Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Przeleżawszy cztery miesiące i pół w łóżku, coraz słabszy na oczy i na duszy, wyjechałem do Polski i stamtąd puściłem się do Wiednia wraz z Danielewiczem i tu odbywam kurację długą, nudną, niewiele mi polepszenia przynoszącą. Wierzaj mi, Konstanty, nieraz myślałem i myślę o Tobie, nieraz, leżąc w gorączce, cierpiąc z zamkniętemi oczyma, przypominam sobie twarz Twoją, głos Twój, wszystkie ruchy Twoje. Jakżeś Ty się musiał zmienić od czasu, w którym zawsze wesół, zawsze z konceptem lub wierszem na ustach przychodziłeś do mnie, zapisywałeś na kominie „erę fajkową”, czytywałeś mi o Władysławie Łokietku, a ja Ci się odpłacałem Władysławem Hermanem. Mój drogi, cóż Ty robisz teraz? Smutnym jesteś w krainie południa i wiosny; piękności natury, o których tyle marzyłeś dawniej, na nic się nie zdały Twojemu sercu. Cóż Ci po cieniu pomarańczowych drzew, cóż Ci po woniach kwiatów, rosnących naokoło, kiedy przyjaciół nie masz wokoło siebie, kiedy matka Twoja nie wie może o Tobie, jedyną tylko ma pociechę w powtarzaniu czasem imienia Twego. Ależ i mnie los nie obdarzył swojemi dary: w głębi duszy mojej osadził wiele myśli i uczuć wiele, które żrą i palą, i nasłał na mnie wielu nieznajomych, wielu obojętnych, którzy mi krzyczą chórem: „Tyś szczęśliwy”, bo słyszą śmiech mój nieraz, konceptów tłum, żartów mnogość, a nie domyślają się nigdy, że pod tą powłoką coś głębszego smuci się, czasem rozpacza.
Coraz gorzej zdrowie mi się psuje: nerwy moje drgają wciąż, jak struny, i przyjdzie do tego, że same fałszywe akorda wydawać będą. Wiek, który nas otacza, ciąży na mnie. Tytan starożytności jednej góry, złożonej z warstw gliny, z popiołu bez myśli, z lawy i ognia bez duszy, zrzucić nie potrafi — gdzież się człowiekowi jednemu spodziewać, że zepchnie sponad siebie nawał tylu myśli, cisnących go na dół, ogrom, pełny życia i przekleństwa. Piszę jeszcze czasem, ale nie z taką wiarą, jak dawniej; gdzież się podziały wszystkie wiary moje!
Przesyłam Ci wraz z tym listem małą sumkę 360 franków; może Ci się na co zda, a przynajmniej na to, żebyś był pewny, że Cię nigdy nie zapomnę i najszczerzej zawsze kochać będę.
Odpisz mi zaraz i, jeśli masz jakie polecenia, daj.
Twój Z.
Rzym, 21 novembra104 1833
Twój list z Korsyki wczoraj odebrałem w Rzymie. Są chwile, są głosy, które dochodzą mnie, jak gdyby z łona wieczności: Twój właśnie brzmiał mi tak wczoraj. Kiedym pomyślał, że razem wzrośliśmy, że przestrzeń pokoju mojego w Warszawie, gdzieśmy tyle godzin przeżyli, rozszerzyła się na lądy i morza, dzielące Rzym od Bastia, do Aix, zdało mi się to dziwnem. Oba błąkamy się po świecie, a dom nasz, powiedz, z której on jest strony?
Ja tu zimę prześlęczę, bo lubię te gruzy, lubię tę karę, która spadła na miasto wieczne, na miasto ucisku i podłości, egoizmu i zbytków, słowem na ten Rzym, co był otchłanią, pożerającą wszystkie narodowości świata. A teraz, spojrzyj na te ruiny, na ten bluszcz, rozkosz zieloną jaszczurek, na te groby pomieszane, powikłane, leżące w pustyni, w Kampanii Rzymskiej, a potem pójdź do pałacu cezarów, do Kolizeum, do gmachów Karakalli! Olbrzymy stawiali te mury, tysiąc ludzi skonało, nim drugie tysiąc dźwignęło te filary, te stosy rzniętych, dłutowanych opok, a dziś wyryte na nich dłonią czasu przekleństwo, jak na czole zbrodniarza, i Rzym leży zwalony, leży i gnije, leży i nie powstanie więcej!
