Darmowe ebooki » List » Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński



1 ... 55 56 57 58 59 60 61 62 63 ... 144
Idź do strony:
przeznaczenia może mię jaki młot w miazgę zdruzgocze; wtedy pamiętaj o mnie, myśl o mnie, i bądź mi zawsze przyjacielem, czy żyjącemu, czy bardzo dalekiemu, czy umarłemu. Na tej granicy, na której niegdyś ojcowie nasi chwytali z szczęsnem uczuciem rodzinne powietrze w piersi, na której klęknąwszy dziękowali Bogu, że im pozwolił wrócić z dalekich wędrówek, dziś my, stając, musim się żegnać z najdroższemi uczuciami i osobami. Dziś domem nam cudze ziemie, własna stała się gorszą, niż obca, niż daleka, bo więzieniem. W tej naszej ziemi, prócz ojca, żadnego przyjaciela, prawie żadnego znajomego nie liczę. Co dzień dochodzą mnie wieści o stanie społeczeństwa warszawskiego, które mnie przenikają zgrozą: podłość doszła nieprzebranej miary, nie ma prawie człowieka, który by umiał nawet powierzchowną godność zachować; dobry byt pieniężny i gospodarski ukołysał serca zranione, burakami i pszenicą grób polski zasypali, na wyścigi się uniżają i liżą. Mojem zdaniem roztropnością się zowie z motyką na słońce się nie porywać, ale z drugiej strony podły ten, kto plwa na motykę za to, że słońca z niebios strącić nie potrafi. Jednem słowem na śmierć smutny jestem i nigdzie żadnej nie upatruję nadziei. Najlepiej by się stało, gdybym mógł zachorować na jaką gorączkę i umrzeć. Wszystkie moje szlachetne marzenia w łeb biorą tem samem, że szlachetność jest wyjątkiem na tym świecie. Ja i Danielewicz gramy tu wściekle, by czas a raczej myśli własne zabić; dosyć nam się powodzi, bośmy dotąd wszystkich jeszcze pieniędzy nie przegrali. Rajecki, któremu się dostała w udziale cierpliwość starej Penelopy — żony Ulissesa, nie księcia Kapui — przepędza czas na przepisywaniu nut lub jedzeniu czereśni. Salvanus drapie się w łysinę i rozmyśla o znaczeniu tego słowa „koza”, ja zaś, niczego dobrego się nie spodziewając z przyszłości, wiedząc, iż każda chwila szczęścia jest wygraną na loterii, a ja w loterię wygrywać nie umiem, ni długo ni często, na wszystko gotów jestem, pocieszając się tą myślą, że jedno z dwóch zawsze wypaść musi: diabli albo człowieka wezmą, albo to, co go trapi, i z tą dewizą zasuwam się dzień po dniu w coraz grubsze ciemności. Temu rok, taki szczęśliwy byłem! Czasem, kiedy w nocy się przebudzę i wśród ciszy obrazy przeszłości przesuną się w żywych barwach, to podskakuję, jakby mi kto kulę między żebra wpakował. Addio, drogi mój — Ty, którego tak szczerze kocham i tak święcie szacuję!

Z.

Danielewicz serdecznie Ci się kłania, toż samo Salvanus i Otton Rajecki. Angliz zabity. Czy list mój odebrałeś w Genewie?

124. Do Adama Sołtana

1836. 1 augusta151, Praga

Wyjechawszy z Kissingen 26 lipca, od trzech dni już stanąłem w Pradze. Nic nie wiem o przyszłych losach, nic a nic, to tylko wiem, że szczególne próbki towarzystwa warszawskiego fashionable za dni teraz płynących, przechadzają się po Karlsbadach i Marienbadach, przechrzty, celnicy, ludzie spanoszeni od 1831 roku arendą wziętą od rządu na wódkę, tabakę, i towarami, ludzie zowiący się......., gadający o swoich kucharzach, apartamentach, o balach dawanych na Zamku pod kolumną Zygmunta, w których figurują na pierwszem miejscu wraz — aj waj! — z panami polskimi pozostałymi. Był w Marienbadzie jeden egzemplarz tych panów, z matką, z siostrami, wlokący się za tymi żydami z prawdziwie świętą rezygnacją, rozmawiający z nimi, jedzący, piknikujący, tak zupełnie oddany im, jak słyszałeś, że niegdyś starożytni oddawali się Fatom kiedy poznali, że daremna przeciw Fatom walka. Cezar sobie togą oczy przysłonił za pierwszem uderzeniem Brutusa, Katon sobie dialog Fedona odczytał i pchnął się w serce, ten zaś wzdycha i z tem samem poświęceniem się, na wolę losów, panu P. rękę ściska i kieliszkiem o jego kieliszek dzwoni. Nic zabawniejszego by dla mnie nie było, gdybym sam nie był Polakiem, ale to wszystko zmienia i, co by śmiesznością tylko się wydało, w tem znaczeniu musi podłością koniecznie być. Im bliżej do rodzinnej ziemi, tem obrzydliwsze powstają widma. Na przykład we Włoszech ujrzysz jeszcze X. X., ludzi możnych, jeszcze jakiś polor czasami czegoś mających; w Kissingen nad Renem ujrzysz z kijowskiej gubernii X., skąpego filantropa, przecież jeszcze, mówiącego dobrze po francusku, żałującego dwóch guldenów dla biednej żony, ale jeszcze, jeszcze ujść mogącego. Lecz w Karlsbadzie i Marienbadzie już wytrzymać nie potrafisz: tam ni Ukraina, ni Wielkopolska, ni Litwa, ale Warszawa się wylała, wylały się pomyje, co zostały na dnie w tej beczce, braha skiśniała gorzelników i piwowarów. Tam dopiero usłyszysz i pojmiesz, co to Polska dzisiaj: jak wszystko się płaszczy, jak wszystko przekupne, jak urzęda, przez Polaków odzierżone, dziesięćkroć razy straszniejszemi są, niż piastowane przez Moskali, jak wali się z pieca na łeb ostatek godności narodowej, jak z nędzy i hańby powszechnej korzystają Niemcy i Żydzi, jak Żydzi wszędzie i Żydzi tylko mają wpływy, znaczenie, potęgę, dostatki. A jak zobaczysz na własne oczy te figury naszego tiers-etat, gorsze tysiąc razy, niż niemieckie bankiery i epissiery niemieckie lub francuskie, podlejsze i chciwsze, niż najlichszy agent de change152, czekający w przedsionku Rotszyldów, bogatsze i potężniejsze w dzisiejszym stanie rzeczy, niż największy pan polski — to ci coś przeklętego w sercu stanie, to i łzy zakręcą się w oczach, i świat cały Ci się wyda tylko marną farsą, której chyba koniec jest początkiem czegoś szlachetnego i lepszego, lub przynajmniej ciszą!

Nie, nie, mój drogi! To jest wieczne prawo: kraj, który stał przez arystokracją, gdy ta arystokracja ginie, musi przejść przez długie lata poniżenia i podłości. Nie od razu siły żywotne, zgromadzone w niej, mogą inny kierunek wziąć i znów być jasnym płomieniem. Gdzie lud jeszcze niewywyższony na wielki — oświeceniem, tam bez arystokracji nic nie będzie i być nie może. Lud sam działać nie zdoła nigdy, reprezentanci jego prawdziwi, to arystokracja, nie kupcy, nie tiers-etat, nie bankiery. Kto porywa masy? Kto się sam porywa na drogi niebezpieczne, którym tylko przyświeca gwiazda honoru lub sławy? Kto? Lud tylko i arystokracja. Lud zaś umie tylko przez trzy dni być zgodnym, wielkim, potężnym, reszta czasu musi wpaść w ręce mniejszej liczby ludzi. Smutny jestem bardzo, wszystko dokoła kirem powleczone mi się wydaje.

Powiedz mi, czy lżejsze powietrze w górach, czy wolniej serce bije nad jeziorami? Wspomnij też czasem o mnie na tym Lemanie, kędy tyle uczuć młodego serca puściłem wraz z biegnącemi falami, kędy lubiłem marzyć o przyszłości, której nigdy nie obaczę!

Jadę do Graeffenberga za dni kilka; pisz do Pragi, tylko zaraz, ja Ci z Graeffenberga pisać będę. Konstanty i Salvanus i Otton O’Connel153 Ci się najszczerzej kłaniają. Addio, mój drogi!

125. Do Henryka Reeve’a

Grefenberg, 26 października 1836 r.

Drogi Henryku!

