Darmowe ebooki » Felieton » Obiad literacki - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka w .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Obiad literacki - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka w .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 19
Idź do strony:
sterty kanibalskich niedorzeczności i ludożerczej retoryki. Trzeba studiować te dokumenty jak myśmy je studiowali. aby uwierzyć, że to się zdarzyło we Francji niespełna przed stu laty: krwawa dyktatura tałałajstwa, fagasów, lokajów, zawiści, denuncjacji...

— Och! och! och!

— Ależ tak! I co za obłuda, ileż kłamstwa w tej rewolucji. Napisy, mury, przemówienia, historia, wszystko w tej epoce kłamie. Co za książka byłaby do napisania pod tytułem: Blagi rewolucji. Bo gdzież jest sąd oparty na prawdziwej prawdzie? Czy jest jeden fakt, którego by patriotyzm, partyjne nienawiści, dziennikarstwo nie zmieniły w legendę? Czy wie kto z tych, którzy powtarzają katarynkę o zdobyciu Bastylii, ilu więźniów wróciły światu te straszliwe lochy? Trzech czy czterech....

— Powiedzcie to staremu Michelet.

— Świeżo był u państwa Michelet bal, gdzie kobiety wystąpiły przebrane za uciśnione narody: za Polskę, Węgry, Wenecję...

— Tańczyły przyszłe rewolucje Europy...

GONCOURT: — Kiedyś byliśmy w Trianon obejrzeć zacisze królowej Marii Antoniny. Więc to jest owa zabawka, z której zrobiono kamień oskarżenia przeciw biednej kobiecie! Ależ najmizerniejszy finansista robił większe zbytki...

— Cóż chcecie, lud nie rozumuje.

— Kiedy rozumuje, jest jeszcze gorzej...

— Od roku 1789 Państwo okazało się diablo zachłanne... Pytam się czasem, czy, pod mianem wszechwładzy Państwa, przyszłość nie gotuje nam despotyzmu biurokracji, tyranii gorszej od jakiegoś Ludwika XIV92...

— Wielkie niebezpieczeństwo dzisiejszego społeczeństwa to oświata. Wszelka kobieta z ludu chce dać, i daje — wypruwając sobie żyły! — dzieciom wyższe wykształcenie, którego sama nie miała, ortografię, której nie zna. Z tego szału niższych warstw, aby windować dzieci wyżej siebie, aby je podnosić nad swój poziom — tak jak się podnosi na rękach brzdąców podczas ogniów sztucznych — rodzi się Francja gryzipiórków i biurokratów, w której — skoro robotnik nie wydaje robotnika, ani rolnik rolnika — nie będzie niebawem rąk do grubszej roboty.

— Znałem studenta medycyny, który się stykał z mętami społeczeństwa, a interesował się tatuażem. Przytaczał mi osobliwe tatuaże, na przykład Wolność, równość, braterstwo na brzuchu prostytutki, a na czole galernika: Trzeba mieć pecha.

— Równość! oto słowo wypisane dziś na czele naszego kodeksu, na czele wszystkich instytucji. A czy może być okropniejsza, niesprawiedliwsza, bardziej krzycząca nierówność, niż nierówność służby wojskowej? Miej dwa tysiące franków, posyłasz kogoś, aby zginął za ciebie; nie miej ich, jesteś mięsem armatnim.

— Nic w tym świecie nie jest jednakie i nic nie jest równe. Przywilej powinien być absolutną regułą społeczeństw. Nierówność jest prawem naturalnym, równość najokropniejszą z niesprawiedliwości.

— Ba, republika, kłamstwo powszechnego braterstwa, oto najbardziej antynaturalna z utopii. Człowiek może kochać jedynie istotę, z którą się styka, albo którą posiada...

— Niechby wreszcie i republika, ale taka, która by skupiła naprawdę najtęższe głowy, a nie republika złożona wyłącznie ze wszystkich miernot i wszystkich ciurów skrajnej lewicy... Albo monarchia, ale złagodzona zmysłem filozoficznym.

— Rzecz szczególna, że po rewolucji, przy upadku autorytetu monarchii w całej Europie, przy rosnącym udziale mas w rządzie, nigdy nie było większych przykładów despotyzmu jednostki. Weźcie Napoleona III i Bismarcka93.

KTOŚ, półgłosem: — Dyrektor miejsca kąpielowego powiadał mi, że sprzedaje się krzesła, na których usiadł cesarz. Więc są ludzie, którzy ubóstwiają miejsce jego hemoroidów94! I my drwimy jeszcze z ludów, które oddają cześć ekskrementom Wielkiego Lamy.

— W historii ludzkości są tylko dwa wielkie prądy: nikczemność, która stwarza konserwatystów, i zawiść, która stwarza rewolucjonistów.

GONCOURT: — Chciałbym społeczeństwa, które by było arystokracją, ale arystokracją talentów, otwartą dla ludu, rekrutującą się szeroko z inteligencji robotniczych. Marzyłbym o takim rządzie, który by się starał zabić nędzę, skasował wspólny dół nędzarzy, uchwalił bezpłatny wymiar sprawiedliwości, mianował adwokatów dla ubogich, opłacanych jedynie zaszczytem, stworzył równość wobec Boga, bezpłatność chrztu, małżeństwa, pogrzebu, który by dał w szpitalu wspaniałą gościnę chorym, który by stworzył ministerstwo cierpienia publicznego.

SAINTE-BEUVE: — Ach, ta ohyda naszych przedmieść! Nie pojmuję, jak można nie być na tronie św. Wincentym á Paulo95 albo Józefem II.

— Uzdrowić to wszystko, to byłby początek — powtarza Sainte-Beuve kilkakrotnie, po czym z tych filozoficznych i humanitarnych wyżyn schodzi szybko na rozmowę o dziewczętach z ludu, które — powiada — studiował gruntownie i które mają w wieku dojrzewania dwa lub trzy lata dzikiego wieku, szał tańca i miłostek, puszczają się na całego, po czym robią się z nich stateczne żony i gospodynie.

— Trafne spostrzeżenie.

— Ba! Kompetencja Sainte-Beuve’a w tej materii...

— Cała lista opozycji przeszła w Paryżu. Pomyśleć, że, gdyby cała Francja była tak oświecona jak Paryż, bylibyśmy narodem nie do rządzenia. W gruncie, każdy rząd, który stara się o zmniejszenie ciemnoty, dąży do swego upadku.

— Wszystkie arystokracje skazane są na zagładę. Arystokracja talentu zginie przez dziennik, który rozrządza sławą i rozdaje ją tylko swoim, organizując rodzaj literackiej demokracji, gdzie naczelne role przypadną reporterom i kuchmistrzom dzienników. To jedyni literaci, jakich Francja będzie znała za pięćdziesiąt lat.

— W dniu, w którym wszyscy mężczyźni będą umieli czytać, a wszystkie kobiety będą grały na fortepianie, dożyjemy końca społeczeństwa.

— Zacytuj jeszcze testament kardynała Richelieu96: „Jak ciało, które by miało oczy na wszystkich członkach, byłoby potworne, tak potworne byłoby państwo, w którym wszyscy poddani byliby oświeceni. Byłoby w nim równie mało posłuchu, jak wiele zarozumienia i dumy”...

— Wiem o młodym proletariuszu, który rzucił posadę w sklepie, powiadając, że to jest fach, w którym „nigdy o człowieku nie mówią”. Boję się o przyszłość epoki, w której wszyscy zapragną kariery próżności i rozgłosu.

— Kiedy ktoś ośmielił się spytać na ulicy krawca Armand, co się dzieje z garniturem zamówionym przed dwoma tygodniami, ów odparł: „Niech mi pan nigdy nie mówi o ubraniach na ulicy, jestem krawcem tylko w magazynie”.

— Synteza dzisiejszego mieszczucha: człowiek, który się kazał wymalować w mundurze gwardzisty narodowego — w balonie!

— Wiecie, znam subiekta97 opłacanego bardzo drogo, za to, aby udawał ustami świst nowego jedwabiu rozwijając farbowane wstążki.

— Ktoś mówił, że to, co można by nazwać polorem moralnym robotnika, zależy od schludności jego rzemiosła. Nie ma robotnika kulturalniejszego niż cieśla, który może pracować w białej koszuli; nie ma większego bydlęcia niż farbiarz.

TAINE: — Wszystko kandydaci na wyborców! Wybory, powszechne głosowanie, plebiscyty! Po tylu wiekach, po tak długiej edukacji ludzkości, wrócić do barbarzyństwa liczby, do zwycięskiej głupoty ślepych mas!

— Chcecie cyfry, która oświetla zbytek i nędzę Paryża? Co zimę, zastawia się w lombardzie trzy tysiące amazonek.

— Aubryet opowiadał mi, że wczoraj na ulicy siedmio- czy ośmioletnia dziewczynka stręczyła mu swoją czternastoletnią siostrę i ofiarowała się, że będzie chuchała na szybę w dorożce, tak że policjant nic nie zobaczy.

SOULIÉ: — To wielka blaga melodramatów, owa „dziewczyna z ludu”, skorumpowana przez bogatych mieszczan: w istocie zawsze prawie zhańbiona jest przez kogoś z bliskiej rodziny.

— Byłem niedawno w gabinecie dyrektora policji. Czy wyobrażacie sobie, że ten gabinet, powiernik tylu straszliwych rzeczy, pełen jest pikantnych obrazków, wyzywających nagości, które pokrywają nie tylko okropną urzędową tapetę, ale rozkładają się po krzesłach, fotelach, na biurku... „Tak, tak — powiada dyrektor — kiedy się widzi cały dzień same brzydkie rzeczy, człowiek musi od czasu do czasu spojrzeć na coś przyjemniejszego”.

— Nie mów nic na policję. Czy chcesz wojny? Powiedział nie pamiętam kto: „Kiedy Francja ma ochotę bić policję, wszelki inteligentny rząd powinien jej dać sposobność bicia sąsiadów”.

— Uważaliście, że, kiedy się wpuści do rządu członka Towarzystwa geograficznego, wojna jest murowana?

— Zastanawiałem się, w jaki sposób zrodziły się na świecie organy sprawiedliwości. Przechodziłem dziś nad Sekwaną, chłopcy bawili się. Największy rzekł: „Trzeba zrobić sąd. Ja będę sądem”.

— A ta sprawiedliwość, która ma dwa stopnie: idiotyzm, niedorzeczność! Sprawiedliwość powinna być nieomylna jak papież. Czytałem w tych dniach wyrok apelacji, który skasował i zdyskredytował najzupełniej wyrok pierwszej instancji.

— Wiecie co, gdyby tak ksiądz Galiani98 wrócił na świat, wiecie co by powiedział?

— Ksiądz Galiani, ten z osiemnastego wieku, ozdoba salonów?

— No?

— Powiedziałby: „Szukam człowieka, który by nie robił sobie kariery z tego, że kocha swoich bliźnich, który by nie zakładał szpitali, nie interesował się nędzarzami, nie rozdawał bonów do łaźni, nie był członkiem towarzystwa jakiejś opieki nad czymś, który by nie wygłaszał ani nie pisał tyrad99 na rzecz nieszczęśliwych, biednych, cierpiących istot, naznaczonych nędzą lub hańbą; człowieka, który by nie był dobry; słowem, szukam egoisty; tak, na miłość Boga, wołam o takiego, chciałbym spotkać choć jednego; niech będzie cyniczny, brutalny, szczery”...

— Pomiędzy pisarzami nie było nigdy zucha, który by oświadczył, że ma moralność i niemoralność gdzieś, że troszczy się jedynie o to, aby stworzyć piękną ludzką rzecz, i że, gdyby niemoralność mogła cośkolwiek przydać jego dziełu, rzuciłby ją publice śmiało, bez kłamstwa, bez obłudnego głoszenia, że popełnia niemoralność w celu moralnym, bez względu na krzyki, jakie by to mogło wywołać u cnotliwych dziennikarzy konserwatywnych albo republikańskich.

— Blaga! Blaga! Blaga! To znamię dzisiejszych czasów. Dostaję szumny prospekt o postępach wioślarstwa. To już nie jest przyjemność, rozrywka, ćwiczenie, słowem wioślarka; nie, to „sport nautyczny”, instytucja społeczna, która ma swoich prezesów, sekretarzy, która płodzi mówki na regatach. Słowem, ludzie, którzy chcą przez stowarzyszenie wybić się, zdobyć przy pomocy wioślarstwa odznaczenia, zrobić coś w rodzaju kariery...

— Wioślarstwo! Ba! Ależ dziś zrobiono ze wszystkiego środek kariery. Filantropia100, ogrodownictwo, wszystko jest kariera. Czytam w dzienniku, że stworzono jury dla jedzenia ostryg. Myślicie, że kandydatom chodzi jedynie o patent na smakosza? Gdzie tam! On chce tą drogą załapać posadę, albo co najmniej dostać Legię Honorową.

— Im dłużej się żyje, tym bardziej się widzi, że w naszym świecie lekko traktuje się jedynie rzeczy poważne, a serio jedynie rzeczy błahe.

— Na przykład taniec. Czy obserwowaliście dzisiejsze bale publiczne? Cóż za obrządki! Jest obecnie w Paryżu czterech renomowanych tancerzy. Najsławniejszy nazywa się Dodoche i jest handlarzem papieru. Drugi jest rzeźbiarzem, trzeci kamieniarzem, czwarty urzędnikiem zakładu pogrzebowego...

— Taniec szkieletów!

— Ci tancerze mają taką reputację, że dla reklamy, za zaszczyt tańczenia z nimi na reducie101, kobiety płacą im po pięć franków od jednego tańca. Prawda, że odbijają to sobie: świeżo utarł się obyczaj, że kobietki chodzą żebrać do lóż pierwszego piętra, do lóż ambasad, tak że sobie ciułają w ciągu nocy do dwustu franków.

GAVARNI102: — To już nie nasze dawne bale Chicarda! Ten znał się na swoim fachu, miał oko. Mogła tam wejść każda kobieta, ale mężczyzn cenzurował. Toteż, w ciągu trzech czy czterech lat, nie było ani jednej burdy. Raz zaprowadziłem tam Balzaka. Stał na ławeczce w swojej sukni mnicha i patrzał swymi małymi błyszczącymi oczkami na ten zamęt. Po balu była zawsze kolacja w wielkiej sali. Podczas gdy nakrywano, wszyscy przechodzili na korytarz i do gabinetów, gdzie się piło szampana. Pewnego razu naga kobieta wyszła z olbrzymiego pasztetu i tańczyła na stole. Wszystko razem, z obiadem — i kolacją — piętnaście franków.

— Gavarni, powiedz nam co o Balzaku.

GAVARNI: — To była figura! Jeździłem z nim do Bourg, wówczas, wiecie, kiedy z taką furią próbował ocalić Peytela...

— Peytel?... Coś, coś mi świta... Ten rejent103, którego zgilotynowano za to, że zamordował żonę?

— Zgilotynowano go; ale czy zamordował, to jeszcze pytanie. Balzac, który go zresztą widział tylko raz w życiu, ze skóry wychodził, aby dowieść jego niewinności.

— No i co Balzac?

GAVARNI: — Musiałem mu powtarzać co chwilę: „Słuchaj, Balzac, tu chodzi o rzeczy serio, musisz się zachować przyzwoicie przez tych kilka dni, które jesteśmy tutaj”. Zostawiałem go możliwie najmniej samego. Pewnego dnia, kiedym go musiał opuścić na dwie godziny, odnalazłem go na rynku, gdzie trzymał za guzik podprefekta, opowiadając mu, jak się dziewczynki zabawiają w pensjonatach.

— Szczególne jest, jak Balzac balzakizował wszystko, co się o niego otarło: taka na przykład jego śmierć, czyż to nie czysty balzac? Natychmiast po zgonie pisarza, wierzyciele szturmujący dom, wypychający wdowę za drzwi, rzucający się na meble, wysypujący na ziemię zawartość szuflad, rękopisy, papiery, listy, które, wystawione spokojnie na sprzedaż, mogły dać ze sto tysięcy franków! I to wszystko leżało na ulicy, zbierał kto chciał, straganiarze zawijali w to masło!

GONCOURT: — Kiedyż znajdzie się ktoś, kto będzie miał odwagę powiedzieć, że Balzac większy jest od Szekspira?

— Za bliski jest, za dostępny...

GAVARNI: — Wiecie, co on raz powiedział na wieczorze u mnie? Powiedział tak: „Chciałbym kiedyś mieć takie nazwisko, być tak znany, tak popularny, tak sławny, tak znakomity wreszcie, żebym miał prawo...” — Wyobraźcie sobie najpotworniejszą ambicję, jaka wlazła kiedy w mózg ludzki od czasu jak świat istnieje, ambicję najniemożliwszą, najbardziej niewykonalną, najbardziej poczwarną, najbardziej olimpijską, taką jakiej nie miał ani Ludwik XIV ani Napoleon; jakiej Aleksander Wielki nie mógłby zaspokoić w Babilonie; ambicję wzbronioną dyktatorowi, zbawcy narodu, papieżowi, panu świata... Balzac powiedział tedy po prostu: — „... Nazwisko tak sławne, tak znamienite, żeby mi dało prawo p...nia w towarzystwie, i żeby wszyscy uważali to za zupełnie naturalne”.

WSZYSCY: — Och! och!

— Tyś był wtedy po trosze jego niańką?

GAVARNI: — Tak... Pewnego dnia nie mogłem wytrzymać, powiedziałem mu: „Wiesz, wielki Balzaku, szkoda, że ty nie masz przyjaciela, ot jakiego głupiego i poczciwego filistra... który by ci mył ręce, wiązał krawat, słowem, myślał za ciebie o wszystkim, na co ty nie masz czasu. — Och! krzyknął Balzac, takiego przyjaciela przekazałbym potomności!”

— To rola raczej kobiety...

— Ech, kobieta! — macha ręką Gavarni. — Kto to jest kobieta? Kobietę stworzył mężczyzna, dając jej wszystką swoją poezję. Kobieta nie rozumie nic, a paple o wszystkim... Swego czasu przyszedł mi do głowy taki pomysł do karykatury. Podpis: Mężczyzna kochany. Kobieta z rękami czule zaplecionymi o szyję mężczyzny, który ją dźwiga z wysiłkiem na grzbiecie. Z kobietą jest tak jak z polowaniem: zając wart jest dwa franki, ale polowanie jest przyjemne. Lubiłem dawniej te łowy, urok czegoś nieznanego, przygody... Coś niby łowienie na wędkę.

Ale już, jakimś zygzakiem, Gavarni przechodzi na matematykę. Twarz mu się zmienia, przestaje jeść, głos jego robi się miłosny, dźwięczny, oko ożywia się... Porywa wszystkich w nowy świat marzeń i myśli, ze słów jego tryskają błyskawice.

— Ogłoszę niedługo pierwszy zeszyt swoich badań nad ruchem i szybkością.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 19
Idź do strony:

Darmowe książki «Obiad literacki - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka w .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz