Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖
O obfitej korespondencji Zygmunta Krasińskiego przyjęło się pisać jak o brulionach nienapisanej nigdy powieści. Prowadząc przez wiele lat wymianę myśli z różnymi adresatami swoich listów, Krasiński kształcił styl, wypracowywał swoje poglądy, urabiał swoich słuchaczy politycznie i estetycznie, ale też próbował wykreować siebie – dla każdego z odbiorców nieco inaczej. Można te odrębne kreacje traktować jak różne maski lub — jak odmiennych nieco narratorów.
Zbiór kilkuset listów Krasińskiego w opracowaniu profesora Tadeusza Piniego ułożony został według klucza chronologicznego, przez co mieszają się różne narracje i style, a całość tworzy opowieść o życiu człowieka epoki romantyzmu. Znajdziemy tu opinie, relacje z pierwszej ręki i plotki o Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie czy Towiańskim i jego wyznawcach, a także bezpośrednie, subiektywne (i ciekawsze przez to) wzmianki o wydarzeniach, którymi żyła wówczas Europa, takich jak powstanie listopadowe, rzeź galicyjska, Wiosna Ludów i wojna krymska.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Listy wybrane - Zygmunt Krasiński (czytaj online za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
7-go septembra, Opinogóra. Wiesz, nie porzuciłem tego biednego, Twojem zdaniem już nad miarę starego kaftana, który Cię obwijał w St. Laurent, mam go z sobą, wczoraj w nim na polowanie chodziłem, tylko podszewkę inną mu sprawię. Zapomniałem Ci powiedzieć, że sukienki dwie admiracją się stały Elizy i ojca mego, gdy w nich malutki wystąpił. Aksamitny kobierzec także, i El. go do Warszawy zabrała. Wczoraj, gdym skończył pisać do Ciebie, czytałem trochę St. Martina. Wrońskiego mi przypomina obietnicą wieczną i wiecznem niedotrzymywaniem, udaje, jakoby wszystko znał i wiedział, tylko nie mógł tajemnic swych użyczać ludziom, zanadto jeszcze na ich pojęcie małoletnim. Oczywiście należy do illuminatów 18. wieku, o których tyle w „Hrabinie Rudolstadt”. Zawsze się tak dzieje, że zmysłowa część człowieka upatruje raj w przeszłości, bo raj był niebem dla ciała ludzkiego, a umysłowa część człowieka upatruje niebo w przyszłości, bo niebo jest rajem dla wiedzy i myśli człowieczej. Duch zaś cały, jaźń cała ludzka, powinna się starać, by ten ideał przeszłości i przyszłości zlał się w jedno teraźniejsze życie. Owa teraźniejszość zarazem rajska i niebieska zacznie się przy ciał zmartwychwstaniu, to to, co ja zawsze zowię anielstwem. W St. Martinie przeważa zawsze idea raju, przeszłości, upadku człowieka, tak, jak w filozofii idealnej Niemców przeważa zawsze idea przyszłości doskonałej. St. Martin wiele zmysłowego jeszcze i mistycznego ma. Raj, czyli doskonałość ciała, zlej z niebem, czyli doskonałością myśli ludzkiej, a będziesz miała doskonałość ducha ludzkiego, czyli jego przeanielenie, czyli taki stan, w którym już każda chwila teraźniejszości jego będzie wielką, świętą, wielmocną! Raj był apoteozą ciał, niebo dusz, duchów zaś przebóstwieniem będzie żywot wieczny, nieskończony, co chwila wyższy, miłośniejszy, piękniejszy, świadomszy, głębiej uczuty, głębiej pomyślany, śliczniej kształtowany! Te myśli nasunęło mi czytanie St. Martina, który, powtarzam, wielce jednostronnością raju nacechowany, ale w którym świetlane są błyskawice. — Żargon Generała Michała składa się z St. Martina i Svedenborga, — taką bym formułkę ułożył: St. Martin + Svedenborg — geniusz = Myciel (+ znaczy plus, — znaczy minus).
8-go septembra, Opinogóra, 11-sta w wieczór
Jutro jadę do Warszawy i, skoro przybędę, list ten na pocztę rzucę. Przybyła Fregata z czółnem, jadę, a wolałbym jeszcze tu kilka dni z ojcem zostać, ale trzeba interesa Jerzane ułożyć i wynaleźć gdzie i skądsiś list kredytowy na wyjazd Elizy, trzeba służących poodprawiać niepotrzebnych, o paszporta prośby pisać itd., itd.; czyli nudzić się wszechmocnie. Dziś Gloza św. Teresy z rana przyszła mi na pamięć, ale miasto po hiszpańsku, po polsku:
Zastanę pewno od Ciebie listy w Warszawie; mam przeczucie, żeś Ty w Dieppe niedługo bawiła, i żeś już z powrotem. Ile razy wracam do Twego listu, nowy żal mnie zdejmuje. Rózgą bym dał Luszy, ale proszę Cię, o tem nie wątp, że przyjdzie chwila, w której ona potrzebować Cię będzie i w prośby uda się do Twego serca. Jeszcze w Warszawie kawałeczek dopiszę, a teraz, kładąc się, wzywam opieki Pańskiej nad Twoją głową najdroższą, wzywam spokoju i potęgi zarazem Ducha św. nad nią. Nie uwierzysz, Dialy, jakbym pragnął, by wszelkie złe mi się stało, a Tobie wszelakie dobro. Trzy dni przebyłem prawie na ciągłej rozmowie z ojcem, czułem, że go cieszę i rozrywam; wolałbym tu zostać, niż tam jechać, ale, gdybym nie pojechał, nic by się nie stało, a przecież trzeba pomyśleć i o bursztynie i o bulionie, o tych dwóch moich pocieszycielach. Trzeba drugi nakazać, by był gotowy. Pamiętaj kazać wysypać z wielkiego woru kaszę i raz ją na słońcu rozłożyć w Rey, potem znów wsypać, bo inaczej zupełnie stęchnie. Tak mi tu mówili znający się na tem doskonale! Bóg Cię strzeż, najdroższa moja!
10-ta z rana, Warszawa. Przybyłem w nocy i straszną noc przebyłem w zielonej jaskini. Nie mogę Ci opisać okropnego wrażenia, jakie sprawił ten pokój na mnie. Listy Twe z 28-go i 30-go zastałem u siebie na stoliku. Przeczytałem je, zmartwiły mnie, zmartwiły. I Natalia i Lusza zgryzły mnie, bo gryzą Ciebie, a potem przewiduję, że się gubią i zgubią, a gdy się dogubią, wiem, jak Tobie smutno będzie. Więc, zmartwiony, położyłem się, ale, gdy Jan wyszedł, gdym sam jeden został w tym samym grobie, który mnie opasywał przez całą zimę, zaczęły się snuć przede mną samym widziadła moich boleści niesłychanych, tu wycierpianych, i wpadłem nagle w stan zimy przeszłej, jak człowiek, co ze szczytu skały spada w morze lodowate. Tak nagle, tak nagle uczułem wkoło siebie śmierć, zimno, galwanizm fal duszących. Te same ściany wysokie, ogromne, surowe, pogrzebne, te same makaty śmiertelne, te same połyski świecy palącej się z tyłu, przy oknie, jak onych nocy, gdym tu szalał i przestał był być człowiekiem, otoczon marami nieszczęścia, śniąc, że mój ojciec ginie, i czując w każdej chwili, że Ty się posuwasz ku Nicei, ah, ku Nicei, i nadaremno. Wiosna, Ty, podróż cała, duch rozbudzon, wszystko to jakby nie było, a tamto wróciło, tamto ogarnęło. Dowiedziałem się jakoby na nowo, że matka Twoja chora, że Ty musisz wyjeżdżać, ujrzałem Jerzego odprowadzającego Cię do kolei, Luszę, księcia starego. Potem zdało mi się, że wchodzi ta dantejska figura Stadnickiego i donosi mi, że już po wszystkiem, i wszystkie noże, które mnie wtedy przeszyły, znów mnie przeszywały, uczułem w sobie zmartwychwstającą rozpacz, obłęd, głupotę, beznadzieję, odrętwienie, śmierć wieczną! Uczułem, co to ja, gdym daleko od Ciebie, jaka przepaść mnie dzieli od drugiego mego ja, co przy Tobie, lub co niedawno ożył przez Ciebie. Tak, jakem modlił się wtedy za matkę Twoją, zacząłem się modlić, modlić się i za Ciebie, tak, jak wtedy, gdym nie wiedział, gdzie jesteś, między Paryżem, Avignonem, Niceą. Słowem myślałem, najdroższa Dialy, żem pomieszany na rozumie, — a taki ból świeży, młody, nowo narodzony darł mi serce, gdym myślał o nieszczęściu 6-go stycznia, żem nie wiedział, gdzie duszę podziać, by nie myślała i przestała cierpieć. Co to za władza miejsc? Promień świecy jednej może tak pomieszać ducha człowiekowi. Jakżeż wiecznie wszystko, co składało życie nasze, obecne w nas jest i drzemie tylko, przeszłe nie przechodzi, — draśnij tylko czem, a żyje, wstaje, rozdziera. Okropną noc przebyłem. Piszę jeszcze pod zmory tej wrażeniem. O Dialy, jakżeż ja kocham Ciebie, jakżeż ból Twój wiekuje we mnie z przykrościami wielą, takiemi właśnie, które najbardziej drą serce, bo z serca ich nie sposób wyjąć, wypowiedzieć, więc zostają w sercu, jak ość rybia w gardle, jak muszki zdechłe w oku, jak ów kłos ogrodu jezuitów w płucach moich, czy rękawie, już nie pamiętam, gdzie był zalazł. Pij, pij wodę żelazną, niech Ci sił przyda, sił, sił. Dziwne to cudowności Aleks, opowiada o Besarabii. Ja jeszcze bardziej zwątpiłem o rzeczywistości tych dóbr, kiedy takie fantastyczne, pełne wersalskich szpalerów, narzędzi do tortur, napierśników srebrnych, tureckich szat i ludzi, o Bogu wyobrażenia nie posiadających. Przyznasz, że mieszanina Guliwerowa, ale to wszystko się rozjaśni za kilka dni, skoro do hipoteki się dostanę. Ręce i stopy Twe całuję. Grypa Twoja musiała była zwolnieć nazajutrz, bo nic mi o niej już nie mówisz. Bóg Cię najwyższy strzeż. Do obaczenia, — do obaczenia.
Twoja teraz i na wieki św. Teresa
1845, 28 septembra, Warszawa
Najdroższa Ty! Eliza dziś się jeszcze nie dopakowała, ale jutro niezawodnie wyjeżdża, 30-go będzie w Poznaniu, 2-go w wieczór w Berlinie, 10-go lub 11-go w Heidelbergu, tam spodziewa się listów Twoich, zapewne koło 17-go najdalej zjedziesz się z nią. Kazała mnie, bym Ciebie bardzo o to prosił, byś raczyła z nią pójść do Amerykanina ząbnika; dopełniam jej żądania.
Przesyłam Ci przez nią:
Wszystko to oddanem Ci będzie, a mam nadzieję, że bulion znajdziesz idealnie dobrym. Sam Ci drugi transport przywiozę jako i innych wyliczonych tu przedmiotów. Wczoraj od Ciebie nic nie miałem. Proszę Cię, niech tu do 6-go nowembra odbieram od Ciebie wiadomości, a później w Wiedniu poste-restante. Monikarza nie zapominaj, proszę Cię i błagam.
Smutno, nader smutno mi jest stąd wyjeżdżać na Litwę, a smutno dlatego jedynie, że dłużej listy Twe iść będą, bo zresztą niczego tu nie żałuję w Warszawie; ale to jedno, ponieważ moje wszystko stanowi, więc znowu wszystkiego tu żałuję. Wyjadę zaś dopiero 3-go oktobra, a 4-go będę w Knyszynie; pisać będę, o ile będę mógł, ale smutno mi, smutno, że tak te listy leźć będą, bo Ty wiesz, że one powszednim chlebem moim. Niedobrze mi na zdrowiu, przeklęta grypa znów się odezwała we mnie, kaszlę, i piersi bolą. To szalonego uporu jest choroba — od kiedym przeszłej zimy jej dostał, dotąd się jej pozbyć nie mogę, powraca za lada odmianą powietrza, a potem melancholia mnie znowu pożera. Gdym nie z Tobą, gdy z Tobą nie przechadzam się, gdy Tobie nie czytuję, gdy nie jeżdżę z Tobą, gdy, rano się budząc, nie czuję, że wnet mogę Cię obaczyć, to mi niemiłym wszystko i nie potrafię do niczego się wziąć, a z latami, w takich porach mojego osamotnienia, osierocenia od Ciebie, rośnie gorycz głęboka, coraz głębsza w duszy mojej głębiach. Tak mi się czasem płakać chce, że aż strach, a gdy, przy tem usposobieniu, jeszcze opadną mnie interesa, gdy trzeba myśleć o wydobyciu skąd pieniędzy, o zaradzeniu najnudniejszym wymagalnościom położenia, dobrach, owcach, kupnie zboża na zasiew, o głodzie bliskim, o procesach itd., itd., tak to dalece z moją naturą się nie zgadza, że mi ręce opadają, że mój duch ginie i, jak zając pod kapuścianym liściem, przepada pod pozytywizmem tych zatrudnień. Jedne tylko Twoje interesa to mają do siebie, że mnie zawsze napotykają gotowym, obudzonym, żwawym, bo one tem samem, że Twemi są, natychmiast kolorytu idealnego, kolorytu krwi serca mego nabierają i rozpłomieniają iskrę we mnie. Muszę się na Litwie z Grodzkim widzieć, który przybywa do mego ojca, i jeśli powierzę kwit Twój komu, to jemu do rąk własnych i z zastrzeżeniem, by go nie wydał, aż mu napiszę. Tymczasem od Stadnickiego odpowiedź przybędzie, a Grodzki wszystko mi wytłumaczy i objaśni, bo z gruntu poczciwy i bardzo biegły człowiek. Niech Bóg Cię oosłania, zasłania, owiewa wszechmiłością i wszech-opieką swą. Chciałbym Ci krwi mojej spod serca, mózgu spod czaszki dać, gdybyś mną karmić się mogła i rość w siły, które bym utracał, ależ podobno nawzajem karmimy się sobą i, wyższym sposobem, karmimy się duchami naszemi, i wtedy żaden z nas nie słabieje, owszem, oboje się podnosim i wzmacniamy. Lecz najdzielniej tak się karmim, kiedyśmy razem. O to chodzi, by i z daleka ta komunia równie żywotną i silniącą nas była. Wtedy nastałby pomiędzy nami ciągły cud! O wierz mi, wielka, nieskończona miłość jest ciągle cudem, jest rodzicielką cudu tak w ludzkości, jak w indywiduach, i nic cudownego nie stało się ani na niebie ani na ziemi nigdy, jedno przez miłość. Chciałbym modlitwami uprosić Boga, by Cię jak dziecię swe kołysał w życiu, uspakajał i koił. Chciałbym, byś dostąpiła ulgi, spokoju, ciszy, by to serce, by ta krew, by te nerwy się urytmiły i, jak pieśń brzmi miarowo, tak krążyły w Tobie. O, Ty nie wiesz, jak nieskończenie pragnę, by Tobie choć nieco lepiej było. O siebie o tyle dbam tylko, o ile mogę się do tego przyłożyć, a zresztą nic. Do obaczenia, do obaczenia, Dialy.
Twój teraz i na wieki Zyg.
1845, Genua, 5 decembra
Otóżem i tu już: otwarte okno, morze i maszty okrętów, trochę księżyca, stuk młotów pracujących w porcie — przypominam sobie Fieska. Zatrzymałem się tu przez dziś, od wczoraj przyjechały, bo mi lepiej jest samemu zupełnie, niż tam, kędy jadę. O, Ty nie wiesz, Adamie, w całej rzeczy i rozciągłości, jakie ja mam życie, Ty nie wiesz, że np. przystałbym tu, w tej gospodzie, nikogo nie znając, ni z kim mówiąc, przebyć zimę, i że bardziej byłoby mnie tu w domu, niż tam kędy jadę. Ale nie lubię o tem mówić, dajmy temu pokój.
Już przyjechała Eliza z panią D., tu listy zastałem. Sobolewskich nie ma, oba w Rzymie, stary ojciec tylko tu438. Z Rzymu listy widziałem. Podróż odbyłem szybko, przeczytałem Thiersa i Bülowa i kilka innych tomików; zimno mi tylko było nazajutrz wyjazdu.
Ten sam Zichy, któregoś mi pokazywał, gdzieś wieczorem, już koło Bruck, zaczął mi gadać o Warszawie, że tam był w jesieni, opowiadać, co widział, wreszcie chwalić się, że zna wiele pięknych Polek, pomiędzy
Uwagi (0)