Tu dopiero masz wszystkie idee tego świata, rozciągnięte na ziemi i zdeptane: patrycjat w sarkofagu Scypiona, w grobie Metelli, zwierzchnictwo ludu w cyrku gladiatorów, w pałacach cezarów, bo cezar był najwyższy trybun, cezar był niegdyś reprezentantem ludu. Patrycjat, choć srogi, nieubłagany, egoista, miał cnoty wielkie, znał, co to poświęcenie dla swojej idei, co to walka długa, uporczywa i śmierć bez trwogi. Ale lud i cezar nie znali nic, nie umieli nic; byli zwierzętami, zataczającemi się wśród krwi i złota. Patrz, jak się rozpili: z Rzymu przodków swoich zrobili rynsztok rozkoszy i legli w nim, i przeszło lat trzysta leżeli w nim, aż zagrzmiała trąba Północy, aż przyszli barbarzyńcy i znieśli ich precz na wieki!
Ale razem tu jest świętszy widok: krzyż tu panuje, katolicyzm tu stanął po wszystkich wzgórzach; on świat ocalił, a razem w miłosierdziu swojem obronił ostatki starego świata. Żebyś tu był, ukląkłbyś i uwierzyłbyś. Poeto, wstydź się nie być katolikiem!
Teraz Ci powiem coś, ale żądam od Ciebie najświętszego słowa przyjaźni, że nikomu, bez wyjątku, nie powiesz nic o tem. Mam dramat, dotyczący się rzeczy wieku naszego; walka w nim dwóch pryncypiów, arystokracji i demokracji; tytuł: Mąż. Przeszlę Ci manuskrypt; nie wątpię, że zyski będą, bądź łaskaw je przyjąć od przyjaciela. Rzecz, sądzę, dobrze napisana. Jest obrona tego, na co się targa wielu hołyszów: religii i chwały przeszłości. Bezimiennie powinno być wydrukowane; nikt nie powinien domyślić się autora. Słyszysz, Konstanty! Jeśli mnie kochasz! Ten wyraz usta Ci na kłódkę zamknie, nieprawdaż? A rzecz ułożysz następującym sposobem: pan Jędrzej Firlej umarł w Korsyce kiedyś i Ty tam był. Młody to był Polak; umierając, powierzył Ci manuskrypt ten, prosił o wydrukowanie. Przyszlij mi swój adres, odpisz czy się podejmujesz tajemnicy, a przesłanem Ci dzieło zostanie. Pamiętaj, że mnie kochasz, że żadne względy nie mogą Cię zniewolić do wydania tego, co Ci przyjaciel powierza105.
Mickiewiczowi ode mnie tysiąc uścisków. Żegnam Cię. Mój adres: Piazza di Spagna Nr 26 Roma.
Ściskam Cię najserdeczniej, najserdeczniej.
Jeśli wpadnie Ci w ręce Agaj-Han, drukowane we Wrocławiu u Korna niedawno, to myśl o mnie!
Rzym, 16 decembra 1833
Drogi Konstanty! Czego Ty naśladujesz formę mickiewiczowską? Czego Ty nie dążysz do udzielności, do głębszych myśli? Czego Ty bierzesz poezję, jako styl, jako skupienie pewnej ilości porównań, a nie jako rzecz, jako duch, z którym przez długie namysły zapoznać się trzeba. Np. wiersz Twój o Napoleonie jest to Delavigne, jest to to właśnie, co inni wszyscy powiedzieli o Napoleonie: ale ja chcę, byś Ty coś powiedział. Dalej, w Olszynie piękne i trafne porównanie odchodzącego morza i zostawiającego muszlę za sobą, ale czemu efekt cały psujesz zaraz wierszem: „Tutaj muszlami były nieprzyjaciół ciała”. Na co ten opis, to wytknięcie, że ja to i to powiedzieć, a to tylko, nie co inszego, chciałem?
Pamiętaj, że poezja jest syntezą, analiza zawsze jej szkodzi. Uczucie poetyczne przecież jest nieopisanem, syntetycznem, kiedy się więc rozrabia na słowa, na myśli, trzeba, o ile sposób, zachować jego naturę: podnieść ramię i wskazać ludziom, a niech oni rozbierają, ile promieni w tej gwiaździe i jak szybko światło jej bieży do ziemi. Daję Ci te rady i krytyki bez bojaźni, by Ci się nie spodobały; gdybym Cię nie kochał serdecznie, tobym Ci powiedział, że nic z tego nie widziałem w Twoich wierszach. Myśl głębiej, myśl głębiej, drogi mój Konstanty! Wyzwól się raz na zawsze z form cudzych i w poezji, i w polityce! Odrzuć fatalizm warszawski, który jeszcze przebija w Tobie!
Co Ty nazywasz duchem rewolucyjnym u nas, co Ty mienisz przez „przytłumienie” jego? Czyś się dotąd nie przekonał, że wszystko było niedojrzałe, że ideę wielką wcielono w krzyk i hałas, i mierność? Jej niedobrze było w tych łachmanach, więc usunęła się. Ale powiedz mi, cóż nie było miernością, co nie wyszło u nas na ostatnią nędzę: i zapał, i olbrzymi terroryzm, co miał być nowym 93 rokiem, i poezja pisana, i elokwencja mówiona, czy to nie małe dzieci wszystko? Czemu Ty, drogi mój Konstanty, ufasz słowom, jakoby przyjaciołom doświadczonym? Słowa, wierz mi, są niczem, ale możem się przyzwyczaić do uważania ich za wszystko. Krótko mówiąc, nie rozumiem Twoich utopij o rzeczypospolitej, kiedy żyjesz śród najzepsutszego towarzystwa. Potem naucz się ważyć ludzi na wartość ich, przekonaj się, co to są imiona głośne, sławy, czyny, trąbione po świecie. Mój drogi, mój przyjacielu! Wierzaj słowom kochającego Cię szczerze, zamknij się w sobie nieco, myśl udzielnie, rozważaj sam, odłóż entuzjazmy, które zwykle kończą się niczem, bo w słowach siłę duszy wyrzucają na wsze strony świata, a kiedy do czynu przyjdzie, idź te siły zbierać tam, gdzie wiatry je poniosły!
Improwizacja Konrada jest dzielna, „Pielgrzymstwo106” jest tak głęboko pomyślane, jak nieczęsto zdarza się myśleć naszemu wiekowi, ale przez krewkość ludzi będzie ono raczej szkodliwem, niż użytecznem, bo mało kto zrozumie cele autora, cele najczystsze, najświętsze. Mickiewicz jako człowiek jest jeszcze piękniejszym, niż jako poeta; on jeden szczerze mówi, on jeden wie, co poświęcenie. Dlatego myślę, że źle mu jest pomiędzy ludźmi, którzy interes swój mają na celu, a słowo „poświęcenie” przyczepiają do siebie, jak liść figowy na posągach, by zakryć, wiesz co.
Agaj-Han jest meus. Sądzę, że nie było jeszcze po polsku dzieła formy takowej. Poemat prozą, często liryczny; zresztą może być głupstwem, bo myślę, że wiek 19-ty jest wiekiem mierności pod wszystkiemi względami, co pochodzi z tego, że wspólnej idei w nim nie ma, a indywidualność ludzka, jakkolwiek genialna, za słaba, jeśli nie w związku z ideą, tyczącą się ogółu świata. I dlatego też w poezji sztuka przepadła — sztuki dziś nie ma, są tylko sztuczki pojedynczych ludzi.
Manuskrypt Ci przyślę, kiedy będzie przepisany; jest on po polsku. Daruję Ci go, zrobisz, co zechcesz; jeśli nie wydrukujesz, to będziesz miał pamiątkę po przyjacielu, a pamiętaj imienia jego nigdy nie wydać! Jeśli będę miał fundusze, to Ci prześlę na to, zresztą za miesiąc poślę samo pismo. Danielewicz Cię ściska. Pisz do mnie zaraz i wierzaj, że Twój Zygmunt Cię kocha.
Rzym, 19 grudnia 1833 r.
Drogi Henryku!