Dopiero dziś odebrałem list Twój z dn. 24 sierpnia. Nigdy nie byłem w Marienbadzie i generał omylił się w tem, jak i w wielu innych rzeczach. Od dwóch miesięcy jestem w Grefenbergu, gdzie biorę kurację wodną, nowo wynalezioną. Jeśli list ten odbierzesz prędko, gdziekolwiek się znajdujesz, odpisz natychmiast do Freywaldau, Śląsk austriacki, Okrąg Tropawa. Jeśli odbierzesz go dopiero później, daj odpowiedź do Wiednia, gdzie zimę spędzę. Nazywa się to po grecku: Ananke, gdy się jest oddzielonym od siebie o trzydzieści mil zaledwie, a list, który się napisało, zużywa dwa miesiące, by dosięgnąć miejsca przeznaczenia. Żegnaj. Ale jest to jednak z Twojej winy, gdyż od sześciu miesięcy ani słowa jednego nie napisałeś.

Tak jak dawniej

Zyg. Krasiński.

126. Do Henryka Reeve’a

Grefenberg, 5 listopada 1836 r.

Drogi Henryku!

Trzeba rzeczywiście nie mieć szczęścia, by nie zobaczyć się po pięciu latach rozłąki, gdy się było od siebie w odległości zaledwie dwudziestu mil; wszystko przez to, że generał wyobraził mię sobie w Marienbadzie, podczas gdy żona jego, którą widziałem w przejeździe w Pradze, wiedziała doskonale, że pojechałem do Grefenbergu, miejscowości uczepionej u szczytu góry, gdzie prosty chłop, nazwiskiem Priesnitz, wynalazł kurację wodną. Biorę ją od trzech miesięcy i odebrała mi prawie wszystkie siły. Otóż patrz, co się stało! Otrzymałem Twój bilecik, pisany 24 sierpnia z Pragi, dwa miesiące później, to znaczy 30 października wieczorem w przeddzień mego wyjazdu do Wrocławia, dokąd odprowadziłem ojca, który przybył, by spędzić ze mną dwa miesiące w pustyni. Odpowiedziałem Ci do Pragi do pałacu hrabiego Thuna, nie wiedząc, dokąd się zwrócić i zachowując przy tem jeszcze słabą nadzieję, a raczej żywe pragnienie, żeś jest jeszcze w Pradze. Ale ponieważ dotychczas nie dałeś mi żadnego znaku życia, piszę do Ciebie wprost do Hampstead. Ten zawód, Henryku, wynika jednak z Twojej winy. Prosiłem Cię w moim ostatnim liście z Rzymu, abyś pisał do mnie do Kissingen, a od sześciu miesięcy nic o Tobie nie słyszałem. Utrzymuję, żeś źle postępował względem starego przyjaciela. Jeśli życzysz sobie wiadomości o mnie, oto one:

Od trzech miesięcy dwa razy dziennie, doprowadziwszy mnie do kulminacyjnego stopnia potu, jaki ciało ludzkie osiągnąć zdoła, wrzucają mię do źródlanej wody, gdzie kilka minut pozostaję. Później każą mi brać kąpiel głowy, oczu, nóg, pół-kąpiele w tej samej wodzie. Następnie pozostawiają mię zupełnie nagiego przez dziesięć minut pod kaskadą w lesie, wreszcie w dzień i w nocy noszę mokrą płachtę na brzuchu i na głowie. Jednem słowem, jestem rybą. Możesz sobie wyobrazić, jak tego rodzaju końska kuracja wprowadza w rozprzężenie maszynę p. Zygmunta, lecz przepowiadają mu najlepsze rezultaty, których ciągle jeszcze oczekuję w przyszłości, nie odczuwając w teraźniejszości najmniejszej poprawy. Ponieważ jednak tu, w górach, zima już nadeszła, od dziś za tydzień jadę do Wiednia, gdzie spędzę zimę, używając w dalszym ciągu zimnej wody. Tam też będziesz do mnie pisywał.

Nie mogę Ci powiedzieć, w jak nędzny sposób spędziłem w najgłębszej samotności te trzy miesiące, mieszkając w chacie na szczycie górskim i chodząc dwa razy dziennie pół mili do małego miasteczka, gdzie mieszka mój przyjaciel Danielewicz, który chciał dzielić moje przykrości, mając przez cały ten czas za jedyną pociechę swoje pianino. Jeśli zobaczysz panią Handley, powiedz jej, że Danielewicz robi w kompozycji olbrzymie kroki naprzód i napisz mi nieco o tem, co porabia pani Handley. Stary Szambelan Reichberg z Monachium powiedział mi, że ma zamiar się rozwieść. Czy to prawda? W każdym razie złóż jej moje uszanowania i powiedz jej, że przypominam sobie z przyjemnością pełne harmonii wieczory, spędzone u niej. Oddaj również Handley’owi pozdrowienia ode mnie. A Ty co porabiasz? Co robisz? Jaką drogą pójdziesz?

Starzejemy się, przyjacielu Henryku, nasza pierwsza wiosna przeszła; lato się zbliża, a lato, miłosierny Boże, będzie suche! Dla mnie życie jest jedynie szpitalem, którego sala wydłuża się w miarę mych kroków.

W ostatnich czasach dużo czytywałem po niemiecku. Przysięgam Ci, że powietrze jakiegoś kraju wnosi do duszy dźwięki jego języka, gdyż, nic nie umiejąc, zacząłem czytać Jean-Paula i Okena, i Hartmanna, i Nibelungi, i Sagę Frithiofową, i Novalisa, i Goethego, i nie wiem, jak to się stało, że ich zrozumiałem. Wtedy jakby świat nowy otworzył się przede mną. Jean-Paul zrobił na mnie wrażenie nieznanego Boga, który stworzył nowe wybrzeża. Jest to dusza najbardziej świeża, jaką znam, najbardziej dziewicza. I w ogóle poezja niemiecka bliższa jest najwyższej Istoty, niż jakakolwiek inna w Europie. To też jest mniej indywidualna, mniej silna, mniej ludzka, niż Szekspir i Byron, lecz nieskończenie bardziej podniosła, szersza, mniej cielesna. Wszechświat, to wieczny bohater tej literatury. Poeci jej zlewają się ze wszechświatem, podczas gdy Byron zwęża wszechświat do siebie, a Szekspir wtłacza świat w ramy społeczności, miejsca, intrygi, którą rozwija i przedstawia. Niemcy, to trójkąt w kole, Szekspir, to koło w trójkącie. To też ile w nim siły, jakiż jest ostry, wyostrzony, przenikliwy! Ale zupełnie nie umie odnaleźć siebie, nie umie nadać sobie falistych poruszeń duszy, zlewającej się z Bogiem, rozpraszającej się we wszystkiem. Nie ma pojęcia o tem, co to ciecz, jest ciałem stałem, marmurem, żelazem, posągiem. Niemcy zrozumieli lepiej, niż cośkolwiek innego, naturę cieczy i wibracje. Wzdychają i wznoszą się ku jakiemuś kształtowi, a później opadają znowu na łono Boga. To sprawia, że są tak dziecinni, tak naiwni i tak głębocy zarazem, a niekiedy pełni tak boskiego wdzięku. Gdyż nic na świecie nie ma tyle wdzięku, co fala wodna, żagiel i zapewne (gdybyśmy mogli je zobaczyć) fale powietrzne, magnetyczne, prądy elektryczne.

Żegnaj, drogi! Odpisz mi! Twoje długie milczenie, wierzaj mi, to tylko wrażenie wywarło na mnie, że powiększyło we mnie w dwójnasób pragnienie usłyszenia głosu Twego. Mówię Ci na honor i na prawdę; jestem zawsze Twoim przyjacielem.

Zyg. K.

Gib treulich mir die Hände, 
Sei Bruder mir und wende 
Den Blick vor Deinem Ende 
Nicht wieder weg von mir! 
Ein Tempel, wo wir knieen, 
Ein Ort, wohin wir ziehen, 
Ein Glück, für das wir glühen, 
Ein Himmel mir und dir!154 
 

Wspaniałe wiersze Novalisa, jedyne prawdziwie piękne, które napisał, gdyż proza jego nieskończenie przewyższa wiersze. Te jednak są wspaniałe.

127. Do Adama Sołtana

Wiedeń, 12 novembra 1836 r.

Dziękuję Ci za list, który mnie przywitał na samym wstępie tutaj. Mój drogi! Smutne w nim myśli. Powiadam Ci, biedna Twoja maleńka szczęśliwsza od nas wszystkich, śniło się jej tylko, że była na ziemi i po nocy jednej obudziła się na powrót w domu. My zaś niejedną noc jeszcze mamy. Nic czystszego, nic bardziej błogiego, jak zgon dziewczęcia. W późniejszych latach, wśród pokus życia i trudów jego umierać, to inaksza sprawa, bo już duch nasz przyrósł do ziemi, przylgnął do ciała, człowiekiem stał się

1 ... 55 56 57 58 59 60 61 62 63 ... 144
Idź do strony:

Darmowe książki «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz