List do kobiet niemieckich i O Polce — Francuzom - Eliza Orzeszkowa (barwna biblioteka TXT) 📖
Dwa teksty Elizy Orzeszkowej (1841–1910), będące skrótową wykładnią poglądów pisarki na temat sytuacji kobiet w Polsce i w Europie, zawierające także zarys historii ich roli w społeczeństwach.
Pierwszy tekst, List otwarty do kobiet niemieckich, powstał w odpowiedzi na otrzymaną od kobiet niemieckich korespondencję i został opublikowany jako przedmowa tłumaczenia jednego z dzieł Orzeszkowej; propagował równouprawnienie kobiet na wszelkich polach, w tym w pracy i w edukacji. Drugi zaś, skierowany do Francuzów, poruszający w swej treści podobne kwestie, jest szczególnie interesujący — autorka żongluje w nim różnymi gatunkami literackimi, tworząc z jednej strony malownicze obrazki niczym w powieściach, mające przybliżyć zagadnienie emancypacji, z drugiej zaś stosując twarde narzędzia publicystyki.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «List do kobiet niemieckich i O Polce — Francuzom - Eliza Orzeszkowa (barwna biblioteka TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Tarcza słoneczna stoczyła się za ścianę lasu, zorana ziemia zapachniała razowym chlebem; nad strumieniem kalina jaśnieje kwiatami jak płatami śniegu; z leśnych oddali słowik wyrzucił kilka nut próbnych i umilkł, — a nad domem, na wysokiem gnieździe stanął bocian i napełnił powietrze gammą metalicznego klekotu... Idylla, na której dnie drzemie dramat.
Pan domu ukazuje się na ganku. Otrzymał dziś listy z grubemi pięczęciami i długo siedział nad niemi zamyślony. Teraz patrzy na małe królestwo, które sam sobie wywojował od lasu i mówi do żony:
— Król wzywa nas na wojnę przeciw Niemcom.
Wywalczając od dzikiej natury pomyślność własną, nie zrzekł się obowiązku walczenia o całość ojczyzny. A ojczyzna oprócz Tatarów napadających ją z południa, ma potężnych wrogów na zachodzie. O kilka wieków wpierw nim Słowianie przybyli do Europy, więcej od Słowian chciwi na łup cudzych ziem i bogactw, Germanie zmietli już ze świata kilka plemion słowiańskich, więcej na zachód posuniętych; ale dalej oręż ich tępi się dotąd napróżno o dwie tarcze, które zasłaniają wschód słowiańszczyzny, o Czechy i Polskę. Jednak Czechy już słabną, wkrótce ustąpić mają z pola walki i na całe stulecia zniknąć w morzu germańskiem.
Dla Polski brzaski 15-go wieku są właśnie momentem walki stanowczej. Idzie o jej śmierć lub życie, ale nie jej jednej. Jeżeli nie zwycięży, doświadczy losu, który spotkał jej współbraci z nad Elby i Łaby, a Germanie, okrywszy jej pola wyleją się z nich dalej na wschód i zgładzą z ziemi imię słowiańskie, jak wicher zgładza zgłoski wyryte na piasku.
Zwyciężyli. Rok 1410 rozstrzygnął losy niejednego z kwitnących dziś narodów. W tym roku, na Polu Grunwaldzkiem, wicher germański uderzył o tarcze polskie i cofnął się do swych siedlisk. Klęska Niemców była ogromną, siła ich rozpędu na wschód na wiele stuleci złamaną; cały kraj brzmi od okrzyków radości i tryumfów, — tylko kobieta stojąca przed domem leśnym daremnie wytężonym wzrokiem zapytuje przestrzeń: „czy nie powraca?” Wkrótce dowiaduje się, że nigdy nie wróci.
Nad tonącą we łzach staje brat, z pod Grunwaldu przybyły. Z blizną po zagojonej ranie na czole wysławia chwalebną śmierć utraconego: „O, quam dulce et decorum pro patria mori! Kobieta powstaje, ociera oczy, wychodzi przed dom i obejmuje wzrokiem dzieło rozpoczęte przez tego, którego już niema. Czyż, gdy jego zabrakło, to dzieło pozostanie zaniedbanem i zniszczonem? czy runie świetna przyszłość, którą on budować zaczął dla jej dzieci? Czy ona sama z temi dziećmi pójdzie żebrać o schronienie i kęs chleba u braci lub krewnych? Nie, to co w ich pracy było jego działem, ona przyłączy do swego działu i oba pełnić będzie. Z robotnicy stanie się twórczynią, z narzędzia — ręką pomysłową i czynną. Wielkie zwycięstwo razem z blaskiem gloryi rzuciło na kraj cień żałoby, w którym zarysowuje się postać niewiasty silnej, stającej do pracy w zastępstwie poległego na polu chwały męża.
Więc tak jak wprzódy, na różnych punktach lasu stukają topory, ziarna pszeniczne padają na zoraną ziemię tam, gdzie przedtem były tylko nory lisie i legowiska niedźwiedzi. W głębiach lasu pobłyskują ognie, które z pni po ściętych drzewach wypędzają smołę; na łące błyszczy tafla zarybionego stawu.
Ona, w odzieży prawie chłopskiej, w grubem obuwiu, przebiega pola, dozorując oraczy i żeńców, liczy snopy, czyści i mierzy ziarno, zagląda do smolarni, jest obecną przy połowie ryb, dojeniu krów, strzyży owiec. O świcie, z pękiem kluczy u pasa, budzi do pracy czeladź, w wieczory zimowe rozdaje służebnym przędziwo i sama razem z niemi zasiada do kołowrotka, o północy jeszcze, z zapaloną latarnią obchodzi podwórze i budynki, na straży przed ogniem i złodziejem. Oprócz tego rachuje, kupuje, sprzedaje, zawiera kontrakty, prowadzi procesy sądowe. Co roku statki wodne, naładowane przez nią zbożem, drzewem, płynnym miodem, woskiem, zwierzęcemi skórami płyną po jej rodzinnych rzekach ku europejskim targowiskom. Za pieniądze skrzętnie zbierane kupuje sąsiednie grunta, buduje folwarki, wysyła syna do Akademii Krakowskiej, do Padwy albo Paryża, córkomsprawia wyprawy i huczne wesela. Na tych ostatnich występuje we wdowich, czarnych szatach, które zrzuca tylko w dnie robocze dla grubej, prawie chłopskiej odzieży. Długie lata, spędzone na skwarach i wichrach, w otwartych polach, w dymach smolarni, w kurzawie stodół, w targach i sporach z całym ludem czeladzi, robotników, kupców, flisaków, odebrały jej cerze, rękom, ruchom, nawet dźwiękowi głosu, miękkość i wytworność. Wielka pani, znająca dwór królewski, przy spotkaniu z tą pracownicą ze zgrabiałemi rysami, męskiemi ruchami, z szorstką i szczerą mową, uśmiecha się pokryjomu, lecz gdy poznaje jej synów, którzy często bywają znakomitymi mężami, zaczyna ją szanować, czasem jej zazdrości. Szanuje też ją historyk, od niej wywodząc początek niejednej wielkiej fortuny i, co ważniejsza, niejednego wielkiego charakteru, który przyniósł ojczyźnie pożytek i zaszczyt.
Bo w spełnianiu prac męzkich, pobudką tej kobiety była nietylko chciwość zbiorów majątkowych. Jakież rozkosze one jej przyniosły? Ale, głęboko religijna, w pełnieniu tego, co w sumieniu swem nazwała obowiązkiem, widziała służbę Bogu i drogę do zbawienia; przez surowy obyczaj nauczona ścisłego jedynomęztwa, sercem i pamięcią pozostała wierną jedynemu mężczyźnie, do którego wolno jej było należeć, i ze czcią prawie religijną prowadziła dalej rozpoczęte przez niego dzieło. Nakoniec, była matką. Więc, pracując nad powiększaniem majątku, myślała nietylko o majątku, lecz o Bogu, obowiązku, o człowieku ukochanym, o przyszłości dzieci. Nierzadko też zapewne, przypominając sobie sposób, w jaki utraciła męża, patrząc na bliznę przerzynającą czoło brata, w najwyższej sferze ducha swojego znajdowała słowa: pro patria!
W kraju panuje pokój; przerwa pomiędzy wojnami pozwala na dopełnianie prac prawodawczych i wyborczych; wkrótce sejm, mający stanowić ustawy prawne i regulować stosunki państwa z ościennemi państwami, zgromadzi się w stolicy; poprzedzają go prowincyonalne sejmiki, prywatne zjazdy i narady. Wielki ruch umysłów kipi od góry do dołu stanu rycerskiego, od zamków pańskich do ubogich zagród. Wolność polityczna przyśpiesza bicie serc, wzmaga robotę mózgu, strumieniami gorącej krwi uderza we wszystkie punkty społecznego organizmu.
Zagroda wiejska i stojący pośrod niej dom z białemi ścianami mają pozór odświętny.
W bladem złocie jesiennego słońca, pod ścianami lasów, które jesień ubrała w żółte i purpurowe barwy, dążą ku zagrodzie bryczki, wozy, karoce, konni jeźdźcy. Gospodarz domu i jego dorośli synowie witają gości na ganku, od grzecznych ukłonów lub serdecznych uścisków pobrzękują szable, które noszą u boku, na znak wypraw wojennych odbytych i które odbywać są zawsze gotowi.
Gospodyni u progu paradnej izby spotyka wchodzących grzecznym ukłonem i rozradowanym uśmiechem. Stara się być grzeczną i okazywać radość, bo wymagają tego prawa gościnności i honor jej męża i domu. Stara się też przyjąć gości jaknajlepiej, zaspokoić ich potrzeby, dogodzić gustom, w korzystnem świetle przedstawić ład i dostatek domowy. Dba także o estetyczny wdzięk przyjęcia. Więc krząta się pośród gości, zaprasza do stołu, rozdaje nietylko przysmaki kuchenne, ale słowa miłe, które czasem płyną z serca, czasem z próżności, lub chęci dopomożenia mężowi w jednaniu politycznych przyjaciół i stronników. Szkoła życia towarzyskiego nie od dziś rozpoczyna się dla niej: posiada w niem wprawę i zamiłowanie. Żadne prawo i żaden obyczaj nie rozkazuje jej, aby opuszczała zgromadzenia męzkie i zamykała się w ciszy odosobnionego gineceum. Wchodząc, wychodząc, siadając gdzie i kiedy jej się podoba, słucha rozpraw o królu, dygnitarzach, dynastach cudzoziemskich, o stosunkach Polski z zagranicznemi państwami, o projektach do praw, wyznaniach religijnych, przywilejach klasowych, potrzebach finansowych, wojskowych, szkolnych. Ona sama we wszystkich tych sprawach nie przyjmuje bezpośredniego udziału, nawet do rozmów o nich miesza się rzadko, lecz zaczepiają one ze stron wielu o jej serce i głowę, rozszerzają widnokrąg duchowego widzenia, wprowadzają uczucia i umysł z ciasnego kręgu spraw osobistych w szeroką dziedzinę interesu publicznego.
Jakkolwiek nie uczyła się łaciny, obcowanie z tymi, którzy ją znają narówni z językiem ojczystym, uczyniło zrozumiałemi dla niej niektóre łacińskie wyrazy. Oto po długich naradach i sporach, chór głosów zgadzających się na coś trudnego, na jakieś brzemię, poświęcenie, wysilenie, wymawia trzy wyrazy: pro publico bono!
Zabrzmiało to, jak w kościele: Amen!
Wnosiła właśnie do paradnej izby wino i ciasto, lecz trzy wyrazy łacińskie, których znaczenie rozumie uderzyły w nią jak elektryczną iskrą.
Przed stojącą u progu i pokornie spełniającą czynność podawania mężowi żywności i napoju, ściany domowe otworzyły się na świat szeroki. Jakby wicher powiał i rozpędził dymy kuchenne, wśród których spędzała dni powszednie; z za nich ukazał się blask ideału, mającego przewodniczyć jej przez wieki.
Dam, sprawujących sądy miłości przy dźwiękach pieśni trubadurów, wielkich miłośnic, sławnych kochanek poetów, Polska wcale nie wydała; królowe intrygantki i wielkie kurtyzany były w historyi jej, lecz nieliczne. Z innej strony brak tej historyi niewiast takich, któreby, poświęcając życie nauce lub sztuce, zostawiły po sobie w tych dziedzinach wielkie imiona. Rycerze nasi obchodzili się bez Dulcynei, poeci bez Laur i Beatrycz; faworyty królewskie były zaledwie blademi cieniami Dian de Poitiers i pań de Montespan, Maintenon etc., nie posiadamy wcale w przeszłości Aspazyi, ani Hypatyi.
Kogóż więc posiadamy? W jakim przeważnie kierunku rozwijały się nasze wielkie lub oryginalne dusze niewieście?
W pierwszych brzaskach dnia dziejowego stoi Wanda, królowa samobójczyni. Niemiec Rytygier żądał jej ręki, aby wraz z nią zawładnąć krajem. Dla uniknięcia związku wstrętnego dla siebie, zgubnego dla kraju, rzuciła się w nurty Wisły i śmierć w nich znalazła.
Jest to legenda, lecz, jak w każdej legendzie, znajduje się tu, osnute przędzą poezyi, jądro historycznej prawdy. Brzmi w nich echo pierwszych walk Polskiz plemieniem teutońskiem i w mgle oddalenia ukazuje się postać pierwszej patryotki. Przez długie wieki, w wieczory zimowe, gdy wrzeciona furczą i wielki ogień pali się na kominie, niewiasty starsze opowiadają młodszym historyę Wandy i Rytygiera, aż w nizkiej izbie, pełnej furczenia wrzecion, wzbija się piosnka znana w pałacach zarówno jak w chatach:
Jak jutrzenka wobec słońca, Wanda blednie wobec Jadwigi z 14-go wieku, znanej przez historyę z dokładnością zupełną.
