Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Ja wciąż chory jestem. Rzadko gdzie bywam, na teatrze tylko często, doskonałe aktory, osobliwie pani Rettich; kiedy patrzę na nią, czuję strumień życia w poprzek piersi wybuchający. Zresztą smutno mi schodzą dni, ale schodzą i wkrótce 25-ty rok mi przyciśnie pieczątkę dojrzałości na głowie.
Pisał mi ojciec w ostatnim liście zawczoraj, że Twoi synowie zdrowi. Ja imieniem księżnej pisałem do księcia Radziwiłła, by o paszport się wystarał dla Marii. Księżna Ponińska ofiarowała się ją przewieść do Wiednia na wiosnę, bo jedzie w marcu do Kamieńca. Nasza księżna zrazu się wahała przyjąć, bała się komandora, ale jej dowiodłem jak dwa a dwa równe cztery, że nigdy lepszej sposobności nie znajdzie, a że komandory duszą Don-Juanów; nie są zaś Don-Juanami, szczególnie ten, o którym mowa. Zatem pisze do Ponińskiej, przyjmując jej udział w tej sprawie; nie pisz jednak o tem do niej, aż Ci sama o tem napisze. Przyznać trzeba, że Ponińska, choć śmieszna, dobre ma serce i Tobie wielce przyjazna; list, w którym ofiarowuje się księżnie, pełen delikatnej i czułej grzeczności. Mówią, że tu wkrótce Rozalia Rzewuska z córką przyjedzie, jadąc do Włoch. Podziękuj Skibickiemu za list jego i powiedz, że Salvan mu się kłania i że Edward wkrótce wyjdzie na wolne powietrze.
Malarz Włoch z Wenecji, który rok siedział na Wołyniu i wiadomy Ci obraz robił, przywiózł mi kopię śliczną i żywą; mam ją na stoliku. Często w wieczór sam jeden siedząc, marzę nad tym obrazem, aż mnie przebudzi pytanie, grzmiące w głębi duszy: „Jaka przyszłość Twoja?” I wtedy świat marzeń pęka i zdaje mi się, że coś twardego, obrzydliwego mnie obejmuje. I gdybym w takiej chwili mógł ducha w lepsze strony wyzionąć, bez cierpień konania, Bogu bym podziękował. Co z życia, kiedy siły spać muszą, spać będą coraz głębszą nocą; kiedy nic nie nęci, nie zapala, nie wstrząsa; kiedy najwyższym celem polowanie, lub fabryka cukru burakowego, a wszystkie miłości i żądze, jak szereg pogrzebny, przesłonięty całunem, co noc żegnają nas na wieki! A propos żądz i miłości; Sołtyk już żonaty, a zatem nie dureń, bo trzydziestu lat nie ma. Mówią, że okropne sceny się dzieją między nim a matką żony; pięćset tylko dukatów dostała panna w intercyzie. Eheu! Eheu! To są nasze polskie przepychy. Addio mój drogi, pisuj często do swego Zygmunta.
(22 kwietnia 1837)
Właśnie w tej chwili odbieram list z Petersburga, w którym pisze mój ojciec, by przysłać na jego ręce list księżnej o paszport i że zaraz paszport wydany będzie, że już to wyrobił; ale tymczasem, jak wiesz, już tego nie potrzeba, bo Przeździecki w Kamieńcu rzecz ułatwił w nieprzytomności Guriewa. Z niecierpliwością czekam przybycia Marii. Chciałbym, nim stąd odjadę, ją ujrzeć i opisać ją Tobie. Jadę zaś 25 maja do Kissingen.
Jestem wciąż chory, mój Adamie, i na ciele, i na duszy. Świat materialny dwoi się przed mojemi słabemi oczami, moralny pęka i łamie się w dziesięcioro w sercu i umyśle moim; nie ma nic w duszy mojej, na czem bym spocząć mógł, żadnej gałązki zielonej po potopie, żadnej oazis na puszczy, żadnej nadziei na przyszłość. Pić opium i marzyć to szczęście największe; prawda, że i tu piekło zjawia się po przejściu snów o niebie. Dziś rano Konstanty coś zagrał z czasów, w których byliśmy w Neapolu, z czasów, które mi się dzisiaj wiosennemi wydają, z czasów, które też poprzedziły najszczęśliwsze dni mojego życia — i słysząc tę preghierę166 Mojżesza uczułem taką żądzę, taką, że tak powiem, lubieżność skończenia bytu, żem westchnął z żalu, kiedy minęły akorda i opadło we mnie żądanie śmierci. Gdyby kto czasem mógł zajrzeć w duszę moją, kiedy sam jestem u siebie, kiedy myślę i męczę się, toby się wzdrygnął — bo, jak fala, wiecznie podnoszę się, by żądać, i opadam w rozpaczy, czując, że z żądz moich nic nigdy nie będzie. Stąd też ja z całej natury najbardziej kocham fale morskie, rozbijane na ostrych skałach Sorrento lub na mieliznach Lido; zdaje mi się zawsze, że w nich coś siostrzanego widzę. Każden podobno człowiek taką falą jest w nieskończoności stworzenia. Im kto silniejszy, tem więcej razy wróci do szturmu, ale wszystkim, wcześniej czy później, jeden koniec bywa — rozbicie. Bohatery zakwitną pianą białą, świecącą, jak wielkie bałwany, i to się zowie ich gwiazdą; mierne dusze płyną z boków i z tyłu, płyną i płyną, łamiąc tylko w drobne zmarszczki powierzchnię głębin. W głębiach zaś, mówią, że są perły ciche, i różowe korale, i kwiaty — któż wie, co rośnie w grobie? Groby przecież, to dna oceanu naszego. I tam muszą być perły, korale i kwiaty. Żegnam Cię i ściskam.
Zygmunt
30 kwietnia 1837 r.
Drogi Henryku!
Mówiąc o Henriecie, obudziłeś w mej duszy coś niewypowiedzianego. Zdawało mi się, że we własnem sercu usłyszałem dzwon pogrzebowy. Żadna z kobiet, którą kochałem na tym świecie, nie była szczęśliwa, nie szedłem bowiem w miłości drogami świata i nie kochałem żadnej według przepisów i ceremonii, ustanowionych przez społeczeństwo. A teraz, gdy sprawiłeś, że struna, drzemiąca w mojem sercu, wydała jęk przeciągły, cała moja pierwsza młodość wraca do mnie. Ujrzałem znowu te same widoki, twarze, czuję woń tych samych kwiatów i niejasne zarysy tych samych marzeń. Mały domek Empeyta szydzi ze mnie białością swoją, ciasny ogródek, gdzie przycisnąłem ukochaną do łona, gdzie ukląkłem po jej odjeździe i tyle się za nią modliłem, obejmuje mnie swemi drzewami, łodygami, gwiazdami. A fale jeziora zdają się skarżyć i w promieniach księżyca spostrzegam łódeczkę swoją, kołyszącą się na wodzie. Biedna Henrieta! Los jej jest losem większości kobiet: mierność, przerywana kilkoma rozdzierającemi wspomnieniami, i duch ich powoli drętwieje, a piękność ich niknie z każdą wiosną. Gdy róże znów się pojawiają, one więdną; wszystko je opuszcza: i kochankowie, i mężowie, i dzieci. Serce ich tylko pozostaje niezmienione, świeże i zawsze młode w ich łonie. Gorzkie szyderstwo, które my, mężczyźni, nie jesteśmy skazani znosić, co nam oszczędza przynajmniej śmieszności, ale czyni nas zimnymi, rozumującymi, chciwymi dóbr doczesnych materialistami. Kobieta nigdy materialistką nie jest; jeśli chce za taką uchodzić to dlatego, że się wstydzi przeciwieństwa, które wytworzyło się między jej położeniem a sercem, że pragnie wydać się zrezygnowaną i rozsądną. Ale w gruncie rzeczy ma zawsze nadzwyczajnie gorące uczucia, jakiekolwiek byłyby lody, rzucone na nią przez wiek, jakąkolwiek powściągliwość, którą wlały cierpienia lub doświadczenie w jej formy zewnętrzne, w jej codzienne rozmowy. Dlatego też kobiety są nadzwyczajnie nieszczęśliwe po przekroczeniu czterdziestki, dlatego też kobiety są bardziej religijne od mężczyzn, dlatego też widzimy, że mają niewyczerpane sposoby przywiązywania się nawet do obcych: jest tyleż improwizowanych matek i sióstr na tym świecie, co kochanek; kochać, to znaczy żyć dla kobiety.
