódką cuchnące oddechy. On głowę nieco w tył odgiętą na ręku opierał, z przymrużonymi oczami zawodzenia jej słuchając. Ale wkrótce przerwał je pytaniem:
— To wy, panie gospodarzu, ze wszystkim już Jaśka nie pamiętacie? On że wasz pierwszy był... najstarszy...
Jakby przemocą z milczenia
Uwagi (0)