Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Twój na zawsze
27-go augusta 1843, Opinogóra, 10-ta w wieczór
W tej chwili odbieram sztafetę od ojca. Wczoraj umarł p. Branicki349, po obiedzie u Sapiehy apopleksją rażony; już go Eliza nie zastała dziś rano, gdy z ojcem moim przyjechała. Muszę więc zaraz jechać do Warszawy. Ojciec mnie wzywa, ale tu wrócę za dni kilka. Tak mi się nie chce jechać, że strach. Biedny człowiek, zawczoraj jadł obiad z ojcem moim, był zdrów, tylko smutny — jutro na pogrzeb przyjadę. List ten zaraz za przyjazdem rzucę na pocztę.
Odebrałem list od poczciwej księżnej Lubomirskiej — od tej samej, co mi ten nasz pierścionek dała. Ani powińszowań, ani nawet wzmianki o wszystkim co się stało w tym liście nie ma, tylko przesyła mi tę modlitewkę św. Bernarda do Najśw. Panny. Za to mi ona drogą jest, że tak delikatnie przysłana, a że mi droga jest, więc posyłam ją Tobie; włóż ją do książki czerwonej!
Konie zaprzągnięte. Czeka mnie jutro płacz i lament, a serca nawet do tego nie czuję w piersiach. Módl się za mną, bom znękany, jakbym sto lat życia dźwigał na plecach, i zazdroszczę temu, co wczoraj świat ten pożegnał i dziś już spokojny jest. Raz jeszcze dziś odczytałem te dwa Twe listy i tak mi się tęskno zrobiło, żem myślał, że zemdleję. Jeden dzień tylko dobry miałem, tj. dzisiejszy przed odebraniem tej wiadomości — niedługo trwał.
Módl się za mną, bo mi coraz gorzej! Możesz sobie wyobrazić, co się dzieje we mnie. Ja nic udawać nie umiem, ja nawet cieszyć nikogo nie potrafię. Módl się za mną, proszę Cię! Do obaczenia.
Twój teraz i na wieki Z.
Warszawa, 1843, 2-go septembra
Drogi Auguście! Może już słyszałeś, że Branicki 26-go sierpnia, wróciwszy na noc spokojnie i zdrowo do domu, w nocy przebudził się i skonał z pęknienia żyłki jednej w mózgu; owoż to mnie sprowadziło tu i zmusiło przytomnym być obrzędom rozlicznym pogrzebowym. Straszny ból odezwał się w córce — bliski zupełnego obłąkania. By ją wyrwać z tego stanu, za trzy dni wywożę ją stąd nazad do Opinogóry, potem jadę do Knyszyna, a 15-go oktobris350 będę w Wierzenicy.
Wzdycham do Wierzenicy całą serca tęsknotą. Więcej nie piszę, bo cóż nada351 pisać?
Najwyższym mistrzem ceremonii na tym świecie, to próżność i rozsądek, każden z osobna lub zjednoczone razem. Chorujem, my, wszyscy ludzie dzisiejsi, na przemianę litery — strach, ile litery po świecie — masy, ogromy jej — wszystko literalnie, nic żywotnie się nie odbywa.
Dzięki Ci składam za porobienie moich tu sprawunków, a czulsze jeszcze wkrótce, przyciskając Cię do serca, Ci złożę.
Twój in aeternum352
14 sept[embra] 1843, Opinogóra
Aniele mój! Wczoraj pisałem pod kopertą Rotszylda do Ciebie. Czekam na kogokolwiek, coby jechał z miasta, może mi co od Ciebie przywiezie; już 7 dni, jak nic nie mam do Ciebie. Pani Arturowa353 tu wciąż, całe dni siedzi z siostrzenicą i o zmarłym mówią, więc mi lżej, bo ja całe dni to u siebie siedzę, to w polu, a gdy pójdę w pole, nogi ni ochota nie służą, więc psy puszczam, strzelca puszczam, sam się kładę pod drzewem lub kamieniem, bo rzadko drzewa na tych błoniach, albo, jeślim bliski Chrzanowa, zachodzę do tego Kocha, o którym Ci mówiłem, i tam kładę się na kanapę, trochę z nim pogadam o Napoleonie, potem umilkam i czekam zamyślony, aż słońce rozczerwieni się na szybach okien. Gdy widzę, że już na dobre zachodzi, wybieram się z powrotem, siadam w bryczkę, każę tęgo pędzić, skaczę pod gwiazdy i opadam w przepaść siana, wreszcie przyjeżdżam, u siebie jeszcze bałamucę, jak mogę, potem idę do salonu. Tam z tymi damy i ojcem siedzę, jak mruk, ubrany w kaftan nicejski i grenoblową burkę, bo już zimno, i tak do 10-tej, do 10½, a potem odprowadzam tę pannę ze dworku, gdzie mój ojciec, do zamku gotyckiego, gdzie ona mieszka — wtedy to rzadko się obejdzie bez gorzkiego uśmiechu lub łez moich. Nic odpowiedzieć innego nie mogę na jej się zapytania, czy admiracje, czy naiwności, czy oświadczenia, i dobranoc jej powiadam i odchodzę sobie, a gdy przyjdę do mego pokoju i zamknę się i zapalę cygaro i przez okno spojrzę w noc tę wielką, co mnie otacza, wtedy to wołam na Ciebie i przypomina mi się ta straszna strofa, zawierająca proroctwo straszne, którąm kiedyś Ci napisał, pamiętasz?
Straszne to wiersze, straszna to divination poétique354. Czyż podobnie aż do bottomless perdition355 wszystko mi się sprawdzi? Podobno, że tak! O, módl się za mną, módl się, Ty, co jedna już na świecie znasz mnie, jakby anioł sędzia, i nie admirujesz mnie, ale wiesz, co dobrego i złego we mnie! Ty, na której sądzie więcej polegam, niż na wszystkich ludzi zdaniu, Ty, coś pełną goryczy, powagi i godności i wdzięku surowego, głębokiego, nadanego Ci przez cierpienie, rozum, serce i natchnienie, połączone razem, Ty, wśród kobiet jedyna i wielmożna duchem, Ty, przed którą czułem się nieraz małym, tak, jak przed Konstantym, choć nigdy przed innymi tego uczucia nie doznałem, Ty, której nic nie zwiedzie, nie przekona, o, módl się za mną!
Za tydzień zapewne pojadę do Knyszyna, tam przez 15 dni nie będę listów miał od Ciebie, bo się lękam, by nie zginęły. Dopiero za powrotem do Opinogóry je znajdę, a 12-go oktobra wyruszę do Wierzenicy. Z dni 10 tam bawić będę i robić interesa majątków moich pruskich, które są bardzo rozgałęzione i zagmatwane. Koło 19-go nowembra będę nazad w Warszawie, i zacznie się ta zima, może ostatnia moja zima na ziemi, bo czuję, czuję, że pękła sprężyna wnętrzna życia mego! A jeśli nie ostatnia, to wieczna przynajmniej, bo wiosny po niej już nie upatruję, chyba, że zdołam ku Nicei jak ptak polecieć — oh, to byłoby wiosną, wiosną, wiosną! Odżyłbym, odtrupiałbym. Nikt mnie nie rozumie, nikt nie pojmie, nikt nie wie, co się we mnie dzieje, czego mi potrzeba, by nie umrzeć. Przebaczam wszystkim, ale sobie nie przebaczę nigdy. Do obaczenia! Twój teraz i na wieki
Z.
Opinogóra, 1843 12-go oktobra
,,Malheur à la mère qui”, — tak mi się trzęsie ręka, że ledwie pisać mogę, — „Malheur à votre mère qui vous a mis au monde, malheur à moi qui vous ai engendré, malheur à la femme qui vous a épousé, — malheur à vous-même356”. Dopiero co takie słowa słyszałem od ojca — już od kilku dni zbierała się burza. Wczoraj przed Elizą mi powiedział: „Vous êtes un egoiste qui, pour cuire son oeuf, brulerait la maison de son meilleur ami357. Jam tylko tymi słowy odpowiedział: „Czy papa w sumieniu swoim o tym przekonany?”; „Przekonany” odparł mi. „Więc nasze zdania się różnią” rzekłem wtedy. Rozgniewany, wyszedł i położył się w łóżko i dzień cały leżał. Dziś rano poszedłem do niego. Oskarżał mnie o niesłychane rzeczy, z czego wypada wszystkiego, żem lord Byron, szelma, gałgan, bez serca, kiep fizycznie i moralnie, a w końcu frazes, przytoczony na początku, mi powiedział. Lecz niesprawiedliwym byłbym, gdybym zostawił Ci najleksze dorozumienie, że do tego w czymkolwiek ta panna358 się przykłada. Owszem, za to prawie znienawidziła mego ojca. Wczoraj jeszcze jej tłumaczyłem, bo żądała koniecznie tego, że nie mogę jej kochać, że są chwile, w których nawet ona mi piekielne sprawia wrażenie i ból nieskończony, i że łzy moje te częste od niej pochodzą, — że nigdy nie myślałem, by w niej było uczucie najmniejsze ku mnie, iż sądziłem, że chce uwolnić się od Freg359., — nic mniej ani więcej. Wtedy smutną się stała i obiecała, że odtąd będzie starała się być dla mnie tylko, jakby być mogła stara, 80-cioletnia panna, a dziś po tej scenie oznajmiła mi, iż doskonale rozumie, iż mnie jest nieznośną i że była, choć mimo woli, mego życia całego nieszczęściem, że prosi mnie tylko o to, bym ostatecznie jej nie znienawidził i bym jak najprędzej do Prus jechał i tam odpoczął. Piszę Ci te wszystkie szczegóły, Dialy droga, tylko na to, byś wiedziała, w jakim ja położeniu, jak się życie moje odbywa, i z jednego dnia pobytu mego tutaj domyśliła się innych wszystkich. Rzeczywiście, dziś, słysząc, co mi ojciec mówił, tylko żal głęboki mi się jego robił, bo zdawało mi się, że w obłąkaniu mówi.
Co to za zima będzie, co to za zima! W końcu końców ta panna szlachetną jest istotą! Co za szał ją ogarnął, że chciała, chciała, chciała mimo wszystkie przestrogi i moje, i cudze, to zrobić, co zrobiła! Nic mi nie pozostanie, tylko względem niej być szlachetnym zawsze najszlachetniej, a co do serca, wie ona dobrze, że nigdy mojego nie może mieć i już przystała na to; serce raz się daje, nigdy więcej. Bóg widzi, że ten raz jeden, raz ten uroczysty, wiążący duchy na zawsze, stał się już dla mnie, stał się i trwa na wieki! Jeszcze czasu trzeba, czasu męki pewnego, nim znękany i osłabły i już konający przetnę to położenie. Konanie jest olbrzymią siłą, rozpacz jest potęgą, bo śmierć za nią przybywa, albo wraca życie! A śmierć jest dobrem, i życie jest dobrem, oba to dary boże! Tylko wahanie się między jednem a drugiem jest męczarnią! O moja Dialy, mój drogi aniele, biedny ja bardzo, lecz czasami śród najgłębszej rozpaczy staje się na chwilę poważnie i mądrze w duchu moim i wtedy z tej chwilki, jak z ganku, zawieszonego zewnątrz rzeczywistości dni moich, patrzę okiem umarłego już a wiele wiedzącego na cały żywot mój, i czuję, widzę, wiem, że tylko przy Tobie byłem istnie szczęśliwy i nim być mogę! Bo Ciebie ukochałem całym sercem i umysłem moim, przywiązałem się do Ciebie, jak do domu jakiego nieziemskiego, w którym na zawsze słodko i dobrze było. Co mi inni wszyscy dać mogą? Nic, żeby najpotężniejsi, to jeszcze nic, bo od nikogo nic nie żądam, nic nie przyjmę, nic nie chcę. Ty tylko możesz mi wszystko dać, tak, wszystko, boś dla mnie wszystkiem, bo kocham Ciebie! Bo razem chadzali my po drogach życia, bo razem byliśmy młodzi oboje, natchnieni, niebiescy! I nie w mocy już niczyjej na ziemi stworzyć sobie ze mną tę przeszłość, którąśmy razem mieli! Nie tylko serdecznie, uczuciowo, ale i logicznie, koniecznie, nieubłaganie przywiązanym do Ciebie. Jak zasługa po czynie dopełnionym, tak konieczną jest miłość moja! Jest, bo jest, bo musi być! Kto akord potrafi złożyć z innych nut od tych, które ten właśnie akord składają? Kto zdoła uczynić, by cztery nie następowało po 3-ech i nie składało się z dwóch do dwóch dodanych? Taką liczbą, takim akordem jest to, co na wieki połączyło mego ducha z Twoim!
Dokończę listu tego w Toruniu pojutrze.
Toruń, 14-go oktobra. Wyjechałem o 11-tej wczoraj, a tu o 3-ej z południa stanąłem, dopiero co. Drogi, o których straciłaś wyobrażenie! Kocz nieśmiertelny prawdziwie dowodzi nadziemskiej siły swojej; że nie pęka co chwila, to cud. Niektóre kawałki drogi z Uriage do Vizille, tam, gdzie zsiadałaś z Orciem, podnieś do potęgi setnej, pomnóż przez tysiąc razy, a będziesz miała owe piaski, błota, kamienie i korzenie, po których się tłukę od trzydziestu godzin. Po skończeniu listu tego pojadę dalej, jutro wieczorem zapewne stanę w Wierzenicy.
Stąd temu dwa miesiące, dzień w dzień, pisałem w nocy do Ciebie, a było to w miesiąc po pożegnaniu się w Sens! Więc jutro trzy miesiące mija. Bóg świadkiem, że rzadko człowiek na ziemi nieszczęśliwszym był ode mnie przez ten cały przeciąg czasu. Boże Wielki! Od 15-go lipca przez cóż ja nie przeszedłem? Gdy spojrzę na te dni wszystkie, zda mi się, że piekło otwarte widzę przed sobą. Zda mi się, że to nie sposób, bym dotąd żył. Czemuż ani śmierć, ani nerwowa gorączka, ani mózgu zapalenie lub serca dotąd mnie nie odwiedziło? Straszną walką walczę przeciw rzeczywistości od trzech miesięcy — od wieków trzech, bo te trzy miesiące wydają mi się nieskończonością cierpienia! Walczę z ojcem, który by chciał, bym przynajmniej udawał, tj. que je garde certaines convenances360, przeciwko tej pannie walczę, która prosi się przynajmniej o bez-wstręt, o jakąkolwiek przychylność, a ja dać jej nie mogę, nic dać, prócz łez i konwulsji i przekleństwa, jeśli nie głośnych, to buchających z ócz mi wzrokiem, z ust jękami; walczę przeciw światu, który ogłasza, że źle robię i w cnocie swojej mnie potępia w Warszawie, lub też plotki zbiera, mnoży, wynajduje, i nimi puginałuje mego ojca, skoro do Warszawy przybędzie. Tak, zewsząd tylko biję się, biję na zewnątrz, a rozdzieram się wewnątrz, tym wewnątrz, żem daleki od Ciebie. Nic bym nie żądał na świecie tylko procentu z 40 000 fr. na rok i chaty
Uwagi (0)