Nie poznaję Cię więcej! Cóż za zmiana zaszła w Tobie! Wydaje mi się, że dusza Twoja jest zacieśniona i ze wszystkich stron otoczona zaporami, że wyobraźnia Twoja dobrowolnie dała się skrępować ciężkiemi łańcuchami, jednem słowem, że umysł Twój zapuścił się w filozofię niemiecką, jakby w jeden z tych podziemnych lochów egipskich, gdzie powietrze jest ciężkie, a droga ciemna. Obowiązkiem moim i przyjaźni mojej ostrzec Cię przed tem zawczasu. Jeżeli masz być poetą, nie bądź metafizykiem. Jeżeli masz być mężem stanu i czynu, nie bądź filozofem niemieckim! Poznaj wszystko, ale nie umieszczaj swego serca tam, gdzie są tylko formułki i frazesy, a nie ma ani uczucia, ani myśli! List Twój, zaprawdę, jest dla mnie niezrozumiały, ale co w nim rozpoznałem natychmiast, to wpływ Monachium i może p. Edwina Hell. Dlaczego zamykasz się w celi? Dlaczego patrzysz na Boga przez szczelinę? Pozostaw to jakiemuś Niemcowi o niebieskich oczach, duszy, zbudowanej na kształt labiryntu, włosach prostych i długich i sękatym kiju, podobnym do tych, które nosili sofiści, wyśmiewani przez Lukiana. Wyjdź, udaj się między ludzi, badaj ich charaktery i namiętności, niezależnie od tego, czy przeznaczone Ci jest, byś ich później opisywał, czy też kierował nimi! Dobra erudycja powinna być sztuką, a nie nauką. Posługuj się Spinozą i Oryginesem, jakbyś posługiwał się dwiema myślami, przechodzącemi Ci przez głowę. Ale nie rób sobie przyjaciół z tych dwu umarłych, nie żyj z umarłymi, ograbiaj ich tylko, jak Twoi przodkowie, barbarzyńcy, którzy zabierali broń, a zostawiali trupa. Widziałem kilkakrotnie, że Niemcy wywierały wpływ bardzo ujemny na obcych. Trzeba być Niemcem, by móc wykorzystać naukę niemiecką, jak trzeba być Indusem, by zrobić coś z mitów indyjskich.
Co do uczucia i myśli, jestem odmiennego, niż Ty, zdania. Sądzę, że myśl znajduje się na połowie drogi między pierwszem, niewyraźnem uczuciem, a uczuciem końcowem, zupełnie jasnem; myśl jest czemś wypracowanem, analizą, pracą, pochodzi z uczucia i za cel ma również uczucie. Szczytem doskonałości jest czuć to, co się uprzednio zrozumiało, to znaczy czytać biegle po sylabizowaniu, grać bez nut na klawicymbale to, czego się wyuczyło nuta po nucie, objawiać ludziom w formie natchnienia to, co się zebrało przez długie lata w pocie czoła. I w tem widzę podziwu godne prawo opatrzności, która w końcu przyznaje nagrodę wysiłkom duszy, poezję obliczeniom matematycznym, zwycięstwo umęczeniom długiej walki.
Co do mnie, jestem ciągle chory, chociaż mam się lepiej. Poetyzuję jeszcze i wierzę nawet w moje postępy. Ale postęp dokonywa się w sposób anektywny przez myśl i cierpienie. Dawniej natchnienie przychodziło częściej, gdyż jest ono łatwe, gdy się pisze jedynie błahostki o sobie; w tem z Tobą się zgadzam. Dwa miesiące temu ukazał się we Wrocławiu poemat mego wyrobu na 210 stronicach, wzięty z dziejów tych czasów, gdy ojcowie moi pustoszyli Moskwę, a Polka wstępowała na tron carów, by zginąć później w pustyniach Azji. Jest to dzieło, którego styl i forma są nowością w naszym języku. Piszą mi, że zrobiło wrażenie.
Od tego lata piszę dramat, traktujący o sprawach obecnych tego świata, o zasadzie arystokratycznej i ludowej. Bohater jest hrabią i poetą zarazem; przeciwstawiłem mu naczelnika ludu, człowieka genialnego, niskiego pochodzenia, który kroczy na czele miliona szewców i chłopów. Wprowadziłem sceny konwulsyjne na ruinach zburzonych katedr, wściekłe śpiewy, chóry przechrztów, saint-simonistów, kobiet wolnych, proroków przyszłości, lokai wyzwolonych, rzeźników, obojętnych na wszystko prócz namiętności do krwi przelewu, klub zabójców. A wśród tego pokazałem wodza, rozumiejącego swoje dzieło, i wyznawców, porwanych zapałem i nic nie rozumiejących. A później nakreśliłem postać hrabiego, poety, śpieszącego bronić swych braci do
Uwagi (0)