Ta znowu kochała wytwornego niemca, a została żoną dzikiego litwina dlatego, aby miliony pogan przyprowadzić do katolickiej chrzcielnicy i położyć kres krwawym zatargom dwóch plemion przez połączenie ich w granicach jednego państwa. Nie uczyniła tego bez oporu. Miłość dla niemca włożyła w dłoń jej topór, którym chciała rozbić zamkniętą bramę królewskiego zamku, wyjść i połączyć się z ukochanym. Ale otoczyli ją mężowie stanu. „Królowo! Pro fide et patria!” Poddała się. Potem, gdy jej małżonek, w odległej Litwie przywodził na łono kościoła pogańskich rodaków, ona na czele wojska odebrała od wroga jedną z polskich prowincyi. Potem ujmowała się za krzywdy wyrządzone ludowi, a gdy część ich została wynagrodzoną, wymówiła słowa bardzo głębokie na wiek, w którym żyła: „Straty wrócone, lecz któż łzy powróci?” Testamentem rozkazała odnowić i rozszerzyć akademię krakowską; nakoniec, młodo umarła. Dotąd istnieje w starożytnej katedrze krakowskiej ogromny krzyż czarny, u którego stóp ta kobieta prześliczna ciałem i duchem opłakiwała swą nieszczęśliwą miłość, składała dziękczynienia za wielkie zadanie spełnione, a modlitwą i łzami szybko wypłynęło z niej życie, złożone w ofierze pro fide et patria!
W wieku 16-ym Polki biorą żywy udział w wielkim ruchu religijnym, który naprzeciw świątyń katolickich wznosi mnóstwo kościołów protestanckich. Te zastępują łacinę językiem narodowym w liturgii, w pieśniach, w wykładzie ewangelii. Daje to pierwszy początek poezyi narodowej; dotąd była ona pamięciową i ustną; pismo i druk znały tylko łacinę. Jak roje pszczół oblatują kraj niezmierne ilości luźnych kartek, z psalmami i modlitwami, wierszowanemi w mowie powszechnie zrozumiałej. Pomiędzy twórcami tej bujnej poezyi religijnej, utrwalanej przez druk i pismo, znajduje się kilka imion kobiecych, poznanych przez historyę. Było ich zapewne więcej, które niepoznanemi zostały, bo kobieta ówczesna zdobywa się na akt odwagi, którym tylko wielki zapał natchnąć może: wstępuje na kazalnicę. U współczesnych autorów znajduje się wiele wzmianek o kobietach, które w protestanckich kościołach, nawet w zgromadzeniach domowych, każą i wykładają ewangelią, — wzmianek apologetycznych lub satyrycznych, stosownie do sposobu myślenia piszącego. Nie należy tego faktu przypisywać brakowi religijności u Polki ówczesnej: owszem, wiadomą jest rzeczą, że te właśnie momenty i narody najskłonniejsze bywają do herezyi i odszczepieństw, w których najgoręcej pracuje duch religijny. Sceptycy i indyferenci w rzeczach wiary nie zakładają sekt i nie trudzą się około ich rozszerzenia. Tylko, aby czynić jedno i drugie, trzeba posiadać, obok głęboko uczuwanej potrzeby religii, znaczną summę oświaty i odwagi. Bez pierwszej niepodobną jest analiza i krytyka, bez drugiej nikt znieść nie może cierni prozelityzmu. Polki 16-go wieku posiadały umysł dość obudzony i popierany przez odwagę, aby brać liczny udział nietylko w ruchach protestanckich, przybywających z Niemiec, ale w niezmiernie zajmującej sekcie, która wytworzyła się na gruncie polskim i była wyrazem pewnego kierunku myśli polskiej w ciągu całego stulecia. Nazywano ją błędnie Aryańską. Słuszna jej nazwa, od imienia założyciela, Socynianizm. Mało kto w Europie jest świadomy, że od tego produktu religijnej myśli polskiej, wzięły początek rozpowszechnione dziś w Anglii i Ameryce sekty unitaryuszów, antytrynitarzy i anabaptystów. W krytyce dogmatów bardzo daleko posunięci, Socynianie odrzucali wiarę w Trójcę i w bóstwo Chrystusa, a chrzest poczytywali tylko za obrządek pamiątkowy i godzien przechowania. Ale etyka ich była ściśle ewangeliczną, a zasady społeczne tak demokratycznemi, że podobne znaleść się miały zaledwie u końca 18-go wieku w filozofii i prawodawstwie francuskiem. Otóż od połowy 16-go do połowy 17-go wieku, Polki licznie stawały się wyznawczyniami tej sekty dyametralnie przeciwnej ówczesnym najogólniejszym wierzeniom i urządzeniom. Stawały się
Uwagi (0)