Biedna Henrieta! Jeśli pierwsza kobieta, którą mężczyzna kochał, wywiera wpływ ogromny na resztę jego życia, cóż ma to dopiero za znaczenie dla kobiety? Widzę jeszcze ten dzień deszczowy, w którym schodziłem górnemi ulicami, przechodziłem przez most Rodanu, biegłem do Paquis, i siostrę Emilię, idącą do kościoła, i mały opuszczony domek, i milczącą służącą, jak mówi mi, że nie ma nikogo, i schody, które przemierzyłem w dwóch susach, i pokój naprzeciw Mont Blanc’u, i dziewczę młode, całe w czerni, wychodzące ze swej sypialni, by mi słów kilka powiedzieć, i świat westchnień, i ten pierścień, który jej na palec włożyłem, i mój płaszcz, cały mokry, rzucony na ziemię, i jej śnieżno-białą kryzę, wznoszącą się i opadającą na jej wzburzonem łonie. Czuję wielkie pomieszanie, gdy myślę o tem teraz: po co tam przyszedłem? Przyszedłem, by żądać wszystkiego, a nic nie przyrzec. Mówiłem: „Będziesz mię zawsze kochała, a ja nigdy nie zostanę twoim mężem”. Na co biedaczka wśród łez odpowiedziała mi, wierząc w to szczerze: „Przyjmuję twoje serce, moje do ciebie należy, o reszcie nie mówmy!” Byłem wówczas bardzo głupi, bardzo nieświadomy spraw tego świata, ale nigdy nie byłem tak szczęśliwy i, jeśli będziesz miał kiedykolwiek sposobność zobaczenia jej znowu, powiedz jej, że istnieje myśl męska, która z prawa do niej należy i która jej nie zapomniała. Dzwonami pogrzebowemi, dzwonami pogrzebowemi jest to wszystko, mój przyjacielu. Jezioro spokojne i niebieskie, jakby wielki kamień grobowy z lapis lazuli, i jedyne dwie rzeczywistości, które tam pozostały, jedyne widma, które przychodzą błądzić nad jego brzegami, to my obaj: Ty i ja. A my dwaj, czy jesteśmy ci sami? Czy tysiąc rzeczy w nas nie zginęło? Co się stało z naszym szerokim widnokręgiem? Z naszemi nieskończonemi aspiracjami, które kiedyś (tak spodziewaliśmy się wtedy) miały się wcielić w twarde głazy tej ziemi? Dokąd zaszliśmy z naszą straszliwą pożądliwością sławy? Wiosła rybaków więcej wydają dźwięku, niż nasze imiona, a przepływająca fala zna je lepiej, niż nas ludzie. Jeden jest tylko cel na tym świecie — to śmierć. Poza nią wszystko przemija, ona jedna jest wieczna. Czas i ruch, to praca, pożądanie, ból, rozbicie wszystkiego — śmierć, to spokój, szczęście, połączenie wszystkiego: żyjemy jedynie, aby umrzeć, a umieramy na to, by martwymi pozostać. Nicość żadnej roli nie odgrywa w moich pojęciach. Jest śmierć, a więc jedność i błogie szczęście, lecz nie ma nicości. Umrzeć znaczy żyć w sobie, żyć znaczy żyć poza sobą. Nie można żyć w sobie, póki się nie osiągnęło pełni ducha, spokoju. Oto dlaczego nieskończoność duchowa może bardzo dobrze nie zajmować żadnej przestrzeni. Mówiąc inaczej, żyć bez istnienia znaczy być umarłym, a istnieć z cząsteczką życia znaczy być jeszcze na tym świecie.
Żegnaj, mój drogi! Odpisz mi do Kissingen, koło Würtzberga w Bawarii, gdzie, przypuszczam, będę na początku czerwca. Uszanowania dla matki Twojej. Henryk W. każe Ci przesłać pozdrowienia i dziękuje za Twoją o nim pamięć.
Kissingen, 6 czerwca 1837
Drogi Konstanty! Ulrych się na krytyka urodził, ma naturę zaprzeczania; „nie” jest jego wszystkiem, tak jak u Mefistofelesa w Fauście. Jego rozumowanie podobne do tego: „Jeśli czarno, to fałszywie, jeśli biało, to nieprawdziwie; jeśli zaś cudem jest zarazem biało i czarno, to niedorzecznie”. Naprzód krytyk powinien ogarnąć myśl dzieła; jeśli jej nie pojmuje, niechaj się do krytyki nie bierze. Albowiem można sądzić tylko o tem, co jest w naszym rozumie pojęciem, o tem co się stało niejako gościem mózgu naszego. Lecz jeśli mówimy: „Twarz tego zamaskowanego człowieka jest brzydka lub piękna”, to głupstwo, bo naprzód larwę, co go kryje, zedrzeć powinniśmy, a dopiero o rysach jego wydać zdanie. Jedyna prawda całej krytyki Ulrycha w tych mieści się wyrazach: „Gdzie chciał być dowcipny, nieco ciężki”, zresztą nic a nic podług mnie nie trafił167.
„Massynisa niepotrzebny”.
Co to znaczy powiedzieć „niepotrzebny”? Jak tylko podobało się poecie wprowadzić postać, ona jest i żyje. Chyba, że jej nie dokonał, nie postawił na nogi, nie uczynił częścią żyjącą całości organicznej; wtedy należy mówić, że owa postać niedopełniona, nieożywiona, niedorzeczna, ale nie, że niepotrzebna. Tak samo można by wyrzec, że wszystko niepotrzebne, że cały poemat niepotrzebny, że suknie, obuwie niepotrzebne. Tak samo można by wyrzec, że wszystko niepotrzebne, bo można nago, boso chodzić. Mefistofeles w Fauście niepotrzebny, bo można było wszystkie jego mowy i czyny skupić w parę sentencyj i położyć w przedmowie, przypisku lub dewizie. Sam Faust niepotrzebny, można było nic nie napisać; stworzenie całe niepotrzebne, można było nic nie stworzyć. Nic nie jest potrzebnem, ale są rzeczy konieczne: i tak Bóg nie potrzebował zapewnie ani komet, ani słońc, ani komarów — lecz koniecznością jego rozumu poszło, że biegną komety, świecą słońca, brzęczą komary.
Massynisa jest to pierwiastek wszech-złego, który ciągle przemienia się koniecznością samego stworzenia na dobre, są to ciemności na dzisiaj, które przestaną być ciemnościami jutro; jest to to nic, to zero niepojęte, okropne, straszne, szatańskie, dopóki go nie znamy, dopóki ono nas otacza tajemnicą nieskończoności, a które co chwila przetwarza się na coś: jak tylko coś powstaje, robi się światło, dźwięk, harmonia. Jest to, słowem, szatan wszystkich wieków i społeczeństw wiecznie walczący, wiecznie pobity, w mgłę się rozchodzący, mający jednak chwile swoje piekielne, zbrodnicze, złośliwe.
Dalej Leon takie stawia zadanie: „Czy autor chciał powiedzieć, że zemsta nie tylko pogańskim bogom, ale i chrześcijańskim miła, czy też, że Irydion jest to ludzkość, na wieki wieków zemsty szukać przymuszona? Jeśli to myśl polityczna, to niestosowna forma; jeśli filozoficzna, to radykalnie fałszywa”.
Dość zawiły period, rozwikłać go trudno, jednak dzieło samo winno było nań odpowiedzieć. Spytaj się Leona, czy nigdy nie słyszał, nie znał, nie ścisnął ręki postaciom, które żyły, a częścią znikły nieszczęśliwie na ziemi, których głowa pałała jednem tylko dzikiem marzeniem, a których serce cierpiało, i żądało, i wszystko poświęciło, i wreszcie pęknąć musiało w żelaznych rękach konieczności, nic nie wyprosiwszy u losów, nic nie zdziaławszy dla braci. Zstąpili oni do grobu, hańbą pozorną okryci, wielu ludzi ich przeklęło; oni święci byli uczuciem, wielcy męstwem, błędem ich tylko to było, że nie wymiarkowali czasu, sił, zasobów, słowem, całego mechanizmu i matematyki życia. Tacy ludzie należą duszą i ciałem do poezji. Polityka mało o nich lub nic nie powie, historia więcej, poezja najwięcej, wszystko może! I po wszystkie wieki byli tacy bohaterowie nieszczęścia, żadnem nie
Uwagi (0)